Andrzej Wołosewicz – Elzenberg i Herbert. Dialog filozoficzno-poetycki i jego konsekwencje.

0
244
Filip Wrocławski

Andrzej Wołosewicz

Elzenberg i Herbert. Dialog filozoficzno-poetycki i jego konsekwencje.

 

Filip WrocławskiZnane jest powiedzenie, że „wykład jest zwierzęciem”. Można taką ekstrawagancję zlekceważyć, ale nie radzę przypominając, iż pochodzi od tęgiego umysłu, od Ortegi y Gasseta. Ponieważ mam intelektualne zaufanie do autora „Dehumanizacji sztuki” chciałbym, aby i moje wystąpienie było podobnej natury. Elzenberg i Herbert. Filozof i poeta. Pojawia się pytanie, dlaczego, z jakich powodów weszli w wieloletni dialog?W końcu kiedy się poznali Elzenberg był znanym i uznanym Panem Profesorem a Herbert studentem chętnym do zajęcia się filozofią.

 

Dzieliła ich różnica, co najmniej pokolenia. Co więc mogło być skuteczną pożywką spotkania? Jedno z wyjaśnień znajdujemy w odpowiedzi Elzenberga na ankietę „Znaku”[1]: „Fakt drugi – to pewna fatalna – równie zawiniona jak ciężko odpokutowana – sprzeczność życiowa: z racji spełnionej funkcji społecznej pozwoliłem się zbyt jednostronnie zaliczyć do obozu uczonych, gdy tymczasem moja postawa najistotniejsza postawą uczonego nigdy nie była, raczej trochę artysty, lecz zwłaszcza moralisty, filozofa kultury, układacza „tablic wartości”.” Czyż, znając – w końcu już zamkniętą – twórczość Herberta, nie znajdujemy w słowach Elzenberga samej istoty twórczości autora „Raportu z oblężonego miasta”? Oczywiście, że tak. Dajmy więc spokój faktografii zadowalając się stwierdzeniem, że musiała ona w – planie wartościotwórczym – zetknąć ze sobą te osobowości.

 

Zatem filozof i poeta rozmawiają ze sobą. Rozmawiają nie pomni, że kilkadziesiąt wieków wcześniej Platon wyganiał poetów z „Państwa”. I choć zupełnie niedawno Heidegger szukał autentyzmu i podstaw filozofii w zgoła poetyckich źródłach, to jednak atmosferę na styku filozofii i poezji bardziej prawdziwie charakteryzuje pytanie prof. Czeżowskiego skierowane do Herberta: czy pisanie wierszy nie przeszkadza filozofii? Innymi słowy Platon górą![2] Na dodatek poeta, już na początku znajomości pisze do Profesora: „Postawiłem sobie – jako odpowiedź na list Pana Profesora – pytanie, czego ja właściwie szukam w filozofii. (…) Odpowiedź na pierwszą, bardziej „moją” wersję pytania wypada dla mnie zgoła kompromitująco. Szukam wzruszeń. Mocnych wzruszeń intelektualnych, bolesnego napięcia rzeczywistości i abstrakcji, jeszcze jednego rozdarcia, jeszcze jednej, głębszej niż osobista, przyczyny do smutku.[3]. Podsumowując: z jednej strony mamy ewidentnie wspólne pole wartości a z drugiej notoryczne kryzysy filozoficzne Herberta, samooskarżenia o „afilozoficzny” umysł i w końcu ostateczne zerwanie ze studiami filozoficznymi. Jakie zatem – trzymając się tytułowego pytania – są konsekwencje filozoficzno-poetyckiego dialogu?

Pierwsza, być może banalna, ale chcę ją tutaj podkreślić: jest możliwy rzetelny, poważny i równoprawny dialog między poetą i filozofem. Filozofia i poezja wchodząc w dialog budują określoną przestrzeń dla tego dialogu a wewnątrz niej określone relacje. Aby zobaczyć moją odpowiedź uporządkuję – za Witem Jaworskim[4] – owe relacje. Według Jaworskiego mogą być /są to:

  1. równoległe uprawianie poezji i filozofii (czy znasz, Czytelniku, wiersze Tatarkiewicza, Arystotelesa, Jana od Krzyża?)
  2. poezja jest uwieńczeniem filozofii (z czym się wiąże potwierdzenie klęski dyskursu! Poezja jest tutaj wyrazem światopoglądowej dojrzałości, a jej przeciwieństwem i jednocześnie synonimem niedojrzałości jawi się intelektualizm i racjonalizm – głównie mamy z tym do czynienia w filozofiach romantycznych)
  3. poezja jako wdzięczny środek ilustracji pomysłów wywiedzionych drogą rozumu, sposób ich (z)obrazowania
  4. poezja jako możliwość wypowiedzenia tego, do czego dochodzi się w filozofii, ale co – z różnych przyczyn, jakich? (odpowiedzi na to pytanie u Jaworskiego nie ma, a szkoda) – w języku filozofii wypowiedziane być nie może
  5. uważa się też filozofię – nawet w jej naukowej pretensjonalności – za poezję: jako synonim metafizyki jest ona wówczas identyfikowana – głównie za sprawą scjentystycznego minimalizmu – z niesprawdzalnym językiem wewnętrznych rozterek, będąca, jak cała irracjonalizująca ekspresja – hamulcem postępu intelektualnego

Jeśli dobrze przyjrzymy się wyżej wymienionym pięciu propozycjom czy też ustaleniom, to – poza równoległym i w tym sensie nie stykającym się uprawianiem poezji i filozofii – pozostałe dokonują hierarchizacji stawiając bądź to poezję nad filozofią (rzadziej) bądź filozofię nad poezją (znacznie częściej). Brakuje tu, przynajmniej dla mnie, relacji równoważności, takiej relacji, w której i filozofia i poezja, pozostając w swoich rolach, byłyby równoprawnymi głosami w dialogu. Warto więc od razu zapytać, o co miałoby w takiej relacji chodzić, czym miałaby się ona różnić od wcześniej wymienionych? Już budujemy odpowiedź. Najpierw założenie, bez zgody na które moje wyjaśnianie utknęłoby w niezrozumieniu: jeśli chcemy dotrzeć do obszaru względnej równowagi między filozofią i poezją, to zakładamy istnienie takich pokładów w człowieku, które dadzą się „przetłumaczyć” tak na język filozofii jak i na język poezji. Innymi słowy oba języki są uprawnione do wyrażania natury/istoty/specyfiki tego obszaru. Możemy jedynie szukać niuansów i różnic w trafności tej specyficznej roboty translatorskiej. Oba też zachowują swoją autonomię. Dobrze będzie przywołać charakterystyczny przykład, który pochodzi co prawda nie z poezji lecz z prozy, ale dobrze wyraża to, o co mi chodzi. Camus i Sartre. Dlaczego oni? Zbliżając się do linii demarkacyjnej pomiędzy literaturą i filozofią (od strony literatury) i uwzględniając jej „ciężar gatunkowy”, wielu przywoływanych przez Jaworskiego autorów po prostu nie zauważymy. Ale nie Sartre’a i Camusa! Oni są widoczni niezależnie od kierunku naszego poznawczego przemieszczania się. Zacznijmy od Sarter’a. Jego literackość otrzymała mocne wsparcie w przyznanej mu, acz nie przyjętej nagrodzie Nobla. Możliwe zbliżanie się do Sartre’a od strony jego twórczości literackiej bardziej uwypukla sztuczność, konstrukcyjność, nieustający wysiłek eksplikacji filozoficznej myśli w literackim enturage’u niż wrażenie swobody i tego czegoś, co powoduje, że pisarstwo broni się samo, a nie zaczerpniętym skądinąd (w tym wypadku od autorskiej filozofii) wsparciem. Literatura pozostaje wobec Sartrowskiej filozofii   z e w n e t r z n a.  Nigdzie, ani w „Drogach wolności”, ani w „Herostratesie” „Murze” czy „Muchach” na dobrą sprawę nie udało mu się tej zewnętrzności zapobiec. Zawsze i wszędzie przepaść między treścią (którą zawsze u niego pozostaje filozofia) i formą (literaturą). Tak jak u porządnego sprzedawcy: netto i tara. Co prawda razem, ale trudno je pomylić biorąc pierwsze za drugie lub odwrotnie.[5] Zewnętrzność i eksterytorialność filozofii i literatury jest dla wprawnego czytelnika nie taka trudna do uchwycenia. Linia demarkacyjna, o której wspomniałem, pozostaje wyraźna niezależnie od autorskiej samoświadomości tzn. tego, czy Sartre by się z tym zgodził, czy też nie. Inaczej – moim zdaniem – rzecz ma się w wypadku Camus. On akurat znalazł taki wyraz dla swych literackich poglądów, który urzeka tym, że literatura nie jest jedynie opakowaniem dla filozofii, lecz doskonale ją interioryzuje, uwewnętrznia. Camus filozofuje od razu literackim językiem. Jeśli użylibyśmy paraleli do dwujęzyczności, w której owymi dwoma językami są literatura i filozofia, to Sartre niezależnie od swych wysiłków, dwujęzycznym w widoczny sposób pozostaje, gdy Camus dokładnie odwrotnie. Podział na filozofię i literaturę jest w jego twórczości czymś wtórnym tzn. dokonujemy go dopiero wysiłkiem naszej czytelniczej analizy i zawsze pozostaje on (ów podział) jedynie tej analizy efektem, a nie czymś, co najpierw i bezpośrednio przed czytelnikiem staje. Tyle o ilustrującym przykładzie. Wracam do Herberta i Elzenberga. Są, moim zdaniem co najmniej cztery konsekwencje ich filozoficzno-poetyckiego dialogu.

  1. Równoprawność i to istotna równoprawność poezji i filozofii. Nic nie jest mniej ważne, słabsze. Filozofia i poezja karmią się owym „centrum” człowieka. Elzenberg mówi, że poezja, aby nie była błahostką, musi być głosem jakiejś myśli o świecie. To jej filozoficzność właśnie (u Herberta z wyraźnym ciążeniem ku – określonej – etyczności). I dalej Elzenberg: „Idąc dalej od końca ku środkowi natykam się (ale nie potykam o) „Trzcinę”, która jest dla mnie dobrym przykładem, jak to poetycka w poezji może być czasem myśl sama (nie „pomysł”, ale właśnie myśl, sensu stricto).” Czyż nie mamy tu ewidentnej obrony wagi poezji? Oczywiście nie każdej poezji, tylko tej, która – jak mówi Thomas Merton –  nie jest „zastąpieniem mowy bez treści metaforą.”
  2. Obrona wartości myślenia „nieprecyzyjnego”, za które – – w odróżnieniu od filozofii – uchodzi poezja.. Elzenberg mówi: „Poza tym pouczył mnie przykład Nietzschego, że do najwyższych osiągnięć zdolna jest nie tylko myśl prowadzona, jak się to chętnie mówi „porządnie”, skrupulatnie przestrzegająca dyrektyw logicznych i metodycznych, ale i ta „nieporządna”, czy to natchniona, ekstatyczna, emocjonalna czy skokowa i aforystyczna – nie mówiąc o zasadniczo świadomie intuicyjnej, której problem inni myśliciele lepiej stawiali. Przekonanie to stało się źródłem niektórych bodaj najgłębszych i najtrwalszych w moim życiu antagonizmów: wrogiem moim odtąd stawał się każdy, kto człowiekowi myślącemu odmawiał prawa do takiego również typu myślenia.[6]. Oraz: „Precyzja myśli jest cechą epigonów: powiedzmy ostrożniej: drugiego pokolenia po twórcy. Myśl odkrywcza jest na ogół nieprecyzyjna.”[7]
  3. I związana bezpośrednio z powyższym konsekwencja znacznie mocniejsza: poezja potrafi być antidotum na – o co oskarża filozofię Wittgenstein – zaczarowanie rozumu przez język, wbrew potocznym, ale i nie potocznym, bo kulturowym i naukowym nawet przekonaniom, że jeśli któryś z języków miałby być precyzyjniejszy i heurystycznie bardziej płodny, to na pewno język filozofii a nie poezji. Wsłuchajmy się we fragment Herbertowej „Jaskini filozofów”: „Tak, musi umrzeć ze względu na swoją szkołę filozoficzną. Zabłysnął na intelektualnym firmamencie Aten i musi zgasnąć, zanim zaczną analizować ten blask, zanim zapytają Sokratesa o system. Tylko my wiemy, że nie ma żadnego systemu. Aby tę tajemnicę zachować, trzeba poświęcić Sokratesa. Reszta należy do komentatorów.” Wsłuchajmy się w słowa poety: tylko my wiemy, że nie ma żadnego systemu…, bo są to słowa skierowane przeciwko uzurpacjom filozofii. No bo jak to? Bez szkoły? Bez systemu? Bez umiejętności całościowego ujęcia świata? Ja wiem, że jest to konsekwencja nieprzyjazna filozoficznemu środowisku, już słyszę filozoficzne: ciszej nad ta trumną, ale to niczego nie zmienia. Przypomnieć w tym miejscu warto Fryderyka Christiana Hebbla z jego „Dzienników”: „Gdyby w sztuce rzeczywiście chodziło tylko o mądrą ideę i o żywe jej wyrażenie przez ilustrujący ją obraz, a nie o wcielenie, to skądże by na przykład tragedia grecka brała swą godność i znaczenie? Jej podstawową ideę wypowiedzieli już filozofowie w sposób dosyć dostojny i wysnuli ją aż do ostatecznych granic, zanalizowali aż do nerwów i serca; czemuż jednak zamiast poprzestawać na samym ziarnie, wolimy rozgryzać łupiny, w które je schowali Ajschylos, Sofokles i Eurypides?”.
  4. Wiersz jest, a przynajmniej może być, doświadczeniem filozoficznym. Cala historia kontaktu intelektualnego Elzenberga z Herbertem zawarta w ich wieloletniej korespondencji, pokazuje na takie właśnie traktowanie wiersza. Kto zabroni mądremu a wrażliwemu lepiej myśleć, tylko dlatego, że owo lepiej wiąże się z wejściem na ścieżkę wiersza? Wiersz, dobry wiersz, jest doświadczeniem filozoficznym, którego w tej roli najbardziej nawet lotna myśl nie zastąpi. Stawiam tezę, że wiersz, dobry wiersz, może być niezastąpionym doświadczeniem filozoficznym, bo jest doświadczaniem filozofii. Powiem mocniej: wiersz jest niezastępowalnym doświadczeniem filozoficznym – w tym sensie jest narzędziem, którego  –  w jego efektywności – nic nie może zastąpić, także myśl sama. Idzie o to, co Hebbel nazywa wcieleniem, łupiną, którą wolimy rozgryzać. A łupina to nie jest (jak u Sartre’a) zewnętrzne opakowanie, lecz (jak u Camusa) naturalna emanacja wewnętrzności, która wraz z nią rośnie, rozwija się, dojrzewa, która stanowi z owocem jedno, jak jabłko i jego skórka. W wypadku Camusa doskonale widać to choćby w takich tekstach odnoszących się do niego jak „7 esejów o Albercie Camus”[8] przywoływanego już Thomasa Mertona czy „Diariuszu paryskim”[9] Czesława Miłosza.

Podsumowując: Jeśli uznajemy, że filozofia, nawet w historycznym zróżnicowaniu swych metod i „narzędzi” dociera do pewnej jakości bytu, której inne sposoby (np. naukowy, techniczny) nie są w stanie uchwycić, że potrafi ona zmierzyć, otaksować wagę bytu w jakiejś poszukiwanej przez ludzi istocie lepiej niż inne sposoby naszego dociekania (i docierania tam, gdzie to wydaje nam się nam ciekawe, ważne, potrzebne) – to nazwijmy owo znajdowane coś filozoficznością. Podstawową tezą wynikającą z namysłu nad historią dialogu Elzenberga z Herbertem jest ta, że do owej filozoficzności bytu poezja dociera w sposób swoisty, samoistny i skuteczny. Dociera nie zamiast filozofii, nie za nią czy ponad nią, ale obok, ramię w ramię i że ten właśnie sposób docierania decyduje o jej autonomiczności, sposób niedostępny filozofii i nauce, niedostępny, bo inny.. (Oczywiście idzie o określoną poezję tzn. nie o każdą, tak jak i nie każde myślenie, nawet z pretensjami do filozoficznych czy naukowych standardów spełnia je, jest w stanie im podołać.) Mamy różne ścieżki prowadzące do naszego człowieczego filozoficznego „jądra ciemności”. Idziemy nimi z różnych stron (to właśnie ta ich gatunkowa specyfika) i dzięki temu możemy uzupełniać nasze doświadczanie owej ciemności. Różnica ścieżek, to różnica perspektyw, do których docieramy. Dokładnie tak jak mówił Wittgenstein: „Język jest labiryntem ścieżek. Przybywasz z jednej strony i orientujesz się w sytuacji; przybywasz do tego samego miejsca z drugiej – i już się nie orientujesz.[10]

I jeszcze apendyks szczególny, o tym, że poezja działa i o tym, jak działa. Przeczytam Państwu końcowy fragment „Potęgi smaku”, wiersza dedykowanego profesor Izydorze Dąbskiej:

 

To wcale nie wymagało wielkiego charakteru

mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi

lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku

Tak smaku

który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo

choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała

głowa

 

Wszyscy znamy ten wiersz, nic w jego przytoczeniu szczególnego poza tym, że akurat ja poznałem go nie z tomiku (bo to łatwe) lecz z listu do mnie datowanego na rok 1984, z listu przyjaciela Krzysztofa Wrzesińskiego, który był mi go przepisał i wysłał w tym trudnym czasie do wojska (do którego zostałem wcielony). Tak to działało. Dla nas też była to kwestia smaku.

Zakończę wystąpienie dotyczące poezji i filozofii i możliwych konsekwencji dialogu między nimi przypominając Ortegowskie, że „wykład jest zwierzęciem” i przypominając krótką historię krótkiego wiersza zatytułowanego „I niech tak zostanie” (poświęconego pamięci Kazimierza Ratonia):

 

siedzisz na krawędzi

łatwo z niej spaść

może to być krawędź domu

który spłonął nim go zbudowałeś

albo krawędź życia

ciężkiego jak grzech

krawędź cienka

spaść można w obie strony

ale to nie ty wybierasz

i niech tak zostanie

 

Po jakimś czasie otrzymałem dwa komentarze. Najpierw Janek Michalski, którego odpowiedź też układa się w wiersz:

 

Dzięki za przesyłkę

podoba mi się okładka

a wiersz

ktoś musiał napisać ten wiersz

jest jak „wyjęty z ust”

i niech tak zostanie

 

A potem dostałem emaila od pani profesor Zofii Rosińskiej: „Przejrzałam książkę, którą Pan mi ofiarował. Pana wiersz „I niech tak zostanie” przejmujący. Wzmacnia utajony gdzieś lęk.” Może więc poezja może być silnym głosem w tym dialogu?

 


[1] Autorzy ankiety pytali, jakie książki ostatniego stulecia odegrały decydującą rolę w ukształtowaniu mego poglądu na świat oraz postawy moralnej? Proszono o wymienienie pozycji z zakresu powieści, poezji, religii i filozofii oraz nauk specjalnych.

[2] Dla porządku dodajmy, że Herbert odpowiedział, że się wstydzi i będzie próbował odzwyczaić.

[3] „Zbigniew Herbert Henryk Elzenberg. Korespondencja”, wydawca Fundacja Zeszytów Literackich 2002, s. 12.

[4] Patrz Wit Jaworski „Poezja filozofów”, Wydawnictwo Literacki Kraków-Wrocław 1984

[5] Znalazłem poplecznika w swojej ocenie autora „Egzystencjalizm jest humanizmem” w osobie Zygmunta Lichniaka, który w swych „Monologach kibica literackiego” pisze wprost o „nieprawdzie jego dzieł literackich”, która polega na tym, że „człowiek jest tylko (…) albo myślą, albo funkcją fizjologiczną, albo konfliktem filozofii i fizjologii”.

[6] „Zbigniew Herbert Henryk Elzenberg. Korespondencja”, dz.cyt. s.141.

[7] j.w. s.152.

[8] T.Merton, „7 esejów o A. Camus” Wydawnictwo homini Bydgoszcz 1996

[9] „Kultura” nr 31/1960, Paryż

[10] za Alfred Gawroński, „Dlaczego Platon wykluczył poetów z Państwa?”, Biblioteka Więzi, Warszawa 1984, s.155

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko