Wioletta Jaworska – Słów kilka o najnowszym tomiku Małgorzaty Borzeszkowskiej „Las Schrödingera”

0
158
Maria Wollenberg-Kluza

Lubię wyzwania (nie tylko sportowe), nie lubię prostych zadań, a także łatwych tekstów.
Jak to w życiu, jeden lubi disco polo, a drugi operę czy koncert fortepianowy. Ktoś sięgnie po książkę W. Myśliwskiego, a ktoś inny po romans Harlequin. Najważniejsze, żeby każdy był zadowolony. Odnalazł coś dla siebie. Podobnie jest w poezji, której odmian jest tyle, ilu jej autorów. Począwszy od rymowanej po tą białą czy skondensowane haiku. Oczywiście, najlepiej mają się ci, którzy zawsze we wszystkim odnajdą cząstkę czegoś ciekawego, wartościowego. Ale zmierzając do sedna… We wtorek poczta znowu doniosła. Bardzo lubię te dni donosicielskie. Zwłaszcza, że tym razem w przesyłce był najnowszy tomik Małgorzaty Borzeszkowskiej. Z jej poezją spotkałam się na konkursach, kiedy obie miałyśmy ten zaszczyt zdobywać wspólnie miejsca laureackie, np. podczas OKP „O Laur Jabłoni”. Pamiętam też jak uwiódł mnie wiersz „Lebensborn. Samotność traw” z niezwykle rzadko spotykaną wrażliwością. Czytając siedziałam razem z podmiotem lirycznym pomiędzy połamanymi trawami, krzakiem głogu, umierającymi nawłociami i czułam ich pragnienie, ich głód. Borzeszkowska wyjęła i ubrała emocje w słowa. Kiedy czytam taki tekst mówię: mogłabym się pod nim podpisać. Tym bardziej byłam ciekawa nowej poetyckiej książki. Ale! Najpierw musiałam rozwikłać tytuł: „Las Schrödingera” … Tak, tak … Nie kot Schrödingera, ale las. Czytający może oczywiście przeczytać ów tytuł, machnąć ręką, zapomnieć i iść dalej. W poezji jednak tytuł ma kluczowe znaczenie. I warto go rozszyfrować. Tym bardziej, że zaraz na pierwszej stronie mamy główny wiersz o tym samym tytule, gdzie bohaterka idzie skrajem lasu, by po chwili się w nim zanurzyć:

”jestem kotem i obserwatorem
zawieszona w superpozycji macham
ręką, poprawiam chustkę przy szyi:
mam wrażenie:
jestem żywa i martwa”
„(…) – mam wrażenie
że go stwarzam a las
stwarza mnie –  
żyję”

Mocno. Ale właśnie w tej perspektywie odczytuję dalsze słowa. A zatem, że Bóg ulepił nas z kory i igliwia, z ogryzków jabłek, abyśmy czuli tożsamość z lasem, aby wychodzić z kwantowego zawieszenia… w stan człowieka. Piękny wiersz. Las tuż przed zmrokiem, „przed zmierzchem – /katedra pełna blasku i Boga”. Odbiorca kolejnych wersów „szczepi powidoki zieleni odbite na dnie oka”, słyszy jak cisza „skapuje z liści/skrzypi korą/szeleści i skrzeczy/ stuka i świergocze/ szumi/ dzwoni/boli”. I zaczynamy marzyć o domu bez ścian i dachu, za to na pewno z oknem, koniecznie pod bukową gałęzią i z widokiem na świat.
Ileż to razy spacerowałam po leśnych duktach i widziałam opisany w kolejnym wierszu krwiobieg lasu tworzony przez mrówki. Nieustanny, pracowity, tętniący mrówczym życiem. Kiedy stajemy w pradolinie Redy w wierszu „horyzont z drzewami” sami zaczynamy się zastanawiać, czy to już raj, gdzie żeby go nie utracić trzeba trzymać się daleko od jabłoni.
W wierszach balansujemy pomiędzy porami roku… stajemy się świadkami i uczestnikami przemijania: „przechodzimy przez wydłużone cienie/ z wiosny w jesień/ z dnia w chłód”.
A „lato złuszcza się z września jak kora platanu/ opada rdzawymi płatami na chłodniejącą ziemię”.  Jesienniejemy, a  „czas nawłoci to uwertura do opery wrzosów”. Czyż tak nie jest? Kiedy jeżdżę rowerem mijam połacie nawłoci i już ledwie pączkujące wrzosy rosnące przy leśnej drodze. Lada moment przyjdzie ich czas. Mój czas. Nasz wrzosowy czas.
Starzejemy się, rozwarstwiamy, nie czarujmy się, każdy to odczuwa lub odczuje. Wtedy zaczynamy swoiste rachunki sumienia: „błogosławione niech będą błędy/ które wiodły po zbyt wąskich ścieżkach/ pełnych pokrzyw i czarnych pomrowików” (…) „błogosławione, bo zawiodły mnie/ gdzie być powinnam”. I że poza miłością, która jest jak „pręgowany kot wczepiający pazury w szary sweter” bardzo ważna jest w związku przyjaźń. Zwłaszcza im bardziej czas zmierza ku schyłkowi. Od wiosny po lato, dorastamy do przyjaźni. Każdy wers zazębia się z kolejną linijką. Wiersze są spójne, pisane z rozmysłem, świadomością siebie
i otaczającego świata. Dojrzałe wiersze, gdzie wcale nie trzeba emocjonalnych uniesień, wystarczy uważna obserwacja. O czym Autorka pisze w pierwszym, jakże znamiennym tekście. Ta myśl pojawia się także w wierszu „pomiędzy deszczami”: „jesteśmy tu tylko obserwatorami/ i nie pomoże osiemdziesiąt zaklęć kukułki/ za chwilę może nas nie będzie”. „Świat oddycha pomiędzy deszczami”, „świat po deszczu i świat przed deszczem/(…) kropla/ która za chwilę spadnie/ między trawy i wsiąknie w ziemię/ bez ostatniego pożegnania”. Ten tomik jest o przyrodzie, o stworzeniu, a więc także o człowieku, o jego losie podlegającym podobnym przemianom jak u zwierząt czy roślin. Jest jakaś tożsamość we współistnieniu.
W wierszu „nieuchwytne” czytam „my – właśnie po to/ by mieszać zapachy i barwy/ łączyć niepołączalne/chwytać nieuchwytne/ dzielić niepodzielne -/ kubek herbaty we dwoje”. I choć podmiot w wierszach lubi ciszę w lesie, to mówi: „nie lubię ciszy między nami”. Bywa też „zakopana w śniegu czułość”, droga „na której sarny postawiły pierwsze znaki/ klinowe”.
Po co nam drzewa? Choćby „na zimowe wieczory napar z lipy”, a na koniec „świerk na nieheblowane deski/ z sękami przez które można widzieć/ nie patrząc”. Na „świat zamknięty w powietrznej bryle”. „Jesteśmy jak stare drzewa/ które się już nigdzie nie wybierają”. Bardzo wymowny jest wiersz „doniesienia z frontu” – z perspektywy lasu widzimy wojnę: „las szykuje się do obrony”, „las gotuje się na wojnę”, może być w każdej chwili lasem utraconym. A nawet jeśli nie wojna, to grożą drzewom huragany i pilarki.
Na szczęście „kiedyś coś się urodzi/ z naszego rozpadu”.

Będę wracać do książki. Mam ją od niedawna. Te parę słów jest po pierwszych czytaniach, tak, czytaniach, nie czytaniu… Wiersze w miarę powtarzania ukazują swoją mądrość i głębię. Wiem, że każdy autor jest ciekaw odbioru swoich słów puszczonych w świat. Te wiersze są tymi, do których się wraca. Powtarza, mówi nimi. Utożsamia się.
Tomik odbieram jako zbiór testów o przemijaniu. O tym, że żyjemy i właściwie potencjalnie już  nie. Jesteśmy śmiertelni. Stajemy się obserwatorami własnego odchodzenia, umierania i wobec tego jesteśmy totalnie bezradni. Jeszcze możemy zastosować krem, odżywiać się zdrowo, biegać czy pływać. Ale czasu się nie oszuka. Po przeczytaniu mogę potwierdzić jak istotny jest tytuł tomu. Poprzez każdą linijkę jak osnowa przewija się życie i śmierć – pól na pół. Dziś jestem, dziś mogę umrzeć. Właśnie teraz żywa lub martwa – paradoks  Schrödingera: do czasu otwarcia pudła ów kot jest żywy i martwy. Świetny, wartościowy, pełen barw, zapachów, chrzęstu, szelestu, a zarazem ciszy i zadumy tomik. Polecam!

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko