Jednym z ważnych akcentów obchodów tamtego Roku Juliana Tuwima stała się, zorganizowana przez wydział filologii polskiej Uniwersytetu w Białymstoku, Ogólnopolska Konferencja Naukowa pn. „Julian Tuwim. Tradycja – recepcja – perspektywy badawcze”. Honorowy patronat nad konferencją sprawowała córka autora „Kwiatów polskich”, pani Ewa Tuwim – Woźniak, która na tę okoliczność przybyła ze Sztokholmu, gdzie mieszka. Po debacie na uczelni, nie odmówiła spotkania w Książnicy Podlaskiej z licznymi sympatykami twórczości jednego z najznakomitszych polskich poetów, odpowiadając na liczne pytania, wspominając swoje dzieciństwo i młodość.
Julian Tuwim z żoną Stefanią i małą Ewą w 1947 roku (za zgodą pani Ewy Tuwim-Woźniak)
– Tęskniłam przez te lata, kiedy nie mogłam przyjeżdżać – wyznała na wstępie Ewa Tuwim – Woźniak. – Polska jest dla mnie ojczyzną. I poprzez to, że mogłam wrócić, czuję jakąś ciągłość w moim życiu.
Na pytanie: – Czy łatwo jest być córką wieszcza? – padła odpowiedź:
– W życiu rodzinnym nie myśli się o tym, że jest się córką kogoś bardzo znanego. To się może wydarzyć każdemu. Nigdy nie występuję. Nigdy nie jestem w centrum uwagi.
Niestety, mała Ewa nie mogła cieszyć się swoimi ojcem długo. Kim był dla niej?
T.atuś
– Miałam pięć lat, jak dowiedziałam się, że mogę mieć ojca i matkę. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że to będą ludzie specjalni, znani. Pierwsze moje przeżycie było bardzo prywatne, nie związane z wielkością mojego ojca – spotkanie z kimś ogromnie ciepłym, serdecznym. Stopniowo zaczynałam sobie zdawać sprawę z tego, kim jest mój ojciec. To było tuż po ich powrocie ze Stanów. Musieli się w tym odnaleźć. Ale byli świetnymi rodzicami. Bardzo angażowali się w moje wychowanie. Ojciec wcześnie zaczął chorować, i wtedy izolował się trochę. Ale lubił słuchać jak recytuję jego wierszyki, były zabawy, kiedy starał się na przykład wprowadzać trochę matematyki, którą lubiłam. Dotychczas mam książkę z tych lat p.t. „Lilavati”. Podpisywał książki: Twój T.atuś.
Wielką rozrywką było chodzenie do teatru, gdzie ojciec był dyrektorem artystycznym (chodzi o Teatr Nowy – przyp. K.K.). Lubiłam przedstawienia, chociaż wtedy nie bardzo rozumiałam, o co w nich chodzi. Po wojnie pisał bardzo mało. Gromadził materiały do swoich publikacji będących wynikiem pracy zbieracza – wspomina córka.
Ewa Tuwim – Woźniak podczas konferencji naukowej poświęconej jej ojcu w Białymstoku
CIOCIA IRENA
Przyniosłam ze sobą na spotkanie wspomnieniową książkę Ireny Tuwim, młodszej o sześć lat siostry Juliana Tuwima, która polskim czytelnikom przyswoiła m.in. „Kubusia Puchatka” czy „Byczka Fernando”. W wydanych trzy lata po śmierci brata „Łódzkich porach roku” (mam wydanie III z roku 1979) opowiada bardzo interesująco o klimacie domu przy ul. Andrzeja, o rodzicach, służących, tradycjach i zwyczajach, tajemnicach dziecięcych światów, budzącej się wyobraźni własnej i ukochanego brata Julka. Zanim zdążę zapytać o postać autorki tej książki, już pada z sali uwaga:
– Pani ciotka była zdolną poetką i tłumaczką, a Julian Tuwim to tłumacz, dzięki któremu zyskaliśmy 90 procent dotychczasowych przekładów z języka rosyjskiego.
– Na pewno miało duże znaczenie to, że wyrosła z moim ojcem. Moja ciocia, której wyobraźnia i wrażliwość językowa potrafiły zrobić z oryginału nowe rzeczy, wprowadzała nowe słowa, nietypowe nazwy jak np. w „Kubusiu Puchatku”. Była uroczą panią, miłą ciocią. Ale wtedy wszyscy dorośli byli naznaczeni wojną. Wprawdzie ani mój ojciec, któremu udało się wyjechać z Polski, ani moja ciocia nie doznali losu o wiele gorszego, jak reszta rodziny, to jednak przeżycia przedwojenne i okres emigracji naznaczyły ich.
OPIEKUNKA DZIECI
W Warszawie Ewa Tuwim – Woźniak założyła Fundację Juliana Tuwima i Ireny Tuwim, której zadaniem jest pomaganie dzieciom niepełnosprawnym. Źródłem wsparcia są wszystkie środki finansowe jakie fundacja pozyskuje z tantiem za publikacje utworów słynnego rodzeństwa Tuwimów. Jak pani Ewa Tuwim – Woźniak to uzasadnia?
– Mój ojciec kochał dzieci, bardzo go rozczulały. Nawet jak źle się czuł, jak nie miał czasu, to widać było to wzruszenie. Był sobą. Obserwował mnie czasem i mówił do mojej mamy: look at her, myśląc, że nie słyszę, i że nie wiem, co to znaczy. Co do dystansu, oni sobie zdawali sprawę, że jest jeszcze tyle rzeczy, o których nie można zapomnieć.
Z ramienia Fundacji córka autora „Lokomotywy” czuwa też nad przekładami jego twórczości:
– Poezja pisana w języku polskim nie może być zrozumiała w innym języku – uważa. – Polska jest specjalnym krajem, w którym poezja gra jakąś rolę w komunikacji międzyludzkiej. Jest cytowana w rozmowach. Poezja mojego ojca polega na tym, że cudownie operował językiem polskim, trudno ją przełożyć. Nigdy tak nie jest, żeby przekazać tę stronę dźwiękową i skojarzeniową. Ja mam obowiązek zatrzymywać przekłady, gdy są bardzo złe.
Ławeczka Tuwima przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi zaprasza do rozmowy z poetą. Fot. Marcin Korejwo
POWRÓT
– Dużo mówi się o tym, że mój ojciec pisał wiersze smutne – mówi Ewa Tuwim – Woźniak. – A on był jak my wszyscy. Miał ogromne poczucie humoru. Ale miał też lęki, przeczucia. Pisał o jakiejś groźbie nadchodzącej. Mój ojciec urodził się w Łodzi. Widział tam ludzi bardzo ubogich. Pisał o tym w „Kwiatach polskich”. Był na pewno zwolennikiem polityki lewicowej, wrażliwy na cierpienia ludzi, którzy nie mają środków do życia. To był czas rządów antysemickich. Przed wojną pisał też krytycznie o bankowcach pochodzenia żydowskiego, te wiersze były agresywne na tyle, że miał przykrości. On nie przykładał takiej wagi do swojego pochodzenia jak ci, którzy go atakowali. Uważał, że ważne jest, żeby pisać o wszystkich.
Dlaczego zatem wrócił do Polski, skoro przyjaciele, oprócz Słonimskiego, pozostali za granicą?
– To był wybór. Wyjeżdżając miał 45 lat, kiedy nie jest łatwo uczyć się obcego języka. To był przejaw jakiejś agorafobii. Cały świat był za dużym placem, żeby dobrze się czuć. Nie można było przewidzieć, że aż tyle lat będzie trwała zależność od Związku Radzieckiego. Mój ojciec nigdy nic nie pisał, co miało być skierowane przeciwko Polsce.
Starszy człowiek z sali recytuje wiersz Tuwima „Do córki w Zakopanem”, ja powtarzam zapamiętane strofy, które w dzieciństwie wzruszały do łez: „Kłaniaj się szczytom podniebnym hardym i pięknym!/ To swoje „czuwaj!” im krzyknij, harcerko mała!/ A zawsze kłaniaj się, córko, ludziom maleńkim,/ Bo to są ludzie ogromni. Żebyś wiedziała.
– Nawet w tym wierszu „Do córki w Zakopanem” te dwa wersy o Leninie to było o tym, żeby ludzie żyli godnie – mówi „harcerka mała”, dawna adresatka wiersza i dodaje:
– W 1946 roku, w kilka miesięcy po powrocie do Polski, zgłosiła się kobieta, której mąż poeta został skazany na śmierć, z prośbą, żeby mój ojciec, który miał jeszcze wpływy, wstawił się za nim. I on wtedy powiedział Bierutowi, że ten człowiek uratował jego matkę, chociaż to nie była prawda i było to ryzykowne. Ten poeta i inni skazani dostali dożywocie, co było osiągnięciem. Ale wkrótce ojciec zorientował się, że ”Kwiaty polskie” są odbierane jako zbyt burżuazyjne, że powinno się pisać bardziej radykalnie. I przestał. Widziałam, że był coraz bardziej chory. Nie rozumiałam, że żył w strachu. Nie byłam wychowana religijnie, ale w jego wierszach bardzo dużo było na temat Chrystusa, że był zesłany, żeby szerzyć dobro.
Publiczność podsumowała tamto spotkanie. „Dzieło Juliana Tuwima obroni się samo”. „Mieć takiego ojca – to jest szczęście”.
Tekst i fotografie: Krystyna Konecka