Janusz Termer – Lektury nieprzedawnione – Habent sua fata libelli, czyli nowe letnie „odkrycie”

0
107

     Wiadomo, że nie tylko ludzie, ale i książki miewają swoje trudne losy (fata). Niektórzy z moich dawnych czytelników tego portalu pamiętają zapewne taki mały cykl letnich „odkryć literackich”, czyli przypomnienia pewnych książek i ich autorów (Jan Drzeżdżon, Janusz Krasiński, Jerzy Krzysztoń, Ryszard Bruno-Milczewski, Krzysztof Mrozowski, Zofia Posmysz, Aleksander Wat, Witold Zalewski i in.), o których pisałem parę ładnych lat jeszcze przed pandemią coronawirusa i ponurą wojną w Ukrainie, a zebrałem potem w książeczce Myślenie literaturą. Eseje, szkice, wspomnienia (wyd. Res Humana, 2019).

     Tegorocznego lata 2022, dokonałem jeszcze jednego „odkrycia”. Znalazłemoto mianowicie, jak zawsze przypadkowo, objętościowo niewielką książeczkę Wiesława Rogowskigo pt. Guz (PIW, s. 176),której bezskutecznie poszukiwałem, bo zniknęła była na długo z mojego – i pewnie nie tylko mojego – czytelniczego horyzontu. Wydana była w roku – bagatela – 1990! Znalazła się oto teraz niespodziewanie pośród wielu innych woluminów gromadzonych gdzie popadnie przez lata całe w ciasnej przestrzeni malutkiego letniskowego domku (wybudowanego na początku lat 70.przez Kirę Gałczyńską i należącego potem do Tadeusza Olszańskiego, który też coś niecoś dorzucił do tych zbiorów). Miałem wtedy, czyli ponad trzy dekady temu(!) o książce tej napisać, nie tylko z czysto recenzenckiego obowiązku pokwitowania gratisowego egzemplarza otrzymanego od wydawcy. Podejrzewać można było bowiem śmiało – i nie bez racji (jak widzę to dziś), że w tamtym czasie, w tej swoistej „serii” wydawniczej zwanej Polska proza współczesna w Państwowym Instytucie Wydawniczym – do jakiej ta powieść należała – zważywszy nadto na okoliczności czasu publikacji –  nie mogła być prozą taką sobie, banalną…

       Mimo, że nie był to przecież, jak pamiętają niektórzy z nas jeszcze z autopsji, czas uznawany – w dość powszechnie panującej do dziś opinii – za dobry dla literatury. Ale czy był u nas kiedykolwiek czas dla niej dobry? – zapyta ktoś z ironicznym przekąsem – i będzie miał stokroć rację. Lecz tamten pamiętny czas wielkiego zamętu polityczno-społecznego i gospodarczego oraz owych potępieńczych swarów” – stale zresztą obecnych w naszych dziejach – był rzeczywiście wyjątkowo niesprzyjający. Nie tyle samej literaturze, która zawsze żywi się  wielkimi konfliktami, co przede wszystkim jej rezonansowi czytelniczemu. Toteż kto wie, ile wartościowych utworów wypadło na długie lata  w ogóle  ze zbiorowej pamięci. No, bo kto, tak po prawdzie, ma wtedy głowę dla literatury pięknej! Nawiasem mówiąc, ja sam w tymże 1990 r., wkrótce po powrocie z paryskich targów książki „Salon du Livre” rozstawałem się, niekoniecznie z własnej woli, z redakcją „Nowych Książek” i nie miałem przez kilka ładnych lat, jak zresztą i wielu innych zajmujących się literaturą, większego pola manewru w zakresie publikacji krytycznoliterackich…

     Dziś jednak, kiedy spojrzeć sine irae et studio na listę książek, prozatorskich szczególnie, a wydawanych w tamtym przełomowym roku 1990, widać jak na dłoni, że nie był to jednak czas w tej dziedzinie twórczości polskiej stracony. Oto w serii tej, a przypomnieć to warto i teraz, ukazały się – choćby tylko przez sam PIW sygnowane – między innymi takie nowe utwory prozaików różnych pokoleń jak: Mirona Białoszewskiego Konstancin. Chamowo, Mieczysławy Buczkówny Nie będzie raju, Erwina Kruka Kronika z Mazur, Jerzego Niemczuka Plaga, Mieczysława Porębskiego Z., Eustachego Rylskiego Stankiewicz. Powrót, Stanisława Srokowskiego Płonący motyl, Stanisława Stanucha Modlitwa o szczęśliwą śmierć, Jadwigi Stańczakowej Boicie się czarnego ptaka? oraz rzeczony Guz Wiesława Rogowskiego

     Wiesław Rogowski  (1930-2002), nieco tylko starszy brat „pokolenia Współczesności”, wkraczał w dojrzałość i do literatury w czasie bardzo znamiennych dla historii najnowszej Polski, przełomowych wręcz, bo tuż po „okresie stalinowskim”. zwanych w wielkim skrócie, „Październikiem 1956”. Był najpierw działaczem i dziennikarzem prasy lokalnej i następnie centralnej (redaktor „Argumentów”). Pisywał słuchowiska radiowe, sztuki sceniczne, utwory dla młodego czytelnika oraz książki o charakterze publicystyczno-literackim. Spośród nich warto i dzisiaj szczególnie przypomnieć Zapomnianą przyjaźń Boya (wyd. 1967), której bohaterem był – obok Tadeusza Żeleńskiego(Boya) – słynny działacz z Poznańskiego Barcina, samouk literacki, pisarz ludowy i jedna z największych figur całej memuarystyki   polskiej – Jakub Wojciechowski (1884-1958), autor Pamiętnika robotnika. Spośród innych książek Wiesława Rogowskiego nie sposób pominąć swego rodzaju prozatorskiego „tryptyku”: powieści z końcówki lat 80. – Odmiana, Biały punkt i Ruch okrężny, gdzie nawiązywał  coraz odważniej do zagadnień wprost związanych z kolejnymi polskimi powojennymi etapami i „zakrętami”. powojennych dziejów kraju, przeobrażeniami politycznych wpływającymi na postawy, wybory, losy i życie codzienne ludzi tych czasów: od Października 1956 po rok 1970 i lata 1980-1981.

    To z nich wyrasta przypominana tutaj ta ostatnia powieść Rogowskiego (jeśli nie liczyć owych pisanych potem „dla chleba” książek sensacyjnych),należąca tematycznie do owego cyklu „rozliczeniowego” i zarazem stanowiąca jego literackie zwieńczenie. Stała się bowiem czymś w rodzaju autorskiego repetytorium. Skrótowym acz autonomicznym fabularnie terytorium, materiałem do rzetelnych przemyśleń i obserwacji psychologiczno-obyczajowych, czerpanych pełnymi garściami z rozmaitych znaczących faz żywota własnego. Od naznaczonej wojną młodości i dzieciństwa, lat studiów i pracy po czas dojrzałości – łącznie z ciekawymi obyczajowymi, uczuciowo-sentymentalnymi rodzinnymi i małżeńskimi perypetiami… Aż do zmieniającego wszystko momentu potwierdzenia wiadomości o nieuleczalnej chorobie. Ukazywanych przy tym z niespecjalnie przez autora skrywaną autotematyczną nutą lirycznych nawiązań do tych kluczowych momentów życia, które kształtowały – i uzasadniały – wiarygodną autentyczność dokonywanych wyborów. Także tych politycznie nacechowanych. Bo mamy tu do czynienia także z powieścią polityczną, gdyż jej bohater opowiada się – niekoniunkturalne, na dobre i na złe – po lewej stronie sceny narodowej historii. Zawiera się to w kilku krótkich motywacyjnych jego rozważaniach z róznych lat życia, odsyłających do stanu wiedzy, świadomości i przeżyć własnych, jako fundamentu wiary w konieczność i celowość zmian, np.: Czekały nas wielkie sprawy. Przebudowa świata. Od fundamentu. To musi się udać, chociaż są także i tacy, którym jest to obojętne albo obce, a nawet wrogieMy mamy swoją prawdę a oni wierzą w inną. Nie ma jednej prawdy, są tylko uwarunkowane siłą nawyku czy ukształtowane przez historię klasowe oceny faktów… Zgoda na stary świat, pełen krzywd i niesprawiedliwości, czy próba jego przebudowy? Kto ponosi większe ryzyko? Ci, którzy nie oglądając się, czy brudzą ręce, budują. Nie dla siebie przecież, dla innych. Dla większości…

     Każdy pisarz nawiązuje, rzecz jasna, do swych osobistych przeżyć i doświadczeń, jako najbliższej i dobrze znanej mu rzeczywistości. Bohater Guza i zarazem narrator tego ostatniego utworu jest świadkiem i aktywnym uczestnikiem wszystkich tych przełomowych wydarzeń, dziś już historycznych, jakże mniej lub bardziej wyraźnie obecną w nich retoryką, kamuflującą ukryte interesy elit sił politycznych w realnych konfliktach interesów  społecznych. Tropiąc je kształtował również swój prywatny biogram człowieka zaangażowanego po jednej ze stron sporu. W tym odnajdywał też sens niezależnego laickiego charakteru własnego światopoglądu. Człowieka nowej epoki, idącego wbrew utartej i jakże bezrefleksyjnej wobec tradycji polityczno-społecznych, przed jakimi stawiał go ówczesny świat powojennej rzeczywistości.

     A punktem wyjścia utworu jest dobrze znany w literaturze pretekst fabularny, jakim jest dla bohatera wiadomość o terminalnej chorobie. Liczne próby zmierzenia się, a i tłumaczące nieco ów lamentacyjno-histeryczny ton tej jego egzystencjalnej skargi, ale rodzącej zarazem pilną potrzebę szukania nadrzędnego sensu własnego żywota. Również poprzez liczne nawroty i odwołania do wspomnień z przeszłości „durnej i chmurnej” – prowadzące do ostrych, szczerych wewnętrznie rozrachunków z samym sobą. Prób poszukiwania odpowiedzi na owe trapiące go fundamentalne pytania egzystencjalne – w konfrontacji, i w realiach, z rozmaitych epok tych przeżyć, kształtujących charakter i  poglądy w tych  powracających w różnych kontekstach, dramatycznych przeżyciach i wspomnieniach z lat okupacji. Jak zwłaszcza owa tak mocno przeżyta pierwsza miłość nastolatka do nauczycielki, której mąż zginął w Katyniu, zakończona przejmującym obrazem jej gwałtu i śmierci z rąk najeźdźców ze Wschodu. Czy też powracający obraz  Wieprza, sielskiej rzeki krainy z dzieciństwa, przywołującej jednakże i obrazy zderzenia z ponadindywidualnymi konfliktami, symbolizującymi złożone dramaty z lat wojny, jak w scenie gdy w jej wodach pewnego razu zaczęły płynąć ludzkie trupy. Widziałem sam z daleka te bezkształtne toboły; ktoś powiedział, że były to i całe rodziny, matki z dziećmi powiązane drutem. Podobno Ukraińcy wyrzynali całe wsie i wrzucali Polaków do Wieprza. Kto inny opowiadał, zerkając niespokojnie dookoła, że to Polacy, mszcząc się wybijali w odwet ukraińskie chutory. Niemcy uzbrajali Ukraińców. Z daleka dochodziły do nas wieści mroczne  i ponure…  

   Wiesław Rogowski wybiera tutaj, jako metodę narracji, co ciekawe, trudną i wymagającej literackiej precyzji, konwencję prozy behawioralnej, obrazkowej migawki filmowego obiektywu. A nie, jak można by się spodziewać, czystej introspekcji psychologicznej, jako sposobu drążenia  przeżyć z trudnej przeszłości czy nie mniej złożonej teraźniejszości bohatera. Ta powieść to przez to niemal gotowy scenariusz filmu fabularnego. Filmu o dojrzewaniu w tych pod każdym względem niezmiernie złożonych, „małych” i „dużych” sprawach życiorysów postaci. Łącznie z przywoływanymi tu obrazowymi sytuacjami swego rodzaju „fatum” – niezmienności pewnych elementów ponadczasowych ciążących na polskiej historii. Widoczne tutaj w kreślonej sugestywnie przez autora złożoności problemów konkretnej rzeczywistości czasu i miejsca. Tak w warunkach wojennej jeszcze traumy (dzieciństwo), jak i wszystkich późniejszych, nie mniej dramatycznie złożonych  czasach i sytuacjach przed jakimi staje bohater – i narrator – utworu. Dochodzi tu do nieustających konfrontacji różnych racji osobistych oraz społeczno-politycznych projektów wdzierających się do powojennej rzeczywistości. Również przez – obecną tu na każdej niemal stronie – perspektywę dojrzałej samoświadomości bohatera, godzącego się z egzystencjalnym końcem: „Jakże o tym napisać w liście do tych ludzi? Jak powiem o tym, co już wiem, mojej biednej żonie? Jak sam sobie wyznam prawdę, którą szepczą usta, ale nie zgadza się z nią serce, chociaż widzą oczy?”.

     Powieść tę przeczytałem teraz jednym tchem. A gdyby ktoś nie wiedział, że została napisana parę dekad temu, to mógłby ją uznać za powstałą w tym roku.

 J.T.

Dębe, czerwiec 2022 r.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko