Stanisław Grabowski – Kiedy umiera poeta, umiera cały świat

0
530

STANISŁAW GRABOWSKI

 

Kiedy umiera poeta, umiera cały świat

 

Marc Chagall

Marc Chagall

Minął kolejny rok. Odłożyłem na półkę jeszcze jeden kalendarz z notatkami. Strach do niego zaglądać, gdyż nietrudno zobaczyć  w nim, to co zapisałem sobie do wykonania, a z różnych przyczyn nie było to możliwe. Są jednak takie „tematy”, z którymi bezwzględnie muszę się zmierzyć. Takim „tematem” była piąta rocznica śmierci KONRADA MAŁKA, poety słabo znanego szerszej publiczności, co wynika m.in. z fatalnej dystrybucji jego ostatniego poetyckiego tomu wydanego w 2011 roku, jak i z tego, że opublikował niewiele książek. Wcześniej dał się poznać jako autor kilku ekologicznych bajek dla dzieci, z udanymi rysunkami córki Anny. Oto ich tytuły: Podaj mi rękę, Kwiatku; Podaj mi rękę, Kwiatku, cz. 2; Uśmiechy kwiatów; Gdy spogląda księżyc, gdyż nie wiem dlaczego, tych książek w swoich zbiorach nie posiada Biblioteka Narodowa?

 

Mało wiemy o poecie. Warto więc wypisać z okładki jego debiutanckiej książeczki, że „urodził się w 1957 r. Akademię Ekonomiczną w Katowicach ukończył w 1980 r. Od ukończenia studiów związany jest zawodowo z górnictwem. Interesuje się literaturą od 13 roku życia. Uczestniczy w spotkaniach Klubu Literackiego »Barwy« w Rudzie Śląskiej. Jego wiersze publikował m.in. »Gość Niedzielny«”… Niewiele tego. Wiadomo ponadto, że humanistyczne pasje nie opuszczały go do końca, że miał różne plany związane z rozwojem życia literackiego w swoim mieście, którego był bardzo aktywnym uczestnikiem, że planował kolejne spotkania z czytelnikami, i że przyjaciele i znajomi doceniali jego liryczne pasje. Był osobowością na wskroś interesującą, przyjmowaną bardzo życzliwie.

Jego poetycki talent eksplodował, że się tak wyrażę, z całą siłą w ostatnich latach. Dowodem tom wierszy pt. Nie martwcie się (LSW, 2011) całkowicie poświęcony  pamięci… żony Grażyny, która „po krótkim pobycie w szpitalu i klinice […] zmarła na ostrą białaczkę limfoblastyczną w swoje 53 urodziny, 13 lutego 2010 roku”.

Poeta wiedział, że jego ukochana żona umiera i nie mógł się z tym pogodzić. Pocieszenia szukał przede wszystkim w słowie pisanym. Prawie codziennie w specjalnym zeszycie zapisywał myśli, z których zrodził się jego ostatni opublikowany zbiór wierszy. Zatem to właściwie rodzaj pamiętnika, który świadczył o silnym stanie emocji autora, co dzień owocujących poetyckim słowem. Dokładniej, jakby „dziennik duszy”, do którego poeta nieustannie zaglądał. Po jego lekturze, po częstotliwości zapisków, widać że o niczym innym nie potrafił myśleć, że poza żoną, i to wcale nie wyidealizowaną, nic innego go nie interesowało. Ona stała się głównym odniesieniem, jakby zwornikiem jego przeszłości i teraźniejszości; nieobecnej realnie dalej powierzał swoje tajemnice, swoje żale i lęki, swoje życiowe plany. Nie mógł uwierzyć, że najbliższej mu istoty, której oddał kilkadziesiąt lat życia, nie ma obok niego. Ufał, że „dopóki dymi nasza pamięć…”. W dalszym ciągu zwracał się do niej jak do żywej osoby, stale mieszał w swojej liryce sceny realistyczne ze snem, z marzeniami.

Właśnie sen jest często przywoływany w tych wierszach, co zresztą wydaje się naturalne. Pewnie przynosił nieco ulgi poecie, pozwalał na spotkania z ukochaną poza jawą.

Przykłady:

Utulam obrazy

            do snu,

by je wskrzesić

            […]

śniło mi się,

że byliśmy na jakiejś wsi

            […]

           

chcę uciec,

gdzieś w ciszę

nie pamiętać

– zasnąć.

            […]

           

            Może kiedyś się obudzę

i Ty znów będziesz

przy mnie

            […]

           

Jeszcze mi został

sen,

tam Cię mogę spotkać,

pełen nadziei

zasypiam

            […]

Tom wierszy Nie martwcie cię otrzymałem od autora w 2011roku. Przeczytałem go kilka razy silnie poruszony historią życia i śmierci żony poety, jak i liryką, w której ukazał złożoność człowieczego bólu, na dodatek w sposób niezwykle czysty i ekspresyjny. Nie ma w tym tomie ani jednego fałszywego tonu. Jest autentyzm i docieranie do prawdy bez barier, nawet tych najintymniejszych. Tego typu poezja jest u nas znana od wieków. Niedościgłym wzorem są na pewno Treny Jana Kochanowskiego. Jednak i po nim wielu twórców niezwykle delikatny i trudny temat miłości i śmierci potrafiło ująć w nowej i i absorbującej formie. Ze współczesnych np. Halina Poświatowska czy Dorota Chróścielewska.

Właściwie po lekturze tego typu poezji powinno zamilknąć pióro recenzenta. Nie umiałem się jednak z tym pogodzić. Próbowałem wówczas na gorąco dać wyraz swym emocjom. Okazało się to jednak niemożliwe. Byłem akurat  w psychicznym dołku. Po napisaniu kilku grubych książek, po kilkuletnim prezesowaniu wydawnictwu, nie byłem zdolny podnieść długopisu na wysokość blatu biurka. Także wystukać jakikolwiek tekst przy pomocy klawiatury komputera. Po latach urodzaju zawsze przychodzą lata chude. Wypada tylko czekać na kolejną falę twórczej weny. A nuż nastąpi?. Czas oczekiwania „zabijałem” lekturami i pracą fizyczną. A że zdarzyło mi się to po raz trzeci w życiu, byłem spokojny, iż miną złe dni. I w końcu minęły.

            W spisie „prac do wykonania” recenzja książki Konrada Małka znajdowała się na pierwszym miejscu. Ale wpierw wysłałem poecie krótki list, by wytłumaczyć się z milczenia. Było to w grudniu 2012 roku. A pod koniec stycznia 2013 roku otrzymałem list podpisany przez córkę poety – Annę. Zrozumiałem, że stało się coś strasznego. Pani Anna napisała: „Mój Tato, Konrad Małek nie żyje. Odszedł od nas 30 października 2011 roku. Nagle i niespodziewanie zatrzymało się jego serce. To była niedziela, bardzo słoneczna. Stało się to koło południa, gdy Tato wracał z kościoła i cmentarza – to był jego niedzielny rytuał. Potem zawsze odwiedzał Babcię. Przewrócił się przed jej drzwiami. W tych ostatnich chwilach była z nim moja Siostra, Madzia. Pogotowie próbowało go reanimować, ale bezskutecznie…”.

Zabił go ból, zabiło go cierpienie po stracie żony, którą uwielbiał, na co dość dowodów w książce. Czy można wyobrazić sobie większą ofiarę miłości. Czy powinienem milczeć? Chyba nie.

I stąd to moje nieudolne przypomnienie poety.

           

            Czemu mi ją zabrałeś Boże,

czemu,

gdy tylu ludzi,

starych niedołężnych,

chodzi po ulicach.

 

To chyba nie jest tylko retoryka. Poeta to ktoś kto szuka prawdy. I to za wszelką ceną. „Powiedz prawdę, do tego służysz”. To chyba napisał Zagajewski. Nie wiem czy Konrad Małek znał jego twórczość, niewątpliwie jednak ten aksjomat mógłby ich połączyć.

W wielu wierszach Małka wprost uderza aforystyczna zwięzłość i prostota:

            Myślę,

            że mi nikt

niczego nie zazdrości,

umarłaś,

zabrałaś wszystko

– co miało sens.  

Poeta każdym słowem, jak kluczem, otwiera przed nami nowe obszary liryki, tego przedziwnego stopu, o którego powstawaniu ciągle tak niewiele wiemy. Pisanie to przecież zawsze zaskoczenie, zdziwienie, i strach, że już nie powróci, że nigdy więcej niczego nie napiszemy. W wypadku autora Nie martwcie się  dylematy owe jakby nie istniały. To nie jest dla niego ważne co będzie robił w przyszłości. Interesuje go tylko przeszłość i teraźniejszość. A przeszłość, jak życie, utkana jest z obrazów radosnych i smutnych, szczęśliwych i tragicznych. Z kolei teraźniejszość to jedynie bolesne rozpamiętywanie tego co było, nieudane próby egzystencji na nowo, próby reanimacji wspólnych chwil za wszelką cenę, nawet za taką:

            Chciałbym z Tobą

            chodzić po śmietnikach

            spać na ławce w parku latem

            a zimą w przytułku.

Świat, w którym żyje poeta, zaludniają sąsiedzi, bliżsi i dalsi krewni, córki, koledzy z pracy, a jednak:

            Samotność

przyciska do ściany,

zawiesza ołowiane kule

u nóg,

toczy obrożę

po kamienistej drodze,

i zaciska pasa

u szyi.

Nie ma od niej ucieczki, samotność może stać się tylko coraz bardziej samotna, i to wcale nie paradoks, ponieważ:

Umarł mi ojciec

potem matka,

jedyny brat,

a teraz Ty

najmłodsza ze wszystkich.

Nieustający dialog, jaki toczy poeta z umarłą żoną nie jest jednostronny. Ona także zabiera głos, jak w tym liryku bez tytułu:

Może umarłam

byś pisał,

ty poeto przebrzydły,

wyrzucał, jak wulkan

lawę

i z popiołem wzlatywał,

z popiołem opadał,

jak najbliżej mnie.

„Jak długo udręczony mój mózg dręczyć będą umarli?” pytał retorycznie Jan Śpiewak. Tego pytania nie zadawał sobie Konrad Małek. Nie ma też fascynacji śmiercią w jego utworach. Jest przede wszystkim wielkie, przeogromne zdziwienie pokrętnymi ludzkimi losami i wyrokami boskimi. Poeta udowadnia nam także, że w każdej niby zwyczajnej chwili przeżytej z żoną umiał znaleźć niezwykłość, jak w tym fragmencie:

            Tańczyliśmy w Lachowicach

rankiem,

tak od niechcenia,

Saba szczekała,

chciała nas rozdzielić,

było to bardzo dziwne. 

            Dużo należałoby napisać o precyzji stylu autora, jego lapidarności, prostocie, powtarzających się toposach i motywach, użytych dyskretnie środkach poetyckich, uniwersalnym przesłaniu tej liryki. Warto też podkreślić, że drogę na skałę Kaliopy, którą młodzi pokonują żmudnie, często gromadnie, Konrad Małek pokonał jednym skokiem i samotnie. Tych wierszy nie będzie można zapomnieć. Z pewnością patronują im najwięksi w literaturze: Abelard i Heloiza, Romeo i Julia. Patronuje także Laura – ukochana Petrarki.

            Pani Anna napisała w liście: „Po Tacie pozostała spuścizna jego twórczości. Mnóstwo poezji. Na pewno kiedyś spróbuję to wszystko zebrać i ocalić od zapomnienia…”. Nie przytaczam tego cytatu na pocieszenie.

             W październiku ubiegłego roku minęło pięć lat od śmierci Poety. Wiersze, które zostawił nam Konrad Małek, jak dotąd, nie znalazły edytora. Szkoda, wielka szkoda!

            Poświęciłem Zbyszkowi Jerzynie wiersz, który w jakiś tam sposób można byłoby przypisać Konradowi Małkowi. Oto jego fragment:

Pisał do końca.

Nie szukał tłumaczeń.

Instynkt mu podpowiadał.

Nie można inaczej.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko