Agnieszka Czachor – Katorżnik

0
98

Chyba nie ma pamiętnikarza, który (obojętnie w jakim roku) przeżywszy Syberię, nie wspomniałby o tym słupie. O słupie, któremu nadano wręcz ludzkie cechy. Cechy żywego organizmu, bo są takie łzy i taki ból, które potrafią ożywić nawet kamienie.
 
„Słup ten, murowany, czworograniasty, 5–6 metrów wysoki, z jednej strony herbem
guberni permskiej a z drugiej tobolskiej azjatyckiej oznaczony. Tu pogranicze Syberii. […]
A ten słup? – to świadek przesuwających się obok niego tylu istot nieszczęśliwych z szarpiącym ich bólem – tym towarzyszem im nieodstępnym. On jest świadkiem łez z oczu tu
płynących skazańcom za tym, co ukochali a daleko zostawili – a niejednemu słabszemu
męskością i nad dolą swą nieszczęsną ronionych… I dziwne! dlaczego właśnie tu te ciężkie, rzewne i smutne myśli do mózgu i serca tłoczą się? To widok tego słupa sprawia! On
podsuwa skazanemu pytanie, czy wróci kiedy do kraju swojego i swoich?” [Z. Zielonka, Wspomnienia z powstania 1863 roku i z życia na wygnaniu w Syberii, Lwów 1913, s.56]
 
„Tu są owe dwa słupy murowane, owe martwe
świadki ludzkich westchnień, łez i boleści! Tu każdy
a każdy Europejczyk klęka przy słupie europejskim
i żegna się — żegna się na długo, żegna się na wieki!
Ten słup jest personifikacyą i kraju i ziemi rodzinnej,
przyjaciół i kochanek. Tu się każdy spowiada ze swego
życia i odpuszcza nieprzyjaciołom swoim; tu odczuwa
ów fatalizm i przeznaczenie i tę konieczność nieubłaganą
i tę siłę wyższej woli — tu odczuwa Boga!
Ile ludzi tu łzy wylewało — wie to tylko Bóg!
Nie ma już miejsca na owym słupie, bo cały zapisany
jest imionami i nazwiskami tych, którzy się tu
żegnali, opuszczając Europę ucywilizowaną, a wjeżdżali
do Azyi dzikiej, barbarzyńskiej. Moskale sami będąc
zabobonni i fanatyczni, tutaj z całym pietyzmem żegnają
się i modlą — i niema chyba ludzkiej istoty, ani
w Europie, ani w Azyi, któraby tu nie uklękła i nie
pomodliła się gorąco.
To samo działo się i z nami.
Gdyśmy się tutaj wymodlili i wypłakali, pożegnaliśmy
i ucałowali po raz może ostatni ziemię Europejską
i ów słup graniczny, mówiąc do niego: bywaj
zdrów! gdyż oko nasze może ciebie już nie zobaczy!” [J. Sywiński, Katorżnik czyli pamiętniki sybiraka]
 
To niby tylko słup, znak pokazujący granicę, a ileż z nim związanych wzruszeń. Bardziej metaforycznie zabrzmi tutaj Dante „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie”, choć Sywiński to zdanie odniósł akurat do Cytadeli, więzienia w Warszawie, ale i przy tym słupie zabrzmiałoby akuratnie, no i przerażająco. Choć grozy samej sytuacji nie było sensu już bardziej eskalować. Jeszcze żyli, ale ilu z nich przeżyło? A ilu wróciło do swoich kątów? A z tych, którzy wrócili ilu zastało przy życiu swoich bliskich? Rodziewiczówna opowiada w „Byli i będą”, że wysiedlano na Syberię całe wioski. Niektóre przestawały istnieć, inne zaludniano ludnością rosyjską. Potem, gdy wracali dawni gospodarze, to ta ludność pluła na nich i przeganiała ich nazywając przybłędami. Tych, który z dziada pradziada tutaj gospodarowali, których ród nie znał innej ojczyzny, tych przeganiano jak trędowatych. Ileż trzeba mieć w sobie buty, aby tak traktować rodowitych mieszkańców. Ileż trzeba mieć w sobie nieczułości, aby mieszkać w cudzym domu i szczekać na jego prawowitego właściciela. Jakże musiały boleć serca tych, którzy musieli ominąć swoje obejścia i udać się na żebry, bo wszystko co mieli to im skonfiskowano.
O tym wszystkim wiedział ten słup. Gdyby był drzewem usechłby z powodu zasolonej ziemi wokół niego. Wielu bowiem, gdy przekraczało tę granicę, przeczuwało to wszystko, co ich spotka w przyszłości. Oni już przyszłości nie mieli. Pragnęli powrotu, ale przecież czuli, że poprzedniego ich życia już nie ma. Jakie to są straszne słowa. I chyba nie ma pamiętnikarza, który (obojętnie w jakim roku) przeżywszy Syberię, nie wspomniałby o tym słupie. O słupie, któremu nadano wręcz ludzkie cechy. Cechy żywego organizmu, bo są takie łzy i taki ból, które potrafię ożywić nawet kamienie.
 
Należy jednak pamiętać, że mit Sybiru, o którym wspomina Lidia Michalska-Bracha, jaki ukształtował się w wyobraźni społecznej na przestrzeni wieków, nie jest mitem jednolitym. W inne miejsca zsyłano ludzi w 1863 roku, a w inne w latach 40/50 XX wieku. Syberia, przez którą przetoczyło się miliony ludzi. To specyficzne więzienie bez krat i kłódek, które niejednokrotnie zamiast złamać tożsamość narodową zesłańców, wielokrotnie przyczyniło się do jej wzmocnienia. Sybir ciągle żywy, niezmienny, trwający w tej samej formie i budzący ten sam lęk. To jak podróż we mgle, podczas której niczego, poza białą zawiesiną nie widać. To też Sybir u Słowackiego w Anhellim. Opowieść między innymi o kradzieży polskich dzieci przez rosyjskie wojska. Sytuacja miała miejsce po Powstaniu Listopadowym i dotyczyła dzieci powstańców, które były wcielane do batalionów rosyjskich.
Sparafrazuję pewną wypowiedź, ale ona doskonale pasuje do tego miejsca. Gdy jeden z reporterów chciał pogłaskać psa należącego do mieszkańca tych terenów, on mu zabronił mówiąc: po, co mu to? Tutaj jest Sybir.
Czyli nie ma miejsca na pieszczotę, słabość czy wahanie. Jest tylko walka o przetrwanie, którą wygrywają najsilniejsi i najtwardsi. Ci, którym nie puszczają nerwy, ci, którzy nie zawahają się walczyć o swoje życie.
 
„Tak tedy z rozdartem sercem, przygnębieni na
duszy, sponiewierani na ciele, rozbici, roztrzęsieni, niewyspani,
zmarznięci i głodni, ruszyliśmy w dalszy pochód,
w owe Azyatyckie przestworza,, w owe puszcze
bezdenne. Mieliśmy oglądać owe stepy, owe tajgi, owe
lasy dziewicze, w których kniei nie było aż dotąd ludzkiej
nogi od początku świata! Mieliśmy oglądać ową
ziemię, która nigdy nie rozmarza i owe zwierzęta, które
natura ubrała w gęste i włochate runo i owe ptactwo
tak cudnie i bogato upierzone. Mieliśmy obcować z tym
ludem na pół dzikim, koczującym w swych jurtach jak
zwierzęta! Mieliśmy w dodatku sami pracować w kopalniach
jak zwierzęta i być do taczek przykuci!” [J. Sywiński]
 
Przyzwyczailiśmy się uczyć o zesłańcach, niektórzy pewnie również czytali ich wspomnienia, ale czy tak do końca zdajemy sobie sprawę z tego, co faktycznie ci ludzie przeżyli i jakim potwornością musieli stawić czoło? Jakiego hartu wymagała od nich ówczesna sytuacja, jakiego hartu, ale i siły psychicznej? Myślę, że nie potrafimy nawet docenić tej ich siły. Traktujemy Sybir, jako miejsce, o którym krąży milion opowieści, ale jawi się ono nam bardziej, jako miejsce z koszmaru, oniryczne, mało rzeczywiste.
 
Sam Sywiński (to nazwisko współcześnie jest pisane inaczej, ale ja używam pisowni tej, która widnieje na jego pamiętniku. Piszę o tym, jakby ktoś uznał to za błąd.) Pisze o zgrozie, która padła na wszystkich, jak o czymś, co powinno było pomieszać im zmysły, ale jakimś cudem tego nie zrobiło. A nie robiło, bo trzymali się razem, bo wiedzieli, dlaczego i za co cierpią i liczyli na to, że jednak przetrwają. Do miejsca docelowego, to jest Tobolska dotarli 12 grudnia 1863 roku. Pamiętajmy, że ich podróż zaczęła się w listopadzie. Dojechali w momencie, kiedy były dwudziestostopniowe mrozy. Sami Moskale, którzy ich pilnowali, ledwo stali na nogach, a co dopiero więźniowie. Mimo, że wykończeni, ucieszyli się, że w końcu dotarli.
Myśleli, że najgorsze mają za sobą. Okazało się, że to była tylko przygrywka, do tego, co miało nastąpić.

Zdaniem Sywińskiego dla nich, zesłańców, prawdziwym piekłem na ziemi okazał się ten Tobolsk, z którego tak się cieszyli. Ten z dzisiaj czy nawet jeszcze z momentu, gdy wywieziono tam rodzinę Romanowów ok. 1917 roku wyglądał/da inaczej niż ten, który opisuje Sywiński w roku 1863. Miasto usytuowane było na siedmiu pagórkach, dlatego autor porównuje je do Rzymu. Okalają go dwie rzeki Tobol i Irtysz. Nie zmieniło się to do dzisiaj. Zaraz przychodzi mi do głowy ileż te rzeki widziały, ileż samo miasto oglądało rozpaczy i ludzkiej udręki. Na zdjęciach współczesnych wygląda przepięknie. Sywiński twierdzi, że według statystyk rząd rosyjski wysyłał rok rocznie ok. 12 tys. więźniów w to właśnie miejsce.
Tam byli sortowani: kajdaniarze, nie kajdaniarze, kobiety i żonaci oraz ci, którzy zostali skazani na osiedlenie się i ruszali w pieszą podróż tzw. etapami.

“Do Tobolska przyjeżdża się jeszcze po ludzku i na
prawach ogólno – społecznych. W Tobolsku już raz na
zawsze utraca się i prawa i charakter człowieka, a nabywa
się miana „katorżnika“ ! Od Tobolska począwszy
nie wolno przywdziać na siebie żadnego własnego odzienia,
a tylko kazionne czyli rządowe. Przed wyprawą
otrzymaliśmy wszyscy, tak zbrodniarze, jak i my polityczni,
jednakowe od stóp do głowy aresztanckie ubranie (…)”
Katorżnik to osoba, która popełniła przestępstwo i została skazana na ciężkie roboty np. w kopalni. Jest również napiętnowana czyli “rozpala się stampilę czyli
pieczęć do czerwoności, macza w rozczynie farby chemicznej
i na prawem policzku wypala dużą literę
K zielonego koloru, na czole zaś
A, a na lewem policzku
T, co znaczy
„Kat“ czyli Katorżnik”.
Taki człowiek był stracony na zawsze, bo to piętno hańby musiał nosić do śmierci. Na szczęście ten obowiązek piętnowania zniesiono tuż przed przybyciem Sywińskiego, dlatego uniknął tej strasznej pamiątki. Pozostano tylko przy goleniu połowy głowy. Droga pierwszego etapu prowadziła do Irkucka. Jeżeli jesteście ciekawi poszczególnych etapów to zerknijcie do tego pamiętnika sama ich opisywać nie będę. Komu zostały zasądzone roboty katorżnicze ten automatycznie (hrabia, książę) zostawał pozbawiony wszelkich praw i stawał się nikim. Coś tam dostawali żołdu: 5-3 kopiejki, ale samodzielnie nie byli wstanie się wyżywić, dlatego składali się w czterech, kupowali bochenek chleba i wspólnie go zjadali.
Gdy przechodzili przez wioskę, to śpiewali żałosną pieśń, a mieszkańcy często wynosili im jedzenie, nazywając ich “nieszczęsnymi”. Jednak przez wioski przechodzili bardzo rzadko. Sywiński twierdzi, że takiej gościnności, jakiej doznał od mieszkańców Syberii, nie zaznał nigdzie. Ludzie ci niepewni jutra dzielili się z nimi czym mieli. Często również sami rekrutowali się z zesłańców różnych narodowości, dlatego nie pozostawali obojętni na niedolę więźniów. Mieszkańcy Sybiru nie wydawali uciekinierów, którzy szli przez tajgę i pracowali za pożywienie. Dopiero w Rosji ich łapano i odsyłano w to samo miejsce.

“Chłop tutejszy jest zamożny i uprawia tyle pola,
ile może i chce — lub wycina tyle drzewa w lesie, ile
mu potrzeba — bo tak ta ziemia dziewicza, jak i owe
lasy dziewicze, są własnością cara samodzierżcy, który
jeden na ziemi, tak jak jest jeden Bóg na niebie!
Gdyby nie owe mrozy, nie te pustkowia, nie ta
tęsknota za ziemią ojczystą — gdyby ten kraj był ucywilizowany — to można by go śmiało nazwać krajem mlekiem i miodem płynącym (…)”

Zdaniem autora życie więźniów wygląda w taki sposób, że najbardziej cywilizowany człowiek staje się po pewnym czasie idiotą pozbawionym wszelkich zasad i moralności. W jednej grupie znajdowali się więźniowie polityczni, mordercy, złodzieje itp. Panowało prawo pięści. Nie dostawali jedzenia odgórnie, po pięciu milach marszu dochodzili do miejsca niby odpoczynku i tam kupowali u przekupek chleb czy zamarznięte mleko, ale tych kobiet z pożądanym towarem było mało i towaru było mało, dlatego jeśli nawet mieli czym zapłacić to nie było za co. Ta piesza wędrówka nim dotarli na miejsce trwała ponad rok. Czasem podczas tej podróży Polacy brali udział w nagonce na polowaniu. Uzbrojeni w pałki. Mijani przez więźniów osiedleńcy polowali każdego dnia i to na grubego zwierza.

Chłopi syberyjscy bywali właścicielami stad koni liczących nieraz ponad setkę zwierząt. Od najmłodszych lat przywiązywali zwierzakom głowy do prawej czy lewej nogi, stąd się brały konie lewe i prawe. A używano ich do tzw. trojek. Koni zaprzęgniętych razem, koń środkowy miał głowę nosić wysoko i patrzeć przed siebie. Sywiński wspomina jeszcze o koniach wierzchowych, które miały być bardzo szybkie, wygodne w jeździe, szalenie drogie i stawiające nogi w taki sposób, że nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Nie dowiedział się, czy to wybryki natury, czy były tak uczone. Normalnie, kiedy koń galopuje to jedna noga zawsze dotyka ziemi. Te zaś miały stawiać równocześnie nogi lewe, i równocześnie prawe i jeszcze tak galopować…i w tym momencie wyobraźnia mnie zawodzi.

Kiedy dotarli do Irkucka to Jan Sywiński aż sobie gwizdnął. Stwierdził, że mieli do czynienia z miastem europejskim, znajdował się tam cywilizowany świat. “Tu
są kupcy, przemysłowcy, agenci, artyści i literaci —
magnaci, bankierzy i spekulanci — tu są Amerykanie,
Chińczycy z długimi warkoczami, Mongołowie, Japończycy,
Indyanie — a w tym całym konglomeracie najwięcej
Polaków. Sama Rosya co tylko ma najzdolniejszego
w swem państwie, a tem samem nie błahonacliożnego
czyli niepewnego, czy to w wojsku, czy w personalu
urzędniczym, to wszystko wysyła pod rozmaitymi
pretekstami do Irkucka. Dlatego Irkuck, to cywilizowana
Rosya — Petersburg, to despotyzm”.

Tutaj więźniów politycznych oddzielono od zbrodniarzy, dano im oddzielną salę połączoną ze szpitalem dla obłąkanych, w którym było najwięcej Polaków-zesłańców. Czy można było na Syberii stracić rozum? Jak najbardziej, tak. Z Irkucka poszli do Bajkału (ogromnego jeziora) i związanej z nim gniewnej rzeki zwanej Angarą. Rzeka ta wypływa z Bajkału, a robi to przez wąski przesmyk stąd jest tak spieniona, rozpędzona i rwąca. Okoliczni mieszkańcy związali z nią bóstwo i mieli swoje wierzenia, co do przebaczania lub nie przebaczania przewin.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko