Marta Klubowicz jest nie tylko znaną i cenioną aktorką teatralną, filmową i telewizyjną. Posiada wiele talentów, a o jednym z nich dziś kilka słów. Artystka jest również poetką. Pod koniec 2022 roku ukazała się, nakładem Wydawnictwa Austeria, jej najnowsza książka poetycka „Jestem i patrzę”, jednak chciałabym wrócić do zbioru starszego – „Odjazdy”, wydanego w 2013 roku przez Wydawnictwo Quaestio, jako seria Arkuszu Poezji.
Odjazdy to najczęściej pożegnania, tak miejsc, jak i ludzi. Dzieje się to raz z wyboru, innym razem z konieczności. Niezależnie od przyczyny, wywołują nostalgiczne wspomnienia, ból z przywoływaną tęsknotą. Klubowicz, w utworach, łączy te elementy poprzez precyzyjny wydźwięk emocji (lub ich ukrycie), rodzących się refleksji, czy opis przestrzeni. Poetka różnicuje zapis wierszy poprzez łatwość operowania słowem, zmienność stylu. Nie utrudnia tym odbioru, tylko wzmacnia wywołanie skupienia, przez co postrzeganie, przez odbiorcę, przekazu ewaluuje i pozwala na szerokokątne spojrzenie.
Ten nieobszerny zbiór zabiera w podróż, w znane i nieznane. Nawiązując do słów Bolesława Leśmiana z wiersza „Odjazd”
„Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawsze
I zostawiać samopas kędyś – na uboczu?”
Klubowicz ukazuje postawę podmiotu i mocno odpowiada:
„Umarłam z biletem powrotnym w ręce
i dalej żyłam” (Odjazdy, s. 5)
poddając pod rozważenie każdy powód kierunku wyjazdu. Do czego więc zmierza i co chce pokazać?
Mimo iż utwory są mocno osobiste, o czym świadczyć mogą znajdujące się przy nich dedykacje, Klubowicz nie skupia się na jednej formie oddalenia, a wiersze, posiadając warstwy, wzmacniają jej odbiór. Oczywiście najlepiej czyta się o momentach przyjemnych, kiedy „na tarasie kawiarni w Lugano / na palcu starszej pani / złoty pierścionek z brylantem” (Notatki ze Szwajcarii, s. 6), gdy nie liczy się czasu, „bo daty w Toskanii są zbędne” (Biała sowa, s. 9). Wówczas można wyobrazić sobie zachwyt, w oczach podmiotu, tym, co w danej chwili ma obok. Skupienie odbiorcy na nostalgicznych opisach usypia na chwile jego czujność, pozwala mu przenieść się w przywołane miejsca, rozkoszować nimi, a odjazd wywołać może jedynie smutek związany, na przykład, z opuszczaniem tych przestrzeni. To jednak tylko chwila, bo Klubowicz umiejętnie wykorzystała sielankowe opisy, by przez ich pryzmat wskazać niezauważane szczegóły i, gdy „Turyści zagraniczni i turyści krajowi / Zakochane pary i małżeństwa z dziećmi / Robili sobie zdjęcia na wzgórzu / Z widokiem na to piękne miasto” (Taras widokowy, s. 22), oddaje podmiotowi głos, by ten pokazał wnętrze tego miasta:
„Nie wiem ile bezbronnych dzieci
Wrzeszczało z przerażenia i bólu
Nie mogąc wydrzeć się swoim katom
Nie wiem ile ciał
Leżało drżąc na podłodze” (j. w.).
To skonfrontowanie z sobą obrazów powoduje, że odjazd zmienia wygląd. Do podróżnika dociera bolesna, skrywana, prawda, a droga powrotna pozwala na refleksyjne rozważenie zderzenia się tych dwóch wizerunków. Dzięki temu głosowi zaczyna widzieć się coś więcej. Jednak na tym Klubowicz nie poprzestaje. Pod obrazkiem fotografujących ludzi, ukazuje tych, którzy tak naprawdę nie chcą tego brudu poznawać. Cieszy ich fakt, iż mogą pochwalić się byciem w jakimś miejscu, nie interesując się w ogóle jego historią. Robią kilka zdjęć i jadą dalej, a ich rozstania z danym terenem pozostają bez emocji. W tym postrzeganiu krąży podmiot, staje się jakby oddzielonym od organizmów sumieniem, który ma przekierowywać spojrzenie, „który nogami na brzegu rękami na drugim” (Ludzie jak mosty, s. 25) pozwala wejść głębiej w to, co naprawdę zadziało się w utworach.
Marta Klubowicz musiała poruszyć również temat najtrudniejszego odjazdu, tego, z którego powrotu już nie ma, a mianowicie śmierci. Nawet, w tym przypadku, jej podmiot stara się zachować maskę, nazywam to zadaniowości, bo pewne rzeczy trzeba wykonać. Stosuje suche opisy, jak mogłoby się wydawać w pierwszym momencie,:
„na cmentarz w Opolu przyszło czterdzieści osób
rodzina powinowaci sąsiedzi” (Dzień pogrzebu Michaela Jacksona, s. 14),
czy
„Czekaliśmy w tłumie przed kaplicą podobną do samochodowego warsztatu
żeby się pożegnać ale ja tu się żegnać na pogrzebie” (Innym razem, s. 17),
by już chwilę później pokazać, że to tylko pozory. Tak, jak wspomniałam na początku, Klubowicz nie ma problemów z różnym stylem pisania, dodam, że nawet w jednym utworze, i gdy wydaje się, że totalnie hamowane są uczucia, ukazuje się ból, towarzyszący w takich sytuacjach, czasami wyrzuty sumienia, bo:
„My nie zdążyliśmy mało kto zdążył
spotkać się innym razem zanim
śmierć włożyła białe rękawiczki grabarza” (j. w.).
W obrazie śmierci poetka nie tylko przedstawia bezpośrednie emocje, bo powiedzieć „Był człowiek / Nie ma człowieka” (***, s. 16) to jedno, a przez ten pryzmat ukazać znów tę krótkowzroczność przed odjazdem, jak w przypadku zwiedzanych miejsc, to drugie. Marta Klubowicz nie pozostawia bez oddźwięku faktu, że „infantylny świat / co gwiazdy popu myli z Bogiem / nie uczci ani minutą ciszy / cichych bohaterów codzienności” (Dzień pogrzebu Michaela Jacksona, s. 15). Zapomni o nich, bo bycie obok nie przynosi rozgłosu. Odejścia tych osób zauważone zostają jedynie przez najbliższych (choć może nie zawsze) i w ich pamięci pozostają. Przewrotne bywa życie, gdy z jednej strony codziennie ktoś umiera, o czym nie piszą gazety, z drugiej nagłówki krzyczą o tych, na których śmierci doszukują się korzyści. Czy człowiek się w tym wszystkim nie zagubił, skoro pada pytanie:
„Czy kiedyś uda mi się być w środku
W środku życia
W środku wiosny” (Wiosna, s. 5)?.
na które każdy musi sobie odpowiedzieć sam.
Marta Klubowicz wykorzystała tytuł swojego zbioru do wywołania, u odbiorcy, refleksji na temat własnego podejścia do sytuacji, gdy „oglądamy chmury / drzewa zasadzone przez Niemców przez Polaków / turyści historii / słuchamy opowieści tych co pamiętają / kamieni w które wsiąkał czas / chodzimy po bruku który jest raną / po pustych placach które są blizną” (Ty i ja, s. 18). Przez ten pryzmat pokazała niedostrzeganie najważniejszych rzeczy. Choć zbiór wydawał się, początku, tylko formą pamiętnika, okazał się społecznie pożyteczną lekturą. Wiersze zatrzymują, ale nie dlatego, by współczuć, ale by przenieść odbiorcę w zbliżone miejsce, zapisane w jego głowie, i kazać mu się zastanowić, czy, aby na pewno niczego nie przeoczył, bo można umrzeć „z biletem powrotnym w ręce” (Odjazd, s. 5) lub żyjąc dalej mieć możliwość ocalania od zapomnienia, gdy „zbyt szybko codziennością wiążą się kamienie / i brukują ci krzywo twoją drogę dokąd” (Banał, s. 4) i iść z szeroko otwartymi oczami.
Marta Klubowicz, Odjazdy (Wydawnictwo Quaestio, seria Arkuszy Poezji, Wrocław 2013, stron 27)