Andrzej Walter – Jak być Ikarem

0
161

Andrzej Walter


Jak być Ikarem

 

   „Moje życie. Nie potrafię się do niego przyzwyczaić. Powiedz mi przyjacielu jakie ono jest”… Milczysz. Mogłem to przewidzieć. Pomilczmy obaj. Pomyślmy – jakie jest to nasze życie. Odnajdźmy jego sens w ciszy i skupieniu. Popłyńmy przez nie tym samym statkiem. Starą łajbą, od dawna niemalowaną, pordzewiałą.

 

   Zdawałoby się jednak, że dziś już tylko podryfujemy. W nieznane. W dal. Przed siebie. Gnani czymś, co nas popchnie do tej wędrówki poprzez gąszcz „cudownego stulecia”, w którym przyszło nam żyć. Gnani

„Do wszystkich niedostępnych brzegów…”.

  

   Milczysz nadal. I ja milczę. Rodzi się poezja. W naszych głowach pęcznieje coś co może stać się poezją. To coś jest sumą doświadczeń, doznań i wydarzeń. Sumą Ciebie i mnie, sumą nas wszystkich. Zjednoczeniem, skupieniem, koncentracją: dotyków, spojrzeń, myśli – słowem całości egzystencji. Soczewka twórcy koncentruje to wszystko w naszych pokręconych zwojach mózgu, aby w dogodnej chwili wyrzucić z siebie to coś. Potem. Aaa…, prawda…, potem wcale nie jest łatwo. Wcale nie jest „jak po maśle”. Potem jest tajemnicą. Potem każdy z nas robi to po swojemu. Uładza, szlifuje, uwzniośla. I niech tak pozostanie. Ostatecznie coś może być zależne od nas. Jestem jednak święcie przekonany, że to właściwe, główne Coś – nie jest zależne od nas. Skąd jest? Nie wiem. Ważne, że Jest.

 

   Mam ogromny problem z tomem Andrzeja Dębkowskiego zatytułowanym pięknie „Do wszystkich niedostępnych brzegów…”. Leży od lutego na moim biurku. Czytałem te wiersze wiele, wiele razy. Tom zabrałem ze sobą do niedostępnych brzegów wyspy Santorini. Był tam ze mną w czerwcu tego roku. Leżał grzejąc się greckim słońcem, a czytany – moimi myślami. Wielu wierszy po prostu nie rozumiem. Znam Andrzeja i ich nie rozumiem. Może to znanie mi zaciemnia obraz, a może coś w tych strofach jątrzy percepcję. Może jeszcze potrzebuję czasu. Pewne tomy snują się w człowieku latami.  A wiele z kolei słów czy metafor zawartych w innych wierszach jest mi bardzo, bardzo bliska. Jakby ze mnie wypłynęła. Chciałem rozgryźć, rozszarpać te wiersze. Przejrzeć je na wskroś, a jednocześnie pozostawić im ich tajemnicę. Tylko czy tak się da? Można określić tę poezję mianem przeintelektualizowanej. Tylko czyż nie taka właśnie powinna być dziś poezja? Wtopiona w jądro czasów, w których nauka sięgnęła niepoznawalnego, a masy ludzkie sięgają dna. Czyż poezja nie powinna wyzwolić się z form przeszłych i wędrować w intelekt? Przecież Rymkiewicz piszący Mickiewiczem jest zwyczajnie nudny. I groteskowy. A Dębkowski? Dębkowski wciąga …

 

   Moje oko patrzy już prawie okiem obiektywu. Eliminuje zbędne detale. Komponuje kadr. Siłą rzeczy wstrząsnęła mną od samego początku okładka tomu: z samotną łodzią na bezmiarze morskiej przestrzeni, przed nieznanym, skalistym brzegiem. Czy niedostępnym? Załóżmy, że tak. Ten bergmanowski obraz wtapia się silnie w świadomość nawet swą skandynawską kolorystyką ujęcia. To fotografia, którą można wchłaniać codziennie. Codziennie bowiem będzie taka samotna łódź zadawać pytania. Ta symbolika działa. To symbolika samotności, jakiegoś wewnętrznego rozdarcia, dylematu wędrówki, na którą jesteśmy skazani, i którą dzielnie podejmujemy. Autor w swoich „Zapiskach na skrawku komputera” czyli internetowym blogu jak gdyby wyjaśnił nam, na czym owa wędrówka polega. Pozwolę sobie przytoczyć te słowa, gdyż również owe refleksje są mi bardzo bliskie:

 

A podróże są jak narkotyk. Kto raz spróbuje, nie może się odzwyczaić. Po jakimś czasie stają się one nieodzowna częścią naszego życia. W końcu dochodzimy do wniosku, że przecież to element naszych marzeń, tych umiejscowionych w najgłębszych zakamarkach naszej podświadomości… A marzenia trzeba spełniać, bo to esencja życia. Można by powiedzieć, że kto nie spełnia swoich marzeń, ten nie żyje.

   Jestem trochę typem podróżującego filozofa. Podróż jest dla mnie rodzajem święta. To nie tylko zwykły wyjazd, to wyprawa w nieznane, nawet jeśli jest do miejsca, gdzie już wielokrotnie bywałem. Dla mnie liczy się akt podróży, a wcześniej przygotowania do niej, czekanie i planowanie.

   Sama podróż to nie tylko pokonywanie kolejnych kilometrów, to czas, w którym odbywa się nieustanne bicie z myślami. Podświadome pokonywanie fragmentów naszego życia, przeskakiwanie z jednego zwoju nerwowego w naszym mózgu na drugi. To nieustanna walka ze swoimi słabościami, z tym co minęło i tym, co być może nas spotka w przyszłości.”

   Właśnie. Akt podróży. Misterium. Mogę to powtórzyć i wytłumaczyć własnym doświadczeniem. Żyję w pewnej zdeterminowanej codzienności. Firma, ludzie, spotkania, sprawy do załatwienia. Dużo jeżdżę z punktu A do punktu B. Czasem to kilka kilometrów, czasem dzieścia, czasem sto… Droga, ulubiona muzyka i własne myśli. Ogromny świat tych myśli. Oderwanie. Ucieczka. (?) – Po prostu akt podróży. Tam też czasem rodzi się poezja. W samotnej intymności. W tym właśnie akcie.

   Kiedy otworzyłem tom i przeczytałem pierwsze słowa: „Chciałbym opowiedzieć ci o nocy, bez poezji i wódki (…)” pomyślałem – tak właśnie powinien się rozpocząć tom poezji. Chciałbym opowiedzieć ci … o poezji Andrzeja Dębkowskiego. To poezja myśli i poezja obrazu. Poezja refleksji i poezja czułości. Męskiej, mądrej czułości oraz uwrażliwienia na świat. Choć świat to niełatwy. Dojmująco dziś paskudny. I w tym świecie moje i twoje życie. „Jakie ono jest?”… Jakie?

Tak zamyka się tom. Mocnym akcentem tego pytania, które każdy z nas sobie zadaje. Jakie ono jest?

  

   Wielu ludzi odpowiedziało sobie – no jest, jakie jest i nie będzie inne. Ale nie my. My chcemy spełniać marzenia. Kto ich nie spełnia – nie żyje. Tylko jakie są nasze marzenia, a jakie są marzenia człowieka współczesnego. Mam wrażenie, że to inne marzenia. Czy zatem my (poeci) jesteśmy dojmująco niewspółcześni? Tak i nie. Na pewno w kwestii materializmu dzisiejszych marzeń (przez młodych wyrażanych przecież głośno) jesteśmy okropnie niewspółcześni. Natomiast jeśli idzie o tak zwany dynamizm działań raczej jesteśmy współcześni. Tylko tu też tkwi pułapka. Idziemy innym szlakiem. Szukamy innych doznań. Zatem generalnie chyba jesteśmy jacyś dziwni. Pozwólcie nam być dziwnymi.

 

   Dębkowski ujawnia mechanizmy zadawania sobie bólu. Bo ten świat dzisiejszy jest światem zadawania sobie bólu. W ciągłym biegu, w permanentnej konkurencji świat emanuje rywalizacją – wyścig prowadzi do wojny, wykwitów nienawiści, zadawania ran. Tak było jest i będzie. Uratować nas może tylko poezja. Tylko czy poezja jest dziś – będąc spychaną na boczny tor – w stanie uratować cokolwiek. Obaj wierzymy, ze tak. Inaczej Dębkowski by tego nie napisał, a ja nie siedziałbym owo czytając, a teraz, tu, pisząc swoje na ten temat przemyślenia. Choć może to i dialektyka. Wiersz pod takim tytułem świetnie oddaje nasz stan myślenia, nasze miejsce w biegu dziejów i stan posiadania. Urodziliśmy się wystarczająco dawno, aby wciąż wierzyć, że można jeszcze kogoś ocalić.

  

   Autor chcąc powrotu do pytań najprostszych nie stawia ich w sposób prosty. Stawia je w sposób wielce wyrafinowany i tnie nam po oczach ostrą jak brzytwa puentą, czasem mrugającą wewnątrz wiersza, czasem niewypowiedzianą, ale chodzącą za czytelnikiem po lekturze.

 

„Gdzieś poza nami są wszyscy inni,

modelujący własne istnienie

na własny użytek”

 

Tak gorzkie słowa stanowią potrzebę oczyszczenia. Może nie są jednak gorzkie. Może ich gorycz podszyta jest pewną dwuznacznością percepcji. Pewną postawą wiecznej szansy, ciągłego stanu wolności wyboru. Zastanawiam się nad tym. Biję z myślami i sączę ten tom spokojnie dalej. Gdyż jest to tom do sączenia. Andrzej na jednym ze spotkań powiedział, że rzadko wydaje tomiki, gdyż jak już je wydaje chce mieć poczucie, że miał coś ważnego do powiedzenia. Coś w tym jest. Andrzej wypowiada sądy nie zamknięte, otwarte. Życie jest dla niego Wielką Przygodą. Fascynacją. Wieczory są melancholią, a noce inspiracją. Na tym samym wspólnym spotkaniu poetyckim powiedział, że zawsze pisze nocą. Niezmiernie zaciekawiło to młodych ludzi, którzy czytali naszą poezję. Podobało mi się to, że tak ich to zaciekawiło. Czyli, chyba dobrze, że Andrzej pisze nocą. Jeśli tak można młodych wciągnąć w ten przepiękny świat poezji – niech tak będzie. Niech ci modzie ludzie zadadzą za Autorem pytanie „ … jakże być Ikarem”. To ważkie pytanie w świecie tłumów Dedali. Przywołajmy w tym miejscu wiersz Herberta „Dedal i Ikar”, w którym Ikar mówi: „Nie mogę patrzeć się w słońce tak jak ty patrzysz się ojcze”. I my poeci, mamy chyba dziś takie właśnie poczucie, otoczeni Dedalami, których zachwyt koncentruje się tylko na tym co realne. Nasze światy, światy wyobraźni, marzeń i piękna, światy ideałów i poszukiwań tego świata nie zajmują. Zastanawiające jest to, jak daleko oddalili się dziś Dedal z Ikarem. Ojciec i syn przecież. Czy Dedal współczesny stworzyłby Ikarowi skrzydła? To było jednak pragnienie lotu. A może jednak tylko pragnienie ucieczki?

  

   Najgorszym grzechem współczesnych nam ludzi jest schematyzm i rutyna. Pewien stan „zamykania się” w „szufladach przyzwyczajeń”. O tym też jest ten tom, który wiedzie nas przez współczesnego człowieka na wskroś oddalającego się od w młodości podjętych ideałów. Taki człowiek zostawia „omdlałe gwiazdy / nieporuszone cienie / które spoglądają / na płaczącą ziemię”.

To sytuacja „Bez wyjścia”.

Rodzi „Bezsenność”

 

skupieni

ciągle myślimy o śmierci i miłości

dumnie szukając szacunku

dla własnych wielkości

sprzedajemy godność

w interesie życia

 

   Ten motyw bezsenności jest pewną prawdą Poety. Nie bolesną. Prawdą subiektywnie obiektywną. Prawdą przyjęcia stanu cierpienia w zamian za stan łaski natchnienia. Ta transakcja jest warta spisania cyrografu. Ta transakcja wymaga poświecenia życia jakiejś sprawie. Ta sprawa jest sprawą ważniejszą niż życie i śmierć. Tak oto próbuję sobie myśleć o wierszach Andrzeja Dębkowskiego. Nie wiem czy dobrze myślę. Jednak sam akt pobudzenia tymi wierszami uznaję za miarę ich wartości. Po to są. Po to jest poezja. Do sączenia, do smakowania, do chwytania chwil w dwa palce, podnoszenia ich do światła i przyglądania się im. Po to warto żyć. Czy jesteśmy dziećmi czeladników i dziwek? W pewnym sensie tak. Szukamy ocalenia szukając siebie. Szukamy ratunku upadając i powstając z upadków. Sami stajemy się dziwkami i czeladnikami, a jednak nie godzimy się na zatracenie piękna. Szukamy go. Walczymy o nie. Dedal tworzy nam labirynt na zlecenie możnych tego świata, a my już czekamy, aby wzlecieć. Choćby był to lot ku śmierci i zapomnieniu. Niech i tak będzie. Autor szacuje jaka jest cena, którą płacimy za taka postawę. Wysoka.

Jest nią „Strach”:

 

Całe życie

przychodzi do mnie

upięty w szare barwy

spocony

otwarty na wszystko

siada pod parapetem okna

drapieżną dłonią

każe zapalić papierosa

milczy

 

   Do mnie też przychodzi. Do nas wszystkich, cholera, przychodzi. Taka jego rola.     I takie zadanie. Taka – jak wspomniałem – jego cena. Dostajemy też za To wszystko „Rachunek”. W nim jest jednak nadzieja i … szczęście.

 

na otwartej ranie

letni księżyc

tańczy kankana

 

ktoś ciągnie za sobą życie

z miłości i pustki

rzeźbi róże

zostawia uchylone drzwi

na znak szczęścia

 

   Wciąż wierzę w te właśnie uchylone drzwi. W kolejny dzień, następną podróż, nowe wyzwania. I choć nie jest łatwo, lekko i przyjemnie, wiem, że nikt nie obiecywał, iż tak będzie. Nie potrafimy się jednak do tego przyzwyczaić. I niech tak zostanie.

Moje życie… Powidz mi przyjacielu, jakie ono jest …

 

Andrzej Walter

 

 

 

 

Andrzej Dębkowski „Do wszystkich niedostępnych brzegów…”. Wydawnictwo Autorskie Andrzej Dębkowski, Zelów 2013.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko