Z lotu Marka Jastrzębia – Podkuwanie żab

0
247

Z lotu Marka Jastrzębia



PODKUWANIE ŻAB


jastrzab-marekOd pewnego czasu rynkowe rozumienie kultury zaczęło nam wychodzić bokiem, a przekonanie o egoistycznych potrzebach naszego ducha stało się najważniejszym kryterium oceny talentu. O randze twórczości decyduje statystyczny smak,  smak przeciętny, wypadkowy i niemający nic wspólnego z profesjonalizmem. Niestety: dominuje fachowość publiki zgromadzonej na widowni, kinowej, teatralnej, telewizyjnej, publiki rządzącej się zbiorowymi odczuciami, głosującej za nazywaniem kogoś artystą.


Od pewnego czasu jesteśmy świadkami głupawych werdyktów. Dowód? Czy uchodzi nazwać INTELIGENTNYM kogoś, kto w swoim ględzeniu nie liczy się z wiekiem adresata, kogoś, kto ma w głębokim poważaniu fakt, że jego słowotoku słuchają nie tylko dorośli? Jaki jest sens w wypowiadaniu się językiem niesubtelnym i swawolnym, skoro wiadomo, że człowiek  na etacie arbitra, staje się WZOREM do naśladowania i tak, jak on wypowie się w kalekiej polszczyźnie, gaworzyć będzie gros jego fanów?


Ludzie z tak zwanej branży, figury uchodzące za autorytety w sprawach muzycznych, teatralnych, czy tanecznych, zasiadające w jury, raczące mówić i oceniać występy, powinny być ostrożniejsze w  wyrażaniu swoich myśli.


Programy te nie mówią, jak patrzeć na siebie – z rezerwą. Jak na tle  innych uczestników dostrzec swoje faktyczne, a nie urojone możliwości. Rozmaite tańce z gwiazdami nie wpajają im pokory, nie promują wytrwałości i ciężkiej pracy nad sobą, uczą natomiast, że starczy zostać luzakiem z nieuzasadnionym przerostem ambicji, że można nucić od tygodnia i zwyciężyć zawodowca koncertującego w Carnegie Hall.


Przeciwstawienie doskonałych umiejętności jednego kandydata na gwiazdę, nieporadnym zręcznościom reflektanta numer dwa, zastępuje nieraz zimny prysznic i budzi ochotę do wejścia pod miotłę. Ale budzi tylko w tym, kto po tej dotkliwej lekcji już wie, że ma głos do baletu i reumatyzm zamiast scenicznej ikry. Tego zaś, kto nie ma samokrytycyzmu, a mimo to sądzi, że jest cudowny, nagradza pychą i dożywotnią frustracją.


Pół biedy, jeśli ów nieszczęśnik natknie się na życzliwą duszę, która mu wyperswaduje mrzonki o talencie. Gorzej, gdy napatoczy się na kogoś w rodzaju medialnego eksperta od talentu i tenże znawca wmówi mu, że ma to CÓŚ, CO JEST SUPER, MEGA i OCH. Przy czym nie powie mu, że to CÓŚ jest mniejsze od bakterii. Oznajmi mu za to, że jest większe od słonia. I tym sposobem przedwczesny talenciarz wchodzi do finału walki o kasę i przeżywa swój murowany sukces. A tam, w finale, jury wynajęte do tego typu programów nie liczy się. Albowiem w trakcie ostatecznego wyboru zwycięzcy, znaczenie ma głosowanie przez SMS, czyli demokratycznie znormalizowany gust.


Artysta – zblazowaniec


W rozgrywce prowadzonej obecnie, artysta awansował do roli pionka: jest elementem zabawy w przetrwanie. Jeżeli jego fabularne brykiety nadają się do publikacji, można na nim zarobić. Jeżeli nie, opowiada mu się banialuki o wolnym rynku kultury.


Ich niedoskonały, zgrzebny, fabularny tok i nastrojowy szlif jest ceną, jaką ponosi za utrzymanie się na poetyckiej lub prozatorskiej powierzchni. Podatkiem od zubożenia. Skory do przebywania w ułatwionym otoczeniu, jest w nim zagubiony, a jego przemyślenia – śmieszą, gdyż znajduje się pod paraliżującą presją kryteriów narzuconych przez popyt, popyt zaś określa mu ich rozmiar i sens.


Jego spostrzeżenia są drobiazgowo nijakie, a wnioski – lekkostrawne, bezpłciowe i zgodne z przepisami; widząc nieznany i groźny świat, patrzy na niego z ironicznym lekceważeniem, z wyniosłej i komfortowej pozycji człowieka zmanierowanego. Po trochu ubolewa nad swoją filozoficzną przewrotką, lecz, z mężnym uporem, cierpi na irytujący i postępujący zanik poczucia proporcji; taktu wobec innych i dystansu do siebie.


Uporządkowany i szczęśliwy bez powodu, zahacza sobą o tereny gładkie, wyżwirowane asfaltem, pięciogwiazdkowe, przejezdne i uregulowane, a jego spostrzeżenia są wprost proporcjonalne do nadkwasoty jego wyobraźni. Sprawia wrażenie astmatyka o żelaznych płucach. Wyczynowca mimo woli. Decyduje się na marszrutę po swoim i cudzym życiu – drogą poprawną, wytyczoną przez bezpieczne, dozwolone, bezkolizyjne sznurki dawno już przetartych, lecz dla niego nowatorskich szlaków.


W odkryciach swoich trzyma się wrażeń przedestylowanych przez rozmaite Podręczniki Życia Przyjemnego, doznań utartych, sprawdzonych i rutynowych, takich, jakie może zobaczyć na kwotowej wycieczce do muzeum, na łono  przyrody, czy z okna swojego samochodu.


Pamięć wydarzeń teraźniejszych, pomnożona o pamięć wydarzeń minionych, nie jest to tak zwane jego środowisko naturalne, gdyż jego środowiskiem naturalnym jest – kontemplacyjne dno; nad uciążliwe zmagania z naturą, przedkłada wygodną, luksusową, szablonową włóczęgę standardowego oryginała.


Niewysłany list do siebie


W nie tak zamierzchłych czasach byliśmy rzadziej gwałceni zbędnymi informacjami. Musiały minąć lata, zanim dotarła złowroga wiadomość o tym, że wuja z Australii ma kolkę, a ciotuchna Prostata obchodzi jubileusz setnej wiosenki swojego życia; czas pognał do przodu i mamy Internet. A jak już mamy, to nie dziwmy się, że sensacje kuzyna Porno i jego spazmy zostały wyeksponowane na byle forum. Ale, jak powiada się w takich momentach, nawet najdłuższa żmija kiedyś przemija, zatem arbitralni troglodyci brykną w niebyt, a większość z nich wejdzie do szpar i na powrót stanie się bezkresną małością.


Popatrzmy na świat: nie wszyscy ulegli twórczej dominacji idiotów i nie każdy dał się zauroczyć tandetnym gustom i wieśniaczym smakom dyktatorów nędzy! Jeszcze są ludzie wrażliwi! Nadal istnieje piękno, film, książki, muzyka, malarstwo, chodzimy do teatru, a nasze obecne mody i rankingi, oglądalności i pozostałe wciórności, wkrótce zaczną wyciągać kopyta i zdychać na potęgę, jak szczury w „Dżumie”!


Porzuciłem więc rojenia o życiu materialnym i zająłem się duchowym. Zatęskniłem do pisania własnych utworów. Nie dlatego, bym je miał za lepsze, bo to bzdura, megalomaństwo i dowód na postępujący uwiąd, ale dlatego, że w nich jestem bez ciasnych butów, krawata w langusty i twarzy na bakier, a ich treść nie zależy od cudzych przekonań. Mogę ponosić w nich indywidualne klęski i mieć pretensje tylko do siebie.


Słowo jest zależne od naszych doświadczeń i od ich wartości. Tętniące krwią elżbietańskich czasów barokowe sformułowania Szekspira, były aktualne wtedy i wtedy tylko spotykały się z żywą reakcją widzów. Teraz muszą być na nowo tłumaczone, zinstrumentalizowane na nowo i dostrojone do współczesności, odremontowane z użytych przez niego słów, odpowiadające naszej wrażliwości i pasujące do naszych przeżyć, bo te z Renesansu, nie są zrozumiałe nawet dla Anglika. Starczy sobie wyobrazić Mistrza Reja żywcem przeniesionego w realia pubów i gwiezdnych wojen, posługującego się telefonem komórkowym, piszącego e-maila zamiast wiersza o gęsiach.


Mamy przecież Wiek Cyborga, mówią mi różni ludzie. Dostosuj się, przyjmij do wiadomości, że są inne czasy, bądź ucharakteryzowany na cherubinka, chodź w triumfalnym sznurowadle zamiast ponurego krawata, ciesz się bez względu na to, że jest ci źle!


Nie potrafię, odpowiadam. Zanadto pamiętam, zbyt dobrze mi jest w czasach poprzednich. Buntuję się, protestuję, zamykam w sobie  i odtąd przebywam w krainach błyszczących lakierków i trzcinowych laseczek, butonierek i kamelii, w promenadowych pejzażach, wśród serdecznych pozdrowień i przyjaźni na mur. Na zawsze opuszczam techniczny Wiek Cyborga, by patrzeć w czar minionego, w kojące bezmiary leśmianowych łąk, by znaleźć się wśród gwaru dzieci i widzieć jak zaciekle migają w koszach karuzeli, jak z piskiem uradowanego przerażenia to wzlatują w niebo, to spadają na ziemię, jak różnią się od obecnych, niosących w rękach roześmiane, wyrwane z życia, zadowolone głowy swoich rodziców. 



Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko