Wampiryczna symfonia Marii Janion
Literatura naukowa podejmująca temat wampiryczny jest już w polskim piśmiennictwie bardzo bogata, wystarczy spojrzeć na bibliografie opatrujące kolejne publikacje na ten temat. Nie badałem kwestii, kto jest prekursorem wampirycznego (i „upiornego”) tematu w polskiej humanistyce, śmiem domyślać się, że wielka Maria Janion, ale nawet jeśli ktokolwiek wyprzedził ją chronologicznie, to niewątpliwie właśnie ona jest niedoścignioną mistrzynią w ewokacji, analizie i syntezie tego tematu. I właśnie taką syntezą jest potężny, objętościowo i intelektualnie, jej „Wampir. Biografia symboliczna”, którego to fundamentalnego dla badań wampiryzmu w literaturze i sztuce dzieła trzecie już wydanie ukazało się w minionym roku nakładem gdańskiego „słowa, obrazu, terytoriów”. Fakt ten warto podkreślić o tyle, że w obecnych czasach kolejne wydania dzieł tak ekskluzywnych właściwie się nie zdarzają. Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy „baśniowy” mogłoby się wydawać, „niepoważny” temat „wampira” zasługuje aż na tak daleko idące penetracje naukowe i wyjście poza rejestry popularnego, literackiego i filmowego gatunku grozy, powinien wziąć sobie do serca i do głowy pierwsze zdanie pierwszej części dzieła Marii Janion, zatytułowanej „Wampiriada”: „Mit wampira uchodzi za jeden z najbardziej powszechnych i wiecznotrwałych. (…) Charles Nodier nazywał go „najbardziej uniwersalnym spośród naszych przesądów”. Aleksander Dumas wskazywał wręcz na prześladowczy charakter wampira: „Dokądkolwiek pójdziesz, będzie zawsze szedł za nami”. Na tej samej pierwszej stronie przywołuje Janion powieść Brama Stokera „Dracula”, najsłynniejszą (obok filmu „Nosferatu” Friedricha Wilhelma Murnaua i późniejszego o pół wieku remake’u Wernera Herzoga), tworzącą część popkultury ewokację mitu wampirycznego, dostrzegając jego siłę w uniwersalności i w sile ludzkiej wiary w regeneracyjną moc krwi i życie po śmierci. W tym ujęciu nośność mitu wampirycznego jawi się jako świecki odpowiednik wiary w „życie po życiu”, wyraz nadziei, że nigdy się ono nie kończy. W ujęciu Marii Janion mit wampiryczny to także „alternatywna historia ludzkości, w której śmierć i zmartwychwstanie uzyskują własną, odrębną wykładnię”. O tym jak nośny jest fenomen samego pojęcia „wampir” świadczy fakt, że funkcjonował on zarówno w podniosłych mitach romantycznych (n.p. w mickiewiczowskich „Dziadach” w postaci wampirycznej pieśni Konrada), jak i w tak pospolitej konotacji, jak nazywanie „wampirami” pospolitych, seryjnych morderców w okresie PRL, w typie Marchwickiego („Wampir” Wojciecha Tomczyka). Maria Janion dotyka też kwestii genezy mitu wampirycznego, która upatrywana jest czeluściach prastarej słowiańszczyzny, z której miała ona zawędrować na Zachód, do Anglii, Francji, Niemiec czy USA. Są po temu liczne poszlaki, acz definitywnej odpowiedzi twierdzącej na to pytanie uczona nie daje.
Dzieło Marii Janion jest imponującą symfonią erudycji współgrającej z jej frenetyczną wyobraźni. Uczona stworzyła rozległą, gęstą i misterną sieć, łącząc w niej wątki literackie, historyczne, antropologiczne, filozoficzne, sięgając do egzemplifikacji wampirycznych z różnych dziedzin sztuki. Przy czym to dzieło, będące owocem kolosalnej wiedzy jest jednocześnie wspaniale napisaną (Maria Janion jest także wybitną pisarką), atrakcyjną w lekturze, ekscytującą opowieścią, gęstą od emocji i znaczeń. Same tylko tytuły poszczególnych rozdziałów są ogromnie obiecujące ( m.in. „Czy każdy może być wampirem?”, „Śmierć i kobieta…”, „Arystokratyczne wampiry historyczne”, „Demokratyczne wampiry historyczne”, „Wampiry-nekrofile”, „Życie i śmierć wampira”, „Po czym poznać wampira?”, „Nieśmiertelny Dracula”). „Wampiriada” uzupełniona jest o antologię utworów wampirycznych, których listę otwierają utwory Johana Wolfganga Goethego, Georga Byrona czy Prospera Merimée, a zamykają m.in. fragmenty wampiryczne z poezji Władysława Broniewskiego („Ballada o placu Teatralnym”!!!), Czesława Miłosza, Rolanda Topora, Andrzeja Sapkowskiego. Czyta się biografię symboliczną tego „Wampira” Marii Janion jakby się słuchało niosącej dreszczy symfonii.
Maria Janion – „Wampir. Biografia symboliczna”, Słowo-Obraz-Terytoria, Gdańsk 2023, str. 627, ISBN 978-83-8325-064-9
—
Najnowocześniejszy człowiek w Polsce
Połączenie w jedno spotkania intelektualnego z Maurycym Mochnackim i Bronisławem Łagowskim to prawdziwa gratka, jako że mamy doświadczenia z dwoma wybitnymi myślicielami, „historycznym”, zmarłym przed 221 laty klasykiem intelektualnym oraz z jednym z najprzenikliwszych i oryginalnych pośród współczesnych. Łagowski z ogromnego i wielowarstwowego dorobku twórczego Mochnackiego wybrał jeden tylko nurt: filozofię polityczną, rozumianą jako „dziedzinę refleksji mającą za przedmiot fundamentalne zasady organizacji społeczeństwa, a także naczelne cele społecznych dążeń”. Filozofia polityczna Mochnackiego nie miała tak normatywnego charakteru. Tworzył ją on niejako w „romantycznej gorączce” powodowany nie imperatywami teoretycznymi ale polską „potrzebą chwili”, czyli stawiając na jej aspekt praktyczny. O tym, jak oryginalna, nieszablonowa była myśl Mochnackiego, świadczy taki choćby fragment jego fundamentalnego dzieła „Powstanie narodu polskiego 1830-1831”: „W kraju naszym powszechne jest zdanie, żeśmy zawsze ulegali przemocy. To zdanie błądzi, kłamie. Nie masz przemocy dla kilkunastu milionów, śród najniepomyślniejszych nawet okoliczności (…) Dlaczegóż tedy, przez powstania nasze nie umieliśmy zostać potęgą polityczną na północy? Wyraz nie umieliśmy zdaje się być najwłaściwszy w tej mierze. Nie nie mogliśmy, ale nie umieliśmy”. Zdaniem Łagowskiego „Mochnacki doprowadził do stanu krystalizacji problematykę polityczną Polski swojego czasu”.
Jaki sens, poza czysto naukowym, badawczym, może dziś mieć lektura pism Mochnackiego? Jaki można z niej zaczerpnąć pożytek?”. W przywołanym przez Łagowskiego eseju Stanisława Brzozowskiego „O Maurycym Mochnackim” (1912), jego autor pisał: „Nie należy szukać u Mochnackiego pouczeń, nie należy z jego pism uczyć się techniki władzy rewolucyjnej, bowiem sytuacje polityczne, także „struktury położeń historycznych” w ogóle są niepowtarzalne”. „Ważnym jest nie to, co jest związane z tą lub inną raz na zawsze określoną i zaginioną na zawsze właściwością charakterystyczną położenia, lecz to, co dawało jego woli w tym przypadku moc, niezależną od samego rodzaju tego zdarzenia, jej forma ogólna, jej zasadniczy stosunek do życia – i pod tym względem myśl Mochnackiego posiada wprost klasyczną jasność”. Blisko tego tropu poszedł inny wnikliwy interpretator myśli Mochnackiego, socjolog Jerzy Szacki, który niejako przełożył, „przetłumaczył” tę myśl na język współczesnej socjologii. W rozdziale „Pojęcie samowiedzy narodowej” Bronisław Łagowski pokazał ogólny zarys wyjściowy myśli Mochnackiego, jako wielkiego nowatora, który jako pierwszy w dziejach polskiej myśli dokonał analizy i syntezy narodowej samoświadomości. W rozdziale „Filozofia i polityka” Łagowski zwrócił uwagę m.in. na fakt, że Mochnacki podjął odważną próbę budowania „samowiedzy narodowej” w sytuacji, gdy grono wpływowych intelektualistów tego czas krzewiło negatywne nastawienie do polskiej tradycji narodowej, do tradycji „dawnej polszczyzny”, traktując te poglądy jako punkt wyjścia nawet dla usprawiedliwiania zaborów i apostazji narodowej (Adam Gurowski). Traktując filozofię jako sojuszniczkę swoich rozważań, Mochnacki uważał, że „odświeża ona życie, rozszerza jego zakres, w moc go nasza podaje, wyswobadza ducha z jego więzów (…)”. W rozdziale „Horyzont socjologiczny” pokazuje Łagowski ówczesną unikalność i nowatorstwo myśli Mochnackiego, który w ówczesnych warunkach, także naukowych, przy braku naówczas jakichkolwiek metodologicznych narzędzi, potrafił z zadziwiającą rozległością (tytułowy „horyzont”), ale też wnikliwością zarysować portret (używając pojęcia dzisiejszego) socjologiczny ówczesnego społeczeństwa polskiego. Bardzo precyzyjnie zarysował n.p. Mochnacki związki między gotowością do udziału w powstaniu a interesami poszczególnych grup społecznych, co Łagowski w podsumowaniu rozdziału wyłuszcza, zwracając uwagę na dominację czynników, przyczyn ekonomiczno-społecznych nad stricte emocjonalno-patriotycznymi, które dominowały wśród szlacheckiej młodzieży. W innym miejscu zwraca Łagowski uwagę na dostrzeżenie przez Mochnackiego silnego zblatowania wyższego kleru katolickiego z caratem i jego uprzywilejowanie. Łagowski podkreśla jednak, że mimoo swej intelektualnej przenikliwości, „Mochnacki, jeden z najprzenikliwszych realistów w swoim romantycznym pokoleniu, przeceniał mimo wszystko siłę motywacji czysto patriotycznej”. Fakt, że „Cele polityczne”, jak brzmi tytuł kolejnego rozdziału, cele polityczne powstania były dla Mochnackiego oczywiste i jasne, nie był, jak podkreśla Łagowski bynajmniej powszechnym udziałem jego protagonistów. Arystokratyczna elita i dowództwo powstania jako cel graniczny widziały „zmuszenie cara i jego rządy do przestrzegania konstytucji Królestwa”, a Joachim Lelewel, co Mochnacki miał mu za złe, twierdził ironicznie, że cele powstania „trzeba odgadywać”. Irytował też Mochnackiego często pojawiający się, obiegowy pogląd o ratunkowej funkcji wybuchu 29 listopada dla Francji: „Nie mówmy Francuzom, żeśmy uratowali na polach grochowskich monarchię lipcową! Jeśliby tak było w istocie, toby rewolucja polska była tylko krwawą farsą odegraną dla interesu Ludwika Filipa”. Poglądu, iż „historyczną funkcją insurekcji polskiej była obrona liberalnego Zachodu przed caratem” Mochnacki nie odrzucał, ale traktował to jako cel wtórny. Lelewelowskie hasło „za wolność waszą i naszą” odrzucał zdaniem Łagowskiego z powodów pragmatycznych: uważał, że hasła zrywu były nie dość radykalne. Za cel pierwszy uznawał restaurację wolnej Polski wraz z przyłączeniem do niej Litwy i Rusi. Dziś ten cel może brzmieć imperialistycznie, ale naówczas pojmowany był jako naprawienie krzywdy rozbiorów, przy czym w tym poglądzie Mochnacki nie różnił się choćby od – dużo późniejszych historycznie – poglądów Marksa i Engelsa. Jednak Mochnacki nie okazał wystarczającej przenikliwości by dostrzec wzrostu aspiracji narodowościowych na ziemiach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego i tego, że jego aspiracje, gdyby miały zostać zrealizowane, byłyby potraktowane jako „program zaborczy”, tyle że nie rosyjski a polski. „Rewolucja jest środkiem, restauracja celem naszego powstania” – brzmiała deklaracja Mochnackiego, którą Łagowski rozpoczyna rozdział o „Rewolucyjnej technice powstania” w filozofii politycznej Maurycego. „Działajmy rewolucyjnie, to jest sztuką ruchu umiejętnością wielkiego Carnota, umiejętnością pomnażania i wynajdywania coraz nowych sposobów zbawienia kraju, jakie nastręcza dowcip, talent i geniusz jego mieszkańców” – pisał Mochnacki w „Powstaniu narodu polskiego”. Wielka Rewolucja Francuska była dla niego kardynalnym wzorem dla i powoływał się na nią wielokrotnie. I tu pojawia się zagadnienie kluczowe. Uważany jest za jednego z historycznych ojców demokracji polskiej, a tymczasem był zwolennikiem autorytarnej władzy podczas powstania, włącznie z pochwałą „zorganizowanego terroru miejskiego”. „Ataki Mochnackiego na Sejm są znane, przeszły niemal do legendy – pisze Łagowski – Są one interesujące jako świadectwo jego stosunku do konstytucyjnego legalizmu. Wyprowadzając prawo narodu do niepodległości z historii, miał konstytucyjne zasady Królestwa Kongresowego za element stanu rzeczy, który powstanie powinno było zburzyć, widział w nich pozbawiony wszelkiej mocy czynnik hamujący insurekcję. W swym zdecydowanie negatywnym poglądzie na sejm – odmawiał u prawomocności – był Mochnacki odosobniony nawet w środowisku, które powstanie przygotowało i wywołało”. Charakterystycznym rysem rewolucyjnym w myśleniu Mochnackiego było pragnienie odrzucenia tradycyjnego sztafażu władzy, jako czynnika destrukcyjnego. „Niechaj każda rewolucja (…) władzy swojej wszystko odejmie, co wzbija w podniosłość serca najlepszych ludzi. Żadnej ostentacji, żadnego tytułu szumnego, żadnej pompy! Od tego wiele zależy. Zamiast ministrów niechaj będą komisarze. Po odjęciu tytułu zostanie publicznemu urzędowi ciężar, który dźwigać bez błyskotek niejednemu zabraknie odwagi”. Kapitalnym i frapującym zagadnieniem, jakie poruszył Łagowski w tym rozdziale, jest zagadnienie wyobraźni, „imaginacji”, entuzjazmu, egzaltacji jako ważnego czynnika wśród instrumentów władzy: rewolucyjnej i nierewolucyjnej też. Ów czynnik widział jako instrument „władzy duchowej” i „panowania nad ludźmi a pomocą wyższego tonu”. Za czynnik negatywny uważał n.p. fałszywą legendę o postaci generała Chłopickiego w postaci błędnego wyobrażenia o nim która miała fatalny wpływ na powierzenie mu steru postania w jego pierwszej fazie. Jako przykład czynnika pozytywnego traktował psychologiczne skutki samosądów w noc z 15 na 16 sierpnia 1831 roku w Warszawie. „Oceniając wydarzenia sławnej nocy 15 sierpnia, pisał, że dzięki skądinąd ubolewania godnym samosądom elementy defetystyczne „we śnie nawet nie pomyślą o kapitulacji, mając przed oczyma żywy obraz wisielców na latarniach, żywy obraz skutków popularnego wstrętu do nieprzyjaciół ojczyzny” – konstatuje Łagowski. Proces rewolucyjny Mochnacki widział w triadzie: „najpierw tajne związki ożywiane poetycką egzaltacją, następnie wystąpienia zbrojne pełne entuzjazmu i wielkich nadziei, wreszcie dyktatura wojskowa oparta częściowo na entuzjazmie, częściowo na strachu”. Ten trzeci czynnik zawiódł i w tym upatrywał Mochnacki przyczynę klęski powstania. Zagadnienie władzy rewolucyjnej w ujęciu Mochnackiego kontynuuje Łagowski w rozdziale „Ogólna koncepcja władzy rewolucyjnej”, podkreślając raz jeszcze jego główne wskazania w tym względzie: scentralizowana władza, karność, tajność działań (w tym ukrywanie wewnętrznych konfliktów w obozie rewolucyjnym) oraz „jednorodność propagandy rewolucyjnej („Każdy prawie dziennik rewolucyjny co innego mówi do ludu, każdy przede wszystkim stara się o to, żeby zaszkodził drugiemu rewolucyjnemu dziennikowi”, M.M.). W przypadku myśliciela tej skali, tej wiedzy i tej świadomości nie mogło nie pojawić się pytanie o jego ewentualne filiacje z myślą Nicolo Machiavellego. Pierwotnym autorem tego porównania był Stanisław Brzozowski. „Porównanie Brzozowskiego zawiera niewątpliwie coś trafnego: zachodzi istotne pokrewieństwo między umysłowością tych pisarzy – stwierdza Łagowski – Obydwaj uprawiają ten sam rodzaj pisarstwa politycznego, łączącego myśl doskonale dyskursywną ze świetną literacką formą. Łączy ich niewątpliwie zdolność widzenia istoty zjawisk politycznych poprzez przesłaniające je konwencjonalne wyobrażenia złożone ze stereotypów i pobożnych życzeń. Ta niezależność wobec wyobrażeń konwencjonalnych i poszukiwanie logiki w rzeczywistości, zamiast osądzania jej w imię rozumności umownej i przenikniętej intencjami perswazyjnymi, będzie tu cechą bardziej charakterystyczną niżeli wątła treściowo maksyma, mówiąca, że cel narzuca środki”. Ten „machiavelliczny” realizm Mochnackiego znajduje ciekawe ujęcie w komentarzu do takiego oto zdarzenia. Łagowski przywołuje opisane przez Mochnackiego w „Powstaniu narodu polskiego” spotkanie polskich spiskowców z dekabrystami rosyjskimi. Ci drudzy, a konkretnie Bestużew, zasugerowali Polakom konieczność zgładzenia Wielkiego Księcia Konstantego. Rzecznik strony polskiej Krzyżanowski dał Rosjaninowi do zrozumienia, że „żaden Polak nie zmazał jeszcze rąk krwią panującego”. Mochnacki skomentował to następująco: „ta maksyma, dość pospolita w kraju naszym, nie czyniła wielkiego zaszczytu polskiej konspiracji w mniemaniu zapalonego Rosjanina”. „Jak również w jego własnym mniemaniu – dodajmy” – dodaje Łagowski, mając na myśli Mochnackiego. Powyższa kwestia ściśle wiąże się z wizją „Siły i wielkości w polityce” w widzeniu Mochnackiego. Pojęcie „siły” było w jego filozofii politycznej jednym z nadrzędnych. Nieustannie szukał on źródeł owej siły. Wielką wagę przywiązywał do siły militarnej („Cała księga o rękojmiach Benjamina Constant nie stanie nam za pół szwadronu jazdy”). Siła militarna nie była jednak dla niego wystarczająca, nie była ekwiwalentem siły politycznej. „Mochnacki sądził – pisze Łagowski – że pod względem wojskowym Polska w czasie powstania listopadowego dorównywała przeciwnikowi. O przegranej zadecydowała ostatecznie słabość polityczna”. Tę słabość polityczną przypisywał Mochnacki, paradoksalnie, jednemu z najsilniejszych podmiotów, Towarzystwu Patriotycznemu. Uważał, że realnie jego twórcy i protagoniści nie dość wierzyli w głoszone przez siebie idee demokratyczne. Za czynnik siły uważał bowiem radykalizm, a umiarkowanie za słabość, „bo tylko szał i rozpacz szczupłe pomnażają siły”. W liście do Joachima Lelewela pisał, że „naród nasz ma szczególny gust do plotek, komerażów, bajek, małych intryg, małych rzeczy, małych ludzi, drobnych namiętnostek, które nie tylko w rewolucji polskiej bruździły, ale i w nieszczęściu naszym czynią nas śmiesznymi i godnymi pożałowania”. Na ostatek zostawił Łagowski rozdział o „Poglądach społecznych Mochnackiego”. Ten w artykułach „Być albo nie być” i „Czemu masy nie powstają” (luty 1831), napisał: „Szlachectwo szło z roli i żelaza. Chłop polski de facto szlachcicem (…) rewolucja uderzy go tylko mieczem po ramieniu, mówiąc: „Pasuję cię na rycerza Polski za Racławice i za Grochów”. Mochnacki ostoję polskości widział w szlachecko-chłopskiej wsi („Francja jest w giełdzie, kramie, w warsztacie i na bruku, Polska tylko na wsi, za miastem”. „Upowszechnienie obywatelstwa, demokratyzację, zrównanie wszystkich w prawach politycznych wyobrażał sobie jako upowszechnienie szlachectwa, jako wybrukowanie Polski herbami” – konkluduje Łagowski podpisując się jednocześnie pod poglądem, iż był on prekursorem polskiego liberalizmu.
Maurycy Mochnacki, ten myśliciel, który główną przyczynę polskich niepowodzeń widział w „terrorze nierozumu” nie stworzył jednolitej szkoły myślowej, lecz swoimi poglądami, zasobem myślowo-kulturalnym wpływał na różne jednostki i stronnictwa, a drobiny jego poglądów, można odkryć w różnych, odległych od siebie w czasie i treści nurtach politycznych, kulturowych, filozoficznych. Stanisław Brzozowski, w „Głosach wśród nocy” nazwał go „najnowocześniejszym człowiekiem w Polsce”. To dziś brzmi jak przenośnia, ale wcale nie do końca nieaktualna.
Bronisław Łagowski – „Filozofia polityczna Maurycego Mochnackiego”, Ośrodek Myśli Politycznej Kraków 2023, str. 202, ISBN 978-83-66112-72-8
—
Od czasów Słowackiego Rosja się „obsunęła”
Można się tylko domyślać, że wznowienie po trzydziestu latach obszernego studium Elżbiety Kiślak o Rosji w twórczości Juliusza Słowackiego mogło być, niezależnie od wybitnych walorów tej pracy, wpisane w bieżący kontekst polityczno-militarny, jakim jest ożywienie agresywnych, imperialnych instynktów Moskwy i ataku na Ukrainę. W momencie wydania przed trzydziestu laty „Cara-trupa i króla ducha”, echo tej edycji nie było duże, być może w jakimś stopniu dlatego, że w tamtym okresie, niedługo po upadku ZSRR i rozpadu Układu Warszawskiego, dominował nastrój zmęczenia tematem Rosji, a nadto panowało przekonanie, że stoi ona przed przemianami demokratycznymi, które być może raz na zawsze przekreślą zaborczego ducha tego państwa. Dziś, gdy ów zaborczy, agresywny duch powrócił, warto znów przyjrzeć się obecności Rosji w polskiej świadomości przez pryzmat wielkiej twórczości poetyckiej Juliusza Słowackiego. Jak każdy z trzech wieszczów był on bardzo zaabsorbowany motywami rosyjskimi, choć trudno w trybie aptekarskim orzec czy w większym niż Adam Mickiewicz, czy mniejszym zakresie. Historię Rosji poznawał Słowacki m.in. z „Historii państwa rosyjskiego” Nikołaja Karamzina, a „Kordian”, „Poema Piasta Dantyszka herbu Leliwa”, „Mindowe”, „Fantazy”, „Ksiądz Marek”, „Horsztyński”, „Sen srebrny Salomei”, czy rozpoczęty zaledwie, a niedokończony dramat „Książę Michał Twerski”, to tylko niektóre utwory, w których kompleks polsko-rosyjski znalazł swoje odzwierciedlenie. Miał on zresztą swoje odbicie także w szeregu innych utworów Słowackiego w formie zakamuflowanej, gdzie słowa „Rosja”, „rosyjskie” ani też nazwiska postaci rodem z Rosji expressis verbis się nie pojawiły. W słowie wstępnym do wydania pierwszego, powtórzonym w obecnym wydaniu drugim, Elżbieta Kiślak zwraca uwagę, że nie ograniczyła się jedynie do wątku polskiego związanego z twórczością Juliusza Słowackiego, lecz w części pierwszej studium, zatytułowanej „Droga do Rosji” zarysowała zagadnienie recepcji Rosji na tle europejskim, konkretnie na przykładach zachodnich intelektualistów i pamiętnikarzy, takich jak Josephe de Maistre (który marzył o skatoliczeniu Rosji), Germaine de Stael (egzaltowany, głównie estetyczny zachwyt Rosją jako Wschodem), Philippe Segur, Jules Michelet, Astolphe de Custine (obaj krańcowo krytyczni w stosunku do Rosji, ukazujący ją w poetyce apokalitycznej), z dodatkiem europejskiej perspektywy Adama Mickiewicza, Juliana Ursyna Niemcewicza a nawet Piotra Czaadajewa. Ta bogata erudycyjnie analiza pokazuje, że fałszywe jest często pokutujące, obiegowe przekonanie, zgodnie z którym Zachód idealizował Rosję i był pozbawiony wiedzy o jej naturze. W gruncie rzeczy wszyscy ci „świadkowie” doświadczenia rosyjskiego w ostatecznym rachunku przyjęli w stosunku do Rosji stosunek krytyczny, nawet de Maistre, który wstrząśnięty i zbrzydzony Wielką Rewolucją Francuską w Petersburgu szukał ideowej pociechy. Natomiast druzgocące dla Rosji świadectwo de Custine’a w jego wstrząsających „Listach z Rosji” tylko na bardzo opornych miłośników samodzierżawia mogło nie podziałać trzeźwiąco. Nawiasem mówiąc, wybitna inscenizacja „Listów z Rosji” w Teatrze Telewizji w 2018 roku, a więc na kilka lat przed napaścią Rosji na Ukrainę i przed ostateczną demaskacją prawdziwego oblicza rosyjskiej władzy, „świadczy o dużej przenikliwości i darze przewidywania u inicjatora tego tekstu, ktokolwiek nim był, reżyser Wawrzyniec Kostrzewski czy ktoś inny. Już we wstępie Kiślak zwraca uwagę, że w takich dramatach jak „Ksiądz Marek”, „Horsztyński”, czyw poemacie o Piaście Dantyszku Słowacki pokazuje Rosję jako „problem moralny, zadanie etyczne dla Polaków”, problem często nie rozumiany przez Polaków o czym m.in. traktuje „Fantazy”. Do tego wątku Rosji jako „polskiego problemu moralnego” wypada dodać także „Kordiana”. Kiślak zwraca uwagę na to, że w mistycznym dramacie „Ksiądz Marek” „po raz pierwszy Rosjanie są obdarzeni twórczą rolą w dziejach”. Jest to rola negatywna, rola Rosji-śmierci, odstręczająca od prób szukania z nią porozumienia, prób, które odstręczały Słowackiego od kontaktów z towiańczykami. Z drugiej strony Słowacki próbował zreinterpretować historię dawnej Rosji szukając w jej genealogii demokratycznych tradycji republik ruskich, n.p. Nowogrodu. Wiązało się to z jego aspiracjami zbudowania koncepcji duchowego wszechświata i genezyjskiej wizji historii, w którą chciał wpisać także Rosję, jako część wspólnoty słowiańskiej. Część druga studium, zatytułowana „Rosyjskie obrazy Słowackiego” jest gruntowną, analizą i egzegezą rosyjskich wątków w twórczości poety. Wiodącymi motywami, niejako metaforycznymi stały się: jesień („Rosja jesienią”), piekło (Rosja jako piekło w świetle szeregu utworów, m.in. „Anhellego” czy „Poema Piasta Dantyszka herbu Leliwa”). Nawiasem mówiąc, nie tylko Słowacki stosował figurę piekła, bo jak zwraca uwagę autorka studium, „romantyczna literatura polska stworzyła kierunek w infernologii udowadniający, że Rosja to piekło”. W „Dygresjach o literaturze rosyjskiej” Słowacki schodzi niejako na drugi plan, jako czytelnik wykładów Mickiewicza o literaturze rosyjskiej, czyli patrzy na nią jego oczyma, m.in. z takiego oto powodu, że o ile znał nieźle literaturę europejską, zwłaszcza klasyczną angielskojęzyczną (m.in. Lawrence Sterne, Walter Scott czy Amerykanin James Fenimore Cooper – Słowacki lubował się w jego „Ostatnim Mohikaninie”), w której się rozczytywał i (słabiej) francuską (o dziwo nie byli dla niego szczególnie ważnymi pisarzami ani Balzac ani Hugo), o tyle literaturę rosyjską, zwłaszcza powieść, znał bardzo słabo, być może kierując się opinią Mickiewicza, który również jej nie cenił (!), w tym wielkich „Martwych dusz” Nikołaja Gogola. Rozdział „Polskie życie teatralne na Ukrainie około roku 1841 albo o respekcie moralnym w „Fantazym” jest analizą tego utworu, w którym po raz pierwszy w twórczości Słowackiego pojawia się pełna kreacja postaci Rosjanina (Major). Z punktu widzenia tematu studium Elżbiety Kiślak, „wymowa „Fantazego” jest ambiwalentna. Z jednej strony bowiem „dzieje syberyjskiej przyjaźni polskiego powstańca i byłego dekabrysty stanowią (…) swoiste spełnienie ideału porozumienia obu narodów, przytłoczonych tym samym carskim jarzmem” były niewątpliwie próbą znalezienia w relacjach polsko-rosyjskich choćby tylko okrucha „dobrej karmy” i nadziei. Z drugiej jednak strony, w postaciach Fantazego i Respektów demaskuje niefrasobliwy stosunek do Rosji i jej okrucieństwa (m.in. Sybir) w stosunku do Polski i Polaków. O ile jednak w przypadku Respektów ma to charakter bezwiedny, jako owoc zaściankowej, szlachecko-kupieckiej bezmyślności i egoizmu, o tyle „dla Fantazego Sybir, którego sam nie poznał, jest przede wszystkim obrazem, co prawda straszliwym i budzącym uczucia wzniosłości, ale tylko obrazem, służącym za wyśmienitą pożywkę w grze imaginacji, ćwiczenie w poezji północnej (…) by rozwinąć wątek romansowy”, czyli służącym jako instrument pięknoduchowskiej estetyzacji. W rozdziale „Car w snach i koszmarach” pojawia się ów tytułowy „car-trup”, potworne, wrogie Polsce widmo, „duch trup obelżywie traktujący i poniewierający świętokradczo „trupa polskiego”. W rozdziale tym mowa jest o konflikcie między Słowackim a Kołem Sprawy Bożej towiańczyków na tle stosunku do Rosji, m.in. po tym, jak zaprotestował przeciw mszy przed ołtarzem św. Kazimierza w kościele Saint Germain-des-Prés w Paryżu, której intencją było przebaczenie carowi Aleksandrowi jego grzechów w stosunku do Polski, a także o jego krytycznym stosunku do prorosyjskiej i wiernopoddańczej postawy towiańszczyzny.
„Rosja wkracza gwałtownie do dziejów Polski w mundurach interwentów dławiących konfederację barską” – tymi słowami rozpoczyna się rozdział „Prorok i dżuma”, poświęcony głównie „Księdzu Markowi”, polskiej „Iliadzie” („barska „Iliada”), w której „dżuma” to prawosławna, wroga Rosja („Rosja to cholera”, Rosja to śmierć, chorobliwa siła rozkładowa, J. Michelet), a Bar to polska Troja. Można by rzec, że w „Księdzu Marku”, gdzie pojawia się szereg postaci Rosjan (m.in. Kreczetnikow, Suworow) Słowacki najpełniej, w różnych aspektach ujmuje kompleks polsko-rosyjski i to autorka studium ukazuje. W całym tym kompleksie zagadnień podjętych przez Elżbietę Kiślak nie mogło nie znaleźć się miejsce dla kwestii prawosławia, jako że było ono (i jest nadal) religią ściśle związane, wręcz zrośnięte z państwowością rosyjską, z samodzierżawnym modelem władzy, w którym „cerkiew wchłonięta przez państwo obróciła się w jeden z organów administracyjnych” i zatarła różnicę między świeckim a świętym, między sacrum a profanum. To zagadnienie znalazło szczególnie silne odzwierciedlenie w „Rozmowie z matką Makryną Mieczysławską” i w „Poemach Piasta Dantyszka”. Jako asumpt do pokazania „Krótkiego zarysu dziejów ducha rosyjskiego” potraktowała autorka, niejako pars pro toto, zaczęty zaledwie i niedokończony dramat Słowackiego „Książę Michał Twerski”, a jego „Króla-Ducha” potraktowała jako wizję polską, kontradyktoryjną, alternatywną w stosunku do rosyjskiego modelu wizji dziejów. Finalny rozdział swojego studium, „Caryzm rozpoznany, czyli lekarstwo na śmierć” Elżbieta Kiślak rozpoczyna zdaniem: „Caryzm, przed którego bagatelizowaniem ostrzegali tak sugestywnie straszący Europę Mickiewicz i Custine, wydawał się epidemiczny i nieuleczalny. Chociaż rozsiewając śmierć, wyniszczał ciało i ducha zarówno, według diagnozy Słowackiego dla duchowego świata stanowił nierównie większe niebezpieczeństwo, jako niezwykle ekspansywna siła jedynie materialna, cielesna”. Jakże przykre analogie nasuwają się dziś przy lekturze tego zdania. Jednakże w tej dokonanej przez Słowackiego analizie caryzmu na szczególną uwagę zasługuje wątek związany z postacią Mikołaja Bakunina, który był znajomym poety. Otóż Bakunin, który 29 listopada 1847 roku wygłosił solidarne z Polakami przemówienie w duchu potępienia caryzmu, uznał je później za „nieszczęśliwe” i pokajał się w liście do cara, składając treść tamtego wystąpienia na karb chwilowego ulegnięcia „złym polskim wpływom”.
Jednak niezależnie od oceny postawy Bakunina, lektura studium Elżbiety Kiślak prowadzi do jednej generalnej refleksji o współczesnej Rosji i jej stosunku do Polski: jest znacznie gorzej niż było, wszystko wyprane jest z dawnej (jednak) duchowości, nie postał nawet ślad po dawnych subtelnościach i skomplikowaniu węzła polsko-rosyjskiego, choćby tego, o czym pisał Jarosław Marek Rymkiewicz w swoim wspaniałym eseju o Wielkim Księciu Konstantym i jego hass-liebe w stosunku do polskości i Polaków. Czasy kontaktów, także w okresie zaborów, między Polakami i Rosjanami, czasy polemik między intelektualistami obu narodów, zapraszania się wzajemnego na łamy pism, czasy „przyjaciół Moskali”, czasy na miejsce w literaturze polskiej kapitana Rykówa („Pan Tadeusz” Mickiewicza), Majora („Fantazy” Słowackiego) czy Suzina („Lalka” Prusa) rozwiały się jak sen złoty. Nie pozostał nawet ślad po naznaczonym sporą dozą hipokryzji, ale jednak bogatym we wzajemne kontakty kulturowe okresie PRL. Wszystko rozwiało się jak „sen złoty” a na placu boju pozostała tylko lodowata barbaria Rosji Putina.
Elżbieta Kiślak – „Car-trup i król-duch”, przedmowa do drugiego wydania Marek Troszyński, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023, str. 462, ISBN 978-83-8196-554-5
—
„Zgnieść ohydę”
„Wolter niepoznany. Ukryte strony oświeceniowego humanizmu” francuskiego historyka idei politycznych Xaviera Martin, rzecz poświęcona głównie bardzo trudnemu (to eufemizm) charakterowi tytułowego filozofa, twórcy „Powiastek filozoficznych” mało przypomina myśli i wrażenia znane mi z lektur jego biografij autorstwa Jeana Orieux i André Maurois. Zarówno ta pierwsza, naukowa, bardzo obszerna, jak i ta druga, o rozmiarach dużego eseju, są spokojnymi wykładami intelektualnymi o biografii i dorobku Woltera, ani hagiografiami, ani pamfletami. Xavier Martin całą swoją naukową uwagę skoncentrował na jego cechach charakterologicznych, które jawią się jako bardzo przykre, pełne nienawiści, złośliwości, pogardy, mściwości, nietolerancji, „Niewyobrażalna nienawiść do ludzi” – tak brzmi tytuł otwierającego studium rozdziału. Z lektury książki Martina zdaje się wynikać, że Wolter, ta pierwszoplanowa, obok Jean Jacquesa Rousseau, postać oświeceniowego humanizmu to wróg całego rodzaju ludzkiego („hołota”, „tłuszcza”), nawet tych, którzy uchodzili za jego przyjaciół, jak król Prus Fryderyk II Wielki czy kardynał Bernis, skrajny antysemita, rasista i ksenofob, nie mówiąc juzo nienawidzonym przez niego i pogardzanym Rousseau („bękart psa Diogenesa”, „sraluch w peruce”), a nawet nienawiść wobec zmarłych.
Czy Wolter taki rzeczywiście był? Mimo, że studium Martina oparte jest na bogato cytowanych źródłach dokumentalnych, warto zachować dystans do tego portretu mającego Woltera zdemaskować. Wiadomo, że nawet źródłami można operować tak, by wytworzyć obraz nieprawdziwy, tym bardziej, że Martin żywi do Woltera wyraźną idiosynkrazję ideologiczną.
O ile jednak wiele przywołanych przez Martina nienawistnych stanów ducha Woltera mogą być dla wielu niespodzianką, o tyle jego żywiołowa, wręcz fanatyczna nienawiść do religii zawsze była powszechnie znana. Oto próbka języka, jakim Wolter zwykł mówić o religii chrześcijańskiej i katolicyzmie. „Nienawidzę kościołów, księży i odprawianych przez nich mszy”, „nigdy żadna religia nie zrodziła tylu zbrodni co chrystianizm”. „Jeśli ktoś życzliwie wypowiada się na jej temat, dopuszcza się największego nadużycia intelektualnego, jakie tylko można popełnić; albowiem ta religia jest moim zdaniem najbardziej absurdalna i najokrutniejsza w swoich dogmatach; najbardziej niezrozumiała, najbardziej metafizyczna, najbardziej zagmatwana i otumaniająca (…) najbardziej szkodliwa dla spokoju publicznego (…) całkowicie mdła, ponura, barbarzyńska i smutna w swoich ceremoniach; niesłychanie infantylna i nie do przyjęcia jeśli chodzi o proponowaną przez nią moralność (…) jest ona najbardziej nietolerancyjną ze wszystkich religii”.
Wolter uważał, że religia „jest najbardziej absurdalnym i najohydniejszym systemem, jaki kiedykolwiek ciemiężył ludzką naturę”, „ze wszystkich religii, które kiedykolwiek zatruwały świat, jest ona najśmieszniejsza, najbardziej absurdalna i najbardziej żadna krwi, to znaczy zabicie jej jest najpiękniejszym i najbardziej szacownym przedsięwzięciem jakie myśl ludzka może zaproponować ludzkości”. „Zgniećcie tę obrzydliwość”, „wyrwijcie ją z korzeniami”, bo „jest najbardziej obrzydliwym zabobonem, jaki kiedykolwiek ogłupiał ludzi i pustoszył ziemię”. „Trzeba ją wyrwać z serc zacnych ludzi. Jest ona godna głupców, więc zostawmy ją głupcom, hołocie, która nią jest bez względu na swój status społeczny, albowiem obrzydliwość została stworzona dla hołoty”, „obrzydliwy zabobon”. O Kościele katolickim Wolter mówił, że „trzeba pokazać ohydę tej padliny, udając, że chce się jej poprawić podwiązkę”, mówi o „kapłańskiej hołocie”. „Testament” księdza Jeana Meslier, „diabolicznego proboszcza, który wyrzekł się wiary chrześcijańskiej nazwał „piekielną księgą bardzo potrzebną aniołom ciemności, doskonałym katechizmem Belzebuba”. Nawiasem mówić, język „Testamentu” był krańcowo odmienny w stylu od języka Woltera, rzeczowy, spokojny, wyważony, zupełnie wyzbyty agresji. Wolter podziwiał „Obronę pogaństwa”, refleksje cesarza Juliana Apostaty (361-363), wielkiego antychrześcijańskiego władcy Rzymu, „potajemnie podkopać stary pałac oszustwa, który zaczęto wznosić 1775 lat temu”.
Studium Xaviera Martin pokazuje, że w porównaniu z językiem Woltera, współczesnym język krytyki religii jest bardzo oględny. Kościół nie ma się na co uskarżać.
Xavier Martin – „Wolter niepoznany”, przełożył z francuskiego Piotr Tylus, Andegavenum, 2023, str. 413, ISBN 978-83-966889-1-0
—
Mroczny świat Stefana Grabińskiego
Można by powiedzieć, że tematyka tomu poświęconego twórczości Stefana Grabińskiego (1887-1936) jest poniekąd pokrewna tematyce „Wampira” Marii Janion, choć to pokrewieństwo odległe, jako że akurat wampiry nie były mieszkańcami wyobraźni twórcy „Demona ruchu”. W jego wyobraźni roiły się rozmaite demony, ludzkie i nieludzkie, a na czele tych nieludzkich znalazł się pociąg i fenomen ruchu kolejowego. Nie wysysanie krwi, ale ruch kolei żelaznej jest w opowiadaniach Grabińskiego esencją i tworzywem grozy, niesamowitości, fantastyki. Tom (drugi z dwóch poświęconych twórczości Grabińskiego), o którym mowa, składa się z trzech części. Pierwsza to teksty samego Grabińskiego, ale tym razem nie jego wspaniałe opowiadania niesamowite, lecz twórczość niejako uboczna: teksty teoretycznoliterackie, n.p. poświęcone dziejom gatunku nowelistycznego, w tym twórczości fantastycznej psychologii literackiego tworzenia, szkic „Pałubizm a rzeczywistość” o „Pałubie” Karola Irzykowskiego. Jest też zestaw sylwetek poświęconych często zapomnianym dziś postaciom współczesnego Grabińskiemu życia literackiego, jak n.p. o krytyku Jerzym Płomieńskim, Wilamie Horzycy, ale także o Edgarze Allanie Poe jako „księciu fantastów” oraz wybór recenzji, n.p. Karola Irzykowskiego „Spod ciemnej gwiazdy” czy Jerzego Płomieńskiego „Szukania współczesności”. Część drugą tworzą wywiady z Grabińskim, a część trzecią teksty o nim: recenzje nowel, powieści i dramatów, teksty współczesne mu, w odróżnieniu od składającyhc się na drugi tom poświęcony Grabińskiemu, składający się ze szkiców współczesnych nam badaczy. Tom kończy zestaw tekstów o prozie Grabińskiego, wśród których do najciekawszych egzegez należą te autorstwa Tymona Terleckiego, jako o „pierwszym fantastyku polskim” , Karola Irzykowskiego jako o „magiku niesamowitości” i „żeglarzu po morzu ciemności”, Jerzego Płomieńskiego jako o „suwerenie polskiej fantastyki literackiej”. Warto przytoczyć interesująco sformułowaną charakterystykę prozy Grabińskiego autorstwa Józefa Jedlicza, który postrzegał pisarza na tle gatunkowych pobratymców, takich jak ETA Hoffman, Edgar Allan Poe, Robert Louis Stevenson cy Herbert George Wells. Jedlicz przywołał też pisarstwo Jerzego Żuławskiego, zwracając jednak uwagę na to, że dla autora „Trylogii księżycowej” fantastyka była tylko pretekstem, formą służącą rozważaniom antropologicznym, a nie jak u Grabińskiego fundamentem artystycznego światopoglądu jako taka: „Świat jego twórczości – pisał Jedlicz – to dziwna, nieogarniona dziedzina tajemnicy i cudowności, a zwłaszcza tajemniczych fenomenów, groźnych zagadek i groteskowych możliwości psychofizycznych na subtelnym pograniczu myśli normalnej i obłędu. Celem Grabińskiego nie jest jednak samo ukazywanie dziwnych fenomenów cudowności czy niesamowitych sensacji psychozy. Zawsze góruje u niego konsekwentne, niestrudzone dążenie do wykrycia głębszych znaczeń i związków ideowych, nowych perspektyw etycznych i psychologicznych, nowych horyzontów myślowych. Anormalne i dziwaczne historie jego bohaterów to jakby naukowe rewelacje i projekcje nowej psychiki, wysnutej z rzadkich i ledwie uchwytnych stanów duszy ludzkiej. Te rzadkie stany i momenty psychiczne o artystycznie spotęgowanej dynamice wibracji i gestów rozwijają się w opowieściach Grabińskiego w akcje przejmujące głęboką logiką i pełnym grozy realizmem. (…) Świat i cała uchwytna jawa to dla niego tylko symbole nieskończenie głębszej i wspanialszej rzeczywistości nadzmysłowej, w której istnienie wierzy i do której wyrywa się jego nieukojona tęsknota”.
„Stefan Grabiński. Wokół twórczości. Eseje-wywiady-recenzje”, w opracowaniu Krzysztofa Grudnika, Wydawnictwo IX, Kraków 2023, str. 331, ISBN 978-83-67482-45-5
—
Samo życie Alberta Camus
Albert Camus (1913-1960) bywa, i jako pisarz i jako człowiek, postacią odbieraną jako nieco posągowa, hieratyczna jako pisarz-filozof, i moralista, nie tylko jako twórca „Dżumy” czy „Mitu Syzyfa”, ale także jako człowiek wznoszący się ponad moralne poziomy. Biografia rumuńskiego, ale mieszkającego we Francji Virgila Tanase różni się o poprzednich głównie tym, że jej autor nie skoncentrował się na egzegezie dzieła Camusa, ba właściwie jego proza i filozofia zajmuje w przestrzeni tej książki skalę właściwie dygresyjną. Tanasego zainteresował przede wszystkim Camus jako człowiek, od dzieciństwa do śmierci, więc jego biografia jest właściwie sprawozdaniem z życia tej postaci i to sprawozdaniem, któremu można przypisać atrybut drobiazgowości i detaliczności. Co prawda Tanase nakreślił – jak czytamy w nocie wydawniczej – „portret wielkiego orędownika humanizmu, pozbawionego złudzeń i odrzucającego kłamstwo, który, mimo ataków wpływowych w paryskim środowisku intelektualistów, uparcie wierzy w moc prawdy (…) który nie przestaje bronić niewinności bliźniego i upomina się o solidarność w świecie”, ale to co w tej biografii najciekawsze, to samo życie Alberta Camus, jego chwile zwykłe i niezwykłe, trudne, kryzysowe, bo o łatwych i przyjemnych trudno mówić. Camus nie miał, mimo powodzenia u kobiet natury homo ludens, był to typowy homo faber i człowiek wiecznie zatroskany). Co znamienne i przede wszystkim nieczęste, Camus rzeczywiście był człowiekiem w praktyce wypełniającym te wysokie standardy moralne, które głosił. I pomimo tego, że w pierwszym zdaniu swej biografii Tanase przyrównuje Camusa do balzakowskiego Rastignaca,,to jest to porównanie raczej nietrafne, Rastignac był konstruktem karierowicza, człowieka łaknącego kariery, człowieka, który w słynnej scenie na Pére Lachaise w „Ojcu Goriot” deklaruje Paryżowi, do którego przybył jako młody arywista z prowincji, że „teraz się spróbujemy”. Taka postawa walki o własną karierę za wszelką cenę i wszelkimi środkami, a nade wszystko kosztem nielimitowanych kompromisów była Camusowi z gruntu obca i dlatego nie był on raczej bohaterem balzakowski, a alter ego Rastignaca tym bardziej, pomijając już to, że będąc kluczową postacią środowiska paryskich egzystencjalistów, bywalców kawiarń Flore i Deux Magots, Camus nie lubił Paryża, i jego „szarości” i jego blichtru. Tanase wnikliwie nakreślił duchową, algierską genezę postaw Camusa, sprawiającą, że nie był on typem rdzennego Francuza, a tym bardziej typem „paryżanina”, jak większość francuskich pisarzy i intelektualistów. Opowiada o miłości Camusa do teatru, upodobaniu do literatury rosyjskiej, nade wszystko do Dostojewskiego, o jego skłóceniu z nielubiącym go Jeanem Paul Sartre, o jego kobietach, w tym o romansie z aktorka pochodzenia hiszpańskiego, Marią Casarés, pamiętną m.in. z roli Nathalie w „Komediantach” Marcela Carné. Nie trzeba być miłośnikiem filozofii i literatury najwyższego diapazonu by tę biografię przeczytać z prawdziwym zainteresowaniem.
Virgil Tanase – „Camus. Biografia”, przekład Justyna Nowakowska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2024, ISBN 978-83-8196-649-8
—
Najnowsza historia Polski – mądrze i rzetelnie
Profesor Andrzej Friszke, to historyk wybitny i uczciwy. Ten drugi atrybut godny jest szczególnego podkreślenia, bo takiego wysypu historiografii stronniczej, tendencyjnej, z jakim mamy do czynienia w Polsce od kilku dziesięcioleci, nie było już dawno, a może nigdy. Nawet odsądzana od czci i wiar, cenzurowana historiografia okresu PRL nie była obciążona aaż taką dawką fałszu. I wtedy co prawda, stosowano dawki urzędowej interpretacji powołującej się na metodę marksistowskiej, ale miało to na ogół charakter rytualny, czyli formalny i naskórkowy. Ponadto główny grzech edytorstwa historiograficznego polegał nade wszystko na przemilczaniu tego co niewygodne, natomiast w znikomym stopniu na tworzeniu jawnych fałszerstw i mitologii. Piętno marksizmu w historiografii PRL to był „mały pikuś” w porównaniu z potężną presją „poprawności historycznej”, jawnie nacechowanej prawicowo-katolicką „poprawnością interpretacyjną”, jawnie wrogą wszelkim innym wizjom świata, zwłaszcza uwzględniającym lewicowy punkt widzenia. Profesor Andrzej Friszke, choć zawsze był sympatykiem historycznie rozumianego obozu demokratyczno-solidarnościowego, a przez pewien czas był związany z IPN nigdy nie dał się wciągnąć w ów krąg fałszów i mitologii. Nawet ostra krytyka II Rzeczypospolitej, jaka miała miejsce w PRL-owskim piśmiennictwie do końca lat sześćdziesiątych nie sięgała tego poziomu tendencyjności, jednostronności, stronniczości i nienawiści, do jakiej po 1989 roku posuwali się historycy z „solidarnościowym” rodowodem. Ma Friszke całkowitą rację, gdy pisze, że „zależność od ZSRR i „potrzeba” umacniania „przyjaźni polsko-radzieckiej” prowadziły do przemilczania całych wątków historii lat wojny i okupacji, by poprzestać na przykładzie Katynia”, ale ideologiczne harce i tendencyjność wielu historyków i publicystów, którzy tworzyli najnowszą pop-historię nie ma sobie równych, choćby wspominaniu ciemnych strin roli Kościoła katolickiego w jej dziejach i całkowitym przemilczaniu społecznego wymiaru dziejów połączonym z bezkrytycyzmem i idealizacją dziejów I i II Rzeczypospolitej, jak i postaw społeczeństwa polskiego w okresie niewoli narodowej (1793-1918). Nawiasem mówiąc, o ile po 1989 roku dominowała idealizacja szlachty i przecenianie siły i liczebności kręgów patriotycznych, o tyle w PRL idealizowany postawy „mas plebejskich”, robotników i chłopów. Co więcej, w odróżnieniu od piśmiennictwa historycznego w III RP, które całkowicie wyrzuciło do lamusa i potępiło postacie uznane za „skażone”, głównie przedstawicieli historycznej lewicy różnych odcieni, piśmiennictwo historyczne PRL próbowało od pewnego okresu „adoptować” niektórych polityków „burżuazyjnych”, takich jak Władysław Sikorski, Kazimierz Sosnkowski, niektórzy dowódcy Armii Krajowej czy „realistów” z kręgu emigracji polskiej na Zachodzie jak Adam Bromke czy Jan Ciechanowski. Owszem, w historiografii PRL dominowała „czarno-biała klisza” ale wydaje się, że zwłaszcza po roku 1980 częściej niż uważała przywołana przez Friszkego Krystyna Kersten, autorka fundamentalnego dla opisu genezy PRL dzieła „Narodziny systemu władzy. Polska 1943-1948”, pojawiał się w tej historiografii „obraz operujący światłocieniem”.
Drugie, po dwudziestoletniej przerwie, wydanie dzzieło Andrzeja Friszke „Polska. Losy państwa i narodu 1939-1989”, to kolejna, obok „Pół wieku dziejów Polski” Andrzeja Paczkowskiego czy cennych syntezach m.in. Andrzeja Garlickiego, Wojciecha Roszkowskiego, Anny Radziwiłł czy Antoniego Dudka. W przedmowie do owego drugiego wydania Andrzej Friszke zwraca uwagę na nasilenie się w międzyczasie takich zjawisk jak idealizacja postaw Polaków wobec zagłady Żydów, zwarcie szeregów przez „obrońców nieskazitelności Polaków”. Wielu historyków o prawicowej proweniencji zamiast historię badać i opisywać skupiło się na ocenach ideologicznych, orzekania „kto był bohaterem a kto zdrajcą”. Zainteresowanie historią realnego Polskiego Państwa podziemnego i Armii Krajowej zastąpił kult dość abstrakcyjnej kategorii „żołnierzy wyklętych”. W prawwicowej historiografii całe skomplikowanie losów społeczeństwa w latach 1939-1989 zostało zredukowane do fałszywego dualizmu starcia „komunistów” z „antykomunistami”. „Redukcja ta prowadzi do coraz słabszego rozumienia sytuacji i zachowań Polaków w PRL, także motywacji i form zarówno przystosowania do systemu, jak i oporu przeciw niemu. Zanika też wiedza, czym był był system zbudowany przez partię monopolistę (PZPR), jakie były jego reguły, jakim zmianom podlegał, jak szukał legitymizacji społecznej. Próba wykreślenia blisko 45 lat PRL z ciągu polskich dziejów jest nie tylko niemądra i krzywdząca, ale oznacza też w konsekwencji uznanie za nieistotne (…) wybory, działania i prace podejmowane przez trzy pokolenia żyjących wtedy Polaków”.
Zmienił się też w międzyczasie sposób stawiania niektórych akcentów. Zmniejszyło się zainteresowania historią elit politycznych i wojskowych oraz ich organizacji na rzecz zainteresowania dawną codziennością i „doświadczeniami ludzi przeciętnych”. Skomplikowanie historii zostało zastąpione „czarno-białym schematem walki ze złem,bohaterów ze zdrajcami”. Friszke zwraca też uwagę na inną formę deformacji obrazu historii. „W uproszczonym schemacie antykomunistycznym nie ma miejsca na przypominanie i przywoływanie tradycji inteligenckich dążeń do demokratyzacji systemu, obrony praw kultury, szukania dróg otwarcia na Zachód. W prawicowej narracji liczy się właściwie jedynie postawa Kościoła prowadzonego przez kardynała Wyszyńskiego (…)”. Do tego deprecjonowane jest dojście w 1989 roku do demokracji droga dialogu z reprezentantami systemu PRL. Dodatkową szkodę i wypaczenia obrazu historii spowodowała tzw. polityka historyczna, która „kładzie akcent na nie prawdę o przeszłości, ale na wydobywanie z niej tylko niektórych jej wątków , tworzenie mitów i symboli”, a zamiast wiedzy chodzi o dzielenie na „obcych” i „swoich”. Nasila się jeszcze jedno zjawisko, w tym razem związane z przemianami w świecie komunikacji medialnej. Wielu historyków i historycznych publicystów „lekceważy zjawiska skomplikowane” , a zamiast tego „tworzy własną kreację, wyobrażenia, a bywa że kłamie”. Tego wszystkiego unika profesor Andrzej Friszke i to jest właśnie ważny argument na rzecz drugiego wydania tej bardzo rzetelnej syntezy, wolnej od politycznych uwikłań. Ukazuje ona kolejno „Polskę podbitą”, „Polskę walczącą”, „Demokrację ludową”, „Stalinizm”, „Rok 1956”, „Mała stabilizację”, „Socjalizm konsumpcyjny”, „Rewolucję „Solidarności”, „Od kontrrewolucji generałów do Okrągłego Stołu”, a całość wieńczy „Próba bilansu” tego okresu. Ogromna wiedza, oparcie na rozległych źródłach i rzetelność w opisie historii – oto zalety tej syntezy, a dodana na końcu obszerna „bibliografia selektywna” ułatwi poszerzanie i wzbogacanie tej rzetelnej wiedzy ze szkoły historycznej Andrzeja Friszke.
Andrzej Friszke – „Polska. Losy państwa i narodu 1939-1989”, Iskry, Warszawa 2023, str. 539, ISBN 978-83-244-1155-9
—
Piramida Kazimierza Brauna
Kazimierz Braun (rocznik 1936), to wielki człowiek polskiego i nie tylko polskiego teatru, choć w tym ostatnim, z racji życia w USA od blisko czterdziestu lat, jest niemal nieobecny. Jego „Piramida. Wspomnienia nie tylko teatralne” nieco na przekór podtytułowi wspomnieniami niemal wyłącznie teatralnymi, artystycznymi. Warstwa życia osobistego jest w nich zaledwie marginalna, dygresyjna. Kazimierz Braun, którego postać pamiętam pośrednio z mojego lubelskiego dzieciństwa i wczesnej młodości, gdy był on dyrektorem Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie, jest człowiekiem teatru w najszerszym tego słowa znaczeniu. Jest on bowiem nie tylko reżyserem mającym za sobą doświadczenia aktorskie, ale także teoretykiem teatru, teatrologiem, intelektualistą sceny, pedagogiem, autorem szeregu książek o teatrze, m.in. o Wielkiej Reformie, o dramaturgii Cypriana Kamila Norwida, o teatrze polskim i europejskim („Notatki reżysera”). Swoje doświadczenie podbudował Braun studiami reżyserskimi krajowymi i zagranicznymi, terminowaniem m.in. u Erwina Axera. Jak wskazuje biografia twórcza Brauna, trzema najważniejszymi dla niego dramaturgami byli William Szekspir, Cyprian Kamil Norwid i Tadeusz Różewicz. Analizom realizacji ich tekstów na scenie poświęcona spora część materii jego „Piramidy”. Ujął w niej Braun także jego zainteresowania teatrologiczne, poglądy i praktyki pedagogiczne a także jego zainteresowania i dokonania literackie. „Piramida”, to opis summy dokonań Brauna, przygotowany przez niego samego, wzbogacony o wykazy jego prac reżyserskich, książek, dramatów, etc., syntetyczną notę biograficzną oraz bibliografię niektórych tytułów poświęconych twórcy.
Kazimierz Braun – „Piramida. Wspomnienia nie tylko teatralne”, Oficyna Wydawnicza Volumen, Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, Warszawa 2022, str. 509, ISBN 978-83-64708-80-0
—
Raport z więziennej gorączki
Po latach „wysypu” publikacji, w tym wspomnień poświęconych represjom okresu stalinowskiego, co miało miejsce w latach dziewięćdziesiątych, nastąpiła w „tym temacie” pauza, całkiem zrozumiała, jako że, po pierwsze nastąpiło pewne wyczerpanie i zmęczenie tematyką, a po drugie wymierało z wolna pokolenie bezpośrednio zainteresowane tym okresem historycznym, czyli dojrzałe na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Niewykluczone jednak, że po tej trwającej mniej więcej ponad dwie dekady pauzie, kiedy dorosło urodzone wtedy pokolenie, może nastąpić renesans zainteresowania dekadą lat 1946-1956. Bardzo dobrym asumptem do ożywienia w sobie takiego zainteresowania mogą być wspomnienia Stanisławy Sowińskiej (1912-2004), przedwojennej działaczki komunistycznej i oficera Armii Ludowej, funkcjonariuszki Głównego Zarządu Informacji, która została aresztowana i uwięziona w okresie tzw. „błędów i wypaczeń”, w ramach tzw. „fałszywych oskarżeń”, w szerokich ramach represji i uwięzień, którym zostali poddani komuniści głównie, choć nie tylko, z szeroko rozumianego kręgu Władysława Gomułki (Marian Spychalski, Zenon Kliszko, Grzegorz Korczyński i wielu innych). Wspomnienia Sowińskiej są lekturą osobliwą. Nie mają one charakteru ani struktury systematycznego, metodycznego, opartego nie tylko doświadczeniach własnych, ale także na źródłach, wykładu o epoce z własnym losem w tle, jak to miało miejsce n.p. w przypadku późniejszego generała Józefa Kuropieski. Sowińska wyraźnie nie miała takich ambicji jak Kuropieska czy Gomułka, ale też nie chciała do końca milczeć, jak Spychalski czy Kliszko. Jej wspomnienia, bogato nafaszerowane zapisami dialogów, co sprawia, że mogą budzić skojarzenie z formą powieściową. Nawiasem mówiąc jest dla mnie zagadką, czy udręczona wieloletnim uwięzieniem Sowińska rzeczywiście zapamiętała treść i formę dialogów, czy też je tylko z opóźnieniem i tylko w przybliżeniu zrekonstruowała). Walorem wspomnień Sowińskiej jest to, że nie udawała ona post factum świadomej uczestniczki zdarzeń, nie udawała, że rozumie mechanizmy, w których tryby się dostała. Jej relacja sprawia wrażenie spontanicznego zapisu gorączkowych emocji i fizycznych oraz psychicznych cierpień, które ją przez kilka lat spotykały, z opisami wrażeń halucynacyjnych, które wywoływały w niej ekstremalne warunki uwięzienia. Okrutny autentyzm kolorytu wspomnień Sowińskiej wzbogaca spontaniczny charakter opisu rzeczywistości, w którym fakty i rzeczy ważne łączą się z pobocznymi, trzeciorzędnymi.
Napotykamy też na opisy działania funkcjonariuszy X Departamentu MSW, zachowania takich jego wysokiej rangi funkcjonariuszy, jak Jacek Różański, Roman Romkowski, Anatol Fejgin, Józef Światło, czy tacy niskiej rangi służbowej siepacze jak Józef Dusza i Kędziora. Jak napisał redaktor tomu Łukasz Bertram, opowieść Sowińskiej jest też „dogłębną (auto)analizą jednostki – słabej, znękanej, miażdżonej (…) wtrąconej w tryby ideologicznego obłędu i brutalnego cynizmu”. Emocjonalne, gorączkowe, obfite w zapisy subiektywnych wrażeń (n.p. szokująca relacja z reakcji na świat po wyjściu z więzienia – n.p. niewidziane kilka lat cudze dzieci wydały się jej dziwnymi liliputami) czynią tę lekturę pasjonującą. Ślady tych emocji zostały w Sowińskiej do końca życia, przynajmniej w Polsce (zmarła we Francji). Ryszard Bugajski, twórcą głośnego filmu „Przesłuchanie” (1981) wspominał, jak odmówiła mu bycia konsultantka jego filmu, powodowana panicznym strachem, którego nie kryła, wyprowadzając reżysera na rozmowę z mieszkania na ulicę. Lektura „Sowińskiej” naprawdę robi wrażenie i godna jest równie gorączkowego polecenia.
„Sowińska. Gorzkie lata. Z wyżyn władzy do stalinowskiego więzienia”, Ośrodek Karta, Warszawa 2017, str. 380, ISBN 978-8364476-72-2
—
O biowładzy czyli o prawie (lub jego braku) do przerywaniu ciąży
Od blisko 34 lat kwestia prawa do aborcji, a ściśle kwestia jej zakazu, zajmuje w Polsce uwagę społeczną. Na ogół czytamy i słyszymy o niej w aspekcie politycznym i publicystycznym, rzadziej o prawnym. Właśnie temu ostatniemu poświęcony jest obszerny tom autorstwa grona preawników. „Autorki i Autorzy tekstów zebranych w tej książę omawiają sytuację prawną dotyczącą przerywania ciąży – czytamy w nocie wydawniczej – w centrum swych analiz stawiając kobietę, jej godność, autonomię i prawa, a zatem kwestie fundamentalne, a jednocześnie drastycznie przemilczane w orzecznictwie Trybunału Konstytucyjnego”. Monografia składa się z czterech części. Pierwsza dotyczy standardów międzynarodowych prawa do aborcji w aspekcie praw człowieka i prawa do prywatności, ale także praw do ohrony przed torturami. Część drugą tworzy krytyczna analiza dorobku Trybunału Konstytuyjnego w aspekcie m.in. feminizmu, nieliberalnego konstytucjonalizmu czy koncepcji biowładzy. Część trzecia dotyczy przesłanek kryminalizacji aborcji, statystyk przestępczości aborcyjnej etc. Część czwarta zawiera analizę stanu prawnego kilku państw, pokaującą jak uwarunkowania społeczne, historyczne, geololityczne, kulturowe, psychologiczne wpływają na kształt ustawodawstwa dotyczącego aborcji.
„Kobieta, ciąża, zarodek. Prawne aspekty przerywania ciąży”, redakcja naukowa Magdalena Grzyb, Katarzyna Sękowska, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2023, str. 522, ISBN 978-83-233-5180-1