ELŻBIETA MUSIAŁ – pielęgnowanie chwil w tomie Marka Wawrzkiewicza

1
222


Liryka chwil

A może jest tak, że wszystko już napisałem,
Nawet to zapomniane, nienapisane.
(Płomyk, s. 6)

Reminiscencje, pielęgnowanie chwil i upamiętnienie najbliższych ludzi oraz miejsc naznaczonych nimi są treścią nowego tomu Marka Wawrzkiewicza „Chwila jawy”. Literatura (a w szczególności liryka) lubi karmić się wspomnieniami, ale ten Autor osiągnął mistrzostwo w poetyckim utrwalaniu chwil. Dowody znajdziemy nie tylko w tym tomie, ale i w wielu wcześniejszych w jego pokaźnym dorobku. Obezwładniające są te Wawrzkiewiczowe wspomnienia. To liryka najwyższych lotów. Z jakichś powodów większość z nas lubi obcować z wierszami, które niosą posmak słodko-gorzkich okruchów przeszłości. A te na domiar przybrały postać osobistych wyznań. Lecz wspomnienia – jakie by nie były i wszystko jedno czego dotyczyły – zawsze w swoim kodzie mają wpisane przemijanie.

Cóż, niechętnie godzimy się na przemijanie, a przecież jest niezawodne. Za wszelką cenę i na przekór porządkowi zjawisk próbujemy zatrzymać przy sobie choć drobiny świata, który… już jest przeszłością. Przywołujemy w pamięci „tamtych nas” w „tamtej rzeczywistości”, jakby się dało wskrzesić. Ze strzępków słów, obrazów, zapachów ze sporą domieszką wyobraźni tworzymy wewnętrzne światy; „Starość jest mniej mobilna. Ale / Ma coraz dłuższe wędrówki we wspomnienia” (Posejnele, s. 41).  Lecz czy wspomnienia są tylko ekwiwalentem utraconego? Lub może mają do spełnienia ważniejszą rolę – oswoić z upływem czasu? Takie pytania przyszły mi mimo woli do głowy, gdy wchłaniały mnie te wspomnieniowe obrazy. Owe pamiątki z życia, którym Autor nadał artystyczny wymiar. Musiały więc być dla niego ważne. 

Łza

Niekiedy myślę, że ciągle jest.
Powiada mi o tym powiew wiatru i zapach
Rzadko występujący w przyrodzie
I w tylu latach niezgody.
Zaraz będzie listopad
I dzień, w którym urodziła
I umarła.
Byłem jeszcze dość młody,
Ale nie miałem siły
Zamknąć jej oczu.
Pamiętam jednak ostatnią łzę
I nie mogę sobie darować,
Że ją otarłem.

Sierpień 2018

 W tomie jest duża dawka lirycznej zadumy podszytej lękiem jak najbardziej ludzkim. Jest zapis chwil ulotnych, mgnień, migotań i muśnięć po najczulszych strunach wrażliwości. Jedne przybrały formę miniatur, inne nieco bardziej rozbudowanych rozważań. Tak czy owak zapisy są myślą złapaną na gorącym uczynku, która mierzy się z upływem, odchodzeniem i największą z tajemnic; „Umysł jest przecież / Bezrozumnym tułaczem, wędruje od bólu do tęsknoty, / Od ściany do eksplodującej ziemi” (Nie do pojęcia, s. 5). Nie mam wątpliwości, że myślenie wierszem u tak wytrawnego poety jest czynnością naturalną. Tak jak naturalnym jest prowadzenie życiowych obrachunków, gdy przychodzi na to gotowość; „Chłopiec, który długo mieszkał w starym człowieku, / Zaczął wreszcie dorastać. / Obserwuję z satysfakcją / Jak przygląda się sobie w lustrach wewnętrznych i zewnętrznych” (Starość, fragm., s. 20). Do głosu dochodzi wtedy potrzeba spowiedzi przed samym sobą, która ma doprowadzić do życiowych przewartościowań (?). Wiersze Wawrzkiewicza są właśnie takimi mentalnymi odsłonami, ponownym przetrawieniem noszonych w sobie duchowych i emocjonalnych „znalezisk”, by na nowo zdefiniować te najwartościowsze, najbliższe sercu. Autor dokonał nawet ich hierarchizacji.  

I nic się stać nie może, skoro się nie stało,
Dwie trzecie świadomości, że tak być musiało.

Jeden procent nadziei, a reszta żałości,
Zero po stronie zysku, sto procent nicości.

Sto procent przekonania, że ja, nie kto inny
Tej zawiei i mgieł tych jestem sobie winny.

Jedna siódma, pięć szóstych, pełne cztery czwarte.
Mam, na co zasłużyłem, co życia niewarte.

Powyższy fragment pochodzi z utworu „Ułamki” otwierającego tom. Już na wstępie otrzymujemy sygnał, jakich rozważań będziemy świadkami. Co więc jest tym największym ułamkiem całości? Przy założeniu, że życie wraz z zebranym doświadczeniem przyjmiemy za całość. Będzie to miłość – według Poety, a właściwie dla Poety. Miłość jako najpotężniejsze uczucie. Miłość do matki, do kilku kobiet, do przyjaciół i miejsc; „Kocham cię już parę lat. Czasem mi się zdaje, / Że nawet dłużej. Nikt nie ma większego prawa  / Powiedzieć: aż do śmierci. Nigdy nie było tak blisko / Od miłości do śmierci” (Mgła, fragm., s. 7). I otóż właśnie – nigdy nie było tak blisko od miłości do śmierci jak w tych refleksjach. Miłość i śmierć nieomal w uścisku metafizycznym.

Warto było żyć. Stałem się właścicielem
Rozległego cmentarza. Spoczywają we mnie
Rodzice, żona, ciotki, stryjowie, przyjaciele,
Poeci, którymi się zachłystywałem. Dłoń
Pamięta jeszcze uścisk ich dłoni.
(Bogactwo, fragm., s. 26)

Sekwencja wierszy, ten szyk w jakim ustawił je Autor, sugeruje osobiste formatowanie; od fundamentalnych, pierwszorzędnych i znamiennych przeżyć przez równie doniosłe do ulotnych i z pozoru nieznacznych, które też potrafią być bolesnym odłamkiem tkwiącym w pamięci. Lub jeszcze głębiej; „Odnaleźć, a potem zrozumieć to słowo / Zabłąkane w bezludnej przestrzeni pamięci. /Wyraz, który nazywa to coś / Między tęsknotą, a bólem” (Odnaleźć, s. 25).

Zatem kompozycja tomu jest przemyślana. Wiersze leżą obok siebie jak ulał, choć powstawały w odstępie ponad dziesięciu lat (2010–2021). W poszczególnych utworach też nie znajdziemy najmniejszej przypadkowości. Zadziwia poetycki warsztat, tu się wręcz czuje doskonałe panowanie nad twórczą materią, by osiągnąć jak najbardziej przejrzysty i precyzyjny (bo poetycki) komunikat. Zestrojenie słowa z wielowymiarowością opisywanych zjawisk i z równie złożonym instrumentem, jakim jest ludzka psychika – to dyscyplina tylko dla poetów, najlepszych. To zrozumiałe, że opublikowany wiersz staje się również formą rozmowy z czytelnikiem. A w tym przypadku przekaz jest komunikatywny, zrozumiały i przemawia do wyobraźni. Tu każdy szczegół czemuś służy. Każdy detal. Szkic obrazu zewnętrznego (zakotwiczenie niezbędne u tego Poety) prowadzi wprost do wewnętrznego pejzażu lirycznego „ja”. I do oceny sytuacji i relacji jednocześnie.  
  
Stanęła na szczycie stromych, bogato zdobionych schodów
I podniosła obnażoną rękę. Srebrne obrączki opadły dźwięcznie
Z nadgarstka i zatrzymały się na przedramieniu.
Zaszeleściła długa czarna suknia nabita cekinami.
Zdało się, że to nocne morze wbiega na plażę
I cofa zostawiając okruchy bursztynu. Spod grzywy
Kruczych włosów błysnęły oczy surowe i sprawiedliwe.
Kiedy tłum ucichł otworzyła usta i przemówiła stalowym głosem:
– Znowu zrobiłam go w wała.
Tłum zrozumiał i zaklaskał. On zrozumiał ostatni.
Siedział skulony, jadł kawałek wysuszonej ryby,
Rozgotowanego kalafiora i ziemniaki. Wszystko było
Niedosolone i przegrane, ale jakże zasłużone.
Było też parno i od rzeczywistości dzieliło go
Piętnaście minionych miesięcy
I przeszło trzysta przyszłych kilometrów.
Lipiec 2014

Niezwykle osobiste potrafią być niektóre wspomnienia – pamiątki. Przytoczony powyżej wiersz „Scena romantyczna” (s. 17) pomieścił tyle drobiazgów i niuansów. Tyle emocjonalnych stanów i poruszeń. Zapewne to ekspresyjność opisów powoduje, że odbieramy go nadzwyczaj sensualne. Ale tak przecież oddziałuje na nas sztuka, że już nie wiemy, w którym momencie kończy się realność, a w którym zaczyna kreacja. Granice zostają zatarte. Pozostaje prawda utworu i naszych odczuć.

I jeszcze pojemność stanowi niebagatelną cechę tych wierszy. Z pozoru w obrazie zamknięta została jedynie przelotna sytuacja, przebłysk chwili lub też odpowiedź na nagłe wezwanie duszy, lecz w tle zawsze snuje się coś jak smuga, swoją grę prowadzi niepojmowalne. Jest jakieś drugie dno. Ot, w oczywistości nieoczywistość – dwie strony życia i dwie strony wiersza. Odległe idzie tu wespół z obecnym, sen przeplata się z chwilą jawy, smutek miesza z oczarowaniem, gorycz… a gorycz opisana nawet ironią i humorem (osobliwość tej poezji). Zawrotne to rozpiętości.

Minione

Przypomniałem to sobie kiedy las zaszumiał
I z wysoka doleciał zgiełk porannych ptaków.
Przypomniałem to sobie, ale już nie umiem
Wrócić do porosłego bujną trawą szlaku.

To okruchy pamięci: kwitły dzikie róże,
Kruk dostojnie kołował nad polanką leśną
A dukt pod stopami złociście się kurzył.
Kłamałem: jeszcze, jeszcze wcześnie.

I tylko twojej dłoni zapach poziomkowy
Pamiętam, gdy dotknęła lekko mego czoła.
A owady huczały pomrukiem basowym,
Ziemia była gorąca i pyliły zioła.

Ale zmierzchło, minęło. Przez lasu szum ciemny
Przebija się łoskot pękających planet.
Tak niewiele zostało twego czasu we mnie,
Gdy osobno płyniemy w przestrzenie nieznane.
Czerwiec 2018

Poezji Wawrzkiewicza nie da się pomylić z inną. Ona ma swój szczególny, bardzo indywidualny urok, niby minionych epok, choć przecież nie, wszak wiersze oddają uwarunkowania naszego świata, są osadzone w konkrecie współczesnym. Zastanawiam się, czemu Autor zawdzięcza to upodobanie do klasyki? Czy tylko dobrym wzorcom wielkich poprzedników? Proszę posłuchać, jak płyną strofy „Minionego”. Tak, posłuchać, bo tam jest melodia. Wawrzkiewicz doskonale czuje się w ustrukturyzowanej poetyckiej mowie (jego druga skóra?). Formy stylizacyjne też przychodzą mu łatwo (no, przynajmniej takie mamy odczucie). Przykład? „15 listów”. Zatem jest wszechstronny i żadna poetyka nie jest mu obca. Sięga po nie na przemian i w zależności od tego, jaka melodia w nim w danym momencie płynie. Choć raczej, która poetyka lepiej służy tematowi, z którym się rozprawia.

Ze wszech miar polecam „Chwilę jawy” oraz inne tomy Marka Wawrzkiewicza. Znaleźć w nich można i czułe nuty, i wyrafinowane słowo, i oryginalne poczucie humoru. Wszystko świetnie zbalansowane, wyważone. Opowieść się snuje, a my jej wierzymy.
 
Elżbieta Musiał


Marek Wawrzkiewicz, „Chwila jawy”. Wydawnictw Adam Marszałek, 2021; s. 74.

Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko