Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
129

Lektura obowiązkowa!

Powiem wprost, „Pamiętniki” Stefana Kieniewicza (1907-1992) to lektura wspaniała, olśniewająca pamięcią piszącego, erudycją, skromnością, wiedzą. Tego ogromnego tomu, 748 stron, nie da się pochłonąć „na raz”, ale dzięki temu można czerpać przyjemność przynajmniej przez kilka, kilkanaście dni.

Kieniewicz to kilka epok – czas zaborów, II Rzeczpospolitej, wojny, PRL-u, dożył też III RP, (ale tego czasu już w tych zapiskach nie ma). Pamiętniki przygotował do druku syn profesora – też historyk i też profesor.

Urodził się w rodzinie arystokratycznej, ziemiańskiej, bardzo zamożnej. I te kilka lat spędzonych w rodzinnym majątku, w Dereszewiczach, to, chciałoby się powiedzieć, czas sielski. Bez finansowych kłopotów, z prywatną, domową edukacją, z życiem według ustalonych i trwałych reguł. „Wstając od stołu, szło się ucałować Mamę w rękę.” O tej zamożności niech świadczy choćby kilkudziesięciokilometrowa prywatna linia telefoniczna łączącą pałac z folwarkami, z fabryką, z rektyfikacją.

Wszystko to zmieniła I wojna światowa, a zwłaszcza przewrót bolszewicki i wojna dwudziestego roku. Niewątpliwie był to i koniec epoki, i koniec przyjaznego świata – bez wątpienia tak go odbierał młody Stefan. Traktat ryski pozostawił majątek Kieniewiczów po stronie sowieckiej. Niewiele z niego udało się uratować.

Ale koniec tamtego świata był też początkiem nowego, w odrodzonej Polsce, w całkiem nowym środowisku. No i przede wszystkim w mieście. Tym największym, Warszawie. „Ojciec mój w chwili przyjazdu do Warszawy był raczej bez grosza i nie bardzo wiedział za co utrzyma rodzinę.”

Poszedł do Zamoyskiego, szkoły więcej niż dobrej. Był uczniem piątkowym. I raczej nieśmiałym

Po pięciu latach przenieśli się do „Wisły”, mieszkania na ulicy Czerwonego Krzyża. To mieszkanie stało się oazą, rodzinnym siedliskiem aż do Powstania Warszawskiego, kiedy dom uległ zniszczeniu.

Tyle, że Stefan Kieniewicz, śladami brata, studia skończył w Poznaniu (gdzie ojciec miał kamienicę). I… i nie bardzo wiedział, co dalej robić. Szczęśliwe przypadki, studia doktoranckie, pobyt w Paryżu, praca w warszawskim Archiwum Skarbowym. Pierwsze publikacje „Wiosna ludów”…

Ale to, co fascynujące, w całym tomie, to sylwetki ludzi, z którymi się stykał, ich styl bycia, obyczaje, lektury, pokazy, zaangażowanie społeczne (do którego w ogóle nie miał serca), kościół. To także „panienki”. Każdy, czytając ten „Pamiętnik” musi się dziś uśmiechnąć. Bo choć był to, obyczajowo, świat bez wątpienia lepszych zasad, to jednak dziś… młodzi ludzie mają jednak łatwiej.

Ślub z Zofia Sobańską, zaproszenia na uroczystość ślubną, samo w sobie są to „kwiatuszki”, dzieci, to przedwojenne i wojenne.

Okupacja niemiecka. Zaangażowanie, w gruncie rzeczy, wydaje się, dosyć przypadkowe w AK-owskie podziemie (Biuro Informacji i Propagandy – referat ziem wcielonych do Rzeszy). „Prawdopodobnie na przydział ten wpłynął fakt, że byłem znany kolegom od Handelsmana jako specjalista od dziejów Poznańskiego.”

Powstanie, rana, wyjście do obozu w Pruszkowie, a potem obóz koncentracyjny. Kilka miesięcy, być może najcięższych w życiu przyszłego profesora. A po wyzwoleniu decyzja powrotu do kraju – inaczej niż dwaj bracia (przeżyli wojnę w oflagach).

Bieda. Tak, to była bieda. Milanówek, „Żabie oczko”. Szukanie pracy, pomoc rodzicom, habilitacja. I wreszcie etat na Uniwersytecie Warszawskim. I tak niechciana praca administracyjna. Pisanie, publikacje, nauczanie, podróże, spotkania. Czas przełomów: październikowy, grudniowy.

Kieniewicz bardzo szczegółowo opisuje dom rodzinny, pracę, książki, zagraniczne podróże. I wzruszające listy do mamy, z którą był bardzo mocno emocjonalnie związany.

Jeszcze raz napiszę: czyta się te „Pamiętniki” jak najlepszą powieść obyczajową. I dla każdego, kto chce choć trochę poukładać sobie w głowie realia czasów, w których żył Stefan Kieniewicz, jest to lektura obowiązkowa.

Nie był bohaterem, nie stroi się w takie piórka. Był poważnym naukowcem, bardzo zaangażowanym w swoją pracę, człowiekiem raczej nieśmiałym, znakomitym obserwatorem.

Gdybym szukał analogii, równie wspaniałych pamiętników, przychodzi mi do głowy tylko Mieczysław Jałowiecki i jego „Na skraju Imperium” (choć, oczywiście, czas obu pokrywa się tylko częściowo). Myślę, że to dobra rekomendacja…

Stefan Kieniewicz – Pamiętniki, Znak, Kraków 2021, str. 748.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko