Michał Piętniewicz – Adam Michnik jako postać literacka? O „Michnikowszczyśnie. Zapisie choroby” Rafała Ziemkiewicza

3
203

Przeczytałem „Michnikowszczyznę. Zapis choroby” Rafała Ziemkiewicza. Uważam tę książkę za niezwykle przenikliwy i wnikliwy portret Michnika. To jest świetna literatura polityczna i chociaż ja na polityce i polityki ni w ząb, czytałem z zapartym tchem. Książka jest znakomita. Ziemkiewicz jakoś „kocha” Michnika, to znaczy z powodu negacji i niechęci do swojego bohatera można napisać jeszcze lepszą książkę niż z powodu miłości, tak mi się wydaje. Ważne, żeby bohater drażnił, jak nie drażni, nic się nie dzieje, powstają mdłe książki, mdłe prace. Ziemkiewicza bohater jest po prostu niezwykle ciekawy w swoim zacietrzewieniu, w swoich urojeniach, a jednocześnie w tej bohaterskiej przeszłości, życiorysie jednego z największych wrogów komunizmu w czasach PRL-u i jednego z najbardziej aktywnych i najzagorzalszych opozycjonistów, który sprawił, że w III RP byli ludzie aparatu komunistycznego dalej pozostali u władzy i nie zgasły ich przywileje. Dawna nienawiść przekształciła się w przyjaźń i miłość, komuna upadła na cztery łapy, szkodząc przy tym niewątpliwie Polsce i Polakom.  Powiązania, afery, sitwy, ta cała siatka układów i zależności chorego systemu, przy czym zawsze trzeba było być prawomyślnym wobec „pań nauczycielek”, czyli wobec tych pań i panów, dla których słowa „faszyzm”, „nacjonalizm”, hasła „Bóg, honor, ojczyzna”, czy też bardziej fundamentalistyczna odmiana Kościoła, to były śmiertelne zagrożenia dla demokracji, więc trzeba było je tępić z niesłychaną wręcz pilnością. Był taki czas, że pogląd przeciętnego inteligenta w Polsce wyrażała „Gazeta Wyborcza” i ten należał do elity, który się identyfikował z hasłami „Gazety”, reszta, czyli ciemnogród, staruszki w moherach, były pokazywane w świetle zdecydowanie deformującym.
Więc ten „miał swoje zdanie”, kto albo w politykę się nie bawił, czyli nie był po żadnej ze stron (czyli de facto był po stronie „Wyborczej”), albo ten, który dopuszczał „wszystko”, prócz poglądów uznawanych przez Salon i Familię za straszne, równe zbrodniom.
Więc można było robić wszystko, można było być miłym i sympatycznym, nawet rozmawiać sobie najlepsze z redaktorem Michnikiem, dopóki na jaw nie wyszła straszna prawda, że nie daj Bóg, jestem ja czy on, z konserwatywnego pisma „Czas”, o tradycjach na przykład endeckich, wtedy Michnik odwracał się bez słowa na pięcie i wychodził. Ileż było przypadków, opisywanych przez Ziemkiewicza, kiedy dziennikarze „Wyborczej”, nie zgadzający się z oficjalną linią gazety wobec lustracji, zostali po prostu wywalani na bruk. „Amnezja nie, amnestia tak”, takie było hasło „Wyborczej” w tym czasie, czasie III RP, z tym, że w grę wchodziły zarówno amnestia jak i amnezja, nic się po prostu nie stało. Oprócz tego, że w 1968, 1970, 1981, nie mówiąc już o latach stalinowskich, ginęli ludzie, byli mordowani przez ówczesnych ludzi aparatu władzy, za nieprawomyślne poglądy szło się do więzienia, opozycjoniści byli często zabijani, na przesłuchaniach przez UB byli bici i poniewierani, zamordowano księdza Popiełuszkę, Grzegorza Przemyka, Stanisława Pyjasa i wielu, wielu innych. Więc nic się nie stało i nic się nie dzieje, kiedy Michnik po wizycie u Moniki Olejnik, wsiada do taksówki razem z Jerzym Urbanem, przypomnijmy, że z tym samym Jerzym Urbanem, który mówił i pisał, że ci, którzy zostali mordowani, to były zwykłe moczymordy, które się albo na śmierć zapiły albo spadły ze schodów itp. Zresztą ciekawie pisze Ziemkiewicz, że Michnik „katów i tchórzy” broni równie gorliwie jak Urban, tylko nie używa przy tym prymitywnego i chamskiego języka, charakterystycznego dla gazety „Nie”, ale wzniosłych haseł postępowych „lewicy laickiej”, która jak dżumy broni się „antykomunizmu jaskiniowego”, który postanowił jednak nie wybaczyć za popełnione zbrodnie i oddać historyczną sprawiedliwość. Słusznie pisze Ziemkiewicz, że sojusz z „jaskiniowcami” nie wchodził w grę, bo to „radykałowie”, trzeba było więc coś zaczął budować w oparciu o sojusz z postkomunistami, zadając tym samym kłam środowisku, z którego Michnik wyszedł i które bardzo aktywnie tworzył.
Więc nic się naprawdę nie stało, nie trzeba oddawać hołdu poległym, bo po co? Trzeba wybaczyć, wybaczyć, jeszcze raz, po „chrześcijańsku” wybaczyć. Ziemkiewicz słusznie pisze jednak, że żeby prawdziwie wybaczyć, trzeba, za Katechizmem Kościoła Katolickiego, zrobić rachunek sumienia i wyznać winy. Nic takiego nie nastąpiło po 1989 roku. Dzięki komu? Właśnie dzięki, jak pisze Ziemkiewicz, najbardziej opiniotwórczej gazecie w Polsce, „Gazecie Wyborczej”.

Do tego dochodził ten terror czy przymus czytania „Wyborczej” przez tego, który mienił się „prawdziwym inteligentem” i gardził „Radiem Maryja”, mimo że, cholera, pewnie ani razu nie włączył żadnej audycji, słuchał tego i powtarzał ślepo za tym, co mu „gazetka” powiedziała.
Generalnie fajnie były wtedy, bo wszyscy się ze wszystkimi zgadzali (poza garstką naprawdę i zaledwie), wszyscy się zgadzali i nie było rozróby, jak o coś poszło, to tylko o sprawy codzienne, przyziemne, życiowe. Polityczne? Po co, mamy swoją gazetkę, gazetka wiedziała za nas.

Po ujawnieniu afery Rywina, o której to sprawie przenikliwie pisze Ziemkiewicz, „Wyborczą” szlag trafił. Michnik chciał, wynika z tego, co napisał Ziemkiewicz „zrobić kuku” ówczesnemu obozowi władzy, bo go przestał słuchać i sam się zakopał po uszy, a potem się wycofał, jego formacja poniosła sromotną klęskę. Pisuje od czasu do czasu coś w „Zeszytach Literackich”, czy innych, zaprzyjaźnionych pismach, wspominając dawne czasy chwały, piękną przeszłość i to, że siedział w więzieniu. Z tym siedzeniem w więzieniu, które Michnik wspomina przy wielu okazjach, zwłaszcza wtedy, kiedy jest „niesłusznie” zawsze atakowany to osobna historia. Ziemkiewicz wysuwa nieco zabawną paralelę z Gomułką, który też siedział w więzieniu i z którym nawet prymas Wyszyński wiązał wielkie nadzieje, a jak to się skończyło, wiadomo.
Przy czym z książki Ziemkiewicza, nie wyłania się jakaś jasna postać, która mogłaby być przeciwwagą dla michnikowszczyzny.
Kaczorowi też się dostaje, za to, że wszędzie widział Układ i kto był z Układu, to był zły, be i trzeba go było tępić, natomiast, kto był „nasz”, to był fajny i mimo, że się ni w ząb nie znał na niczym, to zostawał, dajmy na to, ministrem. Więc Michnik i Kaczyński to jest trochę taki awers i rewers, bliźniacze pary zwierciadeł, walczą nie o Polskę, ale o rząd dusz nad Polską, przy czym jednak Ziemkiewicz chyli się bardziej mam wrażenie ku kaczyzmowi aniżeli michnikowszczyźnie, przy dostrzeżeniu jednak olbrzymich wad zarówno jednej jak i drugiej formacji, których antagonizm nazwał mianem „Familia-Konfederacja”. Po stronie Konfederacji jest rzecz jasna Rydzyk, który w Owsiaku widział dilera narkotyków, w „Harrym Potterze” szatana, w Miłoszu zdrajcę i grafomana, a w „Wyborczej” salon szatana. Rydzyk przygarnął po prostu tych wszystkich, których Michnik nie mógł wziąć z przyczyn oczywistych, i nazwał ich prawdziwymi patriotami oraz katolikami.

To jest ten sam rodzaj demagogii, tyle że „jaskiniowej” (przypomnijmy, że Michnik nienawidzi „antykomunizmu jaskiniowego”) i mającej tyleż wspólnego z prawdą, co rodzaj demagogii „postępowej” i „nowoczesnej”, która w imię szczytnych haseł oświeconej i postępowej moralności rozgrzesza komunistów za ich zbrodnie, a za głównych wrogów podaje antysemitę, nacjonalistę, faszystę, zwolenników lustracji, historyków związanych z IPN-em, i tak dalej.
Więc, kto się nie zgadza z Michnikiem, ląduje na marginesie, kto się nie zgadza z Kaczyńskim, również ląduje na marginesie, bo jest z „Układu”, kto się z Rydzykiem nie zgadza, jest sługą Szatana, zdrajcą Polski itp. Przy czym zaznaczam, że czasem również zadaję sobie trud i słucham „Radia Maryja”, na przykład czytania „Potopu” i nie znajduję tam specjalnie wielkich grzechów, co więcej, dzięki transmisji Anioła Pańskiego przez telewizję Trwam, mogę sobie co niedzielę, dzięki ojcowi dyrektorowi Anioła Pańskiego z papieżem Franciszkiem posłuchać. Więc może nie taki diabeł straszny?

Owo bowiem nieustające straszenie diabłem nie ma nic wspólnego z poważną i rzetelną debatą intelektualną. Przypomnę jedynie, że wybitni myśliciele XX lecia międzywojennego jak Karol Ludwik Koniński czy Jan Emil Skiwski, teraz przypominani dzięki „Arcanom”, pracom Macieja Urbanowskiego i Adama Fitasa, byli związani z obozem narodowym i myślą prawicową. Ich nieobecność w III RP wobec tego da się „jakoś”, jeżeli nie łatwo wytłumaczyć tym samym mechanizmem wykluczenia i „prawdziwej” nienawiści, z jaką Michnik obsesyjnie tropił przejawy ciemnogrodu w polskim dorobku intelektualnym. 
Wbrew moim postępowym przyjaciołom, ja zadałem sobie trud i poczytałem nic „nie wartych” i „nieciekawych” pisarzy jak Koniński, Skiwski czy Narbutt, co więcej, wyciągnąłem z tej lektury wnioski. I uważam, że są to bardzo ciekawi myśliciele oraz pisarze, cóż mogę więcej powiedzieć? Nie żebym miał obsesję i za wszystko winił Michnika (mam wrażenie, że tego nie robi również Ziemkiewicz w swojej książce), ale po obserwacji życia kulturalnego Krakowa, stwierdzić można zbyt łatwo moim zdaniem, że największym z największych był Gombrowicz, o nim się cały czas trąbi. Sienkiewicza to niech sobie Rydzyk poczyta do poduszki. Nie żebym ja Gombrowicza nie lubił, bo ja się na nim wychowałem intelektualnie w pewien sposób i uważam go za geniusza, podobnie jak Schulza i Witkacego, ale ja się po prostu mniej lub bardziej nieśmiało dopominam na przykład o przyjaciela Witkacego, czyli o Karola Ludwika Konińskiego, o którym w ogóle mało kto słyszał, a to też był geniusz i wcale nie jakiś antysemita, nacjonalista i faszysta, tylko głęboki, religijny myśliciel, czy to nie wystarczy?
Poza tym, mnie się wydaje, i to też jest zasługa „Wyborczej”, że przeciętny Polak po prostu nie ma pojęcia, nie rozumie, o czym mówi. Na przykład używa pojęć nacjonalizm, antysemityzm, faszyzm, jakby to było to samo „zło” i do jednego worka tę ciemnotę trzeba włożyć. Tymczasem, trzeba tu zapytać Macieja Urbanowskiego, który poświęcił pracę doktorską polskiej myśli nacjonalistycznej, i który wyjaśnia, czym tak naprawdę jest nacjonalizm, wyjaśnia też, czym jest faszyzm, ale „oświeceni” też tego czytać nie chcą i słuchać, bo „gazetka” lepiej wie, poza tym jest to zrozumiałe, nikt nie lubi być wytrącanym z pewnych przyzwyczajeń i nawyków myślowych, „mam swoje zdanie”, ja, polski inteligent i to mnie całkiem wystarcza, niech tu mnie nie straszą jakimś Konińskim, „ja swoje wiem”.

Wracając jednak do przerwanego wątku. Powtórzę raz jeszcze: Michnik z książki Ziemkiewicza to wcale nie jest jakaś kreatura, tylko postać po prostu fenomenalnie wręcz ciekawa (przynajmniej dla mnie). Można powiedzieć, że postać wyjęta jak z greckiej tragedii, która z powodu pewnej winy czy zaślepienia (hamatria), zaczęła błądzić. Inny scenariusz, to scenariusz amerykański, oto dawny bohater, pogromca bandytów i złodziei, nagle doznaje dziwnej przemiany i z tymi samymi bandytami zasiada przy wspólnym stole nazywając na przykład Czesława Kiszczaka „człowiekiem honoru”, czy broniąc Jaruzela do upadłości, wołając owo słynne: „odpieprzcie się od generała”.
I do tego ta charakterystyka głównego bohatera: wylewność naczelnego „Wyborczej”, niedźwiadki z tymi, których lubi, kordialność, serdeczność i nagła wolta, kiedy okazuje się, że ci, z którymi pije wódkę to chuligani z prawej strony podwórka, wtedy wychodzi bez słowa, nie chce dalej pić wódki.

Ziemkiewicz co prawda o tym nie pisze, ale po tej książce, gdzieś między wersami, ja Michnika zaczynam na swój sposób rozumieć lepiej w taki zwykły, niepolityczny, ale ludzki sposób. Oto gość, który zbudować wielką, polską rodzinę w III RP, w której to rodzinie „wszystkim” było dobrze (pamiętam, że mnie było świetnie i raz broniłem zacietrzewiony mojej koleżanki z klasy, która z kolei broniła Żydów przed kolegą-faszystą, chciałem tego kolegę-faszystę zamordować w imię szlachetnych pobudek). Otóż ten gość, który przecież niesłychanie żarliwie był (i pewnie jest) zaangażowany w Polskę, któremu na Polsce, co by tu nie mówić, chyba bardzo zależy, nagle zostaje całkiem odsunięty, odepchnięty na śmietnik. To tak jakby mieć kolegę przez wiele lat, pomagać mu mniej lub bardziej udolnie, pić z nim wódkę i piwko, palić papierosy i nagle, kiedy kolega już niepotrzebny, ośmieszony, wywalić go jak zdezelowanego grata. Chodzi mi o to, że trzeba mieć elementarne moim zdaniem współczucie dla tej sytuacji, bo wiele można powiedzieć o Michniku, ale raczej nie to, że jest cynicznym draniem i zawsze kieruje się „swoją” korzyścią, chociaż Ziemkiewicz zastrzega, że w tych spontanicznych i „gorących” odruchach Michnika, często tkwi uprzednia, chłodna kalkulacja. Zostawmy to jednak i pozostańmy przy interpretacji „gorącej”, bo taki mi się jawi Michnik z tej książki, jako facet „gorący”, z którym się można zgadzać lub nie zgadzać, ale któremu na czymś jednak zależy. Wadą jednak takiego temperamentu jest kompletna nietolerancja dla tych odszczepieńców, którzy „myślą inaczej”, których Pan Bóg uczynił białymi a nie czarnymi czy szarymi, którzy też chcą swoje trzy grosze do debaty publicznej wtrącić i zaistnieć, a nie mogą, bo gniew ich straszny ściga Adama Michnika, który wytacza procesy poetom za to, że ośmielają się krytykować linię „Wyborczej”. A wielu przecież, z dawnych Michnika przyjaciół tę linię krytykowało, że przypomnę Jana Nowaka Jeziorańskiego, Gustawa Herlinga Grudzińskiego, czy mistrza Michnika, Jerzego Giedroycia, który też przecież w paryskiej „Kulturze” rozmaite, „nieprawomyślne” teksty drukował, bo Polska Polską, obszerna i dwoma, jeśli nie więcej, płucami winna oddychać, aby był to naprawdę obfity kraj barw, swoisty, kulturowy tygiel, w którym jest miejsce na wszystkie poglądy, a nie tylko na te, które się podobają Familii.

Oczywiście walka o rząd dusz trwa nadal. Przecież wychodzą prawicowe „Arcana”  i są czytane, wychodzi „Fronda”, „Pressje” wychodzi „Polonia Christiana”, wychodzi „Gazeta Polska”, „Najwyższy Czas”, Uważam Rze”, „W sieci”, czy główny oponent „Wyborczej”, „Rzeczpospolita”. Wychodzą owe gazety i coraz bardziej rosną w siłę, co widzę po pokoleniu młodszych ode mnie Polaków i rówieśników, którzy poglądy mają coraz mniej prawomyślne, „Wyborcza”, cóż, po prostu straciła, Ziemkiewicz mówi, że po aferze Rywina, rząd dusz. Jest, jak mówi Ziemkiewicz, jedną ze stron debaty publicznej. I chyba dobrze.
W każdym razie książka „Michnikowszczyzna . Zapis choroby” jest zdecydowanie godna polecenia i dla tych, którzy Michnika nie znoszą i dla tych, którzy go kochają i dla tych, którzy go lubią, gdzieś tam, intuicyjnie (jak ja), choć jednocześnie nie lubię tej całej salonowej gawiedzi, składającej się na przykład z Magdaleny Środy czy Tomasza Lisa, którego nie lubię i za którym nie przepadam.
Uważam jakkolwiek, że nie upłynął jeszcze czas odpowiedni, żeby racje wyważyć i oddawać sprawiedliwość należytą rozmaitym wyborom, decyzjom i poglądom, choć jestem zdania, że należy pamięć oddać i cześć poległym za niepodległą Polskę, również a może nawet przede wszystkim tym, o których dzisiaj nikt nie pamięta, bo pamięta się jedynie nazwiska, które się „powinno” pamiętać.
Chodzi o to, żebym ja z „myślą czystą” lub w miarę oczyszczoną, oczywiście z lekkim brudem i nalotem flejstwa i niedbalstwa, jak to u mnie, do różnych lektur zasiadał, nie brzydząc się na przykład, że Celine to był antysemita, nazista, rasista i Bóg wie co, ale genialny pisarz po prostu, zresztą z tą jego nienawiścią też różnie bywało, o czym pisze na przykład Odojewski w swoim „Raptularzu krytycznym”.
I w drugą stronę, też, że Andrzej Szczypiorski, wielki autorytet moralny III RP, intelektualista, który pisał donosy na swojego ojca, ot co, według Ziemkiewicza grafoman skończony, a ja jednak oddaję mu pisarską chwałę (choć moralnie Szczypiorski to dla mnie zgnilizna i basta), na przykład za „Mszę za miasto Arras”, bo to jest po prostu znakomita literacko książka.

I mógłbym tak w nieskończoność. Że Sartre’a się nienawidzić powinno za tę jego skończoną głupotę, czyli ślepą miłość do komunizmu i jawne kłamstwa na jego temat, a „Bycie i nicość”, to pewnie i wielka książka, choć dla mnie nieco bełkocząca.

I że Heidegger, jeden z największych myślicieli XX wieku, popierał Furhera, a jego pisma, na równi zarażają i wciągają niesłychanie, co odpychają i nużą.

Najbardziej mnie cieszy w książce Ziemkiewicza, że nie oszczędza nikogo, że jest diablo inteligentny, znakomity pisarsko, niezwykle przenikliwy i wnikliwy, przy czym, co również mi się podoba, nieco niemetodyczny, ale to nie znaczy, że chaotyczny,  bo bardzo precyzyjny i logiczny w swoim dowodzeniu, i to wszystko podane nie (chwała Bogu!), jako nudna, ociężała jak hipopotam, dysertacja doktorska, ale rzecz zdecydowanie literacka, trochę „lekka”, „felietonowa”. „Michnikowszczyzna. Zapis choroby”, przypomina mi powieść, w której z wypiekami na twarzy śledzimy losy głównego bohatera, powieść, którą mógłbym nazwać mianem „ politycznego kryminału intelektualnego”. Trochę może za dużo tych określeń, ale po pierwsze czyta się ją jak kryminał, po drugie rzecz dotyczy przede wszystkim polityki, po trzecie ciężar intelektualny tej książki jest niewątpliwie spory.
Adam Michnik, jak pisze Ziemkiewicz, „człowiek postrzegany jako bodaj największy i najbardziej ideowy przeciwnik komunizmu, stał się w wolnej Polsce czołowym sojusznikiem czerwonej mafii, ochronił ją przed rozliczeniami i otworzył drogę powrotu do władzy”. Który potrafił być w jednej chwili pełen miłości, serdeczności, otwartości i kordialności w stosunku do swojego rozmówcy, a w drugiej, wybuchać złością, pieklić się niesłychanie, kiedy coś nie szło po jego myśli.
Nie mnie oceniać polityczne zasługi Michnika, zrobił to za mnie Ziemkiewicz, Michnik zdecydowanie interesuje mnie bardziej jako postać literacka, a odmalować ją udało się Ziemkewiczowi w „Michnikowszyźnie” znakomicie.

Reklama

3 KOMENTARZE

  1. Bardzo interesujący tekst. Do tego napisany z pasją.
    __________________________________________________
    Pozdrawiam,
    Dariusz Pawlicki

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko