Stanisław Grabowski – Sto lat dla księdza Jana

0
545

Stanisław Grabowski



STO LAT DLA KSIĘDZA JANA!


twardowski            Wielkimi krokami zbliża się setna rocznica urodzin poety ks. Jana Twardowskiego, nazywanego „poetą uśmiechniętego Chrystusa”, „doktorem świętej ornitologii”, „poetą świętego luzu” i jeszcze piękniej. Podpytuję znajomego wydawcę, czy zamierza wydać z tej okazji jakąś jego książkę. „Twardowski nie idzie”, mówi smutno. I zaraz dodaje: „W ogóle nie wiadomo, co idzie, co się sprzedaje”. Publikuje książki, i to niby potrzebne, w minimalnych nakładach, lecz i tak po roku dzwonią z hurtowni, że się nie sprzedały. Ale to odrębny temat. Wielki jak morze. Jestem jednak ciekawy, co też z okazji setnej rocznicy wymyślą nie tylko wydawcy. W „Wyborczej” zamieścili pod koniec ubiegłego roku kalendarium ważnych rocznic na 2015 rok. 110 rocznicy urodzin K.I. Gałczyńskiego nie zauważyli. Dostrzegli jednak, że 1 czerwca 1915 roku, w Warszawie, urodził się Jan Jakub Twardowski.Trwała wojna. Do miasta mieli wejść Niemcy, więc małego Jasia postarano się ochrzcić w kościele świętego Aleksandra, przed wyjazdem całej rodziny do Rosji. Ojciec Janka był maszynistą kolejowym, i jako carski urzędnik podlegał wojennym ukazom. Kościół św. Aleksandra był kościołem parafialnym, do którego należeli m.in. mieszkańcy czynszowej kamienicy przy ul. Koszykowej 20, gdzie przyszły poeta się narodził. Trzy pierzeje tej kamienicy szczęśliwie ocalały po drugiej wojnie światowej, i ponoć na początku czerwca br. zawiśnie na niej pamiątkowa tablica, że właśnie tu urodził się wielki polski poeta, mistrz poezji religijnej etc. Poecie poświęci specjalny numer „Poezja Dzisiaj”. A Kapituła Nagrody Literackiej im. ks. J. Twardowskiego po raz pierwszy przyzna wybranemu laureatowi medal Jego imienia za całokształt twórczości. Jak wiem, ksiądz Jan krzywił się na wszelkie oddawane mu hołdy, ale mówi się trudno. Pogodził się z tym, że za jego życia szkoły zaczęły przybierać Jego imię, dzielnie zniósł przyznanie mu Orderu Uśmiechu, choć nie przyjął Nagrody Funduszu Literatury sygnowanej przez Ministerstwo Kultury i Sztuki, boć było to jeszcze w PRL-u.   

            Ostatnio, w powodzi książek poświęconych Poecie, wyróżniły się trzy. Jedną napisała dr Aldona Kraus i zatytułowała O wszystkim i o niczym. Druga pt. Ksiądz Paradoks jest autorstwa Magdaleny Grzebałkowskiej, jak na mój gust autorka nazbyt podnieciła się np. widokiem tupeciku na głowie księdza Jana. Nakładał go, kiedy „szedł do ludzi”. W mieszkaniu, przy klasztorze Wizytek, widywałem go bez tego nakrycia. Po lekturze obu książek wiemy pewnie więcej o księdzu Janie, jako człowieku i poecie, ale czy wszystko? Nie, to nie jest możliwe.

            Także Waldemar Smaszcz, w swej książce Serce nie do pary. O księdzu Janie Twardowskim i jego wierszach, nie pisze o wszystkim, bo nie sposób, a ponadto ile stron musiałoby mieć jego dzieło? Zakomunikować muszę jednak autorowi, że np. inaczej niż on odbieram wiersz ks. Jana pt. Rozmowa z Karmelem, o którym tak pisze: „W Żbikowie, z dala od gwaru stolicy, młody wikary pracował nad swoim życiem wewnętrznym […]. W niedługim czasie nowe utwory zaczęły zdecydowanie różnić się zarówno od tych z debiutanckiego Powrotu Andersena, jak i z lat wojny. Zapewne niemałą rolę odegrało zainteresowanie św. Janem od Krzyża i jego dziełem mistycznym, tak żarliwie ukazującym tęsknotę duszy za Bogiem”. I w tym miejscu na dowód krytyk przytacza fragment jego Rozmowy z Karmelem.

            I tu muszę zaskoczyć czytelnika i posprzeczać się ze Smaszczem. Dla mnie Rozmowa z Karmelem to… jeden z najpiękniejszych polskich wierszy miłosnych. Posłuchajcie:


                        Oto jestem. Chciałbym z siostrą pomówić,

                        ja – ksiądz byle jaki.

                       

                        – Proszę czekać. Już idzie z ogrodu,

                        chociaż nie chcą jej puścić ptaki.

 

                        Chyba ona. Nie widzę jej twarzy,

                        czy się modli, czy się uśmiecha

                        za zjeżoną Karmelu kratą,            

                        jak za łupiną orzecha.

 

                        – U nas wszystko tutaj dla Boga.

                        Nawet fartuch ogrodniczki niebieski,

                        nawet trepki z jednym rzemykiem,

                        jakby zdjęte ze świętej Tereski.

                        Czasem śnieg mamy mokry we włosach,

                        za oknami – zmarznięty sad.

 

                        Karmelitanko bosa,

                        szedłem tu tyle lat.

           

            Jeśli ktoś zna Łąkę Leśmiana, to wie ile potrzebował on słów, by wyrazić to, co wyraził w swym krótkim liryku ks. Jan. Ileż tu „niedocieczonego smutku”, ileż utajonego cierpienia i tęsknoty, niewyjawionego uczucia… A przecież wiele lat wcześniej krew gotowała się i w młodym Janku, kiedy np., dzięki Żukrowskiemu, ogłosił na łamach konspiracyjnego „Miesięcznika Literackiego” (1943):

                        Bo jeśli płacz: to ja, to ja –

                        twój dawny Janek z tobą jestem;

                        tak to mi z oczu srebrna łza

                        stanęła w wierszach z kart szelestem.

 

                        A jeśli uśmiech, to ty, to ty –

                        z niedobrych dziewcząt gorzką zmową;

                        znam kształt twych ust, co w moje sny

                        koroną wdarły się cierniową.

                        […]

 

            Cytowany utwór poetycki pt. O tej łzie, co na końcu padła nie znalazł się po wojnie w żadnej z książek księdza-poety.

            A kogóż to odwiedził w klasztorze? Ponoć w czasie wojny, tuż przed powstaniem, Janek i jego narzeczona wyznali sobie miłość, ale w związku z wojenną zawieruchą, z tym wszystkim, co przeżyli i co jeszcze ich czekało, postanowili nie brać ślubu, tylko oddać się w służbę Bogu. I dlatego jego ukochana została zakonnicą, a on księdzem, choć nie było to łatwe. Sam opowiadał, że czuł się źle, jako początkujący kapłan, podczas mszy, stojąc tyłem do wiernych, prawie mdlał, miał zawroty głowy, za cicho głosił kazania, więc musiał wysłuchiwać ludzkich syków spod ambony. Na dodatek, od początku kapłańskiej posługi szukał kontaktu głównie z chorymi, pokrzywdzonymi przez los, także z dziećmi niepełnosprawnymi, tym ostatnim poświęcił jeden z najbardziej znanych wierszy (Do moich uczniów), podpisując go: „Ten od głupich dzieci”, to był jakby jego znak firmowy, pieczęć, której nigdy się nie wyrzekł. 

twardowski2            Wróćmy do książki Smaszcza, pracował nad nią od dawna. Poprzedziły ją takie jego pozycje jak: Dom pod Dobrą Nowiną; Fotografie prawdziwe, bo już niepodobne; Ksiądz Jan w Płocku; Ludzie, których spotkałem i inne, redakcje wielu książek poety, także dziesiątki spotkań z księdzem, listy, telefony, wspólne autorskie wieczory i poranki… Długo by o tym. W każdym razie Serce nie do pary ukazało się dopiero w 2013 roku, czyli siedem lat po śmierci ks. Jana. W. Smaszcz nie miał wyłączności na Jego przyjaźń i zaufanie, na pisanie o Nim. W latach osiemdziesiątych odwiedziła księdza Jana młoda mieszkanka Sopotu i już mu nie odpuściła, a znając jego delikatność i dobroć… Z publikacji wierszy księdza zrobiła całe przedsiębiorstwo, powiązała go siecią przeróżnych uzależnień, w końcu przejęła część praw autorskich poety, w swej działalności mocno korzystając z pomocy jednego cwanego mecenasa.   A Smaszcz, ot, na boku, bo w Białymstoku (przepraszam za rym) robił swoje, to znaczy opracowywał i wydawał książki ks. Jana, także układał tę swoją księgę życia, no i udało się, ukończył ją i znalazł wydawcę. Miłośników poetyckiego słowa ks. Jana nie mogła nie ucieszyć. Bo dużo tam dobrego. Przeciwnicy zgrzytali zębami. A p. Iwanowska nazywana przez księdza Oleńką? Tego nie wiem. Pewnie zasadza się na jakąś nową Marylę, która śmiała opublikować liściki księdza do siebie lub kombinuje jak skutecznie zabronić jakimś dzieciakom śpiewać liryki ks. Jana. Opowiadała mi znajoma, jak w 2005 roku, w lipcu, pani doktor dziarsko wmaszerowała na powązkowski cmentarz z bardzo już chorym księdzem Janem na inwalidzkim wózku, i to podczas horrendalnego upału, ustawiając go do fotografii w konfidencji, z co bardziej okazałymi cmentarnymi pomnikami, gdyż wymyśliła sobie akurat książkę, bodaj pod tytułem Odwrotna strona rozpaczy… Spieszmy się kochać ludzi…

            Smaszcz popełnił piękną rzecz, wartą każdych pieniędzy. Należy ją mieć na półce, należy do niej wracać, ale trzeba czytać ją uważnie. Nie wynotowałem sobie wszystkich uwag, które mi się nasunęły podczas jej lektury, ale niektóre były aż nazbyt dokuczliwe, więc o nich napiszę.

            Np. na str. 87 czytamy, że Stanisław Jachowicz, ten od Pan kotek był chory „W wydawanym „Dzienniku dla Dzieci” wprowadził niezwykle nowatorską w tamtym czasie korespondencję dziecięcą […]”. Otóż nieco wcześniej „korespondencję dziecięcą” wprowadziła do swego pisma pt. „Rozrywki dla Dzieci” Klementyna z Tańskich Hoffmanowa, a o „Dzienniku dla Dzieci” należałoby choćby napisać, iż wychodził rok, to prawda codziennie, lecz uaktywnił się głównie podczas powstania listopadowego, co sugeruje, że po jego upadku to pierwsze codzienne pismo dla polskich dzieci nie miało szans na dalsze istnienie.

            Na str. 90 brakuje mi choćby pół zdania więcej o Jadwidze Papi (książka Smaszcza nie ma indeksu nazwisk), dokładniej o Jadwidze Teodozji Papi; korzystała też z różnych pseudonimów. Owszem, była pedagogiem, ale także pisarką, niezbyt wysokiego lotu, ale pracowitą i poczytną. Napisała kilkadziesiąt powieści dla młodzieży, współpracowała z ówczesną prasą dla dzieci. A jej najsławniejsza wychowanka to… Stefania Sempołowska.

             Na str. 146 czytamy o Jerzym Kamilu Weintraubie: „dzisiaj niemal zapomniany”. Oj, chyba przesada. Weintraub to poeta dla koneserów. Ci o nim pamiętają. Dowodem wydany w 1986 roku jego tom pt. Utwory wybrane. Stoi u mnie na półce i często do niego zaglądam.

            Na str. 166 informacja: „Korczak redagował dziecięcy „Mały Przegląd”, dodatek do „Naszego Przeglądu”, dziennika żydowskiego wydawanego po polsku”, to nie tak. Janusz Korczak stworzył to pismo, owszem redagował je w latach 1926–1930, ale jak wspominał Igor Newerly: „W połowie 1930 roku Korczak powiedział: – Jestem zmęczony niech teraz poprowadzi „Mały Przegląd” młody, wesoły, który ma więcej czasu”. Jego redaktorem został właśnie Newerly i może warto dodać, iż pismo wychodziło do 1939 roku, a „ostatni numer, tak się złożyło, wyszedł w piątek rano w dniu napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę”.

            Na str. 207 czytamy: „skromny cmentarz laskowski stał się małą nekropolią narodową. Spoczęły tam, w grobie rodziców, sprowadzone po latach prochy Jana Lechonia, jest grób Antoniego Słonimskiego, prof. Konrada Górskiego, także Jerzego Zawieyskiego i wielu innych wybitnych postaci naszej kultury”. Ale dlaczego autor nie wspomniał o grobie na tym cmentarzu pierwszego demokratycznego premiera po 1989 roku, Tadeusza Mazowieckiego?

            Na str. 225 mamy ledwie kilka zdań o kościele sióstr Wizytek, to chyba za mało. Podkreślić należałoby np., iż to jedyna świątynia w stolicy, której nie zdołało zaszkodzić nawet powstanie warszawskie. A kiedy od strony uniwersytetu zajrzałem za jej ogrodzenie, zadziwiły mnie potężne drzewa wokół, ich gęstwa, jak w puszczańskim mateczniku. Gwoli ciekawostki, przebywała w nim przed laty jedna z sióstr Juliana Ursyna Niemcewicza.  

            „Wystarczy sięgnąć po Notatnik, by przekonać się, jaką wagę przywiązywała autorka (tj. Anna Kamieńska – S.G.) do słów ks. Twardowskiego”, czytamy na str. 226. Otóż Notatniki jej autorstwa ukazały się dwa. I chyba autor troszkę nie docenił informacji o ks. Janie tam zawartych. A szkoda.

            Na str. 232 czytamy, że „wydawca zachęcony powodzeniem książki (tj. tomu wierszy ks. Jana Znaki ufności – S.G.) wydał w niedługim czasie […] Zeszyt w kratkę. Rozmowy z dziećmi i nie tylko z dziećmi (1973)”. Trochę nie tak. Do książkowej publikacji Zeszytu w kratkę… zachęciła entuzjastyczna recenzja o nim (tzw. wewnętrzna) Józefy Hennelowej, zamieszczona na łamach „Tygodnika Powszechnego”. Warto zajrzeć do tego numeru, by się przekonać, z jaką żarliwością pisywało się drzewiej recenzje.

            Na str. 235 informacja, że „w 1985 roku poeta otrzymał prestiżową nagrodę Fundacji Alfreda Jurzykowskiego, która osobiście odebrał w Nowym Jorku”. Należy wiedzieć, iż nie była to pierwsza nagroda przyznana ks. Janowi. Pierwszą nagrodą, którą przyjął, była nagroda im. św. Brata Alberta (1978). Później była Nagroda Literacka polskiego PEN-Clubu im. Roberta Gravesa (1980), w tym samym roku Medal im. Janusza Korczaka, w 1983 roku Nagroda Literacka im. Mikołaja Sępa Szarzyńskiego i dopiero potem zyskał nagrodę Fundacji Alfreda Jurzykowskiego. A później, to już nie wspomnę ile było tych nagród i jakiej wagi. 

twardowski3            Każda pliszka swój ogon chwali, dlatego nie dziwi, że Smaszcz wspomina na str. 238 publikacje białostockiego wydawnictwa Łuk poświęcone poezji ks. Twardowskiego, ale w tymże czasie, warto to zauważyć, sporo książek tego autora wydała Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, a następnie Oficyna Wydawnicza ASPRA-JR, no, a jak nie wspomnieć o produkcjach pod redakcją i pod dyktando p. Iwanowskiej, więc…

            Kocham wiersze ks. Jana i kocham wszystko to, co pisze Waldemar Smaszcz, wybitny znawca życia i twórczości „Jana od biedronki”, uczony, redaktor, eseista, tłumacz, pisarz i krytyk o renesansowym rozmachu, aleć nie mogło mnie to zwolnić od kilku powyższych uwag; wszak, kto się lubi ten się czubi.

            Książka została starannie wydana, natrudzono się przy jej kształcie edytorskim, uzupełnia ją zestaw zdjęć poety.

 

Waldemar Smaszcz, Serce nie do pary. O księdzu Janie Twardowskim i jego wierszach, Wydawnictwo ERICA, Warszawa 2013, s. 352.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko