Adwent
Bogdzie, Oli i Staszkowi
Kalendarz ma swoje święta i godziny –
odwiedzają mnie przyjaciele
(nigdy nie ma ich za wielu).
Pierwszy przyniósł gałązkę
jedliny z zapaloną świeczką –
bądź jak ogień i nieś światło…
Drugi wręczył ołówek
I kartkę papieru: daj świadectwo
– żaden dzień bez kreski…
Trzeci przyszedł z opłatkiem
kruchym jak śnieżynka: bądź chlebem –
niech żyje w tobie nadzieja…
Czwarty ledwie w drzwiach stanął
już woła: bracie gwiazda wysoko
Betlejem daleko – bierz kurtę i w drogę…
Byliśmy wiatrem i kamieniem – miodem i raną
aż słowo stało się jako dziecię –
chcieliśmy być pierwsi – nie byliśmy ostatni.
Być wolnym
Jonasz połknął rybę
a może odwrotnie
ważne że było morze
i tak powstała kredowa góra
z Uherką pod progiem
stary bambus uczył geografii
pokazywał błotne żółwie
żółwie miały cztery nogi
i jedno marzenie
być wolnym
po szyję w błocie.
Gronie w złotej koronie
Kiedy Tych z Alojzem
po śląsku godali
nie wiele pojąłem
tak i oni
gdy my
po bałaku bajery wstawiali
a transporty szły
ciągle szły na zachód…
na lwowskim rondzie
popijamy dziś browar
gronie w złotej koronie
od kraja do kraja nasza sprawa
bo niemożliwe jest możliwe
gdy czas krzyżami się mierzy.
Lewiatan uciął sobie drzemkę
Diabli nadali sprawę
spłynęły rzeki
popioły zostały
Bóg patrzył na to bezradny
powstała nowa Sodoma
bez węgla (odrzucony)
bez domu (spalony)
z bratnią krwią na słonecznej tarczy
było
ale się nie skończyło
Lewiatan z czarnym podniebieniem
uciął sobie drzemkę
Mydło – powidło
.Kamienie kamienice
miasto siedmiu wzgórz
w lustrze okien twarze
poeta fotografuje
na grodzkiej
brodaci mędrcy
pod szyldem mydło-powidło
niebo w studziennej kałuży
i taplające się w błocie dzieci
z sutereny od godziny lament
przepaliło się mleko…
– Jahwe
gdzie byłeś
gdzie Twoje dzieci
i te bose i bez mleka
za Żydowską Bramą
cisza.
Na Zachód
Wozy wędrowały – ostatni
zapadał po osie do rowu
po śladach kładła się cisza
i zachód wieczoru – nie dzwoniło
w uszach nie dławiło w gardle
wszystko wydawało się oczywiste
nawet na granicznym moście
nie przerwano litanii
nie dziwiły się mrówki
nikt do ucha nie szeptał
wierzba była rosochata
w konopiach czaił się strach
nie pisano o tym w domowych raportach
spoglądano w mleczne gwiazdozbiory
garść rumianku ktoś położył przy odciętym
sznurku – popychali wóz ludzie
powoli koło za kołem pierś w pierś
ząb za ząb
Pani z Kosobud
Kosobudy w środku lasu
niby puszcza a tylko Park Narodowy
lis nocą grzebie w śmietniku
jajka wysiadują koguty
krowy tylko na obrazku
w Kosobudach mam swoje nabożeństwo
do Złotej Pani Pocieszenia
rozmawiam z nią po wołyńsku
najlepiej bez świadków
świadkowie przeważnie są fałszywi
więc daję za wygraną
i wolę mieć dyrektora Parku
za przyjaciela.
Przez Bug i z Bogiem
Rzeka bagienno-szuwarowa
z cerkwią na horyzoncie
zarosło lustro
i pamięć
sto razy księżyc
odmienił się w błocie
nocą ciągnęły karawany
przez Bug i z Bogiem
budziło się nowe
z krzyżem na bezpowrotnej
drodze
z kamienną pamięcią
utopioną
w Stochodzie.
Śmierć i miłość
W oknie wczorajsze liście
wrzesień żegna się z latem
nosem podpieram szybę
gołąb z obrączką
znowu na parapecie
o jakżeś piękna
moja gołębico
na zielone łąki odpłynęli
wszyscy święci
a my
znowu spotykamy się
pod kaplicą Jana
od źródlanych luster
czas goi rany –
śmierć i miłość
chodzą w parze.
4. Wiejski filozof
Bocian chodzi po łące
biały i czerwony
wiejski filozof
tu urodzony a jednak
ze świata
żaby w bajki włożyć trzeba
święta Anna wróży poranki
Joachim zbiera kłosy –
raty spłacić trzeba
i tak od rana do nocy
z bocianem za komodą
tylko co dalej?
Więcej niż gest pokoju
Jest miła – mówi:
będziemy stale na skajpie
wolę rozmowy w łóżku
wirtualna obecność
jest bez soli i pieprzu
jadę na Wołyń
plecak paszport i mapy
stare i nowe
pytam: kto ty jesteś
nie słyszę odpowiedzi
przeprasza za to co było
ma przyjaciół w Polsce
ale tu jej dom
chleb daje na drogę
to coś więcej
niż gest pokoju
prezydentów
Wiosłujemy
Nie muszę pielgrzymować
dotykać białego kamienia
– sam jestem kamieniem.
Nie muszę wołać
czytać znaki na piasku
– jestem wołaniem.
Z kromką nadziei na progu
z tarczą zegara na ścianie
żyć znaczy być od nowa.
Wiosłujemy
omijamy bystrza i szypoty
– dobrze mieć obok Mistrza.
Waldemar Michalski ur. 27 września 1938 we Włodzimierzu Wołyńskim – poeta, krytyk literacki, eseista, redaktor. W 1956 r. ukończył Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie. Magisterium w zakresie filologii polskiej uzyskał w 1963 r. w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W latach 1962 do 1985 r. był kustoszem Biblioteki Uniwersyteckiej KUL i lektorem Szkoły Kultury i Języka Polskiego dla Obcokrajowców KUL (1977-1987). Członek grupy poetyckiej „Prom” i współzałożyciel grupy „Signum” (razem z Wacławem Oszajcą i Zbigniewem Strzałkowskim). Od 1978 r. członek Związku Literatów Polskich. Od 1985 r. do 2014 sekretarz redakcji kwartalnika literackiego „Akcent” (nadal pozostaje członkiem zespołu redakcyjnego). Jako poeta debiutował w 1960 r. wierszem „Poezja Starego Miasta” w „Biuletynie Młodego Twórcy”. Jest autorem wielu tomów poezji, tekstów krytycznoliterackich. Przygotował do druku i zaopatrzył wstępem lub posłowiem ponad 40 książek poetyckich różnych autorów.