Czy poznałeś Ginsberga osobiście? Jeśli tak, to kiedy i czy często się spotykaliście? Jakie wrażenie na Tobie wywarł ?
Wcześniej byłem na kilku spotkaniach z poetą, ale z nim nie rozmawiałem. Poznałem Allena Ginsberga osobiście, nawet mam zdjęcie z nim, ale gdzie ono teraz jest – nie mam pojęcia. Zdjęcie te było zamieszczone w miesięczniku “Poetry Flash”, bezpłatnie wydawanym na wschodniej stronie San Francisco Bay w Berkeley. Miesięcznik ten bardzo dużo uwagi poświęcał lokalnym wydarzeniom literacko-poetyckim. Były w nim m.in. wywiady z lokalnymi poetami i recenzje najnowszych tomików wierszy, sprawozdania ze spotkań poetyckich, zapowiedzi wydawnicze, etc. Można było znaleźć to pismo we wszystkich księgarniach i kafejkach nad Zatoką San Francisco. W tym samym numerze pisma ogłoszono mój wiersz pt. American poets, który wywołał spore zamieszanie wśród miejscowych poetów.
Allena Ginsberga poznałem podczas jednego ze spotkań autorskich w City Lights Bookstore w San Francisco późną jesienią 1986 roku. Jeśli się nie mylę była to promocja książki White Shroud Poems. Przedstawił mi go właściciel księgarni i wydawnictwa w jednej osobie Lawrence Ferlinghetti. Ferlinghetti dobrze znał moją twarz, bo podczas wakacji złożyłem swój manuskrypt wierszy, później co drugi tydzień nachodziłem go. Wiersze przetłumaczył mój przyjaciel i pracodawca Ryszard Rehla, weteran wojny wietnamskiej. Jako kilkunastoletni chłopak wyjechał z Polski w 1956 roku do ojca w Nowym Jorku.
Z Ginsbergiem rozmawiałem przez dwie, może trzy minuty. Przedstawiono mnie jako polskiego poetę. Ginsberg rozpoczął rozmowę po rosyjsku. Nie wiem dlaczego, ale nie chciałem rozmawiać z nim w tym języku. Pierwszą myślą, jaka mnie naszła to była chęć odpowiedzieć po niemiecku, ale ugryzłem się w język, bo wiedziałem, że Ferlinghetti ma pochodzenie żydowskie oraz że Allen jest synem Żydów z Rosji, więc język niemiecki mógłby wydać się jako „osobisty afront” od Polaka, a nie chciałem, żeby tak o mnie pomyśleli. Poza tym miałem już przykre doświadczenie z Żydami w San Francisco (byli moimi sponsorami), gdy bezmyślnie rozpocząłem rozmowę po niemiecku zaraz po moim przylocie z Wiednia. Zwrócili mi delikatnie uwagę, że jeśli słabo znam angielski, będzie lepiej, gdy będziemy rozmawiać po rosyjsku. I tak było, przez pierwsze dwa lata rozmawiałem z nimi po rosyjsku.
Ginsbergowi odpowiadałem po francusku udając, że nie znam rosyjskiego. Chyba mi uwierzył, ale bardzo był zdziwiony. Był święcie przekonany, że każdy Polak musi mówić po rosyjsku. Rozmowę zakończyliśmy w języku angielskim. Życzył mi good luck in America oraz powodzenia w pisaniu. Gdy mu powiedziałem, że właśnie czekam na odpowiedź od Ferlingettiego w sprawie tomiku mocno uścisnął mi rękę i raz jeszcze pożyczył good luck. Jego good luck niestety nie pomógł mi, bo kilka tygodni później otrzymałem list podpisany przez Nancy Peters, a nie przez Ferlingettiego, co mnie zaskoczyło, bo myślałem, że to on jest odpowiedzialny za poezję w wydawnictwie jako główny redaktor i właściciel. W dość obszernym liście nieznana mi Nancy informowała, że przeczytała moje wiersze z dużym zainteresowaniem, ale z powodu trudnej sytuacji finansowej wydawnictwa i własnej polityki wydawniczej moje wiersze na chwilę obecną nie są wzięte pod uwagę. Na koniec w bardzo grzeczny sposób podziękowała za zainteresowanie ich wydawnictwem i tradycyjnie pożyczyła mi good luck gdzie indziej. W pierwszych chwilach chciałem ten list zniszczyć jako dowód mojej porażki, bo ci “głupi Amerykanie” nie poznali się na mojej poezji, a listy w podobnym stylu są standardowe, ale na szczęście list zachowałem, do dzisiaj go przechowuję, jako miłą pamiątkę z San Francisco.
Kiedy poznałeś poezję Ginsberga i co sprawiło, że stała się dla Ciebie taka ważna?
Poezję Ginsberga poznałem wyrywkowo w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku. Gdzie ją czytałem – dzisiaj dokładnie Panu nie powiem, już nie pamiętam, było to prawie 40 lat temu. Pamiętam, że wtedy czytałem “ Literaturę na świecie”, “Odrę”, “Poezję” i “Nowy Wyraz”. W którymś z tych czasopism były wiersze Allena, ale w którym nie potrafię powiedzieć. Pierwszy poemat jaki na mnie zrobił ogromne wrażanie to Ameryka, jego długie i krótkie linie.
I kilka linijek z tego poematu: “Ameryko wypierdol się swoją bombą atomową” albo ta linijka: “Marihuanę palę kiedy tylko mogę”. To robiło wielkie wrażenie na dwudziestoletnim chłopcu wychowanym na romantyzmie polskim, Mickiewiczu, którego Wielka Improwizacja może kojarzyć się z poezją Ginsberga. Zresztą podejrzewam, że nie tylko na mnie. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego poeta pisze w pierwszej osobie tak otwarcie i szczerze o sobie. Dla mnie to był czysty ekshibicjonizm literacki. Pisałem już wiersze, ale nigdy w życiu otwarcie bym się do nich nie przyznał. Wstydziłem się tego, że piszę i gdybym miał powiedzieć coś złego o samym sobie to nie mieściło mi się w głowie. Ginsberg przez swoją otwartość, dosadne słownictwo, czasem nawet wulgarne mówienie o tym, co go boli lub nie, kim jest, bardzo mi imponował.
Co sprawiło, że tak często powołujesz się na Allena i jego wiersze?
Fascynacja filozofią i kulturą Dalekiego Wschodu, hinduizm, długie włosy, gęsta broda, promocja kultury hippisowskiej, głośna muzyka, to było to, czego szukałem. Także uważałem się za hipisa, ich filozofia życia i pojmowania świata, podobały mi się. Nosiłem włosy do ramion, uważałem się za pacyfistę, szukałem swojego miejsca na ziemi. To wszystko sprawiało, że poezja Allena i jego styl były mi bliskie. Jego zaangażowanie w politykę przeciwko wojnie w Wietnamie, którą też uważałem za niesprawiedliwą, a Amerykanów za „imperialistyczne świnie”, które zabiją nalotami bombowymi niewinnych ludzi. Poeta nawoływał do anarchii, swobód religijnych i seksualnych. Pamiętam hasło “Make love not war”. Z punktu małego miasteczka, gdzieś w Sudetach Środkowych, to wszystko wyglądało na surrealizm, który też bardzo mi się podobał, a Salvador Dali był moim ukochanym malarzem. Ginsberg pełnymi garściami brał z francuskiego surrealizmu i on go inspirował w jego twórczości, zresztą, nie tylko surrealizm.
Wymienię kilka Twoich wierszy, w których pojawia się nazwisko Ginsberga: Wizyta u Państwa Apollinaire, Allen Ginsberg, Upadek Ameryki, List trzydziesty piąty. Napisz, czy Ameryka jest nadal rajem dla emigrantów. W Zapiskach znad zatoki San Francisco pisze Pan o Ginsbergu jako o swoim ulubionym poecie. Przez pewien czas był on chyba jednym z głównych poetów, którzy wywarli na Ciebie wpływ.
Tych wierszy jest więcej i w języku polskim, i angielskim. Najnowszy ukazał się w tomiku wierszy pt. „Pieszyckie łąki” wydanym w 2010 r. i nosi tytuł Rozmowa nad miską z pierogami. Wiele wierszy o beatnikach przywiozłem z San Francisco do Chicago, które wydałem w arkuszu poetyckim (50 egz.) pt. Na kalifornijskim brzegu w 1996 roku. Część tych wierszy weszła do polskiego wydania Złodziei czereśni w roku 2000 wydanym przez wydawnictwo Adam Marszałek w Toruniu. Jednak nie wszystkie wiersze włożyłem do Złodziei czereśni. Te opisujące dzielnicę włoską North Beach, to jest miejsce – kolebka Beat Generation, poetów z San Francisco, pominąłem, bo nie pasowały mi do tematyki tomiku. Wiersze o ważnych miejscach, w których spotykali się najwięksi poeci Ameryki drugiej połowy dwudziestego wieku, wciąż czekają w moich szufladach. Wiersze takie jak Caffe Trieste, Caffe Greco, Bar Vesuvio, który mieścił się dosłownie pięć kroków od księgarni City Lights czekają na odpowiedni moment, aby ujrzeć światło dzienne. W Vesuvio piłem tylko i wyłącznie miejscowe piwo (o wybornym smaku), czyli z browaru san franciszkańskiego o nazwie Anchor w pękatych butelkach z naklejką, na której była kotwica. Pamiętam, że naklejki te delikatnie zdzierałem i wysyłałem w listach do Polski, do znajomych, którzy kolekcjonowali naklejki piw z całego świata. Może warto jeszcze dodać, jako ciekawostkę, że założyłem Caffe Trieste, był Włoch – Papa „Giotta” Gianni, który przybył do San Francisco z Rovigno, o miejscowości tej pisał Zbigniew Herbert i nawet nadał jednemu ze swoich tomików tytuł Rovigno. Wymienione kawiarnie i wiele innych spełniały w latach 50., 60., ogromną rolę w promocji nie tylko poezji, ale także jazzu i były ostoją współczesności. Tam za „tanie pieniądze” oferowano dobrą kawę, piwo, wino, z włoskiego chleba kanapki z salami, serem, pomidorem, pizzę, pasty, etc. Amerykański chleb dla Polaka jest niejadalny, tzw. „wata”, tego nie da się wziąć do ust, ani nie ma smaku, ani nie można go smarować, chyba, że masłem kokosowym, i nic nie da się na nim położyć.
Przywołuję atmosferę, wspomnienia o Ginsbergu i beatnikach sprzed prawie 30 lat, bo chcę pokazać, że tak naprawdę byłem pod ich „urokiem” przez bardzo długi okres w moim życiu. Te pierwsze dziesięć lat, które spędziłem w Ameryce, właśnie w San Francisco, będą niezapomniane i zawsze powracają do mnie. Poza tym będąc poetą mieszkającym w San Francisco nie sposób nie być pod wpływem poezji beatników, których ślady do dzisiaj są tam bardzo widoczne i kultywowane, i nie ma co ukrywać – są także dużą atrakcją turystyczną.
W Chicago z beatnikami i Ginsbergiem się nie rozstałem, gdy rozpocząłem studia na Columbia College moim osobistym doradcą tzw. student adviser został profesor Tony Trigilio syn włoskich emigrantów, który zamienił religię katolicką na buddyzm zen. Tony nie tylko uwielbia Ginsberga, ale dla niego zmienił wiarę, przestał jeść mięso, upodobnił się do niego zapuszczając brodę i włosy, przyjął filozofię beatników, a także sporą część swojego życia poświęcił na pracę naukową o nim. Napisał dwie książki, Allen Ginsberg’s Buddhist Poetics (Southern Illinois University Press, 2007) oraz Strange Prophecies Anew: Rereading Apocalypse in Blake, H.D., and Ginsberg (Fairleigh Dickinson University Press, 2000). Gdy dowiedział się, że jestem z San Francisco naszym rozmowom o beatnikach nie było końca. Studiowałem creative writing poetry, więc nie było możliwości, aby po raz kolejny nie natrafić na beatników i Ginsberga. Podczas warsztatów poetyckich poświęconych współczesnej poezji brytyjskiej i amerykańskiej (Modern British and American Poetry), którą wykładał Tony napisałem wiersz o Ginsbergu, który tutaj zamieszczam, a można go znaleźć w grupie moich wierszy pisanych po angielsku na stronach http://www.poemhunter.com/. Jakby na to nie patrzeć wciąż Ginsberg towarzyszy mi i nie mam nic przeciwko temu, aby tak było nadal. Jest to miłe, jednak jego poezja straciła siłę oddziaływania na moją.
A poem about Allen Ginsberg
bald, unshaven revolutionist of ink
slightly stooped, nervously reading
his poems to the avid few
who were thirsty for his words
listening with open mouths, eyes, hearts
the sound is a word even in a dream
Allen Ginsberg the petulant child
of immigrants raised by wolves
the maniac who insisted
on throwing stones of accusation
into the cultivated garden of American poetry
the phenomenal poet of reality,
chanting his poetry –
useful as a phone book which list only
disconnected numbers –
genuine cursing of life and America
an angel clinging black phoenix feathers
in his hand howling about oppressors,
Buddhism, Zen, the FBI,
the dust that covers books in libraries
and about you and me.
Dziwne miałem uczucie, gdy na wykładach profesorowie przedstawiali sylwetki i twórczość poetów Beat Generation, których ja miałem przyjemność poznać osobiście w barach, kawiarniach, księgarniach, podczas wieczorów i odczytów poetyckich w San Francisco. Wtedy uczucie tęsknoty nie do opisania wracało do mnie, chciałem gnać na skrzydłach do San Francisco, aby raz jeszcze uczestniczyć w spotkaniach z Robertem Duncanem, Garym Snyderem, Lawrencem Ferlinghettim, Michaelem McClurem, Philipem Lamantią, Allenem Ginsbergiem, i nieważne było to, że wielu z nich już nie żyło. Dla mnie najważniejsze było to, że kiedyś, nie tak dawno temu, stałem obok nich, rozmawiałem, pytałem, how are you?, patrzyłem w oczy, oglądałem nieogolone twarze, słuchałem ich wierszy, patrzyłem jak poruszają się ich usta przy wypowiadaniu słów, jak piją piwo, wino, zaciągają się dymem papierosowym. Gorączkowo rozmawiają ze znajomymi o poezji, sztuce, o tym co wieczorem zjeść na kolację. Jacy są mili dla podpitych turystów domagających się podpisów na serwetkach papierowych. Ubrani tak, jak to Amerykanie, z wyjątkiem Roberta Duncana, który zawsze miał garnitur, wyczyszczone buty, piękną laskę. Nosił się jak gentleman angielski.
Jakiego rodzaju wpływ na Ciebie miały wiersze Ginsberga i innych beatników? Czy był to wpływ na poetykę i poezję, czy może również na Twój pogląd na świat? Jakbyś to ocenił?
Poezja amerykańska miała i ma dużo większy wpływ na moją twórczość niż polska. W okresie mojej młodości bardzo był popularny Edward Stachura, Rafał Wojaczek, Andrzej Bursa, Ryszard Milczewski-Bruno. Gdy Stachura odebrał sobie życie miałem 23 lata, w środowisku, w którym żyłem był to szok. Chłopcy i dziewczyny przy ogniskach w górach recytowali jego poezje, płakali. Czytano go „na okrągło”, śpiewano i grano na gitarach jego piosenki. W bibliotekach trzeba było się zapisywać w kolejki na jego książki. W takim środowisku żyłem, wielu znajomych było jeszcze młodszych ode mnie. Ani Stachura ani wyżej wymienieni poeci w jakiś sensie nie przemawiali do mnie tak jak Walt Whitman, Sylvia Plath, W.B. Yeats, Ezra Pound, T.S. Eliot czy beatnicy. (O poetach nowojorskich wtedy mało kto jeszcze w Polsce słyszał).
Mój pierwszy tomik wydany na emigracji w San Francisco po polsku i angielsku pt. Cannibalism Poetry został zainspirowany malarstwem Salvadora Dali, a jego żona Gala jest na okładce tego tomiku. Był on wydany w 1984 roku. W tym też roku został wydany Ginsberg przez krakowskie Wydawnictwo Literackie. Jest to wydanie dwujęzyczne w przekładzie Bogdana Barana. Wtedy też wielu moich znajomych z Pieszyc, Dzierżoniowa, Bielawy w swoich listach do mnie wysyłało poszczególne wiersze poety. To było bardzo miłe.
Aby być sprawiedliwym także duże wrażenie zrobiły na mnie dwa poematy Ginsberga Skowyt i Kadysz. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że te długie poematy bardziej prozą niż poezją to przeogromny wpływ Walta Whitmana. Ginsberg, późny uczeń Whitmana, jest jakby postromantykiem amerykańskim, który świetnie dawał sobie radę w postmodernizmie. Oczywiście, że chciałem pisać tak jak on i przez wiele lat był on dla mnie wzorcem, zanim się nie zorientowałem, że nie tędy droga. Dzisiaj Allen Ginsberg i jego poezja to dla mnie zamknięty rozdział, na szczęście dla mnie mam innych „ulubionych poetów”, ale nie mogę zaprzeczać, że jest mi obcy, bo miał duży wpływ na mnie. Widać to gołym okiem np. w tomiku pt. Współczesny prymitywizm wydanym w 1992 roku w Chicago. Wpływ jego poezji na mnie i na moją twórczość był duży, ale dzisiaj po latach mogę powiedzieć, że z tego okresu nie mam dobrych wierszy, to jest takich, z których byłbym po latach dumny. Ginsberg położył się wielkim cieniem na moją twórczość. Jego sposób pisania wierszy tzw. stream of consciousness lub, jak inni często określają, interrior monologue, dzisiaj do mnie nie przemawia. Kiedyś to imponowało, ale to było dobre dla Ginsberga i tylko dla niego. Długa narracja w pierwszej osobie, pisana długimi liniami, myśli, uczucia, wspomnienia, reminiscencja, etc., dzisiaj nie to wydaje mi się najlepszą poezją. Ginsberg miał dużą łatwość pisania, ale także drukowania, wczesny debiut, rozgłos, stał się legendą. Chytrość wydawców, którzy zawsze mogli liczyć na zyski ze sprzedaży jego nowych tomików, to wszystko doprowadziło do tego, że wiele jego wierszy, nie powinno ujrzeć światła dziennego. Wiele wierszy Ginsberga przetłumaczyłem na język polski, publikowałem te przekłady, mam też w swoim dorobku wiersze poświęcone jego osobie, ale jak już wspomniałem, jest to rozdział zamknięty dla mnie.
Czyli śmierć Ginsberga była końcem pewnego etapu?
Ginsberg zmarł w 1997 roku i wraz z jego śmiercią zakończył się duży rozdział poezji w literaturze amerykańskiej. Powoli schodzi z tego świata także Beat Generation nie tylko poetów, ale i czytelników. Twórczość Ginsberga była w zasadzie oparta na jego własnych życiowych doświadczeniach i to jest jego wielka zasługa, że potrafił własne życie „przerobić” na poezję, literaturę. Czytając jego wiersze czasem trudno jest rozdzielić jego ja liryczne od jego ja prawdziwego. Dlatego jego śmierć definitywnie jest końcem rozdziału, który nazywał się Beat Generation.
Czy myślałeś kiedykolwiek, że osobiście spotkasz się z Ginsbergiem i osobiście łykniesz jego Ameryki?
Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że kilka lat później będę wędrował tymi samymi ulicami, którymi chodził Ginsberg. Siedział w barach, w których on bywał, nawet ci sami barmani podawali mi piwo, co jemu. Oglądałem na ścianach pubów jego zdjęcia z miejscowymi sławami poezji lub przyjaciółmi. Podawałem rękę tym samym osobom, którzy z nim się witali, było to trudne do uwierzenia, ale nie robiło to na mnie już tak wielkiego wrażenia, jak gdy byłem w Polsce. W parku Golden Gate piłem piwo, całowałem się z dziewczynami na ławkach, paliłem trawę, ale jak prezydent Bill Clinton nie zaciągałem się. W The Second Hand Store na ulicy Hight and Ashbury lub ulicach wzdłuż Golden Gate Park można było kupić za 1.99 dolara płyty zespołów, które w Polsce były na wagę złota: The Beatles, Rolling Stones, Janise Joplin, Bob Dylan, Nazareth, Lep Zeppelin, Frank Zappa, The Doors, Joan Baez, Grateful Dead, Jimi Hendrix, Tom Jones, itd., itd. Książki poetów, którzy jeszcze kilka miesięcy wcześniej byli dla mnie na równi ze świętymi leżały w pudełkach, w nieładzie po 99 centów. Niektóre z nich z autografami czy nawet dedykacjami: Ginsberg, Cassady, Burroughs, Joyce, Kerouac, Corso, wiersze o Wietnamie, zen, buddyzmie, wielkich mistyków Rumiego i Hafiza. Dzielnica, która zasłynęła na całym świecie jako święte miejsce hipisów w ciągu pięciu lat po zakończeniu wojny w Wietnamie stała się turystyczną atrakcją z milionem coffee shops, barów z piwem, sklepików z używaną odzieżą i butami, płytami, książkami, hipisowską biżuterią, itd., itd. Children of flowers stali się biznesmenami i zamiast wkładać kwiaty we włosy zakładali konta oszczędnościowe w Bank of America. Piosenka, prawie hymn hipisów, Scotta McKenzie pt. San Francisco, rozpoczynająca się od słów: “If you’re going to San Francisco be sure to wear some flowers in your hair”, straciła na aktualności. Beatnicy wraz hipisami znikli z powierzchni ziemi, a San Francisco stało się jednym z najdroższych miast Ameryki i świata.
Czym było dla Ciebie Beat Generation?
Samo słowo beat ma kilka znaczeń w języku angielskim, dlatego może być różnie tłumaczone na język polski. Dla mnie Beat Generation to grupa poetów, których życie nie było łatwe, byli często bici lub zbici przez życie, rodzinę, własnych rodziców, ojców alkoholików, prawo i społeczeństwo. Żaden z poetów Beat Generation nie miał szczęśliwego życia, ani młodości, to jeszcze jeden dowód na to, że beat to uderzenie. Neal Cassady, Peter Orlovsky, Jack Kerouac, Gregory Corso, Allen Ginsberg to ludzie, którzy nic nie mieli do stracenia. Hedoniści, którzy odrzucili materializm prowadząc życie obsceniczne współczesnej amerykańskiej bohemy. Ich głos jest głosem pokolenia, które urodziło się w ciężkich czasach kryzysu ekonomicznego Ameryki. Wchodzili w dorosłe życie po drugiej wojnie światowej, kiedy to Ameryka była bogata, jak nigdy wcześniej. Ich głos jest ważny, bo oni nie tylko upominali się o prawa swobodnego dostępu do narkotyków i wolnego seksu, w szczególności dla homoseksualistów, ale o równouprawnienie Murzynów, równości społecznej, przeciw agresji Ameryki wobec słabszych. Poeci Beat Generation szukali na własną rękę Boga, religii, lepszego życia, własnego miejsca na ziemi, szczęścia, wieczności. Poprzez swoją twórczość otworzyli oczy wielu swym czytelnikom, że ze światem, w którym żyjemy jest coś nie tak.
Poezja Beat Generation była bardzo potrzebna, ona przeciwstawiła się poezji wielkich modernistów Ameryki, którzy już przez dwie, trzy dekady zdominowali amerykańską literaturę. William Carlos Williams, ojciec modernizmu amerykańskiego, napisał wstęp do tomiku wierszy postromantyka Ginsberga. Rzecz nieprawdopodobna. Wielu uważa, że wspólna miejscowość, w której obaj się wychowali, zapadła dziura w New Jersy na przedmieściach wielkiego Nowego Yorku, robotniczo-emigrancki Paterson, zadecydowała o tym, że dwaj lokalni poeci zaistnieli w jednej książce. Po Ginsberga Howl okazało się, że można pisać poezję inaczej niż Pound, Eliot, M. Moore, W.C. Williams, e.e cummings, W.Stevens, jednocześnie nie potrzeba być Robertem Frostem. To dzięki Ginsbergowi zmieniło się dużo w drugiej połowie XX wieku w mentalności poetów Ameryki. Ameryka się zmieniła. To on udowodnił, że pisać każdy może, co miało i ma swoje dobre i złe strony, bo otworzył bramę dla grafomanów, a także powiększył możliwości poezji. Swoje długie linie w poematach tłumaczył tym, że jest zainspirowany poezją Walta Whitmana, albo W.C. Williamsa, gdy krytycy mu nie dowierzali, przewrotnie mówił, że długi linie są oparte na długości oddechu, tj. tyle nabiera w płuca powietrza na ile może napisać słów w linijki. Gdy i tę teorię krytycy podważali, tłumaczył się, że jest Żydem i szybko mówi, stąd tyle słów w jednej linijce. Ginsberg odrzucił bezosobowość i chłód, intelektualizm poezji modernistycznej, choć też z niej wiele czerpał, wkładając uczucie i serce w swoje wiersze postromantyczne.
Wobec tego jak widzisz rolę Ginsberga w historii współczesnej poezji, nie tylko amerykańskiej?
Zdaję sobie z tego sprawę, że poezja Ginsberga bardzo mocno zaważyła na twórczości nie tylko mojej, ale wielu poetów mojego pokolenia, ale są też i młodzi poeci, którzy bardzo go sobie cenią i lubią. Nie wiem jak jest w kraju, bo tam nie mieszkam od ponad 30 lat, ale tutaj, w Ameryce, nie ma mowy o skończeniu studiów, tzw. creative writing, bez znajomości Allena Ginsberga i beatników. Biblia wszystkich warsztatów poetyckich od 50 lat, wznawiana chyba już z dziesięć razy, antologia pt. The New American Poetry 1945-1960 pod redakcją Donalda Allena, jest chyba na każdej półce młodego poety w Ameryce. Jest tam sporo poetów z San Francisco – Beat Generation i tzw. San Francisco Renaissance. Na marginesie pragnę dodać, że w Polsce nazwiska poetów z obu grup wymienia się obok siebie, ale oni są różni nie tylko pod względem widzenia świata i poetyki, ale także pod względem estetyki poetyckiej.
Najnowsze moje „spotkanie” z Ginsbergiem i beatnikami miało miejsce w styczniu 2010 roku. I tutaj raz jeszcze ukazała się pośmiertna sylwetka Ginsberga, i jak to nazywasz „historia współczesnej poezji”. Zostałem zaproszony przez redakcję miesięcznika „Życie Kolorado” do Denver, w tym mieście pismo to się ukazuje. Z Denver wiadomo – już tylko rzut kapeluszem kowbojskim i jest się w Boulder, a tam znajduje się sławna na całą Amerykę The Jack Kerouac School (dokładnie: Jack Kerouac School of Disembodied Poetics), która została założona na Naropa University w 1974 przez Chögyama Trungpę oraz poetów Beat Generation Allena Ginsberga i Anne Waldman. Bardzo chciałem zobaczyć to miejsce z wielu względów, nie tylko literacko-poetyckich, ale także jako „święte miejsce zen i buddyzmu” poetów, których poezję przez wiele lat czytam.
Przyjechałem do Denver na cztery dni przed planowanym odczytem i o nic nie musiałem się martwić. Organizatorzy pokryli wszystkie koszty podróży, zatroszczyli się o miejsce do spania, jedzenie, a na dodatek sowicie wynagrodzili mój czas. Przez cały czas wozili mnie samochodem po Denver i okolicach pokazując okolicę. Pech chciał, że w pewnym momencie zapragnąłem kupić sobie jakąś pamiątkę z podróży, więc pojechaliśmy do samego śródmieścia. Pamiątką miał być naszyjnik z turkusów, ewentualnie srebrna bransoleta wysadzana turkusami. Zawsze marzyłem o ładnych skórzanych butach kowbojskich, czy nawet szerokim pasie z dużą ładną srebrną klamrą. Znajomi z dumą pokazali mi wielki, przeogromny sklep tzw. Western Store. Wszedłem do niego z pewnym lękiem, bo za kasami zobaczyłem Chińczyków. Przestraszyłem się, ale nie chciałem wierzyć, aby Chińczycy w Denver sprzedawali biżuterię amerykańskich Indian. Jednak moje niepokojące uczucia okazały się prawdziwe. W sklepie, w którym były „miliony” rzeczy związanych z Zachodem Ameryki począwszy do pióropuszy, jeansów, poprzez sztukę, fajki pokoju, koce, koszule, pierścionki, kolczyki, naszyjniki, kapelusze, chusty, mokasyny, kurtki i spodnie zamszowe z frędzlami itd., itd., wszystko było sprowadzone z Chin. Nie tylko sprowadzone, ale i podpisane MADE IN CHINA. Od wielu lat nie przeżyłem takiego szoku, to było gorsze od tego, jakby ktoś napluł mi w twarz, albo uderzył z pięści prosto w nos. Ten największy sklep nie był wyjątkiem, poszliśmy do następnego i następnego, i następnego. Wszędzie tak samo lub bardzo podobnie. Okazało się, że Amerykanie nic już nie robią z tzw. Western Culture. Oczywiście nic nie kupiłem. Tak bardzo mnie to, co zobaczyłem zabolało, że przez resztę pobytu w Denver już nie mogłem podnieść się psychicznie. Uciekłem do whiskey, mojego ulubionego bourgunda Knob Creek z Kentucky, którego, jak mi wiadomo, Chińczycy jeszcze nie kupili, ani nie podrabiają. Powietrze w Denver jest górskie i o wiele zdrowsze niż w Chicago, więc głowa mnie nie bolała i sporo musiałem tej whiskey wypić, aby otrząsnąć się z tego niespodziewanego szoku. W życiu też bym nie pomyślał, że aż tylu Chińczyków spotkam w Denver. To był prawdziwy szok, nawet dzisiaj gdy o tym myślę dostaję gęsiej skórki.
Do Boulder oczywiście już nie dojechałem, po prostu bałem się następnego rozczarowania, bo prawdopodobnie bym go nie przeżył. Nie chciałem oglądać Naropa University w obawie, że znowu zobaczę armię Chińczyków na kampusie studiujących Beat Generation poetry. To byłoby ponad ludzkie siły. Dlatego opowiedziałem ten długi wstęp, aby jednym zdaniem odpowiedzieć na twoje pytanie: Jak widzisz rolę Ginsberga w historii współczesnej poezji, nie tylko amerykańskiej? Widzę to w czarnych kolorach. Doszło do tego, że Amerykanie zaczną przechodzić na zen i buddyzm, wschodnie medytacje, a Chińczycy będą tworzyć poezję wzorowaną na Ginsbergu i beatnikach.
Adam Lizakowski * polsko-amerykański poeta, fotograf, tłumacz poezji amerykańskiej m.in. Walta Whitmana, Allena Ginsberga, Langstona Hughesa, Charlesa Simica, Boba Dylana, Williama Carlosa Williamsa, Carla Sandburga. Od wielu lat promotor kultury polskiej za granicą. Wywiad przeprowadzono w roku 2015.
Andrzej Pietrasz jest polonistą i kulturoznawcą (dyplom doktora uzyskał w 2013 r.),autorem artykułów o poezji polskiej i amerykańskiej. Jego zainteresowania badawcze dotyczą współczesnej literatury polskiej i amerykańskiej, w szczególności Beat Generation i “szkoły nowojorskiej”, kontrkultury i dwudziestowiecznych młodzieżowych ruchów kontestacyjnych. Autor książki pt. Allen Ginsberg w Polsce wydanej przez wydawnictwo Semper w 2014 roku w Warszawie.
Żródła:
https://allenginsberginpoland.blogspot.com/2015/10/wywiad-z-adamem-lizakowskim