Sztuka to w pewnym sensie stan świadomości artysty. Sztuka w fazie nienarodzonej. Jednak w przypadku poezji bardzo płynna jest granica narodzenia, gdyż ekspresja zapisu myśli jest wielka, a sama koncepcja utworu błyskawiczna i niejako trwała.
Jednym słowem: wizja utworu, jego wszechświat wyobrażeń i jego osobliwa symbolika treści. Później wszystko się komplikuje, rodzi od nowa, rozrasta i wzbiera. To swoisty underground owej treści, dekadencja olśnień i archeologia opowieści wydobywana stopniowo z czeluści umysłu.
Sam zamysł uczynienia z metra (z metra czyli kolei podmiejskiej i miejskiej, współczesnego wyznacznika nowoczesnej metropolii) przestrzeni doświadczeń i doznań podmiotu lirycznego jest właściwie genialny (idealny punktu widzenia symboliki). Z tego też wyrastają ogromne konsekwencje poszczególnych wierszy – spostrzeżeń poetyckich, artystycznych i najzwyczajniej w świecie: społeczno-życiowych zamkniętych w przestrzeń dobrej, surowej poezji ludzi cieni – jako kwintesencji tej współczesności.
Anna Nasiłowska w swoim najnowszym tomie „Sztuczne światła” tworzy jedyną w swoim rodzaju Odyseję przestrzeni i Losu, Odyseję stanów umysłu, fenomenalną koncepcję rozpoznania życiowych wyborów, lęków, frustracji czy innych utożsamień człowieczeństwa nadchodzącego wieku.
To będzie wiek dynamicznego popadania w rozwarstwianie się sztuki na skrajnie odległe i coraz mocniej skontrastowane dwie wizje artyzmu – niszowego w kontrze do skomercjalizowanego – wraz z coraz czytelniejszymi formami jej świadczeniu ludności – jedne będą też z perspektywy nędznego i podziemnego bytu Morlocków, drugie, ze świetlano-postępowego upojenia warstwy Elojów. W tej podwójnej dychotomii pojawi się i inna droga – wspomniany już najwartościowszy underground tworzenia sensownego, poza kanonami, poza szkołami, poza kategoryzacją – natchniony głosem własnym, zasadnym, wyzywającym i niepowtarzalnym.
Feniks powstanie z popiołów podziemi, tak jak i podziemia dziś symbolizują pewien upadek rozwiniętych społeczeństw z ich tętniącymi życiem metropoliami, w których anonimowość proletariatu (warstwy wyższe coraz rzadziej poruszają się metrem) wyparła dekalog i uczyniła człowieka pozornie wolnym wolnością absolutną. Jest to wolność stricte korporacyjna wedle schematu wartościującego. Wedle upojenia brakiem wizji, w miejsce której zaimportowano masom ludzkim piramidę potrzeb jakże niezbędnych do zrealizowania.
Dlaczego tyle samotności? Zapytam. Dlaczego tyle beztroski, bezmyślności, siły bezwładu? Sięgnijcie po tom Anny Nasiłowskiej. Tam jest odpowiedź, ukryta w gąszczu pytań i obserwacji. Ukryta w słowach pełnych sztucznego światła, rytmiki ciemności, industrialnej przestrzeni nowoczesnego Hadesu okablowanego napięciem emocji wyrwania się w tych czeluści, z powtarzalności rytuału, z wielkiej podróży donikąd.
Poetka znakomicie rozwija innego rodzaju opis przestrzeni miejskiej niż czynił to Zagajewski. U niego miasto było przestrzenią koncentrującą, bardzo tradycyjne, historyczne, określone w czasie i przestrzeni. U Nasiłowskiej to miasto – to bardziej prawdziwe, realne, dotykalne i tętniące prawdą życia w metropolii przesunęło się do podziemi, tam bowiem realizują się ludzkie trwania, przyjazdy i odjazdy, codzienność, błądzenie we mgle stanów umysłu, tam toczy się całe „naprawdę” ludzkiej egzystencji, ludzkich kajdanów współczesnego korponiewolnictwa nie różniącego się od mrowisk: Berlina, Paryża, Londynu czy Sztokholmu. Ten wszechświat alienacji i unicestwienia wkroczył i tutaj, do Europy niższych prędkości i zaraza rozprzestrzenia się nieskrępowana, wolna i swobodna.
Metro – genialna inspiracja kreatywna artystów. Obrazy, fotografie, dziwny, fascynujący mikroświat, przestrzeń do odkrycia, którą rozpoznawałem jako fotografik w przestrzeni paryskiej czy londyńskiej, a nawet berlińskiej. Miasto tam ginęło. Rodził się inny wszechświat, mikrokosmos zunifikowanych ludzi, postaci jednolitych, pochłoniętych swoimi sprawami, ludzi cieni, ze słów starszej już piosenki Pet Shop Boys – jesteś wampirem / i ja jestem wampirem / mamy tylko odruchy / świetlne refleksy / podróż w nieznane i wszystko to jest bez znaczenia. (przekład swobodny, A.Walter – taki jest jednak sens tej pop-artowej piosenki, nie przypadkiem też grupa Pet Shop Boys, jako jedyna z wielu dostąpiła zaszczytu wykonania genialnego show w Covent Garden na scenie Londyńskiej Opery)
Metro kumuluje nasz świat – świat codziennego rytmu wyznaczonego czynnościami bez znaczenia, linii od – do, życia od – do, taśmy produkcyjnej, współczesnego proletariatu higienicznie stworzonego powszechną edukacją i wtłoczonego w miejskie mrowiska anonimowych ludzi cieni, którym pozostają tylko niespełnialne marzenia. Ciężko się wyrwać z takiej matni.
Metro. Underground. Duszna przestrzeń, którą przecież znamionuje się symboliką tego świata na zewnątrz, którą przecież ożywia się kolorami, światłem i sztuką, uatrakcyjnia na wszelkie możliwe i wyszukane metody i sposoby służące jednakże finalnie temu samemu – przetransportowaniu codziennemu tych wielkich ludzkich mas z i do pracy, z i do domu, tam i z powrotem, tik tak, tik, tak, jeszcze żyjemy, ale rytm jest ciągle ten sam, wiosna, lato, jesień, zima – zawsze ten sam: rytm, stukot, podziemie i twoje życie: zaplanowane, odmierzone, przewidywalne, monotonne, takie samo.
„Sztuczne światła”. Sztuczne życie. Sztuczni ludzie, wsadzeni do sztucznej bańki, tworzą sztuczne historie i znikają. Elojowie i Morlokowie. Doskonale zorganizowana społeczność. Anna Nasiłowska w swoich wierszach snuje swoją liryczną opowieść o naszym świecie. O każdym z nas, o bliźnim, który się pogubił, o człowieku, który zamienił pełny oddech wiecznością, na krótki, impulsywny oddech biegacza, dbającego o zdrowe ciało w niezdrowym duchu – duchu bez wiary, religii, poezji i bez zbędnych słów. Bez szczęścia, które przepoczwarzyło się w podobieństwo szczęścia, w plastikową podróbkę, w labirynt bez wyjścia. W podziemie świadomości. Zagubienie, wykluczenie, atropia, monotonia, codzienny rytm dni nie różniących się od siebie, trwanie podtrzymane używkami i relaksem w impulsywnym stylu. Wiek XXI w pełnej krasie. Piękny wiek nowoczesności po nowoczesności.
Wszystko to dziś ukryliśmy bardzo głęboko. Wszystko, to nasze słowo wytrych. Posiedliśmy wszystko, sprzedaliśmy wszystko i wszystko nam uleciało z rąk. Staliśmy się bezwładni i nieobecni. Prący naprzód dzięki sile bezwładu nieobecności. Gdzie w tym miejsce na poezję?
O to Nasiłowska nie zapytała wprost, ale pyta się pomiędzy słowami.
dziś tłok
Jak co dzień
w metrze każdy we własnej bańce
(…)
sztuka ignorowania
zbyt bliskiej bliskości bliźnich
czyli przymusowej komunii
w komunikacji
(…)
stado napiera z tyłu
następuje eksplozja niechęci
żrącej i zaraźliwej
zdolnej tratować
wiersz powinien rejestrować przemianę
porannego tłumu w stado
przy najbliższym hamowaniu
trzeba go będzie szukać w chmurze
jak stutysięczny pasażer metra
który już wysiadł
i nikt go nie zapamiętał
tylko na nagraniu kamery
pozostało widmo
niestraszne
cień tylko
przesuwa się do wyjścia
zanim zapis zostanie skasowany
bo nic się nie stało
nic
co ma jakiekolwiek znaczenie
***
My w wiecznym niedoczasie
ćwiczymy
nieliniową półobecność
w kilku niemiejscach naraz
spotykamy się
w locie i na czacie
wieczorem
pomiędzy dwunastym
a dwudziestym szóstym
w październiku listopadzie
który rozsnuł gęsty
ciemnoczarny tren
aż po grudzień
Tę wręcz mistyczną sztukę ignorowania bliźniego opanowaliśmy dziś do perfekcji, a nawet wynieśliśmy do rangi zaradności, pragmatyzmu, mijania wydarzeń w pędzie codzienności, w bańkach swoich „spraw”. Komunię komunikacji mamy każdego dnia popadając z mechaniczne zamyślenia bezmyślnego docierania do swoich miejsc pracy, w których wykonujemy serię równie bezmyślnych czynności w ramach korpo-postępu i błogostanu totalnej informacji. Wspólnota ewoluowała ku stadom, więź, ten lepik społeczny ludzkości nie jest już potrzebna, ba, jest zbędna i niepotrzebna. Jednostka samotna jest najlepszym możliwym podmiotem społecznym. Wygodnym w użyciu. I w zużyciu.
Jesteśmy widmem. W niedoczasie. No właśnie – a cóż uczyniono z czasem? Czasy, w którym wszystkim … brak czasu.
Pejzaż
nie ma horyzontu
metr półtora metra
za oknem betonowa
ściana w ruchu
i kable
być może pod napięciem
czasami prześwit
oto stacja
zalana światłem
jest sztuczne
jaskrawe
i zaraz znowu ciemno
możesz oddychać
ale się nie zaciągaj
(…)
Co?
jak co dzień
zstępuję do podziemi
na pamięć
nauczyłam się labiryntu
Paryż po północy
złapałam wtedy ostatnie metro
z Gare du Nord
ku peryferiom
była sobota
a może już niedziela
lekko po północy
Tym razem odpowiem Autorce wierszem: (choć wiersz to dalece niedoskonały)
Wciąż Paryż
Annie Nasiłowskiej
był nowy rok
nowy wiek
nowe tysiąclecie
ostatnie metro odjechało
czekała mnie wędrówka
a paryż wciąż się cieszył
szampany zalewały
Rue de Rivoli
Sekwana dudniła księżycem
nikt nie czuł
nadciągających wojen
smaku krwi
wolności z korkiem
cynizmu
kiedy szedłem ku peryferiom
było coraz ciszej
coraz duszniej
właściwie każda myśl
zataczała się o paryż
miasto światła
i kolorowej nadziei
musiałem iść
przed siebie
dla siebie
wbrew sobie
potykałem się o wojny
samoloty artylerię
idę już wiele lat
wszystko to
się znów zaczęło
ale nie wiem
kiedy się skończy
Anna Nasiłowska w swoim arcydobrym tomie „Sztuczne światła” dotarła do jądra rzeczywistości i naszej współczesności. Nie strasząc wojnami (przyjdą same), nie strasząc upadkiem ludzkości (erozja postępuje), nie emanując Armageddonem, potopami i plagami egipskimi. Po prostu jak co dzień – zstąpiła do podziemi – stanęła u wrót Hadesu i opisała co zobaczyła. Próbowałem to sfotografować. Na kliszy zapamiętały się jakieś cienie, jakieś widma, jakieś poświaty, światłoczułość naszego istnienia. Jednak lepiej oddają to słowa tego tomu. Jego mistyka undergroundu. Jego wizja, a w zasadzie przestroga obserwacji tego bezwładu nieobecności wystukiwanej przez co drugą osobę na swoich smartfonach, na swoich ekranach samoświadomości, w czeluściach elektronicznych łączy, w gąszczu impulsów, sygnałów, mikrodźwięków.
„Sztuczne światła” to jeden z najlepszych tomów poezji jaki ostatnio wpadł mi w ręce. Godny najwyższej nagrody choćby dlatego, że dotyka spraw i rzeczy najważniejszych. Nie taki zapewne jego los, gdyż literacki światek woli uciekać od rzeczy i spraw najważniejszych i okryć się bardzo wygodną zasłoną niezrozumiałych treści. Tak łatwiej pozostać w obiegu, schować się w muszli swojej akademickiej wyższości nad gawiedzią i swojej niezbędnej potrzebności na niwie nieczytającego niczego (oprócz harleqina i kryminału) społeczeństwa. Przecież jakoś trzeba te uczelniane katedry utrzymać, których sensu utrzymania to społeczeństwo zapewne już nie widzi, albo wkrótce widzieć przestanie. No cóż. Dlatego też tomy poezji najważniejszej są gdzieś tam po kątach rzucane, ale krytyk musi o nich napisać, musi je zauważyć, musi wręcz o nich krzyczeć. Będziemy jeszcze krzyczeć i zapewniam Was, jest jeszcze grupa ludzi chcąca deliberować o rzeczach i sprawach najważniejszych. Sztuczne światła to nie jedyna odpowiedź na życie. Jest też światło z góry, jest świat po tym świecie i wyobraźnia, której nie da się zniewolić.
właśnie myślę
nad chaosem a nie logosem
i nad nieboską
poezją metra
ciemną tłumną
w pełni mobilną
pełną pyłu
milionów stóp
w entropii
Andrzej Walter
Ps.:
małe podróże wielkimi tunelami
(znów: Annie Nasiłowskiej po lekturze Sztucznych świateł)
paryskie metro ma swoje słońca
w Londynie
underground to królestwo
supernowej
w Berlinie na stacji Mohrenstraße
dyskretnie lśni
bladoróżową czerwienią
marmur Kancelarii
Tysiącletniej Rzeszy
wcześniej była tam
Strefa śmierci
i pewien mur
który zbudował Miasto
w Warszawie
wszystkie mury zburzono
bardziej skromnie
postawiono Wieżowce
zataczamy kręgi solarne
modląc się do podziemi
o kwartalną premię
i szklany chłód
biurowca
kamienie są pospolite
nasze życie
to metro tak samo tętniące niemal wszędzie
paryż tęskni
Londyn pokrywa się
dostojeństwem
a w Berlinie znów
paraduje miłość
płoną książki
ponad granicami
trzymamy swoje tarcze
wielkie jabłko
nowojorski sen
kęs nadziei
Anna Nasiłowska „Sztuczne światła”. Warszawa 2021. Państwowy Instytut Wydawniczy. Oprawa miękka, stron 80. ISBN 978-83-8196-200-1