Półkę z książkami Miłosza mam zaraz koło łóżka. Kiedy zastanawiam się, co czytać przed snem, autor Ziemi Urlo jest najbliżej. Są tu też jego przekłady księga Psalmów, czy też Apokalipsy św. Jana. Nieco niżej półka z poezją Herberta, Gałczyńskiego i poematy Różewicza. Szymborska daleko, trudno ją odnaleźć. Topografia mojej biblioteki. Otoczony przez regały z książkami i pajęczynami. Samotnia, do której nie zapraszam zbyt często gości. Zrobiłem się znowu molem wśród moli. Latem zajrzy tu zabłąkany motyl. Liść słońca budzi mnie nawet w zimie. Odżyłem dzięki temu. Jeśli potrzebuję towarzystwa idę pod pomnik Kazimierza Pułaskiego.
Ostatnio zacząłem spać z Zagajewskim, próbuję na nowo przetrawić jego wierszy z czasów Nowej Fali i te późne, buntowałem się i ironizowałem z maniery, w którą wpadł ten poeta, ale przecież człowiek ma swoje uprzedzenia, przyznaję, że jego tom Jechać do Lwowa (eseje Solidarność i samotność) dość zasadniczo zmienił moje myślenie o powinnościach poezji, o jej bezradności wobec wielkich wydarzeń historycznych, wobec cierpienia narodów i ludzi; cóż może poeta wobec „miliardokrotnego bólu”? Ile wokół tego niezawinionego cierpienia? Ile bezsensownych – z ludzkiego punktu widzenia – śmierci? Opisać to wszystko? Wyrazić? Te wszystkie słowa tak niewiele znaczą. Czy nie więcej znaczy zwykła kromka chleba, z którą dzielę się ze spotkanym menelem?
Tadeusz Sułkowski żył daleko od centrum, pustelniczo i ascetycznie, jakże mi to przypomina moich ulubionych Ojców Pustyni, jeden z nich zalecał „noś trawę, jedz trawę, śpij trawę”, powinno to ucieszyć modnych dzisiaj wegan, ale oni pewnie daleko od wszelkie wiary w Boga, wolą swoją ideologię, z wrogością patrzą na facetów, którzy jedzą schabowego z kapustą. Sułkowski był „radykalnym poszukiwaczek prawdy”, jak to trafnie określa Wojciech Ligęza, czy jest ważniejsza powinność dla każdego poety? Niejeden sceptyka zapyta jak Piłat „co to jest prawda?”, dzisiaj wszystko stało się względne, szczególnie przestały nas interesować doświadczenia wewnętrzne, które kierują naszą uwagę ku sprawom ostatecznym, ale przecież dotykają one nawet młodych ludzi. Z dzieciństwa pamiętam tragiczną śmierć małego Miecia, przyjaciela, który został otruty w głupiej zabawie „w lekarza” przez rówieśników. Kiedy bywam na jego grobie w rodzinnym Dębowcu widzę zawsze jego zdjęcie z rowerkiem, tak go zapamiętałem.
*
Kiedy wiersze pozostawiają mnie obojętnym, zastanawiam się, czy moja wrażliwość się stępiła? Może z upływem czas obojętnieję, umiera moja wrażliwość, a znowu dużo czytam i przebijam się przez te stosy tomików, pięknie wydanych, namaszczonych przez krytyków czy modne czasopisma, i nic, ściana, zetlałe obrazy i myśli, więc dla odświeżenia szukam ostrych wrażeń, twardych rozmów z „chamskimi chamami”, wskakuję na główkę w brudną rzekę życia, nurzam się i taplam w błocie, brudny i sponiewierany czuję się bardziej człowiekiem. Dziwią się, że pisze o sobie „niestety, poeta”, a czemu się dziwić, czy pisanie wierszy w nieludzkich czasach zasługuję na specjalne względy, na szczególną uwagę, może to powód do wstydu. Obnażanie się, odsłanianie własnych słabości, przekleństwo nadwrażliwości, które wpędza człowieka w depresję lub alkoholizm. Z politowaniem i podziwem patrzę na młodych, którzy obnoszą się ze świeżo wydanym tomikiem i mówią, „patrzcie, jaki ze mnie poeta”. Może życie na marginesie jest piękniejsze i wartościowsze? Ale każdy chce się wyróżnić, pokazać swój pawi ogon, zabłysnąć przed dziewczyną, kiedy człowiek przejdzie przez wiele upadków widzi ten „turniej garbusów”, garbusów innej perspektywy. Nic z tego nie zostanie, zżółkną, zetleją strony czernione pismem zapobiegliwych wierszokletów, zostanie tylko dobroć, drobne odruchy serca, o których ktoś kiedyś przypomni.
Uciekam od całej polityki historycznej, tych kłótni, codziennej walki smutnych panów w krawatach, kobiet o zaciśniętych ustach; muzyka, malarstwo i ta uroda świat odkrywana nagle, niespodziewanie, co zauważał osamotniony Sułkowski, żyjąc gdzieś na marginesie emigracji:
Z radością zrósł się smutek i ze światem nicość,
Nic nie wiem, co mi kiedyś w rozpaczy przepadło,
Usta mam pełne słońca i promieni gardło,
Jestem jak ptaki w czerwcu, gdy o miłość krzyczą
Tak krzyczeć dzisiaj o miłość, żeby zaleczyła te pokrwawione serca, ulżyła umęczonym Polakom i uchodźcom, choć wciąż powraca we mnie ten lęk przed możliwą samozagładą ludzkości, lecimy jak ćma do ognia, widząc wokół znaki zagłady… Kto nas powstrzyma, Mały Książe dawno odleciał na nieznaną planetę, pozostały tęsknoty poetów za lepszym światem, za Ogrodem. Nie depczmy więc „przeszłości ołtarzy”, bo może na nich jest Duch, który niesie ocalenie dla ziemskich pielgrzymów. Wędrówka nie ma końca. Myśl o wieczności dopada w nocy i poraża, niepojęta, poza naszym możliwościami poznawczymi, ale pełni pychy ludzie wolą iść do piachu z rozpaczą. Gdzie poeto dzisiaj szukać tej Nadziei na gruzach domów?