Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
161

„Dziadek do orzechów” – na granicy jawy i snu

Niewiele jest w dziejach kultury utworów z zakresu literatury dziecięcej, które tak jak „Dziadek do orzechów” E.T.A. Hoffmana (1816) zainspirowałyby tak liczne grono twórców sztuk rozmaitych: pisarzy, kompozytorów, plastyków, ludzi teatru, opery i filmu, scenarzystów, tłumaczy. Na jego podstawie powstały liczne przekłady, inscenizacje sceniczne, operowe, baletowe, ekranizacje aktorskie i animowane. Fantastyczna baśń o przygodach małej Klary w świecie, w którym zabawki ożywają, a księciem ich królestwa staje się tytułowy „Dziadek do orzechów” okazała się nie mniej inspirująca niż choćby „Kopciuszek” Charlesa Perrault.

Moje własne pierwsze, dziecięce wspomnienie związane z „Dziadkiem do orzechów”, to obejrzana w kinie, w zimowym okresie gwiazdkowym, barwna polska ekranizacja tej baśni, dokonana przez Halinę Bielińską (1967), z Wieńczysławem Glińskim, Barbarą Wrzesińską i Leonem Niemczykiem – prawdopodobnie jedna z nielicznych w wydaniu aktorskim, bo większość pozostałych, od Kanady i Japonii po Rosję- ZSRR i Europę, to animacje. Wspomnienie nieco późniejsze, to egzemplarz „Dziadka do orzechów” w przekładzie Józefa Kramsztyka (1927), z cudownymi ilustracjami zawsze wspaniałego Jana Marcina Szancera, współtwórcy świata wizualnej wyobraźni mojego pokolenia. Wielki rosyjski kompozytor Piotr Czajkowski (który inspirował się przeróbką baśni dokonaną przez Aleksandra Dumasa-ojca) przeniósł zainteresowanie „Dziadkiem do orzechów” z pokoju dziecięcego do sal operowych i baletowych świata, gdzie bywają tylko wystrojeni dorośli. Historia recepcji tej baśni i inspiracji, jakimi promieniowała, jest równie bogata i zawiła, jak jej osnowa fabularna. Samych tylko polskich przekładów baśni Hoffmana jest już kilka, a wydanie w przekładzie Elizy Pieciul-Karmińskiej (2011) opatrzone zostało posłowiem i przypisami. „Dziadek do orzechów” niewątpliwie zasługuje na krytyczne wydanie w klasycznej serii Ossolineum. Tym razem otrzymujemy, od wydawnictwa MG, stylowe wydanie z pięknymi lustracjami Charlesa Alberta d’Arnoux.

Na czym polega tajemnica powodzenia i popularności baśni o „Dziadku do orzechów”, jej czaru, jej inspirującej siły? Niestety, Władysław Kopaliński, który w swoim fundamentalnym dziele „Słownik mitów i tradycji kultury” pomieścił mnóstwo interpretacji kulturowych licznych dzieł i motywów rodem z tradycji literackiej i artystycznej, akurat „Dziadka do orzechów” potraktował oschle, wymieniając tylko kilka tytułów, nazwisk i inspiracji. Popularność „Dziadka do orzechów”  nadal jest do pewnego stopnia tajemnicą, ale można przypuszczać, że jej źródło sytuuje się w pierwszym rzędzie w fundamentalnym motywie dziecięcej wyobraźni. To czarodziejskie dzieło, którego tematem jest czysta, niczym nieskrępowana wyobraźnia dziecięca, za którą w dorosłości, utraciwszy ją w dużym stopniu, tak wielu z nas tęskni. Tu być może znajduje się odpowiedź na pytanie o przyczyny nadzwyczajnego powodzenia i niebywałej sławy tej baśni. Jako „jedno z baśniowych arcydzieł fantastycznej literatury dziecięcej, w którym motywy baśniowe splatają się z elementami opisu współczesnej autorowi rzeczywistości – określona jest w „Słowniku literatury dla dzieci i młodzieży” (1964) – Dziwne przygody nieszczęśliwego dziadka do orzechów, który dzięki swej „opiekunce” Klarci, przekształca się z drewnianego człowieczka w pięknego młodzieńca, oraz księżniczki Pirlipaty, rozgrywają się jakby na pograniczu jawy i snu, wśród sprzętów zwyczajnego mieszczańskiego domu i ożywionych zabawek”. Bajka, „którą zachwycało się kilka pokoleń dzieci, zachowała do dnia dzisiejszego nieco staroświecki, lecz niepowtarzalny urok”. Tu być może zawiera się kolejna odpowiedź na pytanie o źródła niezwykłej popularności tej baśni – to połączenie baśniowej fantazji ze swojskością i realnością mieszczańskiego wnętrza.

E.T.A. Hoffman – „Dziadek do orzechów”, przekł. Józef Kramsztyk, Wydawnictwo MG, Warszawa 2021, str. 188, ISBN 978-83-7779-758-7

Nasz kochany „reakcjonista”. Krótki kurs „kisielizmu”

Mój ulubiony wizerunek „Kisiela”, to jego wspólna fotografia z Czesławem Miłoszem. Robią na niej „dzikie” miny, błazeńskie grymasy, które można nazwać „witkacowskimi”, bo wydaje się, że inspirację do niuch czerpali obaj panowie właśnie z fotografii Witkacego. Lubię to zdjęcie, bo mam nieodparte wrażenie, że bardzo trafnie wyraża ono życiową postawę Stefana Kisielewskiego. Taką błazeńską drwinę, prześmiewczą postawę prezentował nie tylko w stosunku do PRL i realnego socjalizmu, ale także, o czym wiedza nie jest tak powszechna –- w stosunku do niektórych przejawów życia katolickiego w Polsce, w stosunku do katolików świeckich, kleru i hierarchii. Był błaznem nie tylko antysocjalistycznym, ale także błaznem, by tak rzec, en general. Choć na dobre i złe związał się z formacją katolicką skupioną wokół krakowskiego „Tygodnika Powszechnego”, w którym publikował legendarne felietony, nie lubił nie tylko „komunizmu” i „socjalizmu”, ale także integryzmu katolickiego. Był n.p. sceptyczny w stosunku do antyaborcyjnej ofensywy prawicowo-katolickiej z początku lat dziewięćdziesiątych, a emblematyczne dla patriotycznej prawicy polskiej powstanie warszawskie konsekwentnie uważał za absurd. Był właściwie łagodnym heretykiem w łonie własnej formacji ideowej. Walczył z całym światem, bo świat ogranicza ludzką wolność, a Kisiel był klasycznym, integralnym wolnościowcem.

Mimo upływu ponad trzydziestu lat od śmieci „Kisiela”, nie powstała dotąd jego pełna biografia. „Kisiel” Mariusza Urbanka jest lekką gawędą o tytułowym bohaterze, a „Dzienniki” obejmują relatywnie wąski okres jego biografii, część czasów PRL, a ponadto, jak typowe w sensie gatunkowym, dzienniki, skoncentrowane są na bieżącym, PRL-owskim życiu autora, głównie politycznym, w tym przypadku obejmującym lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte. Na taką biografię przyjdzie więc chyba jeszcze trochę poczekać  – byle nie za długo, bo generacje czytelników Kisiela, o jego pokoleniu nie wspominając, nieuchronnie się wykruszają.

Szczęśliwie otrzymaliśmy „autobiografię intelektualną” – i napisaną i nie napisaną przez Kisiela. Napisaną – bo składa się na nią to, co „Kisiel” napisał i powiedział. Nie napisaną – bo konstrukcja na której te wypowiedzi są osadzone jak na osi, jest autorstwa Małgorzaty Sopyło, która dokonała godnego uznania dzieła wyboru z bogatej spuścizny „Kisiela”. Sięgając po jego rozmaite wypowiedzi, artykuły prasowe, mowy sejmowe, dzienniki, teksty przemówień sejmowych i w związkach twórczych, wywiady prasowe, radiowe i telewizyjne, a także jego wypowiedzi zarejestrowane przez Służbę Bezpieczeństwa, Sopyło skomponowała jego intelektualny „wizerunek własny”. Nadała im konstrukcję chronologiczną, obejmującą daty osiemdziesięcioletniego życia „Kisiela” – 1911-1991, a kolejne tytuły rozdziałów („Dojrzalec” 1911-1933, „Bunt” 1934-1939, „Obłęd” 1939-1944, „Racjonalizm” 1945-1948, „Rochefort” 1948-1955, „Pośrednik” 1955-1961, „Legalny opozycjonista” 1961-1965, „Radykalizacja” 1966-1970, „Na marginesie” 1970-1976, „Cud” 1976-1982, „Recepta” 1982-88, „Wrzenie”1988-1990, „Ostatni rok” 1990-1991” trafnie określają esencję, clou kolejnych okresów i etapów w kisielowym życiu. Ktoś określił jego życie, parafrazując tytuł opowieści Marii Dąbrowskiej, jako „przygody człowieka myślącego”. Komuś innego przydomek „Kisiel” zrymował się z „Wawelem”, trudno orzec czy bardziej z krakowskim zamkiem królewskim, czy w Wawelem, dziejopisem z „Balladyny” Juliusza Słowackiego. Księga „Stefan Kisielewski. Reakcjonista. Autobiografia intelektualna”, to swoista antologia przemyśleń „Kisiela” na wszelakie tematy, to przyczynek do „kisielologii”.

Był człowiekiem paradoksów, atjednym z wielu było to, że Tak krytykowany przez siebie siermiężny realny polski socjalizm przedkładał nad Paryż, w którym często bywał i w którym zastał go stan wojenny. Może przydałoby się, dla pełniejszego obrazu, zaczerpnąć też z powieści Kisiela („Sprzysiężenie”, „Widziane z góry”, „Cienie w pieczarze, „Ludzie z akwarium”, „Przygoda w Warszawie”, „Romans zimowy”, „Śledztwo”), bo  w nich też, zarówno w odautorskiej narracji, jak i w wypowiedziach oraz postawach postaci, zawarł część siebie. Benedyktyńska praca Małgorzaty Sopyło owocnie się opłaciła.

„Stefan Kisielewski. Reakcjonista. Autobiografia intelektualna”, wybór i opracowanie Małgorzata Sopyło, Ośrodek Karta, Warszawa 2021, str. 391, ISBN 978-83-66707-10-8

Zanim podłączą nasze mózgi

Przypadającą na 2020 rok 250 rocznicę urodzin G.W.F. Hegla Slavoj Žižek postanowił uczcić w wyjątkowy sposób. Napisał książkę, w której nie tylko w swoim niepowtarzalnym stylu dowodzi, że odesłanie Hegla do filozoficznego lamusa było przedwczesne i niesprawiedliwie, ale pokazuje, co Heglowska filozofia ma do zaproponowania w dość szczególnej kwestii nurtującej dziś wielu myślicieli (i nie tylko). Co wyniknie z połączenia naszych procesów myślowych z maszynami cyfrowymi? Zastanówmy się nad tym, jak wpłynęłaby na nasze społeczeństwo sytuacja, w której maszyny stałyby się rozszerzeniem naszych mózgów albo nauczyłyby się „czytać nasze myśli”? Co to oznacza dla nas jako „ludzi”? Czy przedsięwzięcia w rodzaju finansowanej przez Elona Muska spółki Neuralink powinniśmy traktować jako szansę, czy raczej jako zagrożenie dla naszego sposobu życia? Žižek nie opowiada się po żadnej ze stron, raczej niczym wytrawny psychoanalityk stara się ze zrozumieniem wysłuchać obu.

Slavoj Žižek (1949) – słoweński socjolog, filozof, marksista, psychoanalityk i krytyk kultury, jest profesorem Instytutu Socjologii Uniwersytetu w Lubljanie, wykłada także w European Graduate School i na uniwersytetach amerykańskich. Jego książka „Revolution at the Gates”(2002), której polskie wydanie p.t. „Rewolucja u bram”ukazało się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej w 2006 roku (drugie wydanie, 2007), wywołało najgłośniejszą w ostatnich latach debatę publiczną na temat zagranicznej książki wydanej w Polsce. Jest również autorem „W obronie przegranych spraw”(2009), „Kruchego absolutu”(2009) i „Od tragedii do farsy”(2011).

„Być dzisiaj heglistą nie oznacza konstruować nowy ideał (pełne uznanie, nowoczesne państwo, naukowe poznanie) (…) – powiada Żiżek we wstępie – Chodzi raczej o to, by postępować jak prawdziwy postheglista: traktować Hegla nie jako zwieńczenie czy konkluzję, lecz jako punkt wyjścia pozwalający zadać pytanie: jak nasz dzisiejszy stan rzeczy wyglądałby z z tego początkowego punktu? I ponownie, co jeśli Hegel pozwala nam lepiej, (czy po prostu właściwie) zrozumieć te zjawiska, które są wyjątkowo postheglowskie, które są tym, „czego Hegel nie mógłby sobie nawet wyobrazić”? (…) „Hegel tylko wtedy jest żywy jako myśliciel, kiedy podejście jego nadał działa, to znaczy: tylko jeśli pytanie „jak nasze czasy wyglądają w oczach Hegla” pozostaje sensowne  i produktywne. I czy można sobie wyobrazić bardziej surowy test dla produktywności heglowskiego podejścia niż zjawisko mózgu podłączonego, które jest przecież postheglowskie par excellence, jest czymś całkowicie nie do pomyślenia dla Hegla, czymś co wyraźnie należy do innej epoki?”. Przysposobiwszy najważniejsze segmenty systemu myślowego Hegla do swoich potrzeb i do swojej wizji, Żiżek przystępuje do wyrażonej w tytule idei „podłączonego mózgu”, czyli „tematu niniejszej książki”.

„Perspektywa podłączonego mózgu (bezpośredniego połączenia między naszym mózgiem i maszyną cyfrową, które popularnie zwane jet „neuralinkiem”) jest główną wskazówką, że istnieje takie zagrożenie, tak więc powstaje pytanie: co stanie się z ludzkim mózgiem, z naszą podmiotowością, jeśli coś takiego, jak podłączony mózg faktycznie się pojawi? Być może tym, co wymknie się z cyfrowej przestrzeni, nie jest złożoność myślenia, ale najbardziej podstawowa samotożsamość rzeczy”. Żiżek skupia się – jak deklaruje – na jednym tylko zasadniczym pytaniu – „jak zjawisko mózgu podłączonego wpłynie nie tylko na nasze doświadczenie jako samych siebie jako wolnych jednostek, ale również na sam nasz status jako wolnych ludzkich jednostek? Pytanie to zmusi nas również do doprecyzowania pojęcia istoty ludzkiej jako takiej: jeśli bowiem faktycznie wchodzimy w erę postludzką, to w jaki sposób ten fakt pozwala nam postrzegać w nowy sposób samą istotę bycia człowiekiem?” Te pytania są zasadne tym bardziej, że „już wkrótce będziemy mieli do czynienia z maszynami, które nie tylko będą objawiać oznaki samoświadomości, lecz także znacznie przekroczą ludzką inteligencję”.

Tak wyposażony przez Żiżka czytelnik może wkroczyć w siedem zagadnień ujętych w siedem rozdziałów, od poświęconego „cyfrowemu państwu politycznemu” aż po traktat o cyfrowej apokalipsie i po nowa, tym razem żiżkową koncepcje „końca historii”. Nie mam zamiaru ułatwiać nikomu lektury studium Żiżka, pisane charakterystycznym dla niego, trudnym, ekscentrycznym językiem. Sami stańcie przed „okiem demona” Nowego Wspaniałego Świata, „Nowej Rzeczywistości i sami się z nią zmagajcie. Z użyciem rozumu jeszcze nie podłączonego

Sławoj Žižek – „Hegel i mózg podłączony”, przekład Maciej Kropiwnicki,  Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2021, str. 240, ISBN 978-83-66232-98-3

Pola tajemnicza jak Greta

Ta opowieść skierowana jest właściwie wyłącznie do tych, którzy mają swoje lata i fenomen Poli Raksy pamiętają z własnego dzieciństwa lub z młodości i którzy oglądali ją w czasach, gdy istniała na ekranie jako gwiazda w czasie bieżącym. Ktoś, kto urodził się w okresie, w którym ta gwiazda polskiego kina lat sześćdziesiątych była czynna, lub jest niewiele starszy, i kto zna filmy z Polą Raksą jedynie z archiwalnej konserwy raczej nie jest w stanie poczuć prawdziwego smaku jej aktorskiej osobowości.

Pola Raksa była oszałamiającą pięknością, kobietą o niezwykle magicznej i oryginalnej urodzie, a także bardzo utalentowaną aktorką o niezwykle sugestywnym, unikalnym sposobie gry. Jej sylwetkę, twarz i barwę głosu poznawali zarówno młodociani widzowie, którzy oglądali ją w ekranizacji „Szatana z siódmej klasy”, a kilka lat później jako Marusię Ogoniok, ukochaną Janka Kosa (Janusz Gajos) w serialu „Czterej pancerni i pies”, jak i widzowie dorośli, którzy podziwiali ją w ekranizacjach „Popiołów” czy „Rękopisu znalezionego w Saragossie”, a także w licznych rolach współczesnych, bo przy całej stylowości swojej urody była jednak typem kobiety współczesnej („Beata”). Autor opowieści, Krzysztof Tomasik, przywołuje koncert grupy „Perfect” z września 1982 roku i prawykonanie „Autobiografii”, w której tekście pojawia się nazwisko Poli Raksy („Poróżniła nas, za jej Poli Raksy twarz, każdy by się zabić dał”). Już wtedy Pola Raksa nie była „aktualną” gwiazdą, już miała za sobą najlepsze lata aktorskie i najważniejsze role. Dziś, czterdzieści lat późnej mamy do czynienia z postacią podwójnie – i legendarną i „archiwalną”. A jednak, gdy się także dziś ogląda Polę Raksę na ekranie, nie ma się uczucia „anachroniczności” czy „archiwalności” jej aktorstwa, typu który tworzyła, tak jak ma się takie wrażenie w przypadku szeregu skądinąd wybitnych aktorek także z jej pokolenia. Zwracano przy tym uwagę już w jej czasach, że reprezentowała cokolwiek „aseksualny” typ kobiecego aktorstwa. Rzeczywiście, patrząc na piękno i subtelność urody Poli Raksy, nie sposób nie zauważyć, że wyrażała – jak to ujął Tomasik – „seksapil bez seksapilu”. Być może to, że charakteryzowała ją uroda „alabastrowa”, „porcelanowa”, bardzo finezyjna, subtelna, sprawiało, że odbierana była do pewnego stopnia jako bezcielesna, eteryczna. Było też charakterystyczne dla Poli Raksy, że choć reprezentowała typ aktorstwa gwiazdorskiego, opartego w dużym stopniu na stylowej urodzie, podobnie jak jej – niemal –  rówieśniczka, Beata Tyszkiewicz, to nie była jak ona aktorką wyłącznie filmową, ale także teatralną i występowała m.in. w zespole prestiżowego Teatru Współczesnego w Warszawie. W przeciwieństwie jednak do Tyszkiewicz, która występowała na ekranie także w późnym wieku, Pola Raksa w pewnym momencie przerwała swoją karierę, co prawda nie w momencie kulminacyjnym jej kariery, ale ciągle w okresie jej trwania. To sprawia, że niektórzy porównują ją do Grety Garbo, która w podobny sposób wyszła z aktorstwa „po angielsku”, bez słowa wyjaśnienia. I podobnie jak Garbo, która do końca życia zachowała w tajemnicy powód swojego odejścia, tak samo zachowuje się Pola Raksa. Nie tylko od wielu lat nie występuje, ale także izoluje się od ludzi , odmawia udzielania wywiadów i wyjaśniania przyczyn swojego nagłego odejścia w kwiecie wieku i kariery. A że była to aktorka i osobowość (kwestię urody już odfajkowaliśmy) fascynująca i niebanalna, więc tym bardziej cenna jest ta opowieść przypominająca „Poli Raksy twarz”.

Krzysztof Tomasik – „Poli Raksy twarz”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, str. 2022, str. 270, ISBN 978-83-8191-426-0

Korea i koreańskość

Fascynująca opowieść reporterska Romana Husarskiego dotyczy współczesnej Korei Południowej i o historii Korei dowiemy się z niej niewiele. Moja wiedza o tym kraju była bez mała zerowa, a teraz wiem, żew latach 1392-1897 czyli przez 500 (pięćset!) lat istniało królestwo Korei, zwane Joseon, co w swobodnym przekładzie znaczyło „Kraina Spokojnego Poranka”. W latach 1897-1910 siły polityczne Korei dążyły do powołania cesarstwa, ale plan się nie powiódł, natomiast doprowadził do skutku przeciwnego od zamierzonego, bo kraj wpadł pod okrutny „but” Japonii i tak pozostało do 1945 roku. Potem doszło do podziału Korei na komunistyczną Północną i kapitalistyczną Południową, który doprowadził do słynnej wojny „koreańskiej” lat 1950-1953. A potem powstały dwa regularne państwa koreańskie, komunistyczne z Kim Ir Senem na czele i to drugie – dynamiczna, hiperrynkowa Korea Południowa. Tyle historii, bo Roman Husarski zajmuje się w swoim reportażu głównie współczesną Koreą Południową. Przewija się w narracji autora zafascynowanie Koreą, Husarski ten kraj kocha i usiłuje dowiedzieć się o nim wszystkiego, co tylko się da. W tym celu poznał, na ile to możliwe, język koreański. Brak jego znajomości utrudnia Europejczykowi poznawanie tego kraju dużo bardziej niż nieznajomość któregokolwiek z języków europejskich podczas pobytu w danym kraju europejskim. Posługiwanie się basic english we Francji co prawda nie ułatwia dobrego kontaktu językowego z Francuzami, uniemożliwia wnikanie w różne subtelności kulturowe, ale nie stanowi jakieś radykalnej przeszkody w kontaktach z nimi. Brak przyzwoitej (co nie znaczy – biegłej) znajomości języka koreańskiego to bariera radykalna, nawet jeśli jesteśmy w stanie porozumieć się z Koreańczykami po angielsku. Husarski poznał język koreański dobrze i dzięki temu pole jego zgłębiania Korei było rozległe i głębokie, To, na co m.in. zwraca uwagę, to silny w społecznej świadomości Koreańczyków  „kompleks japoński”, ciągle żywy mimo upływu 77 lat od japońskiej, zbrodniczej okupacji. Drugi, wynikający z niego, to feblik militarystyczny. Trzeci kompleks Koreańczyków to „sen o harmonii”, o spokojnym życiu, rodzaj refleksu historycznego nawiązującego do czasów „Krainy  Spokojnego Poranka”, do „snu o harmonii”. To odwieczne, koreańskie marzenie, nigdy nie zrealizowane. W Korei Południowej silne są wpływy chrześcijańskie, znacznie większe niż n.p. w Chinach czy Japonii, ale owo chrześcijaństwo określane jest jako „chrześcijaństwo w konfucjańskiej czapce”. Husarski porusza różne kwestie, n.p. stosunek do zwierząt, w szczególności do psów. Jak wiadomo, ich mięso stanowi element menu koreańskiej kuchni, ale raczej restauracji, jako luksus kulinarny niż składnik menu domowego. Jednak po raz pierwszy od stuleci pojawił się w Korei ruch na rzecz praw i dobrostanu zwierząt, w którym aktywne są przede wszystkim młode kobiety w wieku od 16 do 30 lat, co jest kolejnym dowodem na to, że w różnych krajach i różnych kulturach, to młode pokolenie kobiet staje w awangardzie postępu wszelakiego, to ono zdolne jest do współczucia wobec cierpiących i skłonne do prób naprawy rzeczywistości. Jak wszędzie, także w Polsce, młode pokolenie mężczyzn jest znacznie bardzie konserwatywne, zachowawcze, mało wolnościowe, sztywne w swoich postawach społecznych i indywidualnych. To interesująca prawidłowość zauważalna pod różnymi szerokościami geograficznymi. Wiele jest też o „młodej Korei”, a zatem wraz z autorem „zajadamy się kimchi, słuchamy k-popu, zgłębiamy koreańskie praktyki kosmetyczne i z zapartym tchem oglądamy kolejne nagrodzone filmy. Pod tą maską, którą sami Koreańczycy chcą pokazywać światu, znajdziemy jednak trudną historię i jeszcze trudniejszą współczesność. To państwo, w którym ludzie żyją najdłużej na świecie, wielkie bogactwo spotyka się ze skrajnym ubóstwem, religie konkurują ze sobą niczym firmy, a wojny toczą nie tylko partie, lecz także regiony, pokolenia oraz płcie. Husarski pyta czym jest koreańskość i jak połączyć wieloletnią tradycję ze współczesną moralnością. Z odpowiedzi wyłania się wielowymiarowa, niejednoznaczna i fascynująca Korea”.

 Jest też w reportażu trochę o sąsiedniej Korei Północnej, o rosnącej popularności posiadania zwierząt w domu (głównie psów), o koreańskim świecie władzy („zło w Błękitnym Domu”), o tamtejszym buddyzmie i o innych zagadnieniach. Całość uzupełnia bogata bibliografia ułatwiająca wzbogacenie wiedzy o tym kraju. A na samym wstępie autor wyraźnie zachęca do obejrzenia pierwszego filmu który, bodaj przed rokiem, otrzymał Oscara – „Parasite” Boong Joon-ho, interesującej, realistycznej w formie, a metaforycznej w wymowie syntezy współczesnej Korei Południowej.

Roman Husarski – Kraj Niespokojnego Poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021,  str. 310, ISBN 978-83-8191-271-6

Powieść kryminalna – laboratorium myślenia

Nie od dziś powieść kryminalna wiedzie podwójne życie. Jedno stwarzała ona sama sobie i licznym jej czytelnikom, drugie tworzą literaturoznawcy, którzy w jej tworzywie i konstrukcji dostrzegli znaczenia i treści dalece wykraczające poza ich literalny, bezpośredni odbiór. Justyna Tuszyńska, autorka studium „Dlaczego literaturoznawcy c(z)ytują kryminały?” przywołuje choćby opublikowaną w 1979 roku „Powieść kryminalną” Jerzego Siewierskiego, także autora powieści kryminalnych, który spojrzał na bliki mu gatunek niejako z zewnątrz i całościowo. Autorka przywołuje też. m.in.  „Poetykę powieści kryminalnej” Stanko Lasicia czy „Struktury narracyjne u Fleminga” Umberto Eco, którzy to dwaj autorzy dokonali syntezy gatunku powieści kryminalnej, ukazując całościowy schemat, obejmujący stały układ elementów kompozycyjnych konstytuujących powieść kryminalną. Szereg innych badaczy zajmowało się bardziej szczegółowymi zagadnieniami związanymi z powieścią kryminalną. Rosjanin Wiktor Szkłowski i Roger Callois zajmowali się „potencjałem zagadki kryminalnej”, a ten ostatni także grą w czytelnikiem. Roland Barthes zajmował się sekwencją akcji w powieści kryminalnej. Alain Robbe-Grillet badał przestrzeń, a Michel Butor (obaj przedstawiciele kierunku „nouveau roman” („nowej powieści”) – kategorię czasu. Z kolei Stanisław Lem i Umberto Eco analizowali proces dociekania, metody śledczego, badawczego postępowania. Nawiasem mówiąc, Stanisław Lem, jest jedynym analitykiem kryminału (także autorem: „Śledztwo”), któremu poświęcony jest cały, finalny rozdział studium Tuszyńskiej. Z literatury poświęconej gatunkowi należy też odnotować bardzo cenny, dwuczęściowy zbiór tekstów pod redakcją Anny Gemry – „Literatura kryminalna” (2016).

Naukowe zainteresowanie powieścią kryminalną wywołało na początku pewne zaskoczenie wśród części badaczy literatury, ponieważ cechą tego gatunku, od jego początków, był schematyzm, a ten jest generalnie traktowany jako wada literatury, zazwyczaj dyskwalifikujący ją z artystycznego punktu widzenia. Kryterium schematyzmu lub jego braku stanowi przecież jedno z najbardziej konstytutywnych kryteriów oddzielania literatury popularnej od wysokoartystycznej. Jednak autorka studium podważa zasadność tego poglądu, jako schematycznego: „Jak starałam się pokazać w swojej pracy, przekonanie to okazuje się złudne. Po schemat kryminalny sięgają autorzy literatury wymykającej się popularnym etykietom i prostej kategoryzacji oraz badacze reprezentujący tzw. „wielkie literaturoznawstwo”. W strukturze „kryminału” widzi ona „laboratoryjnie czysty przykład” licznych zagadnień teoretyczno-literackich, narzędziem refleksji nad literaturą w ogóle. Jedną z tego przyczyn jest to, że śledztwo jest klasyczną prezentacją myślenia analitycznego w ogólności, jako takiego. Owi autorzy prozy artystycznej, którym zdarzało się sięgać, całościowo bądź we fragmentach, po schemat zaczerpnięty z powieści kryminalnej, to m.in. Honoriusz Balzac, Edgar Allan Poe, Charles Dickens, Friedrich Dürrenmatt, Leonardo Sciascia, Umberto Eco i szereg innych. Również wśród autorów stricte związanych z gatunkiem powieści kryminalnej są tacy, którzy wzbogacali gatunek artystycznie, na różne sposoby wykraczając poza najprościej pojmowane schematy (n.p. Raymond Chandler, Dashiell Hammett, Gilbert Keith Chesterton, Arthur Conan Doyle, Agata Christie czy Georges Simenon). Wydaje się, że doświadczenie lektury tego studium może być najbardziej fascynujące nie dla teoretyków literatury, którym ta problematyka jest od lat dobrze znana, ani też dla czytelników, którzy czytają kryminały de naturaliter, wyłącznie „naiwnie”, lecz dla tych miłośników gatunku, którzy nie będąc znawcami tematu szukają jednak w lekturze wrażeń i przemyśleń wykraczających poza te najprostsze. Dla nich lektura studium Tuszyńskiej może być najbardziej interesująca, pełna niespodzianek i zaskoczeń.

Justyna Tuszyńska – „Dlaczego literaturoznawcy c(z)ytują kryminały?”, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2021, str. 319, ISBN 978-83-231-4588-2

Sklep potrzeb rozmaitych

„To jest zjawisko i nie ma na to rady” Antoniego Kroha uderza przede wszystkim bujnością życia, które jest w nim zobrazowane. To wspomnienia Kroha, które obejmują przede wszystkim, jako rozległa rama, jego przyjaźń z artystką-plastyczką Barbarą Magierową. To prawdziwy las rzeczy („silva rerum”) i zgromadzenie postaci, barwnych, zabawnych, interesujących z rozmaitych powodów. Czytelnika już w pierwszym zdaniu wita sympatyczny piesek Witaj, a następnie opowieść, gawęda, bujnie, dowcipnie i wielotematycznie się rozwija. Jest tu o wystawie poświęconej Łemkom, o galicyjskiej cierpliwości, o Fredrze, o Wielkiej Wojnie, o wywoływaniu duchów, o sokołach, o portretach trumiennych, o Spiszu, o kundelkach, o góralskim kożuchu i tym co po nim chodzi, o czeskiej Pradze, o życiu pozagrobowym, o Janie Kochanowskim. Wędruje się z autorem po rozmaitych szlakach, swobodnie, bez zobowiązań.

Lubię ten rodzaj literatury. Czyta się go z uczuciem wewnętrznego wyluzowania, bez konieczności trzymania się jakiejś zwartej struktury fabularnej, tematycznej czy myślowej. Kroh pisze lekko, barwnie, potoczyście i soczyście. Dlatego czytam Kroha z przyjemnością, mimo że nie jestem jakimś szczególnym fanem podejmowanej przez niego tematyki. Pisanie Kroha przypomina mi nieco prozę Melchiora Wańkowicza czy Zygmunta Haupta. Przy okazji warto wspomnieć, że autor kończy w tym roku osiemdziesiąt lat (rocznik 1942), że jest związany z Podhalem i Nowosądecczyzną, że jest znawcą kultury ludowej i współpracownikiem pisma Instytutu Sztuki PAN „Konteksty” tejże kulturze poświęconego. Jego pierwsza książka, która wzbudziła zainteresowanie szerszej publiczności, to „Sklep potrzeb kulturalnych” (1992). Napisał też „Spisz – wielokulturowe dziedzictwo” (2000), „Tatry i Podhale” (2002), „Praga – przewodnik” (2007), „Starorzecza” (2010), „Sklep potrzeb kulturalnych po remoncie” (2013), „Z polskiego na nasze, czyli prywatny leksykon współczesnej polszczyzny” (2019). Jest też autorem „O Szwejku i o nas”, a także tłumaczem literatury czeskiej, w tym m.in. „Przygód dobrego wojaka Szwejka” Jaroslava Haška.

Antoni Kroh – „To jest zjawisko i na to nie ma rady”, „Iskry”, Warszawa 2022, str. 311, ISBN 978-83-244-1112-2

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko