Piotr Wojciechowski – W POGONI ZA ELEKTRYCZNYM ZAJĄCEM

0
137

    Moi przyjaciele uczą polskiego w Kazachstanie, w Ałamaty. Robią tam także wiele innych pożytecznych rzeczy – na przykład  wydają dwujęzyczny kwartalnik AŁMATOR i katalogują zbiory poloników w tamtejszej Bibliotece Narodowej. Ci właśnie przyjaciele, poeta Piotr Boroń i Lucyna Ejma, poprosili mnie, abym w wziął udział w organizowanych przez bibliotekę obchodach Dnia Książki i Praw Autorskich, Poprosili mnie abym wygłosił wykład o tym, jak zmieniła się rola pisarza w społeczeństwie.  Wygłosiłem, korzystając z łącza internetowego. Zadawano mi potem pytania, a mnie zachwycała polszczyzna tych pytań. W dzisiejszym felietonie są obszerne cytaty z mojego wykładu, bo uznałem, że jego temat może zaciekawić również słuchaczy i w Warszawie.

     Samo określenie „w dzisiejszych czasach” podpowiada, że jest coś nowego w tej konstelacji łączącej pisarza, literaturę, czytelników. Co może wydać się nowe? Nowe niedole, czy nowe szanse? Wszystko w życiu, niedole i szanse także, pojawia  się na scenie świata, która jest „odwiecznie nowa”. Rzeczywistość płynęła, płynie i będzie płynęła taką strugą, w której czas linearny, kolejarski, spotyka się nieustannie i przeplata z czasem cyklicznym, z młynem wiecznych powrotów. Kwitną biało drzewa owocowe, za parę miesięcy wybieli je pierwszy śnieg. A wojna zaraz za granicą krwawi, płonie, woła o więcej amunicji.

    Czy dziś pisarz inaczej widzi biel kwiatów, inaczej nadsłuchuje tętna wojny, niż jego poprzednicy z minionych wieków? Czy dziś ma pisać jakoś inaczej? Jakie pytania trzeba dziś zadawać? Co się wydarzyło? Chyba jest coś takiego.

     Mój przyjaciel Jacek, emerytowany fizyk-teoretyk, mieszkający na stałe w Kalifornii, przysłał mi ostatnio haiku, wiersz napisany przez sztuczną inteligencję, przez urządzenie nazywające się chatbot GPT.

   Aby moim słuchaczom przybliżyć tę osobliwość czasu dzisiejszego, przedstawię tu fragment oferty dotyczącej nowego modelu maszynki potrafiącej udawać żywego rozmówcę, a także dającej się użyć do robienia tekstów. Tak to brzmi w ofercie: Czym różni się GPT-4 od poprzedniej wersji?  Najnowsze wydanie modelu GPT-4 wprowadza kilka nowych funkcjonalności. Wśród nich, najważniejszymi z punktu widzenia użytkownika komunikującego się z chatbotem są: przyjmowanie obrazu jako danych wejściowych. Możliwe jest też generowanie odpowiedzi do 25 tys. słów. Uzyskujemy w rozmowie precyzyjniejsze odpowiedzi (nawet o 40 proc. więcej poprawnych merytorycznie odpowiedzi w porównaniu z poprzednikiem). Prawdopodobieństwo wygenerowania niedozwolonych i niebezpiecznych treści zostało zminimalizowane o 82 proc.

   Takim językiem mówi się o towarze komputerowym produkującym towar literacki. Mówi się o poprawnych merytorycznie odpowiedziach, a nie mówią o takich pytaniach, które są palcami dotykającymi tętna epoki.

    Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zza oceanu przyszedł do mnie wiersz haiku, wtedy, kiedym czytał ofertę Chatbotu, media przyniosły falę wiadomości o protestach. Domagano się ograniczenia rozwoju podobnych technik. Protestują artyści, biznesmeni, organizacje pracownicze. Politycy i prawnicy głoszą, że pilnie potrzeba rozwoju prawa określającego odpowiedzialność za skutki działania urządzeń, potrzeba powołania krajowych i międzynarodowych organizacji kontrolnych. Pisma literackie w USA zalewane są tekstami masowo produkowanymi przez chatboty.

    Tedy może mam powiedzieć, że rola pisarza zmierza ku punktowi zero? Powiedzieć, koniec tej profesji, zwijamy budę, pisarze zostaną zastąpieni przez urządzenia elektroniczne karmione coraz doskonalszymi algorytmami?

    Nie powiem tak, bo wiem, że pisarze będą przychodzić znikąd i snuć swoje opowieści.  Podpowiadać pytania. Pojawienie się elektronicznych tekstów podobnych do literatury przyniesie jednak pewną zmianę w sytuacji grafomanów i producentów komercyjnych utworów pseudoliterackich. Myślę, że wytwory chabotów z powodzeniem będą zastępować wychodzące w milionowych nakładach popularne czytadła. Jednocześnie, dzięki konkurowaniu z wyrobami sztucznej inteligencji, literatura piękna stanie się jeszcze piękniejsza. Konfekcja słowna produkowana przez chatboty to będzie dla prawdziwych pisarzy mechaniczny zając, którego trzeba dogonić i prześcignąć. Tych, którzy nie zetknęli się z wyścigami chartów, informuję, że zarówno na stadionie jak i w terenie, psy pędzą tam za wabikiem nazywanym potocznie „mechanicznym zającem”.

    My, pisarze, podejmiemy teraz wyścig z wynalazkami inżynierów. Będzie ciekawie. A jak będzie?

   Odpowiedzi szukałem czytając książkę, która niedawno pojawiła się na rynku, książkę,[1] którą śmiało nazwać mogę „owocem miłości”. Peruwiański noblista Mario Vargas Llosa napisał ją o starszym o parę dekad argentyńskim poecie, eseiście, noweliście Jorge Luisie Borgesie. W stylu i gatunku pisarstwa, w poglądach politycznych, stylu życia  różnili się wszystkim. Połączyła ich wiara w literaturę. Llosa napisał już we wstępie: Nie uważam, że te gigantyczne różnice naszych profili i osobowości stanowią przeszkodę w docenianiu przeze mnie geniuszu Borgesa. Wręcz przeciwnie, piękno i inteligencja świata, który stworzył, pomogły mi odkryć ograniczenia mojego świata, a doskonałość jego prozy uświadomiła mi niedoskonałości mojej.

    Książka Llosy, wydana przez Znak jest pasjonujaca i odkrywcza, ważna dla każdego, kto próbuje na literaturę patrzeć nie tylko jako czytelnik, ale także jak jeden z żeglarzy próbujących utrzymać tę łajbę na powierzchni. Llosa i Borgas. Czy ich książki mogłaby napisać sztyczna inteligencja?

    Mam teraz kłopoty z otaczającym mnie przedwyborczym szumem, mam kłopoty z zaufaniem w stosunku do wyborców, polityków i samej demokracji.  Zaciekawiło mnie – jak Borges to widział. Llosa, lewicujący demokrata i wielbiciel Borgesa, miał swojemu idolowi za złe, że sprzeciwiając się peronizmowi, potępiając komunizm, faszyzm i wszystkie nacjonalizmy, poparł dwie dyktatury wojskowe w Argentynie – najpierw generała Aramburu, potem generała Vidali, a do demokracji odnosił się nieufnie. Pisał: „…jego poparcie dla demokracji było nie tylko tonowane, ale i obciążane balastem sceptycyzmu, jaki budził w nim jego kraj i Ameryka Łacińska. Tylko po części żartował, mówiąc, że demokracja to nadużycie statystyk, albo zastanawiając się, czy Argentyńczycy i Latynosi kiedykolwiek będą zasługiwać na system demokratyczny”.

  Czytam to i myślę o demokracji w Polsce. Czy za parę miesięcy pokażemy, że zasługujemy na ten system? Wróciłem do smętnych przewidywań na ten temat na niedawnym 65-leciu kwartalnika „Więź”. Pisywałem kiedyś stały felieton do tego  poważnego katolickiego pisma. „Więź” kierowana przez Zbigniewa Nosowskiego, od paru lat ukazuje się jako kwartalnik. A ponadto wypączkowała ze siebie konstelację mózgów pod nazwą Laboratorium Więzi. Bardzo sobie cenię to środowisko i przyjaźń, która nadal łączy mnie z redakcją. Na rocznicy pisma. jubilowano na roboczo, w Sali konferencyjnej Biblioteki Uniwersyteckiej, a tematem uroczystości była prezentacja raportu socjologicznego „Twarze polskiej radykalizacji”. Jedna z autorek przedstawiła raport, był potem panel, o raporcie dyskutowali dobrze przygotowani młodzi ludzie – filozof i dwie psycholożki. Temat  taki jak trzeba – dwa plemiona w jednym narodzie, a zamiast się szanować – warczą na siebie. Badania społeczne przeprowadził osrodek badawczo projektowy „Ciekawość”  Raport i panel zrobiły na mnie wrażenie swoim poziomem – wydały mi się nowoczesne, naukowe, szczegółowe i przejrzyste. Był to jednak posiłek, po którym poczułem się fest głodny. Potwierdzono wszystko, co mnie gniecie, nie wskazano sposobu, jak zdjąć z piersi Dusiołka. Tu nie odmówię sobie przyjemności zacytowania przynajmniej paru linijek z wiersza o Dusiołku Bolesława Leśmiana:

 Siadł Bajdale na piersi, jak ten kruk na snopie —

Póty dusił i dusił, aż coś warkło w chłopie!

         Warkło, trzasło, spotniało!

        Coć się stało, Bajdało?

Myślę, że strach, że coś warknie i trzaśnie w kwestii naszych narodowych swarów dość jest powszechny. A jak wspominam, przyjaciele z „Więzi” nie nakarmili mnie optymizmem. Dostałem jednak jako obecny na jubileuszu książkowe wydanie raportu. Będę się jeszcze głębiej w ten tekst wczytywał, ale na początek otworzyłem część wnioskową, Jako terapię  na dwubiegunową radykalizację proponuje się tu „wzmacnianie kultury zaufania.” Brzmi to obiecująco, tym bardziej, że cele szczegółowe i metody ich osiągania opisano na dwudziestu stronach druku, ze schematami. Towarzyszy im wyróżnione grubym białym drukiem na całostronicowym czarnym tle ni to hasło, ni to motto: Model wzmacniania kultury zaufania, który tu proponujemy opiera się nie tylko na teorii, ale też na doświadczeniu życiowym. Wojna tuż za polską granicą, to nie argument, by rezygnować z kultury zaufania – wręcz przeciwnie.

Nie jestem socjologiem, nie wątpię, że nad poziomem zaufania należy pracować.  Gorąco polecam te ziarenka nadziei, jakie sypnięto w raporcie. Jak zawsze jest problem przy przechodzeniu od rozpoznania do akcji – kto i za jakie pieniądze ma to robić. A więc pojawia mi się zaraz tęsknota za demokratycznym państwem, które będzie chciało mieć obywateli ufających sobie nawzajem, obywateli ufających państwu, obywateli ufających demokracji.

Aby się tym marzeniom przyjrzeć lepiej, zacząłem marzyć o scenariuszu, zacząłem planować scenariusz, w którym młody bohater jednego dawnych pięknych filmów czasu moralnego niepokoju pojawia się pół wieku później jako osoba o dojrzałej liczbie PESEL. Jest spokojnym inteligentem, ma żonę i synów, emeryturę i mieszkanie w bloku. W dniu wyborów budzi go Anioł. Wstawaj, masz wreszcie okazję zrobić coś dobrego. Bierz kartę do głosowania i zrób z niej użytek wedle tego, co ci powie rozum i sumienie. Człowiek idzie, w kolejce do lokalu wyborczego spotyka znajomych z różnych okresów swojego życia. No i dalej porządna fabuła, pełny metraż. obrazy  ze świata moich zatroskanych rozmyślań o demokracji.

 –  Demokracja oparta jest na szlachetnej oświeceniowej wiary w równość – usłyszelibyśmy w dialogach filmu, którego się nie nakręci. -Liczy się głosy, tak jakby naprawdę ludzie byli równi. A nawet bliźnięta jednojajowe nie są równe sobie. Zakładanie, że ludzie są sobie równi, gdy podchodzą do urny wyborczej z kartką do głosowania w ręku, to uleganie fikcji. Nie są równi. Nie są równi pod względem moralnym – bo obywatelem można być trochę, bardzo, albo tylko pozornie. Można płacić podatki albo się od tego wykręcać, można na co dzień brać udział w lokalnej samorządności, można być obojętnym na sprawy lokalne egoistą, można wspierać spójność państwa przez uczestnictwo w kulturze, można być całkowitym kosmopolitą kulturowym, albo niechętnym kulturze chamem. Ludzie idący do głosowania nie są też równi pod względem faktycznego wpływu na wynik wyborów. Ten, kto jest społecznie uznanym autorytetem, za swoim głosem pociągnie krocie innych. Ten, który jest właścicielem gazety, albo stacji TV, może drogą perswazji zgarnąć za swoim głosem setki tysięcy wahających się, niedouczonych wyborców. Biorąc te niedoskonałości strukturalne pod uwagę nie możemy traktować demokracji z takim zaufaniem, jak traktujemy auto znanej marki, nówkę prosto z salonu. Nie, demokracja raczej podobna jest do starego, powypadkowego pojazdu, o którym wiemy, że sprzęgło się ślizga, podwozie skorodowane, płyn hamulcowy wycieka, a w kierownicy są luzy. Trzeba jednak jechać, bo innego pojazdu nie ma, jako alternatywę dla demokracji mamy albo chaos, albo rządy autorytarne. Co zrobimy?  – co zrobimy pytają ludzie w fikcyjnym scenariuszu, – Ruszamy w podróż, jedziemy ostrożnie, wypatrujemy warsztatów, gdzie coś można poprawić, czy wymienić.

  Gdy nie ufamy już równości, nie traćmy zaufania do ludzi, do siebie nawzajem. Mamy w pamięci fenomeny wzrostu społecznej spójności i wzajemnego zaufania. Trwały krótko, ale zachwyciły nas samych. Początek „Solidarności” był taki, wstrząs  żalu i straty po śmierci świętego Jana Pawła też. Pięknie i długo utrzymuje się duch serdeczności wspomagający pomoc dla uchodźców z Ukrainy. Jest więc z czego rozdmuchać płomyczek nadziei. Hasło równości traktujmy z dystansem, ale nie jesteśmy bez drogowskazu, solidarność, ta z małej litery pisana, to przecież braterstwo, słowo klucz pontyfikatu Franciszka. Trudno się w braterstwie zadomowić społeczeństwu jedynaków i singli, w atmosferze popsutej kumpelstwem, karykaturą braterstwa, kumpelstwem do wspólnego przekrętu, do kielicha. Skoro trudno – tym pilniej trzeba podjąć próbę. Już wielu sprawdziło – to się udaje w małych grupach, w małych ojczyznach, na wyspach sensu, w oazach ufności i dobrej roboty.

Kto wytrzyma film z takimi dialogami?


[1] Mario Vargas Losa „Pół wieku z Borgesem” Znak, Kraków 2023

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko