Zdzisław Antolski – Miniatury

1
125

Śmierć Bończy w Górach

Powstanie styczniowe tkwiło w chłopskiej pamięci i legendzie. Zwłaszcza uwłaszczenie, dokonanym przez cara, niejako pod przymusem. Powstańcy pierwsi ogłosili uwłaszczenie, ale nie byli w stanie go dokonać.

Wszelako nie słyszałem od dziecka, aby powstańców traktowano jako chłop w opowiadaniu Żeromskiego “Rozdziobią nas kruki, wrony”, choć zdarzały się takie przypadki. Za dostarczenie powstańca Rosjanie płacili 5 rubli. Dowódcy oddziałów powstańczych wykonywali wyroki na takich donosicielach, dlatego na górze Zawinnicy w Pełczyskach postawiono szubienice, na postrach zdrajcom.

Mówiono wszakże, że była to wojna panów, ale bez jakiejś niechęci. Pewien chłop z gminy Złota zgłosił się do oddziału Aleksandra Olszowskiego. A kiedy po klęsce powstania pytano go, po co poszedł do pańskiego wojska, odpowiedział wzruszająco: – Bo my chcieli, żeby tu Polska była…

Wszak dowody gotowości do walki za ojczyznę dali chłopi już w czasie insurekcji Kościuszkowskiej. I późniejszy kult dla osoby naczelnika wśród chłopów, też ma swoją wymowę.

Mój pradziad był ogrodnikiem we dworze generała Dembińskiego w Górach i był świadkiem potyczki, w której Bończa-Błaszczewski, wpadł w pułapkę Moskali. Pradziad nawet pokazywał miejsce, gdzie Kozacy szablami pocięli Bończę. Mój dziadek pokazywał to miejsce mojemu ojcu, a mój ojciec mnie. Tak to historia pozostawiła swój ślad w naszej rodzinie.

Znany pisarz, Walery Przyborowski, tak opisywał to zdarzenie w Górach.

„Pojawienie się w tych stronach oddziału Bończy, jego przechadzki ostentacyjne z Deszna do Lubczy, z Lubczy do Chrobrza, z Chrobrza do Pińczowa jego huczne uczty i zabawy nie mogły ujść uwagi załogi rosyjskiej w Stopnicy, zwłaszcza, że Bończy o to chodziło, by oczy tej załogi zwrócić wyłącznie na siebie, a odwrócić od wybrzeży Wisły, którą miała się przeprawiać partia Jordana. Dla śledzenia więc zuchwałego powstańca, a jeżeli się da, to i zniesienia, wyruszył tedy za Stopnicy ów porucznik Pleskaczeski na czele 1 kompanii strzeleckiej i 50 kozaków dońskich w włócząc się śladem Bończy, dowiedział się, że tenże zamierza zatrzymać się we wsi Górach. Natychmiast wyruszył tam w nocy z 17 na 18 czerwca cichaczem otoczył całą wieś i schwytał przybyłych kuryerów Bończy, wysłanych dla przygotowania dla oddziału żywności i furażu. Przekonawszy się tym sposobem o prawdziwości doniesienia postanowił uczynić na powstańców zasadzkę (…)

Oddział Bończy ostatnimi marszami, przeważnie nocą odbywanymi, był bardzo zmęczony, tak, że ludzie spali na koniach, sam zaś wódz, od kilku dni jechał chory na wózku z tyłu, za swo kolumną. O świcie letniego dnia czerwcowego zbliżano się już do Gór, gdy nagle z lasu wybiegł jakiś wieśniak, wołając: „Nie chodźcie tam panowie, bo we dworze są Moskale.

Bończa usłyszawszy to kazał sobie podać konia i rozgorączkowany, nie rozpytawszy się należycie wieśniaka, jak dużo jest nieprzyjaciela i jakiej broni, sformował plutonami szwadron swych strzelców konnych, zwanych chłopskim, który najwięcej lubił i na który najwięcej liczył i puścił się w pogoń za ukazującymi się kozakami. Obskoczony przez nich został zarąbany, a dążący za nim pluton haniebnie pierzchnął. Poprawił sytuację drugi szwadron, który uderzył na kozaków i zmusił do ucieczki, ale w pościgu powitany gęstą siecią kul piechoty zmieszał się i po krótkiej walce w nieładzie uciekać począł do lasu unosząc jeszcze żyjącego swego wodza i kilku towarzyszy. O parę wiorst dalej rotmistrz Dzianott potrafił przyprowadzić tę jazdę do jakiego takiego porządku i zatrzymał się w sąsiedniej wsi Lubczy. Bończa ciężko poraniony (miał podobno 17 ran) pomimo pomocy lekarskiej, zmarł dn. 20 czerwca o godz. 4 rano i uroczyście pochowany został w Lubczy”.

Ksiądz Wiśniewski o śmierci Bończy taką zdał relację:

„Pan Antoni Winnicki z Niegosławic, rejent z Jędrzejowa, tak mi opowiedział o Bończy: że Bończa właściwie nazywał się Błaszczyński, pochodził z Galicji i był oficerem wojsk austriackich. Znał go dobrze, bo jak przyjechał do Niegosławic, wynosił mu nieraz i jego towarzyszom razem z bratem swoim Edwardem poczęstunek, gdyż z koni nie schodzili i sami nie brali nic przemocą z dworu. Bończa krążył w okolicach Węchadłowa, Gór, Wrocieryża, Wodzisławia, śledzony i ścigany przez Moskali. Pewnego razu przyszło do strzelaniny za Górami gdzie oddział Moskali wracający z Działoszyc do Pińczowa był ukryty z zbożu Bończę przeszła kulka karabinowa gdzieś po piersiach bokiem; a że moskali było daleko więcej towarzysze uciekali, a Bończę ranionego Moskale jeszcze szablami rąbali.

Bończa na czele znacznego oddziału kawalerii zmierzał w kierunku Wisły, aby dokonać demonstracji zbrojnej. Jej celem było ściągnięcie na siebie uwagi sił rosyjskich po to, aby umożliwić bezpieczną przeprawę przez rzekę oddziałom polskim mającym w tym samym czasie iść z Galicji na pomoc powstaniu. Góry miały być miejscem krótkiego postoju i wypoczynku przed czekającym Bończę zadaniem.

Rankiem fatalnego dnia wieś zajęli Rosjanie powiadomieni przez miejscowego parobka-zdrajcę o zbliżającym się Bończy. Obsadzili więc dwór oraz park otoczony wtedy nasypem i czekali w ukryciu za zbliżających się powstańców. O zasadzce Bończa dowiedział się dwa kilometry przed wsią od miejscowego chłopa. Zamiast się wycofać, podjął jako fachowiec – oficer błędną i niezrozumiałą decyzję o ataku. Szarża dwóch plutonów kawalerii dowodzonych osobiście przez Bończę spotkała się z silnym ogniem karabinowym dobrze ukrytych Rosjan. Dowódca trafiony kulą spadł z konia. Rosjanie na widok spanikowanych sytuacją Polaków ruszyli do natarcia, rannego Bończę posiekali szablami, zadając mu siedemnaście ran. Rotmistrz Dzianott dowodzący pozostałymi dwoma plutonami zamiast atakować, rzucił się do ucieczki, co też udzieliło się reszcie powstańców.

Przy Bończy została garstka najodważniejszych, którzy zdołali zabrać go z placu boju i przenieśli do gajówki koło wsi Przezwody. Sprowadzony z Jędrzejowa lekarz nie mógł ciężko rannemu nic pomóc. Następnego dnia po południu Bończa zmarł, Jego pogrzeb odbył się 23 czerwca we wsi Nawarzyce. Pochowano go na miejscowym cmentarzu, w grobie tamtejszych księży. Brzozowy krzyż przepasano narodową szarfą”.

Mam dziwne przeczucie, że ten chłop, który ostrzegał Bończę, był moim pradziadkiem.

Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko