Janusz Termer
Dawne dzieje, literatura, magia i realizm, czyli inny obraz kresów
(na przykładzie Czarnoruskiej kroniki trędowatych Eugeniusza Kabatca)
Zawodowi historycy i publicyści, od ładnych już paru wieków, nadal spierają się o sens, znaczenie i rozliczne późniejsze konsekwencje polityczno-społeczne i kulturowe unii zawartej miedzy Rzeczpospolitą (Polską), a Litwą Jagiełły w końcu XIV w., a podpisanej przez Jagiełłę i „panów małopolskich” w Krewie (1385), wielokrotnie potem w różnej formie odnawianej. Po stronie polskiej niemal zawsze uważano ją za sukces obu państw, zwłaszcza w walce ze wspólnymi wrogami: Krzyżakami i moskiewską Rusią, która rosła w siłę po zrzuceniu jarzma tatarskiego. Wyrażał to dobitnie np. XIX-wieczny wybitny przedstawiciel krakowskiej szkoły historycznej Michał Bobrzyński: „Połączenie się z Polską, przyjęcie obrządku rzymskiego przedstawiało się zatem Litwie jak deska zbawienia od mściwego Zakonu, a zarazem jako wyzwolenie spod ruskiego wpływu”.
Nieliczni polscy przeciwnicy unii, nie tylko w wieku XX, w tym skierowaniu się ówczesnej Polski na Wschodnie terytoria Wielkiego Księstwa Litewskiego i w ogóle Słowiańszczyzny (z ideą stania się jej hegemonem), przy zaniedbaniu spraw zachodnich, widzieli w tym wielką pułapkę historyczną, tworzoną przez niekończące się wojny, mimo początkowych sukcesów (Grunwald), konieczność obrony bezkresnych zdobyczy terytorialnych, wciągnięcie kraju w długi proces poszukiwania niełatwych form koegzystencji ustrojowej, narodowej, kulturowej i religijnej, trwający od samych początków unii, do konstytucji 3-maja, która na koniec łączyła oba organizmy państwowe i terytoria w jeden wspólny, wielonarodowy byt. Idea ta nie zginęła u nas nawet ostatecznie wraz z tragedią rozbiorów, bo owe „jagiellońskie” pomysły unijno-federacyjne – już raczej jako idee tylko – miały u nas żywot znacznie trwalszy (odżywały w międzywojniu, np. w myśli i poglądach politycznych Józefa Piłsudskiego), a może i żyją jeszcze i dziś!.
Toteż, mimo że wszystko to było tak dawno, jest o czym podumać, i jest o co się spierać! Korzystali z tej okazji już pisarze staropolscy, którzy również nie byli tutaj wcale, jak nam się może dzisiaj wydawać, jednomyślni, lecz przeciwników miała unia polsko-litewska raczej nielicznych. Ich głosy z wielkim trudem przebijały się do świadomości potocznej. Należał do nich między innymi głos Macieja Stryjkowskiego (ok. 1547-1593), staropolskiego poety i historyka, który w obszernym utworze, wydanym z rękopisu .dopiero po paru stuleciach, bo w 1978 roku (oprac. Julia. Radziszewska), poetycko-prozatorskim dziele o długim ogromnie, barokowym tytule O początkach, wywodach, dzielnościach, sprawach rycerskich i domowych sławnego narodu litewskiego, żejmodzkiego i ruskiego, przedtem nigdy od żadnego ani kuszone, ani opisane…, dawał wyraz niepopularnym wówczas (jak i dziś też nie za bardzo) poglądom o szkodach i krzywdach płynących z tego nierównego związku Litwy i Rzeczpospolitej dla słabszych partnerów ze Wschodu, zwłaszcza dla Litwinów i innych narodów przez nich podbijanych. W podobnym duchu tworzył swe trzyczęściowe, pisane wierszem, młodzieńcze dzieło (również wywodzące dzieje Litwy z mityczno-rzymskich korzeni), potem dopiero popularny niezmiernie prozaik – Józef Ignacy Kraszewski, wyd. w Wilnie (1840-1845, a więc w 300 lat po Stryjkowskim) pt. Anafielas [Góra Wieczności]. Pieśni z podań Litwy (Witolrauda. Mindows. Witoldowe boje. Przynosi ono obraz świata z punktu widzenia narodów „kresowych” (Litwinów, a także i powoli budzących się z historycznego letargu Białorusinów czy Ukraińców), mówiące inaczej niż w tradycyjnych polskich ujęciach – zapewne pod wpływem nowych, rodzących się romantycznych koncepcji historiozoficznych – o ich problemach z tożsamością narodową i poczuciu krzywd doznawanych ze strony silniejszych nacji i kultur, w tym i polskiej. W dziele Kraszewskiego (wówczas tłumaczonym od razu na litewski, rosyjski, czeski i francuski). Polska obejrzała samą siebie „z zażenowaniem i zdumieniem”, jak pisał niedawno na łamach „Przeglądu Humanistycznego” współczesny polskiej badacz literatury „kresowej” (Eugeniusz Czaplejewicz z Uniwersytetu Warszawskiego), i nie przyjmując do wiadomości faktu, „iż z byłej wspólnoty kresowej nikt właściwie jej nie szanuje, raczej darzy jakąś niewytłumaczalną niechęcią, która gotowa jest od czasu do czasu >>nagle<< eksplodować nienawiścią”. Utwór Kraszewskiego, skazany w Polsce na zapomnienie przez dawniejszych badaczy literatury polskiej (irytowało ono nawet samego profesora Juliana Krzyżanowskiego), uważany jest dziś (choć znany tylko nielicznym, bo nigdy nie wznawiany) za zapowiedź podobnego „wadzenia się z polskością” przez takich XX-wiecznych twórców, tak zresztą różnych, jak Jerzy Stempowski, Stanisław Vincenz, Józef Mackiewicz czy Czesław Miłosz.
O tym wszystkich sygnalizowanych wyżej sprawach trzeba pamiętać podczas lektury oryginalnie skomponowanej literacko, stylizowanej na starą kronikę, a przy tym bardzo interesującej poznawczo, płodnej skojarzeniowo i poruszającej wyobraźnię jej czytelnika, powieści Eugeniusza Kabatca Czarnoruska kronika trędowatych (wyd. Studio Emka, Warszawa 2008). Bowiem i tutaj mamy do czynienia ze swoistą próbą zerwania z tradycją polonocentryzmu; upomnienia się o prawa owych milionów ludzi urodzonych na tzw. wschodnich „kresach” byłej Rzeczpospolitej (bardziej przypada mi do gustu raczej neutralny termin „pogranicze”, gdyż słowo „kresy” bardzo źle się kojarzy naszym wschodnim sąsiadom, Litwinom, Białorusinom, Ukraińcom), szczególnie zaś przedstawicieli owej tytułowej Czarnorusi (nadniemeńska okolica, dawne centrum polityczne Wielkiego Księstwa Litewskiego z dorzecza Niemna, z Nowogródkiem, Nieświeżem i Wołkowyskiem – gdzie nota bene urodził się sam autor, w roku 1930). U Eugeniusza Kabatca mamy także do czynienia, choć może nie z tak ostrym jak u Józefa Ignacego Kraszewskiego spojrzeniem na – liczne niestety w naszych dziejach, o czym staramy się najczęściej zapominać – ciemne strony polskiej „polityki wschodniej” oraz na sprawy tak zwanego „wschodniego oblicza polskości”, związane dramatycznie także z problemami wyznaniowymi. Pokutuje oto u nas stereotyp Polski jako kraju i narodu wybranego, cierpiącego, a zarazem szczególnie wystawionego przez swe geopolityczne położenie na historyczne zawieruchy i nieszczęścia inspirowane przez politykę i działania sąsiadów. Prawda, nie brakowało nam tych nieszczęść nigdy, ale – zdaje się mówić całą swą powieścią Eugeniusz Kabatc – a co mają tutaj powiedzieć Białorusini, Litwini, Ukraińcy? Ich to przecież, poza wspólnymi nam tragediami, dotykał przecież dodatkowo polski pęd na Wschód oraz – jak powiada ów powieściowy „twórca” Czarnoruskiej kroniki trędowatych Mikołaj Kabacilos – i „wiarołomny oręż łacinników”! Ówże Mikołaj, mnich-agnostyk, podróżujący „służbowo” do Bizancjum i Rzymu, wytrawny znawca kultury śródziemnomorskiej, wypowiada się tu jasno i niedwuznacznie: „Najgorsze odszczepieństwo było nie ludzi od Kościoła, lecz Kościoła od ludzi, wśród których zrodził się Bóg. Wielka schizma katolicka nie była niczym innym jak pożegnaniem Boga”.
Oryginalny myślowo i literacko utwór Eugeniusza Kabatca przepojony jest wpisanymi weń dyskretnie pierwiastkami publicystycznymi, historiozoficznymi, realiami i postaciami historycznymi z „bardzo dawnych czasów” oraz wątkami fantastyki historycznej (spod znaku m.in. prozy Teodora Parnickiego), zarazem prozy bliskiej „realizmowi magicznemu” (Sto lat samotności Marqueza), gdzie odrzuca się chronologiczne rozumienie czasu. Utwór nasycony jest również licznymi innymi erudycyjnymi filiacjami, i często ironicznymi i dowcipnymi aluzjami i odwołaniami literackimi, do m.in. Imienia róży Umberto Eco, pism teologicznych okresu średniowiecza, a nawet i samej Boskiej komedii Dantego (jak na przykład kpiące i znaczące przywoływanie losów nieszczęsnego hrabiego Ugolino, cierpiącego w piekle nie za swoje winy). Powieść Kabatca wyrasta jednakże przede wszystkim z podłoża rozlicznych doświadczeń autobiograficznych tego pisarza, człowieka pogranicza wschodniego (terenów tak ogromnie, jak wiadomo, „twórczogennych” w naszej całej literaturze), autora, któremu dane było zetknąć się (jako dyplomacie przebywającemu przez kilka lat w Rzymie, znawcy i tłumaczowi literatury włoskiej, długoletniemu działaczowi i obecnie prezesowi polskiego oddziału Stowarzyszenia Kultury Europejskiej (SEC) z siedzibą w Wenecji) z tradycją także zachodniego punktu patrzenia na historyczne i współczesne wschodnio-prawosławne odmiany europejskości.
Sam pisarz staje się, a nie ma w tym specjalnej przesady, jedną z głównych postaci Czarnoruskiej kroniki trędowatych. I to wcale nie dlatego, że pojawiający się na początku tej powieści współczesny jej narrator nosi wiele cech autorskiego alter ego, bo to chwyt znany z wielu dzieł współczesnej prozy. Tutaj narrator jest wyraziście, chociaż niekoniecznie rzecz jasna zawsze wprost, wyrazicielem poglądów autora tego utworu, powieści tyleż historycznej, co i mówiącej o dylematach człowieka współczesnego, który żartobliwie i przekornie snuje nić własnego widzenia czysto rodzinnej i z jednocześnie rodzimej historii (wołkowysko-białorusko-polskiej) po tym, jak zasnąwszy podczas przerwy w samochodowej podróży w tamte strony w wielkim lesie (puszczy „domowej”) trafia do epoki sprzed sześciuset lat stając się, jako nieletnie i mało w tym wszystkim zorientowane chłopię, świadkiem zawiązywania intryg prowadzących do podpisania (u Kabatca jest to wprawdzie nie Krewa, a jego rodzinne miasteczko i zamek w Wołkowysku) pierwszych ustaleń porozumienia tak zwanej potem unii polsko-litewskiej. Jej wielkim, mimo iż przegranym, przeciwnikiem okazuje się jego powieściowy „wuj” Mikołaj Kabacilos (autoironiczne nawiązanie do własnego nazwiska), czarnoruski mnich-intelektualista, próbujący za wszelką cenę odwrócić bieg historii, nie dopuścić do unii Jagiełły z Polakami, gdyż przeczuwa, czym grozi Czarnorusi nieuchronne przez to zerwanie z własną tradycją i kulturą (wcale nie tak “barbarzyńską”, podkreśla autor, bo przecież pozostającą po ogromnym wpływem oddziaływania bizantyńsko-prawosławnego, a i całej tradycji chrześcijańskiej także!).
Młody i „naiwny” sekretarz i powiernik Mikołaja Kabacilosa „spisujący” tę literacko wyimaginowaną kronikę „czarnoruską”, wraca z tej wyprawy w głąb czasu i najbliższej mu, rodzinnej ziemi, jest teraz mądrzejszy i zarazem pogodzony ze światem i sobą, choć nadal pozostaje wewnętrznie „pęknięty”, i nie do końca wyleczony z tej „pięknej choroby” zamyśleń nad dawno minionymi, a zawsze przez tyle stuleci aktualnymi w swych konsekwencjach wyborami dziejowymi przodków oraz krętymi drogami swego własnego losu (i swej krainy), powiada na koniec: „Nie była do wyleczenia ta ciężka choroba uświęconej krwią ziemi, pozostałem z nimi trochę na dobre, więcej na złe, choć nie szedłem prostą drogą, zbaczając na manowce renegacji, ilekroć odnosiłem wrażenie, że powracam do zdrowia. Granica nie biegła już przez stare grody i bory, lecz we mnie, pękniętym jak dzwon zrzucony z wołkowyskiej wspólnej świątyni”.
Czarnoruską kronikę trędowatych Eugeniusza Kabatca można śmiało polecić nie tylko miłośnikom historii (ale i prozy z gatunku political fiction), ale i jako utwór artystycznie wybitny, jako niewątpliwie jedno z najciekawszych – literacko i poznawczo – dokonań polskiej prozy lat ostatnich. A zarazem jako świeżej daty przykład niewygasłej dotąd siły owego swoiście kresowego genius loci tego, jak doskonale widać to na literackiej mapie Polski, bezpośredniej egzemplifikacji oddziaływania tego wciąż „magicznie” twórczego miejsca (zwanego niekiedy Wielkim Księstwem Literackim), które od tylu już wieków (a co najmniej od czasów Pieśni o spustoszeniu Podola przez Tatarów, poprzez Sofiówkę Stanisława Trembeckiego, słynne dzieła romantyków z Adamem Mickiewiczem, Juliuszem Słowackim i Antonim Malczewskim na czele, po współczesnych dwudziestowiecznych prozaików, takich jak Andrzej Kuśniewicz, Włodzimierz Odojewski, Zbigniew Żakiewicz, Zbigniew Domino czy Stanisław Srokowski i wielu, wielu innych) jest nadal czynnym źródłem inspiracji dla wielkiego zastępu naszych pisarzy, jak i twórców z innych dziedzin kultury i sztuki (najczęściej, choć nie tylko, z tamtych stron się wywodzących) i ciągle zasila różne nurty polskiego pisarstwa, poezji i prozy, w dzieła wielkiej artystycznej urody oraz twórczej energii poznawczej. Ale to już temat na inne, osobne, opowiadanie.
PS.
Polecam przy tej właśnie okazji lekturę książki Kresy w literaturze, wydaną przed parunastu już laty, pracę zbiorową pod redakcją Eugeniusza Czaplejewicza i Edwarda Kasperskiego (Wiedza Powszechna, 1996).To krytycznoliterackie opracowanie składa się z dwu części. Już spis szkiców części pierwszej – Pogranicza – dobrze wprowadza w ramy ogólne tego intrygującego i z różnych stron oglądanego tutaj tematu: Czym jest literatura kresowa? (Eugeniusz Czaplejewicz), Bogactwo Kresów – Między pograniczem kultury a kulturą pogranicza (Lech Witkowski), Legendy Kresów – Wielojęzyczność jako wartość kulturowa (Alicja Nagórko), Wołyń poetycki (Jadwiga Sawicka), Kresowe bałaguły (E. Czaplejewicz). Natomiast część druga książki – Nostalgie i powroty – przynosi materiały i rozprawy oparte na analizach twórczości kilku znanych pisarzy współczesnych z Kresami związanych pochodzeniem lub miejscem zamieszkania: Jarosława Iwaszkiewicza, Czesława Miłosza, Leopolda Buczkowskiego, Tadeusza Konwickiego, Kazimierza Truchanowskiego, Floriana Czarnyszewicza, Stanisława Srokowskiego i Brunona Schulza, napisanych przez polonistów, badaczy literatury głównie z Uniwersytetu Warszawskiego: Tomasza Wójcika, Jacka Zychowicza, Edwarda Kasperskiego, Tomasza Wroczyńskiego, Ryszarda Chodźko, Andrzeja Kowalczyka i Bogdana Owczarka. Całość jest pierwszą monotematycznie i wielostronnie zarazem pomyślaną próbą refleksji krytycznej nad polską “literaturą kresową”, ogromnie przecież, jak wiadomo, znaczącą w ogólnym dorobku nie tylko dwudziestowiecznej literatury polskiej.
Otóż, gdyby to opracowanie ukazało się dzisiaj, nie mogłoby w nim rzecz jasna zabraknąć analizy Czarnoruskiej kroniki trędowatych Eugeniusza Kabatca.
————————————————-
Tekst pochodzący z książki Janusza Termera Z przełomu wieków, czyli literatury dzień powszedni (1990-2008), Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń, 2009.