Zdzisław Antolski – MINIATURY

0
69

Szkolne pole

Nasz kościół parafialny w Pełczyskach, pod wezwaniem św. Wojciecha zbudowany był z miejscowego kamienia i otynkowany. Powstał w połowie XVIII wieku. Poprzedni kościół drewniany, wzmiankowany w 1326. Obecny kościół powstał z fundacji Jana Pawła Pepłowskiego, kasztelana wołyńskiego i jego żony Zofii z Reyów. Fundator postawił obok kościoła tzw. „szpital” czyli po prostu przytułek dla starców, chorych i bezdomnych, Kupił też dla nich kawałek pola, żeby opiekunowie mieli z czego robić obiady dla podopiecznych.

Kiedy przytułek zamieniono na szkołę, ten kawałek pola przeznaczono do użytku nauczycielom. Po II wojnie światowej, kiedy parcelowano rozległe dworskie pola, chyba zapomniano o kawałku szkolnym. Być może nie podpadał pod parcelację, bo był zbyt mały,

Kiedy mojego Ojca przeniesiono wraz z rodzinę ze Złotej do Pełczysk, ojciec bardzo ucieszył się z tego kawałka, bo mimo że skończył szkołę dla nauczycieli w Działoszycach, nadal w głębi duszy był chłopem i uwielbiał prace rolnicze. Najpierw ojciec zapytał wszystkich nauczycieli, kto chce użytkować szkolne pole. Okazało się, że nikt, bo były to panny, które czekały na mężów i jeden kawaler, pan Bolesław Mazurek, który szukał żony. Żadne z nich nie chciało pracować w polu, a na wakacje wracali do swoich rodziców.

Ojciec stanął przed trudnym zadaniem, bo po pierwsze nie posiadał koni, a bez nich trudno jest pracować w polu i uprawiać ziemię. Najpierw pomagał nam brat mamy, wujek Ludwik z Kraśniowa, który przyjeżdżał siwkami, bo bardzo lubił ten kolor u koni. Ale okazało się, że to za daleko i wówczas ojciec sprzymierzył się z panem Stefanem, gospodarzem. którego syn Andrzej, chodził ze mną do klasy. Pan Stefan pomagał mojemu ojcu w pracach polowych. Byli przyjaciółmi i choć pan Stefan się wzbraniał, ojciec dawał mu jakieś drobne sumy. Nastały piękne czasy, kiedy pod kierunkiem pana Stefana uczyłem się orać i bronować. Lubiłem też zwozić siano z pola pana Kozery na wielkiej furze. Towarzyszył mi jego syn. Ojciec hodował ziemniaki oraz pomidory, a do tego tytoń i paprykę na sprzedaż.

Plotki

System plotek na wsi działał niezawodnie. Pewien żonaty sąsiad romansował z sąsiadką, o kilka chałup dalej. Plotkarze donieśli jego żonie i dorosłej córce. Kobiety nie skarciły swojego męża i ojca, on miał prawo, tylko pobiegły kłócić się z sąsiadką, rzekomą kochanką. Wybuchła gigantyczna awantura, pół wsi się zbiegło na to dziwowisko, a panie się podrapały po twarzach, wyrwały sobie włosy na głowach i na koniec pobiły kijami. Najciekawszy był moment, gdy młoda uczestniczka awantury zadzierała kieckę i pochylała się do przodu, żeby pokazać, gdzie ma ją pocałować pani z pretensjami, która robiła dokładnie to samo.

Innego razu, przybiegła do mnie mała sąsiadeczka, która chodziła do trzeciej klasy, gdy ja już byłem w ósmej.

– Słuchaj, słuchaj, mówi do mnie podniecona. W naszej stodole (powiedzmy) Weronika z twojej klasy bawi się, że się z tobą kocha.

Osłupiałem. Akurat Weronika nigdy na mnie nie spojrzała czulej, nie zagadnęła. Ja też ją omijałem, bo myślałem, że te sprawy jej nie interesują.

Pobiegliśmy z małą do ich stodoły, ale Weronika, zawstydzona, uciekła.

A może to była podpucha małej? A kto to wie… Wszędzie tylko plotki i plotki.

Broda

Na wsi czas biegnie powoli i niewiele się dzieje, oprócz świąt. Każde święto miało swoje atrakcje, a to szopka na Boże Narodzenie, a to malowane jajka na Wielkanoc i Śmingus… Tylko na Wszystkich Świętych było najmniej atrakcji,

Ale my z Bogusiem i z innymi chłopakami mieliśmy swoje zajęcia. Patrzyliśmy, jakie kto przyniósł kwiaty, jakie lampki. Boguś znalazł starą gazetę, w której ktoś przywiózł cmentarne utensylia, a na jej szpaltach fotografie żołnierzyków do naszych kolekcji.

Pod kaplicą dziedzica Olszowskiego ze Złotej widzieliśmy świece i kwiaty. Przebiegaliśmy cmentarz wzdłuż i wszerz przyglądając się światłom.

Nagle zobaczyliśmy jakąś liczną rodzinę, a jeden pan w tej grupce miał sporą brodę. Ubrany był po miastowemu, eleganckie błyszczące buty i długi płaszcz, wyglądający jak nowy. Do tego laska, błyszcząca od politury.

Łaziliśmy za tym panem miastowym, dopóki ten się nie zdenerwował i nie pogroził nam laską.

A wieczorem patrzyliśmy z zachwytem, jak świeci łuna z cmentarza. A na horyzoncie płonął cmentarz w Probołowicach.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko