Piotr Wojciechowski
ZŁAMANE ALE SKRZY SIĘ
W tym tekście cytuję obficie inny tekst, mój własny. Kładę ten cytat bez oporów moralnych, bo przecież niewielu ludzi dotrze do biłgorajskiego kwartalnika TANEW, dla którego przygotowałem obszerniejszą, inaczej ukierunkowaną wersję. Ale o dwu skrzydłach piszę i tam.
Dwa skrzydła – skrzydło jawy i skrzydło marzenia sennego. Tego doświadcza każdy, kto śni. Od samego początku wszystko, co było narracją w kulturze – miało te skrzydła. Dwa skrzydła – skrzydło jawy i faktu, skrzydło snu i pięknej opowieści –
Spytajcie ornitologa, co to skrzydło, skąd się wzięło. Odpowie, że skrzydło narodziło się z płetwy piersiowej i było od początku narzędziem lotu. Opowie o gadach latających, o zębatym ptaku-gadzie Archeopteryksie, którego odcisk tak dobrze zachował się w Bawarii, w Solnhofen, w łupkach używanych do litografii.
Spytajcie poety, co to jest skrzydło. Skrzydło to jest coś, co się skrzy, tak podpowiada język. Bydło, to coś, co bytuje, radło zaś ryje. Skoro mydło się mydli, wiejadło, jest czymś, co wiejąc odsiewa plewy od ziarna, to skrzydło się skrzy. Kiedy ptak zrywa się z gałęzi i ulatuje pod słońce, skrzą mu się skrzydła. I wtedy widły to wszystko, co się widzi. Te rozwidlenia konarów, prawda? Skrzący się ptak widoczny bywa przez rozwidlenia konarów.
Literatura więc, jakie loty, jaki błysk, jakie skrzenie?
Skrzydło jawy i skrzydło marzenia sennego. Czy błyszczą tym samym światłem? Trzeba być uczonym znawcą piśmiennictwa, by pewną ręką nakreślić granicę, aby w oddzielaniu tych dwu obszarów pomieścić gdzieś dramat i poezję, eseistykę i naukowe księgi z zakresu humanistyki. Gdzie ustawimy Homera i Szekspira? Pierwszy bajki nam opowiadał o pięknym Parysie i koniu z drewna. Bajki? Ale przecież odkopano Troję. Na jakiej wyspie lądowali rozbitkowie szekspirowskiej „Burzy”? Tej nie znajdziemy na mapach. Za to do dziś królowie rządzą tą samą Wyspą, którą rządzili bohaterowie sztuk Szekspira o Henryku IV i Ryszardzie III. Co jednak z wątkiem czarownic rządzących losem postaci Makbeta?
Może więc wystarczy być wrażliwym czytelnikiem, aby czytając książki zdawać sobie sprawę z sensowności pytania: z kim ja teraz się zadaję – z pisarzem literatury faktu czy z pisarzem literatury pięknej?
Odpowiedzi bywają łatwe, bywają bardzo trudne. Drohobycz ze „Sklepów cynamonowych” Bruno Schulza czy Macondo ze „Stu lat samotności” Gabriela Marqueza, albo żywa planeta z „Solaris” Stanisława Lema – to zmyślone, nieprawdziwe tła dla zmyślonych postaci. Warszawa „Lalki” Bolesława Prusa – tak prawdziwa, jak w jego felietonach. A postaci – zmyślone, choć realistyczne. A do tego realistyczne, a każda w inny sposób – bo jest w nich i karykatura, i idealizacja, i satyra społeczna. Jest groteska, nostalgia, komizm, dydaktyka. Jedna postać ma to, druga co innego w metryce.
Boję się, że to co piszę, jest dla każdego właściwie oczywiste. Te dwa skrzydła, ich współistnienie, ich współpraca w wysokich lotach kultury, uzupełnianie się skrzącym blaskiem skarbów języka. Ale nie pisałbym tego, gdybym nie chciał bić w dzwon alarmowy. Kultura traci równowagę, może podzielić i los i lot Ikara. W kulturze znika równowaga pomiędzy czytaniem literatury faktu i literatury pięknej. Dla hurtowników, dla właścicieli księgarń, to tylko kwestia zamówień takiego czy innego asortymentu. Dla narodu, dla jego kultury, to klęska porównywalna z wojną czy epidemią moru.
Czyta się za mało książek. A do tego czyta się więcej, coraz więcej literatury faktu, a coraz mniej fikcji, kreacji, literatury pięknej.
Można domyśleć się dlaczego. Żyjemy w świecie, gdzie politykę określa oświeceniowy racjonalizm, ekonomia stosuje się do rachunku maksymalnego zysku, oblicze cywilizacji stworzyły triumfy technologii elektronicznych. Wszystko co jest marzeniem, wizją, prorokowaniem, fantazjowaniem, lotem wyobraźni, skazano na roboty przymusowe przy kieratach rozrywki. Bo jakże tego nie lekceważyć, prawda?
Ludzie uwierzyli oszustom, że gdy będą dobrze poinformowani, będą nie tylko szczęśliwsi, będą także lepsi. Literatura faktu uważana jest za źródło cennych informacji – sięganie po literaturę faktu jest więc dobrze widziane, uzasadnione, dodające powagi.
A literatura piękna? Ot, zmyślenia, bajeczki. Takie wartościowanie łamie jedno ze skrzydeł lotu społeczeństw w przyszłość. Nie pamięta się o rzeczy fundamentalnej – literatura piękna rozwija wyobraźnię, wciąga czytelnika w dialog z wyobraźnią twórcy. Pozwala człowiekowi opuścić świat, aby wchodzić w inne światy, przestrzenie rządzące się innymi prawami. A do tego literatura piękna tworzy wzory osobowe, takie jak szekspirowski Prospero, jak Pickwick u Dickensa, jak Cezary Baryka u Żeromskiego, jak Kubuś Puchatek u Milnego czy Mały Książe u Saint-Exupery’ego. Czy wreszcie Alosza Karamazow u Dostojewskiego. Nie mając takich towarzyszy podróży stajemy się samotni w tłumach ulic naszych metropolii.
Zwycięstwo rynkowe literatury faktu nad literaturą piękną to najsmutniejsze zwycięstwo. Ludzie, którzy nie mają za sobą doświadczenia czytelniczego w ogrodach literatury pięknej, nie są wiernymi czytelnikami literatury faktu – są jej głupiejącymi czytelnikami. Nawet czytając tych wielkich – Ksawerego Pruszyńskiego, Melchiora Wańkowicza, Hannę Krall, czy tych obiecujących nowych jak Jędrzeja Morawieckiego czy Filip Springera, wielkości nie dostrzegają, ale myślą o treści ich książek kategoriami plotki czy podręcznika historii. Ważna i mocna literatura faktu zmienia się w ich rękach w tabloid, bulwarowy towar książkowy. Degraduje się do kategorii rozrywki.
Tylko literatura piękna jest taką szkołą wyobraźni, która czytelnikowi literatury faktu pozwoli na samodzielną, budującą charakter refleksję nad tym, co przeczytał. Spotkanie z szukającym urody słowa kunsztem pisarzy literatury pięknej pozwoli czytelnikowi literatury faktu odkrywać w jego lekturach walory estetyczne języka, elegancję konstrukcji, poszukiwanie sensu. Tak kończył się tekst dla kwartalnika biłgorajskiego „Tanew”.
Pójdźmy jednak krok dalej – oto gdy literatura piękna prowadzi czytelników do nowych światów, do Drohobycza w Macondo, literatura faktu przyczynia się do nowotworowego wyrodnienia, do puchnięcia i multiplikacji tego naszego świata. Real zachodzi w ciążę z wirtualem. Filmy o Powstaniu Warszawskim, albumy, zbiory wspomnień, eseje historyczne tworzą w przestrzeni uwięzionej faktem wyobraźni setki nowych Powstań. Mnożą się nowe oddziały powstańcze, barykady, zbrodnie, dowódcy… Katyń musi mieć reportaż z Katynia, film o Katyniu, tom dokumentów o Katyniu. Wszystko, co istnieje, musi mieć fotograficzne i filmowe kopie, opisy, interpretacje, świat zostaje zdublowany opisem świata,
uzupełniony obrazem świata, a to wszystko w imię pogłoski, że tylko prawda jest ciekawa. Jaka prawda, ile prawdy, ile wiadomości o prawdzie na kilometr kwadratowy szarej substancji w naszych mózgach. Nikt nie pyta o jakość, nikt nie umie się bronić przed nadmiarem i falsyfikatem. Prawda plotki wpycha się na miejsce prawdy metafizycznej, prawda gazeciarska, na miejsce naszych prawd rodzinnych, prawd intymnych, prawd z kręgu przyjaźni. Zaczynamy pojmować świat jako reportaż o świecie, tym lepszy im bardziej brukowy i sensacyjny.
A przecież tylko te prawdy, które odsłonić może fikcja, są istotne i zbawienne.