Janusz Termer
Książki 25-lecia (4)
„Reportaże optymistyczne” Edwarda Redlińskiego
Radiowa dwójka Polskiego Radia zachęca słuchaczy do głosowania na najlepszą polską książkę minionego 25-lecia. Zamieszcza też na swojej internetowej stronie, niejako wyręczając czytelników, własną listę książek (ułożoną wedle niezupełnie jasnych do końca kryteriów), na które można oddawać głosy. Lista owszem, ciekawa, obejmująca różne gatunki pisarskie: od poezji i prozy po dramat i esej, acz jednak „lista nieobecnych” wyraźnie pokazuje jak daleka od wyczerpania wszystkich wartych uwagi pisarskich nurtów oraz utworów powstałych w tym czasie. Brakuje mi na tej liście sporo autorów i książek, m. in. prozy Andrzeja Żuławskiego (W oku tygrysa), wspomnień poobozowych Zofii Posmysz (Do wolności do śmierci do życia) czy wierszy Krzysztofa Karaska Święty związek – o których pisałem wcześniej (patrz trzy ostatnie wydania pisarze.pl) oraz książek innych jeszcze poetów, jak chociażby Julia Hartwig, Krzysztof Gąsiorowski, Jerzy Górzański, Marian Grześczak, Zbigniew Jerzyna, Roman Śliwonik, Jan Twardowski, Adam Zagajewski oraz prozaików, jak np. Władysław Lech Terlecki (Zabij cara, Wyspa kata), Eugeniusz Kabatc (Czarnoruska kronika trędowatych), Zbigniew Żakiewicz (Gorycz i sól morza), Józef Łoziński (Holding i reszta albo Jak zostać bogatym w biednym państwie), Zbigniew Domino (Syberiada polska); eseistów, jak Piotr Kuncewicz (Legenda Europy) czy Radosław Romaniuk (Inne życie – biografia Jarosława Iwaszkiewicza). Należy do nich także Edward Redliński, jako autor powieści Krfotok i Transformejszen,
W prozie Edwarda Redlińskiego, począwszy od wczesnych reportaży, opowiadań, powieści Awans i Konopielka, a także dramatów scenicznych (Wcześniak, Pustaki) na plan pierwszy – obok problematyki obyczajowej i społecznej (jak współczesna “kwestia chłopska”) – wybija się nadrzędna sprawa sceptycznego i ironicznego stosunku wobec jednoznacznie optymistycznego, popularnego pojmowania i wiary w wyłącznie pozytywne wartości i szczęśliwość niesioną człowiekowi przez hasła rozwoju społecznego, zmian ustrojowych, postępu cywilizacyjno-technicznego. W sposób pełen groteskowego dystansu, humoru, drwiny i nierzadko szyderstwa, ukazuje pisarz fiasko owych rozbudzanych nadmiernie nadziei ludzkich i zwykłych naiwnych marzeń w zderzeniu z obiektywną realnością, tak polską jak i potem amerykańską (Dolorado, Szczuropolacy).
Konopielka i Awans to były dwie, jak awers i rewers tego samego medalu odmiany spojrzenia na problem i cenę cywilizacyjnego postępu w naszych polskich zgrzebnych warunkach. W pierwszej z nich Taplary, do której trafia młoda nauczycielka, to wieś odizolowana od świata, zacofana, żyjąca jak przed stuleciem, obywająca się bez nowoczesnych narzędzi pracy na roli (nawet kosy), broniąca się przed zewnętrznością, żyjąca naturalnym rytmem biologicznego bytowania, skazana jednak na nieuchronną zagładę w gwałtownym zetknięciu z “nowoczesnością” i kulturową odmiennością (groteskowo spuentowaną przez ową podpatrzoną przez narratora “nowatorską” pozycję miłosną nauczycielki, tej nowoczesnej Siłaczki). Redliński w Konopielce nie jest “ani po prostu antyromantyczny ani romantyczny. W głębokiej tkance jego prozy tkwi cały nasz wielowiekowy dylemat ludu – zarówno w ujęciu romantycznym (od ludu płynie światło i to on ma oświecić inteligencję), jak i pozytywistycznym (lud jest ciemny i trzeba go oświecić i uczyni to właśnie inteligencja), zarówno w postaci idei zachowania ludu w całej jego nieskażonej czystości i prawdzie, jak i w postaci kontr idei – gruntownej przemiany ludu przez wciągnięcie go w orbitę przekształceń cywilizacyjnych, które uczynią zeń wreszcie warstwę podobną do wszystkich innych” (Maria Janion).
Pozytywistyczny schemat literacki zostaje odwrócony i satyrycznie potraktowany także w Awansie. Jego bohater, magister Marian Grzyb wraca po studiach do zacofanej wsi Wydmuchowo, cywilizuje i unowocześnia wioskę na modłę własnych wyobrażeń o nowoczesności wyniesionych z obserwacji życia miejskiego, robiąc z niej miejscowość letniskową. Mieszkańcy rezygnują z tradycyjnych źródeł utrzymania, dokształcają się, by swobodnie rozmawiać, niczym u Mrożka, o “dezintegracji osobowości” czy problemach polityki światowej. Gdy przyjeżdżają pierwsi turyści okazuje się, że ci banalni mieszczanie są większymi prymitywami niż cywilizowani właśnie kmiotkowie. Honor dawnej wsi ratuje niejaki Zakała, serwujący gościom placki kartoflane, a nie “fasolki po bretońsku”. Zetknięcie dwu stereotypów widzenia wzajemnego mieszkańców miasta i wsi, prowadzi tubylców do poczucia klęski ideałów “cywilizacyjnych”, gdyż mieszkańcy, by pozyskać turystów, muszą teraz maskować swoją kulturę i zdobycze techniki, grając świadomie rolę prymitywów ludowych, nawet sami przed sobą. Bohater ponosi klęskę totalną, a groteskowo-komiczne sytuacje i język narracji, rodem z Gombrowicza i Mrożka, zmierzają w stronę kompromitacji mitu cywilizacyjnego postępu, ale i zarazem mitu o szczęśliwej wiejskiej Arkadii. Klęskę ponoszą też bohaterowie opowieści Redlińskiego – Dolorado i Szczuropolacy, którzy zaufali tak potężnym u nas nadal stereotypom myślowym na temat tego kraju, swoim marzeniom i nadziejom o szczęśliwym materialnym i cywilizacyjnym życiu w Ameryce.
Inny rodzaj prozy literackiej, będącej między innymi efektem reporterskich poszukiwań pisarza, stanowi zbiór Nikiformy. Składa się z tzw. za Marcelem Duchampem nazywanych ready-mades, czyli rzeczy gotowych, najczęściej nie branych nigdy pod uwagę przez “poważną” sztukę, tworów prymitywnych i autentycznych, które wyrwane z „naturalnego” kontekstu występują w roli specyficznego dzieła sztuki. Są tu więc przepisywane i cytowane restauracyjne jadłospisy z prowincjonalnych knajp, urzędowe podania do władz, okolicznościowe wierszyki, więzienne grypsy czy odnalezione przypadkiem zapiski miłosne prostej kobiety, siedemdziesięcioletniej księgowej, odnotowującej beznamiętnie zarówno skład spożywanych posiłków, jak i swoje erotyczne wyczyny; pozbawione śladu jakichkolwiek sentymentów czy uczuć, kontakty z młodszym mężczyzną. Nikiformy są oryginalnym “antyliterackim” eksperymentem, swoistym votum nieufności wobec tradycyjnej literackiej fikcji, “nie nadążającej” zdaniem pisarza za bogactwem i niespodziankami “prawdziwej” rzeczywistości egzystencjalnej. Stają się świadectwem niespodziewanej różnorodności “rzeczy ludzkich” (obie te powieści zostały zekranizowane: Awans przez Janusza Zaorskiego w 1975 i Konopielka w przez .Witolda Lesiewicza w 1981).
Kompozycyjnie i tematycznie odmienne dwa następne utwory Edwarda Redlińskiego, łączy to, że powstały na kanwie doświadczeń polskich transformacji ustrojowych po 1989 r. Powieść Krfotok (1999), to utwór w napisany konwencji political fiction. Rzecz dotyczy najnowszych dziejów Polski; rozważane są przez bohaterów alternatywne wobec rzeczywistych wydarzenia ostatnich dziesięcioleci. Na przykład to, co by się stało, gdyby nie doszło do ogłoszenia stanu wojennego w dniu 13 XII 1981, a kraj stał się, po inwazji zbrojnej sąsiadów i walce pełnej ofiar oraz zniszczeń materialnych i cierpień ludzkich, jedną z republik Związku Radzieckiego. Krfotok ma formę stenograficznego zapisu ze spotkania przedstawicieli polskiej wielopokoleniowej rodziny, podczas którego dochodzi do ostrej wymiany zdań oraz konfrontacji poglądów i stanowisk politycznych, zwłaszcza wobec skutków i konsekwencji pojałtańskiego układu sił politycznych w kraju, Europie i w świecie, oceny i stosunku wobec politycznego dziedzictwa narodowych “garbów” i wstydliwych tajemnic, a szczególnie społecznego, materialnego i kulturalnego dorobku powojennych lat, okresu zwanego PRL. Okresu tak gwałtownie i jednoznacznie, bez analizy uwarunkowań historycznych i politycznych przekreślanego przez ekstremalnie nastawionych zwolenników “solidarnościowego” ruchu lat 80. Powieść mówiąca o odmienności społecznych i pokoleniowych doświadczeń oraz rozmaitej natury uwarunkowaniach ludzkich postaw, zachowań i wyborach politycznych; o niezwykle trudnej, jeśli w ogóle możliwej, o konieczności rzetelnej oceny przeszłości oraz indywidualnych wyborach i działaniach ludzkich, o niezbędnej potrzebie faktograficznej rzeczowości (stąd forma powieści stylizowanej na dokumentalny zapis telewizyjnego przekazu), umiaru i tolerancji oraz dystansu wobec rodzących się pod presją dziejowej chwili społecznych i politycznych „mitów założycielskich”, jak i niezbędnego, czujnego krytycyzmu wobec języka, zarówno dawnych, jak i nowych propagandowych stereotypów myślenia.
Natomiast powieść Transformejszen, czyli jak golonka z hamburgerem tańcowała (reportaż optymistyczny) z 2002 roku, to już – na co wskazuje już sam jej podtytuł – groteskowej proweniencji, jawna, ostra, nie przebierająca w pisarskich chwytach i środkach kpina z tej nowej rzeczywistości społecznej rodzącej się w bólach i konwulsjach gwałtownych przeobrażeń struktur społecznych. Tak jak wcześniejsi mieszkańcy symbolicznych Taplar czy Wydmuchowa, tak teraz obywatele niekoniecznie już symbolicznego Pegerowa nie radzą sobie z niejasnym, pełnym paradoksalnych sprzeczności i kontrastów rozchwianym, rodzącym się wokół nich nowym systemem społecznych miar i wartości… Chłopi obalają pershingi, baby siedzą z nosem w tasiemcowych telewizyjnych serialach, a młódź szkolna na pytanie – dlaczego tak podziwiamy ruch Solidarności odpowiada gotową frazą jakby z Gombrowicza wziętą: albowiem wiekopomnym porywem była!
Pisano o tej powieści rozmaicie; krytycznie i bez zrozumienia intencji autorskich, jak i entuzjastycznie (rzadko). Pokazywała bowiem nową rzeczywistość skarykaturyzowaną, boleśnie przerysowaną, widzianą poprzez odbicia krzywych zwierciadeł rozstawionych przez autora na skrzyżowaniach owych przedziwnie poplątanych „polskich dróg”. Ale tak tak to w niepokornej prozie Redlińskiego zawsze przecież bywało. Była ta rzeczywistość polska zawsze dla jego plebejskich bohaterów czymś boleśnie dotkliwym, nierozumianym, nie zawsze chcianym, narzucanym im nagle, często podstępem i wbrew ich woli. Tak jak niegdyś na ich ojców spadł niespodziewanie po wojnie nowy ustrój o szlachetnie utopijnych założeniach mówiących o nadciągającej powszechnej szczęśliwości. Tak i teraz są znowu zaskoczeni i zaszokowani tym nowym. Tyle, że słowem kluczem (wytrychem preswazyjno-propagandowym) nie jest już realny socjalizm, a coś co jest im równie obce, a nazywa się kapitalizm. Bo skoro jest już teraz nareszcie – i ma być zawsze – tak dobrze, jak słyszą z telewizorów, to dlaczego im akurat jest tak źle?
Pisano o Transfomejszen, ze autor zakpił sobie potężnie i zdrowo z nowej Polski i nowych Polaków. Jedni podnosili to ze zgrozą, inni z nieskrywanym zadowoleniem. Ale mało kto brał pod uwagę rzeczywiste intencje pisarza, tak głęboko zawsze przecież zatroskanego losem kraju i trudnym życiem jego obywateli. Pisarza patrzącego na polską rzeczywistość niesłychanie krytycznie, przedtem, gdy pisał Listy z Rabarbaru, Konopielkę, Awans, Dolorado czy Szczuropolaków, tak i teraz, gdy w nowej, tak gwałtownie i dramatycznie odwróconej i zdegradowanej rzeczywistości politycznej i społecznej pisał Krfotok i Transformejszen. Był bowiem i pozostał, na szczęście, typem pisarza niekoniunkturalnego, pisarza „sercem gryzącego”, który niczym Stefan Żeromski, nie godzi się na letniość i nijakość moralnej wrażliwości nowych rządzących elit, a zarazem dotrzeć chce do i odnaleźć najgłębsze pokłady ludzkich sumień, jeszcze nieskażonych całkiem egoizmem i ideologiczną (także materialną) pazernością . Wskazuje na to także jeden z członów podtytułu tego utworu – „reportaż optymistyczny” – nieprzypadkowy przecież w kontekście całej narracyjnej tkanki Transformejszen, choć i on niepozbawiony jest tej typowej dla Redlińskiego i przewrotnej dozy ironii, to pozwala mieć nadzieję na inny, bardziej pozytywny obrót spraw egzystencjalnych i społecznych. Można się oczywiście z Edwardem Redlińskim nie zgadzać w ocenie wielu problemów i konkretów rzeczywistości tego dwudziestopięciolecia, ale trudno nie docenić jego pisarskiego wysiłku i pobudzającego wkładu do tej nadal trwającej dyskusji o naszej teraźniejszości. Jako znaczącej cząstki tej wielkiej literackiej przygody, jaką przeżywa proza polska naszego czasu.