Sergiusz Adam Myszograj – wiersze

1
557
Sergiusz Adam Myszograj

Kolekcjoner motyli

Powiędły latarnie parkowe nad ranem
– wieczornych moralności strażniczki przygasły.
Przygasły i w końcu rozbiły o ławek skały
ludzkich wraków dobytek.
Ostatni papieros, jak gwiazda zaranna,
uratował się tylko jeden rozbitek.
Obieram z łupin wczorajszy dzień,
czas dopiąć kolejny guzik poranka.

Coraz mnie mniej wokół siebie.
Szybko zabieram swe kości pod płaszcz.
Chmury dzisiaj, jak białe trumny,
nie dla mnie jeszcze płyną po niebie,
jeszcze nie dla mnie.
Słońce mi spadło z górnej półki.
Może to w nim się dzisiaj utopię?
Zmartwychwstać wśród syren i miasta odgłosów.
Stracić przytomność od własnych słów.
Już ogrodników trzech mnie niesie
na katafalku motylich róż.

Moje słowa są jak zaklęcia.
Moje czyny nie dorównują im.
Ciągle jestem spóźniony,
albo do przodu o kilka chwil.
Z tych ogrodów poezji nie wyjdę już nigdy.
Godzę się na wszystko i do ostatniej chwili.
Ja i inni zamknięci ze mną w tym parku…

kolekcjonerzy motyli.


Mieszkanie nad księgarnią 

Małe mieszkanie z małym oknem,
przez które widać wielki świat,
wysokich lotów ma widoki,
choć często tych widoków brak…

A tam na dole książkowe mole
wgryzają się w uliczny strach
i kiedy nie stać cię na bilet
– stacja Łazienka, Paryż, Stół,
znajdź w sobie jedną taką chwilę, 
jak książka otwórz się na pół.

Bo zdaniem ulicy, bez odwołania,
przecinki jak drzewa są w ulicy zdaniach,
a wielkie domy jak akapity,
przez ,,o” z kreską zadają pytania:
co w prozie książki ciągle mnie zmienia,
w jakiej okładce usiąść wypada?
Bo nie ma książek bez tytułu znaczenia,
choć ludzie są często bez imion i mienia.

Małe mieszkanie z małym oknem,
przez które widać wielki świat,
a tam na dole książkowe mole 
wgryzają się w historii ślad…

Tutaj na górze piękne motyle 
piszą historię wprost dla róż
i krótkim lotom oddając chwile
wiedzą, że dziś jeszcze
spadną w dół.


Poema 

Moja poezja nie mieszka w parkach,
nie szuka w nich zieleni cienia,
nie siada na tych starych ławkach
podpartych skronią,
czekając olśnienia.

Nie karmi też księżyca,
kamyczkiem co w stawie
uśmiechem wabi poetów i drani,
i nawet gdy motyl przeleci słyszalnie,
gdzieś ptaków śpiew 
za brzegową ud linią…
tam mieszka właśnie 
i na wyciągnięcie mej dłoni czeka.

We włosach twych plącze się zmyślnie, 
pachnąca
i pod kolanami chowa,
gdy dusza się poci, 
i spoci się duszy
twoja linia bioder brzegowa.
Tyle lat mieszkała w ziemi
pod twymi stopami
co od deszczu mokre, 
dziś spijam z nich krople…

W oktawie słów poezja ma mieszka,
w tych strunach ciał nabrzmiałych rozkoszą,
w melodii pieśni, co…
wygrywanych szeptem słów, 
oddechów 
tygrysi pomruk się w nich pieści.

W  pożegnań dłoni, 
ciał skomleniu,
co do tęsknoty naszej woła, 
w  kanionach papilarnych palców,
do dna się aż wlewa 
ten zapach twój i tam
powoli kona…

Przesiewam ten poezji proch,
co kiedyś zmieni mnie nad ranem 
w spalony niczym kartek stos,
słońcem poezji
 niezapisanej…


Rosie

Mała Wietnamka o imieniu Rosie, 
zawsze miała za daleko
by czytać mi z ust.
Nie było w niej tęsknoty,
nie było w niej fałszu – mały cud.

Mówiła dokładnie tylko to, co chciała
– w zasobie słów przywiezionych tutaj,
ze sobą, z dalekiego kraju.
Po ośmiu tygodniach
zaczęła się w końcu uśmiechać.
Rosie – kobieta w ciele dziecka.

Pożyczyła sobie imię
z mojego zasobu słów mimo,
że nazwy kwiatów w jej kraju
są o wiele piękniejsze.
Rosie – dobra nazwa dla małej łódki…

Nigdy nie wpłynie na mój wielki ocean
mimo, że tylko ja zwracałem się do niej
 tym imieniem – być może nawet
za często…


Samotność

Samotność zaczyna się wtedy,
gdy słyszysz,
jak głośno rosną twoje paznokcie
i łamią się włosy.

Samotność zaczyna się wtedy,
gdy bezbłędnie wskażesz
miejsce w narożniku okna
– tam pojawi się księżyc.

Samotność zaczyna się wtedy,
gdy noc staje się czarnym kotem
co czmychnie nad ranem,
ale ty wiesz, że on wróci.

Wtedy zaczyna się samotność,
kiedy poczujesz w tłumie,
że każdy, kto odważy się spojrzeć ci w oczy,
zna twoje obce imię.

Samotność zaczyna się wtedy,
gdy ktoś czeka na ciebie,
a ty o tym nie wiesz i nie dowiesz się nigdy,
bo właśnie zaczęła się
twoja samotność…


Zdążyć przed świtem

Jeździmy przed świtem
ze Śmiercią po mieście.
Taksówka nam płonie
w ciemnościach i deszczu.
Wspaniała z nas para
w milczeniu  się toczy,
w lusterku kierowcy
odbija się strach.
Na tylnym siedzeniu,
znudzeni, w milczeniu
– ja i Śmierć,
Śmierć i ja.

Jeździmy znudzeni
ze Śmiercią po mieście.
Taksówką mijamy
przybytki poezji.
Deszczowe teatry,
złe knajpy i kina.
W mistrzowskich kreacjach
dziś pewnie ktoś gra…
Na mokrych afiszach
aktorzy komedii,
ja i Śmierć,
Śmierć i ja.

Jeździmy ze Śmiercią
bez celu po mieście.
Taksówkarz właśnie
rozjechał psa.
Pobladły ze strachu
nie wydał mi reszty,
ja i Śmierć,
Śmierć i ja.

Miłość dziś krąży
taksówką po mieście,
taksówki są tanie,
więc miłość jest wszędzie
– rozbija się w barach
pijanym swym echem,
wrażenia dziś barman
jej stawia na krechę.

Jeździmy przed świtem
z Miłością po mieście.
Lecz dzisiaj nie zdarzy się
żaden już cud.
Taksówkarz rozgrzeszył…
tak bardzo mnie kusi
spowiedzi deszczowy
konfesjonał jej ud.

We wspólny się napis
zmieniają neony,
a powiek kurtyna
zamyka się w snach.
Gdy znika za rogiem,
bezkresnym, zamglonym  
deszczowa taksówka,
Śmierć, Miłość i ja.


Biuro Rzeczy Znalezionych

Zgub się ze mną.
No zgódź się!
Zgubmy się po kieszeniach,
gdy na siłę szukają
na ulicach nam cienia.

I na wczoraj się zgub
wśród niedzielnych obiadów,
zgub się ze mną za zgodą
twych najbliższych sąsiadów.

Zgub się ze mną dwa razy,
abym taką miał pewność,
że ja gubię się z tobą
a ty gubisz się ze mną.

Zgub się chociaż na chwilę,
zgub się znowu i jeszcze…
Zgubić w deszczu najprościej,
gdy rozpływa się przestrzeń.

Kiedy Świat w rynnach płynie,
serce pęka jak tama,
jak cudownie jest zgubić
kogoś bez pożegnania.

Zgub mnie proszę nad ranem,
gdy już będę zmęczony
bym obudził się w biurze
,,Rzeczy Serc Znalezionych”.


Gra wstępna

Przyjechali.
Rozmontowali pół nieba,
spod chodnika powyciągali
stare sprawki.
Znalazł się nawet
grosz starszej pani,
która w zeszłym stuleciu
szła z kochankiem na lody.
Elewacje kamienic
zwinięto w rulony
i wysłano do cukierników.
Z wieży zdjęto nawet
zakurzone wskazówki
zegara.

Teraz remont
będzie trwał
wiecznie…
***
Skłamałbym,
gdybym powiedział,
że umiem tańczyć,
a moje podłogi lśnią.
Skłamałbym,
gdybym powiedział,
że słońce jest słodkim ciastem
i oblizuję usta kiedy je widzę.
I musiałbym umrzeć,
gdyby od jutra
miała istnieć tylko prawda,
więc nadal mówię, dzisiaj,
że cię nie kocham,
nie kocham cię.
Skłamałbym,
gdybym powiedział,
że płaczę tylko w deszczu,
by nikt nie widział moich łez.
Nie mogę czytać
w twoich myślach
i brakuje mi trzech zębów,
ale gdybym miał o ciebie walczyć,
to śmiało mogę je wszystkie stracić,
więc nadal mówię, dzisiaj,
że cię nie kocham,
nie kocham cię.
Od jutra
będę niewidzialny i prawdomówny,
ale dzisiaj – nadal mówię,
że cię nie kocham.
Nie kocham cię.


Miasto

Mój dom
jest na samym końcu najdłuższej ulicy.
Uważaj – tu mogą zaatakować cię
nawet koty!
Wracam do domu na czworakach.
Tutaj psy wołają mnie po imieniu.
Z wielkim hukiem spadają liście zielone.
Powietrze z płuc mi uciekło,
nie gonię.

Pozwólcie przejść mojej kwietnej procesji.

Mieszkam
w tej części miasta, co i tak na zmarnowanie.
Uważam – tu mogą zaatakować mnie
nawet koty.
Kobiety chcą ze mną tańczyć.
Słyszę to uliczne tango.
Jeszcze kilka kroków do moich drzwi.
Niech wszystkie hortensje
mają się na baczności!
Zawiść, fałsz i zdrada to słowa–psy
z innego stada.

Pozwólcie przejść mojej kwietnej procesji.


Pani Mayumi

Pani Mayumi
codziennie rano
karmiła swoje ryby
monetami.
Błękitne prawdy
poranka jej kimon
często zmieniały się
w niebo,
odsłaniając przy tym
jej nagie ciało.
Mała walizeczka
towarzyszyła jej
przez cały dzień,
dopiero wieczorem
wyjmowała z niej
księżyc.

Pani Mayumi,
dzisiaj,
ma lekcję tańca.
Przylecą motyle
i małe ptaszki.

Wskoczę na parapet
– może mnie zauważy,
pomiędzy kwiatami…


Rok tygrysa

Jutro zabiorą mnie na wystawę.
Trochę się denerwuję,
powtarzam ostatnie ćwiczenia
z połykania szpady.

Klatka już czeka.
Postawią mnie w niej na barze,
w najgorszej spelunie w mieście.

Barman opowie mój życiorys.
Już dziś możesz kupić bilety
i zabrać ze sobą dziewczynę.
Orkiestra już się stroi.

Nie wiem jak to się skończy
– ma przyjść wiele pięknych i znanych kobiet:
albo wszyscy będą się wspólnie kochać,
albo wszyscy pójdziemy na noże…

Klucz do klatki wysłałem ci pocztą.

Sergiusz Adam Myszograj. Poeta, fotograf, społecznik, ur. 20 października 1974 we Wrocławiu. Absolwent UAM w Poznaniu Licencjat – Kulturoznawstwo. Sergiusz Adam Myszograj – Żeglarz dryfujący na statku codziennej wrażliwości, obserwator życia i jego nieprzewidywalnych zmian. Poszukiwacz nowych lądów tożsamości, opisujący teraźniejszość oraz nieuchronny cykl przemijania w poetyckim dzienniku pokładowego – licentia poetica. Publikuje swoje wiersze na łamach “Gazety Lubońskiej” oraz w tygodniku “Angora”. Publikuje w periodykach kulturalnych i antologiach poezji współczesnej – ,Pro Libris”, ,,Jak podanie ręki”, ,,Potyczki aforystów”. Członek jury w konkursach poetyckich. Scenarzysta krótkich etiud filmowych będących tłem do tworzonych przez siebie wierszy. Twórca tekstu do pieśni -hymnu, upamiętniającego Powstanie Poznańskiego Czerwca 1956. Inicjator spotkania na schodach Teatru Wielkiego w Poznaniu – pierwszego dnia wiosny, którą to wiosnę twórcy, pisarze i poeci witają swoimi wierszami przedstawionymi w wolnej recytacji. Założyciel Teatr’a Impro Drama Semper Fidelis. Członek poznańskiego Klubu Literackiego „Dąbrówka”.

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. “Zgub się ze mną dwa razy, abym taką miał pewnośćc”…. Cudne Sergiuszu Adamie, zresztą jak wszystkie… Pozdrawiam serdecznie Agnieszka Troszczyńska 🙃

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko