Rekomendacje książkowe z Biesiady Literackiej SPP

0
241

Wacław Holewiński

Pamięć…  Ją warto zachować…

„Piórem i pazurem” to najnowsza książka Jarosława Abramowa-Newerlego. Inna od wcześniejszych „Lwów”, choć też autobiograficzna. To rodzaj diariusza, zapis najważniejszych zdarzeń z życia pisarza, kompozytora, dramaturga, obejmujący lata 1960-2021. Setki w nim nazwisk – pisarzy, aktorów, reżyserów, ludzi z pierwszych stron gazet i tych, których poza autorem, znają nieliczni. To opowieść, w której często przewijają się jego najbliżsi  przyjaciele: Włodzimierz Odojewski, Janusz Krasiński, Marek Nowakowski, Jerzy Sito, Kazimierz Orłoś, Władysław Terlecki, Janusz Wasylkowski. Sporo też w niej o podróżach (kajakiem, ale nie tylko), jego pracy w radio, w teatrach. Jest o pisaniu dla Agnieszki Osieckiej i Aliny Janowskiej. O twórczości dramaturgicznej: „Klik-klaku”, który tak naprawdę otworzył przed nim deski teatrów, ale też o tym, jak to się stało, że zaczął pisać prozę i książki na zamówienie.

Abramow-Newerly sporo pisze w „Piórem i pazurem” o swoim życiu osobistym, o dwóch żonach, trzech córkach (dwie z nich zostały zakonnicami), o rodzicach, o tym dlaczego długo nie używał nazwiska ojca. Jest wreszcie w tej książce kanadyjski etap jego życia, felietony w „Związkowcu” (dwa lata był jego naczelnym), warunkach, w których mieszkał, jest choroba i pożegnanie żony.

Sporo w tej książce akcentów humorystycznych, jak na przykład przypomnienie słów Adama Hanuszkiewicza, stawiającego się wśród trzech najwybitniejszych reżyserów europejskich.

Abramow-Newerly, pewnie jak każdy, przywiązany jest do swoich żyjących przyjaciół i pamięci o tych zmarłych. Stawia w swej nowej książce bardzo ostry zarzut Joannie Siedleckiej: zarzut przyczynienia się do śmierci – poprzez ujawnienie dokumentów dotyczących współpracy pisarza  ze Służbą Bezpieczeństwa – Włodzimierza Odojewskiego.  Zarzut, wydaje się, trudny do obrony.

Jarosław Abramow Newerly – Piórem i pazurem, PIW, Warszawa 2021, str. 512.

Piotr Müldner-Nieckowski

Małgorzata Strękowska-Zaremba: Lilana

To druga, obok Domu nie z tej ziemi, przejmująca powieść, przypowieść, a może przepowiednia, która zeszła z warsztatu pisarskiego autorki jako książka dla dzieci, a którą powinni przeczytać przede wszystkim dorośli. Nie ze względów dydaktycznych, ale moralnych, tych które wiążą się z ich odpowiedzialnością za istnienie, życie, losy ludzi zależnych. Za kwitnienie i więdnięcie na świecie, na którym znajdują się ludzie młodsi, zależni od starszych i za ich przyczyną nierozumiejący swego losu, przerażeni życiem. Tacy, którzy opuszczeni, muszą się ratować własnym sposobem, jak choćby Natalia.

Zło działa podstępnie, z ukrycia. Ma liczne maski. Dziecko dobrze wyglądające i uśmiechnięte może być głęboko nieszczęśliwe.

Lilana tylko trochę przypomina Dom nie z tej ziemi. To odmienna książka, lepsza, choć istotnie dotyczy podobnego problemu – między innymi trudno dostrzegalnego rozpadu więzi międzyludzkich, ale niekiedy i osobowości. Też takich stanów, które znajdują się na pograniczu normy, patologii, smutku, radości, kwitnienia i umierania. To rozwinięcie koncepcji psychologicznej i literackiej, z którą czytelnicy zetknęli się w innych książkach pisarki, jednak Lilana, taka swoista niepewna, śliczna kraina dobra i zarazem cierpienia, pojawia się tu po raz pierwszy. Funkcjonuje nie tylko w wyobraźni bohaterki. Także w twórczości jej mamy, w pewnym scenariuszu scenicznym, w świadomości kolegów i koleżanek, którzy chcąc nie chcąc dają się wciągać w czyjś świat. Ten istotny składnik powieściowej scenografii niejako w nich drzemał, czekając na uruchomienie, na rozwinięcie, realizację. Bohaterka jest dojrzalsza niż w innych utworach Strękowskiej-Zaremby, ale nadal jeszcze niedorosła. Zbudowała sobie świat według atrybutów, z którymi zetknęła się w krótkim życiu, a który, cytuję, „miał uszczęśliwić ich wszystkich”, to jest mamę, tatę, psa, braciszka Kajtka i ją, której imię zapamiętujemy dopiero od połowy powieści – Natalię. Dopiero wtedy zaczyna znaczyć coś dramatycznego. Dom prawie cały ze szkła, ale po to, żeby słońce mogło w nim tańczyć walca. Tak, lecz igrając z ludzkimi uczuciami. Dom, którego istnienie potwierdzają kolejne oglądane przez bohaterkę fotografie i związane z nimi zdarzenia, przeżycia, odkrycia i – przełomy. Ale też dom niepewny, niedoskonały, na glinianych nogach. Sączą się sygnały, że nie wszystko dzieje się tak, jak powinno, choć pozornie wygląda zwyczajnie i normalnie. Czytelnik czuje nawiązania do lektur, choćby do słynnej Pippi Pończoszanki, któż jej nie pamięta, albo do niedawno zmarłej a tragicznej postaci pisarki Barbary Rosiek, też do znanych wszystkim wydarzeń szkolnych czy wakacyjnych.

I to wszystko jest przetworzone przez wyobraźnię i odpowiednio do potrzeb emocjonalnych bohaterki. To jej świat intymny. Przetworzone na tyle atrakcyjnie, że poddaje się w tej opowieści tropieniu i układankom na sposób, który pozwala się czytelnikowi z tym sztafażem identyfikować. Skomplikowana literacko materia utworu nie sprawia więc kłopotów z rozumieniem treści. Rzadkie w dzisiejszej literaturze zjawisko – nie waham się nazwać go sukcesem artystycznym.

Opowieść, jak zwykle u tej pisarki, wiedzie pozornie przez manowce, zakręty, wygina ścieżki, aby je na powrót przekształcić już to w przestrzenie wyobraźni i fantastycznych interpretacji, już splecionej z tymi zdarzeniami rzeczywistości, twardej, bolesnej, czasem zaskakującej. Choć opowieść jest mroczna, potrafi pobudzić w bohaterach i czytelnikach uczucia ciepłe i budzące nadzieję. Nigdy wszystko nie jest stracone. Lilana to kraj, który warto odwiedzić. Czyta się szybko i całym sobą.

Piotr Müldner-Nieckowski

_______________________

Małgorzata_Strękowska-Zaremba, Lilana. Nasza Księgarnia, Warszawa 2019. Stron 192. ISBN 978-83-10-13553-3.

Małgorzata Karolina Piekarska

Ubu królica i jej świat

Debiutancki tomik Moniki Luque-Kurcz to dowód na to, ze prawdziwa poezja rodzi się na prowincji, gdzie czas biegnie wolniej. Pochodząca z Podkarpacia poetka zadebiutowała w 2016 roku w Kwartalniku Literackim Wyspa i dopiero teraz wydała swój pierwszy tomik. Na dodatek zrobiła to za namową wydawcy. I chwała mu za to. Otrzymujemy bowiem cienką książeczkę pełną zaskakujących treści. Autorka prowadzi nas przez różne światy miejsca, ale też przez różne okresy swojego życia pisząc o miłości, samotności, rozpaczy w sposób specyficzny. Już otwierający tomik wiersz ławka mówi czytelnikowi, ze będzie miał do czynienia z poezją o człowieku, o przeszłości, ale też pokazującą jak każdy szczegół jest ważny, jak każdy wgryza się w autorkę dając jej natchnienie, by zaowocować wierszem. Daje jej więc to natchnienie i odrapana farba schodząca płatami, i wspomnienie kwaśnego wina czy miętowych landrynek. A dalej… poznajemy, że natchnieniem mogą być i włosy nawinięte na palec i bruzda w ziemi. Tak, jakby autorka patrzyła na świat czerpiąc garściami z każdego jego fragmentu. Mówi się, że kobiety widzą więcej barw niż mężczyźni. Monika Luque-Kurcz widzi ich więcej niż przeciętna kobieta i tka z nich wiersze jakby w ten sposób starała się przetrwać w meandrach niełatwego życia. Które sama nazywa życiem pro forma. I choć sama autorka napisała, że człowiek jest prawdziwy między myślą a słowem, trudno uznać jej wiersze za nieprawdziwe. To powalająca szczerość. Ubu król Alfreda Jarry’ego dzieje się w Polsce, czyli nigdzie. Portret Ubu dzieje się wszędzie i przypomina każdego z nas. Trzeba tylko czytając te wiersze stanąć w prawdzie z samym sobą. A to dopiero sztuka. Autorce się ona udała. A czytelnikom? Oto jest pytanie.

Portret Ubu,
Monika Luque-Kurcz
Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, 2021


Metafory w mimośród języka

Często zastanawiam się, czy Bożena Boba-Dyga jest delikatna jak mgiełka czy twarda jak skorupa żółwia? Poetka, ale tez konserwator dzieł sztuki, urodzona i wychowana wśród książek, obrazów i rzeczy pięknych odznacza się wrażliwością na cały otaczający świat. Porusza ją niemal wszystko, wszystko ciekawi, zastanawia i staje się pretekstem do napisania wiersza. Natchnienie stanowią więc obrazy wielkich mistrzów, podróże, rośliny, ale też obserwowanie najbliższych – siostry, w której widzi starą kobietę.

Ważne są miejsca, bo mimośród to w jej ujęciu nie jest termin matematyczny oznaczający parametr krzywej stożkowej, a cytat z wiersza Stanisława Grochowiaka Sadyba. To coś w środku innych przestrzeni, trochę jakby mimowolne, ale ważne. Bo pojawia się uparcie. Tkwi w poetce i … wychodzi na zewnątrz w postaci wierszy zgromadzonych w tym tomiku. Jest tu Augustów, Kraków, góry, Gran Canaria i wiele innych miejsc. Są też wiersze o wierze (nie mylić z religią), a autorka pokazuje nam, że wiara jest podstawą naszego szczęścia. „Wierzę w puls natury wierzę w puls natury w człowieku” – pisze autorka dowodząc, że bez wiary w człowieka i drzemiące w nim dobro nie jest możliwe odnalezienie własnego szczęścia.

Oprócz wiary dla poetki ważna jest tez pamięć. Cóż… to ona pozwala nam przypomnieć sobie nie tylko zdarzenia, ale przede wszystkim, i to zawsze jest najważniejsze dla artysty, towarzyszące tym zdarzeniom uczucia. Uczucia, które budzą się, gdy patrzy na obrazy Lucasa Cranacha i holenderskich mistrzów, gdy patrzy na starych ludzi, na gmachy szkół, kiedyś rozbrzmiewające gwarem, a ciche w czasie pandemii. Uczucia, które sprawiają, że wyprowadza na spacer psa w sobie.

Czy pisze to na serio? Czy przekomarza się z nami? Ktoś to wie? Sama napisała przecież, że w mimośród języka wkłada metafory. Czy trafnie je odczytamy zależy tylko od tego, jak jesteśmy uważni.

#mimośród,
Bożena Boba-Dyga
Fundacja Duży Format, 2021

Małgorzata Karolina Piekarska

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko