Maria Wollenberg – Kluza

0
89

 

Dziś Maria Wollenberg – Kluza  

              

        

         Sztuka – to wielkie ucho i wielkie oko świata: słyszy i widzi – i ma zawstydzać, drażnić, budzić sumienia (Joseph Conrad).

         Nie trzeba mieć racji. Trzeba mieć powód do malowania (Jan Cybis).                                                                                      

 

       Jeśli zgodzimy się, że jedną z ważniejszych cech utworu literackiego, nie tylko zresztą poezji lirycznej, jest jego autentyczna “malarskość”, czyli swoista dla każdego twórcy obrazowość widzenia świata i złożoności kondycji ludzkiej, to zgodzić się powinniśmy i z tym, że jedną z najważniejszych cech sztuki wizualnej, w tym i klasycznego malarstwa, jest jego “literackość”, czyli analogiczna – w rzecz jasna gatunkowo autonomicznym języku formułowana – próba dotarcia do tych najistotniejszych, przeklętych problemów (jak pisał Fiodor Dostojewski) i zasadniczych pytań egzystencjalnych.

   Niniejsza prezentacja obrazów Marii Wollenberg-Kluzowej, w tej warszawskiej galerii “Bellotto” (14 VI 2012), odbywa się w 44 roku jej działalności malarskiej (a imię jego czterdzieści cztery), co podkreślić warto, i co ma nawet, być może, jakąś tam nieoczekiwanie symboliczną, “literacką” właśnie wymowę. Sądzę, że zgodziłaby się też ona zapewne, i to bez większych targów czy oporów, zarówno z cytowanym wyżej sądem wybitnego polskiego malarza kolorysty Jana Cybisa, jak i jednocześnie z sądem innego naszego wielkiego rodaka, uznanego przez cały literacki świat za także i “malarskiego” mistrza prozy angielskiej, autora Lorda Jima, Josepha Conrada.

   Oto bowiem Maria Wollenberg-Kluzowa ma istotnie, zawsze miała, kilka ważnych powodów do malowania. A jednym z nich jest właśnie coś, co wynika z tego oryginalnego conradowskiego aforyzmu, jak i ze sposobu widzenia spraw sztuki i życia przez tego pisarza, czyli ów charakterystyczny dla niego maksymalizm ideowo artystycznych założeń. Niezbędnych i koniecznych dla zaistnienia autentycznego dzieła sztuki. Bez trudu zauważyć bowiem można, że w malarstwie tej autorki – od samych początków jej twórczości – nigdy nie było i nadal nie ma nic z założeń pseudo artystowskiego “ulizania”: ona naprawdę chce zawstydzać, drażnić, budzić sumienia. Nie ma bowiem w jej obrazach nic z pachnącego silną (szczególnie dzisiaj) presją nowoczesnej komercji, poddawania się gustom masowego odbiorcy, zwłaszcza zaś tego konsumenta dzieł sztuki, który lubi przymierzać się do obrazów dających “się powiesić na ścianie” swego nuworyszowskiego mieszkania czy gabinetu.

     Obrazy Marii Wollenberg-Kluzowej też – owszem – zawsze przyciągały i nadal przyciągają uwagę swymi czysto malarskimi walorami, są przecież prawdziwie i mocno nasycone głównymi atrybutami tej dziedziny sztuki – wykorzystaniem koloru i światła (zwłaszcza nurt “podróżniczy” jej twórczości), ale nie ma to nic wspólnego z pokusami i poznawczymi mieliznami epatowania samą tylko urodą życia i świata, jego fotograficznie, czyli mechanicznie przenoszonymi (kopiowanymi) “prawdziwymi” powabami i urokami. Zawsze bowiem podszyte są u niej czymś niepokojącym, jakimś pozornie nieważnym “drugim planem”, czymś jakby spoza tej już zda się “oswojonej”, bezpiecznej dookolnej ludzkiej rzeczywistości. Widać to wyraziście choćby na przykładzie tego – metafizycznego w gruncie rzeczy obrazu – gdzie spoza rajskiej, sielankowej ułudy “pięknych okoliczności” natury wyłaniają się z cienia ledwie widoczne – niczym idee w platońskiej jaskini – nieokreślonego rodzaju sylwetki postaci, wielce jakby ciekawych przejawów naszych ziemskich spraw? Pilnych i wytrwałych obserwatorów naszej ludzkiej walki o godność i wartość sztuki? Niemych świadków naszych klęsk i samotności? Strażników czy też i zarazem bezgłośnych, a tak wymownych komentatorów naszego istnienia? A może nawet i ukrytych wspólników tej naszej “nagiej egzystencji”?

     Jeden z wielkich pośród mistrzów, twórców i prawodawców sztuki europejskiej XX wieku – Georges Braque uważał, że to Jedyne, co jest coś warte w dziele sztuki – to, czego nie można wytłumaczyć. Zauważmy, że autorka dzieł wystawy, którą Państwo właśnie oglądacie, nigdy w swych obrazach niczego nie dopowiada do końca, celowo i przemyślnie myli tropy i artystyczne sygnały, sięga po rozmaite środki ekspresji świadomie pozostawiając odbiorcę sam na sam z dziełem sztuki. Stawiając go twarzą w twarz z tą odwieczną zagadką, z tym starym jak świat – i być może nierozstrzygalnym w gruncie rzeczy – pytaniem: skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy? I w tym siła i wartość obrazów Marii Wollenberg-Kluzowej. Siła artystycznej perswazji i głębsza wartość poznawcza.                                                                                                                              

 

   I na koniec. Nieodżałowanej pamięci wybitny artysta i prezes Polskiego Oddziału SEC – Stowarzyszenia Kultury Europejskiej z siedzibą w Wenecji – Józef Szajna, napisał przed czterema laty w katalogu, wydanym z okazji czterdziestolecia pracy twórczej i wielkiej Jubileuszowej wystawy malarstwa Marii Wollenberg-Kluzowej znamienne słowa uznania i podzięki: Droga Koleżanko, gratuluję Jubileuszu, wystawy i dziękuję za błękity włoskiego słońca na polskim niebie, za wydarzenia, które poprzez Pani sztukę stały się także moim światłem. Oby tak dalej – aż do nieba!

     I oto właśnie – ta obecna wystawa Jej prac malarskich jest dobrym pretekstem do powtórzenia słów Mistrza Szajny: Oby tak dalej – aż do nieba!

 

                                                                                             Janusz Termer

—————————————-

                                                                                                                              

*Wstęp do katalogu otwartej 14 VI 2012 w warszawskiej galerii Bellotto przy Krakowskim Przedmieściu wystawy malarstwa Marii Wollenberg-Kluzowej.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko