Cezary Sikorski
Wacek Mejbaum i k a m i e ń f i l o z o f i c z n y
Marc Chagall
24 listopada tego roku mija piętnaście lat od śmierci Wacława Mejbauma. Jest to na pewno czas dość długi, by nabrać właściwego dystansu do tego, co po sobie pozostawił. W kulturze polskiej filozofom mniej wyrafinowanym, jak i pisarzom niepomiernie nudniejszym, wystawiano — jeszcze za życia bądź tuż po śmierci — solidne pomniki ze spiżu lub brązu. Tymczasem — co napawa goryczą — o Mejbauma nikt się nie dopomina. Wprawdzie w żałobnym numerze „Nowej Krytyki” Jerzy Kochan pisał o postaci legendarnej w polskim środowisku filozoficznym, a Krystyna Zamiara wskazywała na mejbaumowe ścieżki, tworzące nowe trakty, inspirujące i pociągające innych [1/3 i 10],lecz jak na razie trudno dostrzec ślady takowych wpływów czy inspiracji.
Jestem zapewne jedną z ostatnich osób, które wytykać mogą innym brak szacunku dla spuścizny autora Kłopotów z początkiem świata. Porzuciłem wszakże dawno zarówno Jego, jak i warsztat oraz korporację filozofów. Nie mam więc ku temu podstaw merytorycznych ani moralnych. Cóż jednak począć? Żałobnicy wypowiedzieli standardowe formuły o wyjątkowości Zmarłego, po czym rozeszli się każdy w swoją stronę. Pochłonęła ich mrówcza codzienność naukowego trudu, w którym sentymenty i resentymenty zastępuje cytat bądź odwołanie.