Józef Baran – WIERSZE BEZ ZŁUDZEŃ

0
1334

* * *

mój kraj bardzo dawno
nie był tak wyrazisty

rozmiłowany w wolności
na lata trafiał do niewoli

stanowczo za często
musieliśmy za niego umierać

i żadnej nauki
(Wojciech lŁęcki)


PRZEWROTNOŚĆ

patrzysz i co
widzisz chaos

a tu każda biedronka
wie co każdy słoń

tylko pogromca
niczego niepewny
(Wojciech Łeckiu)

– jestem właśnie świeżo po lekturze ostrych, naładowanych sensami miniatur, które nazwałbym pokrótce „wierszami bez złudzeń”. Bo czym one są? A raczej – może najpierw – czym one nie są? Nie są poszukiwaniem Arkadii, oazy, azylu. Nie dają łatwego ani trudnego pocieszenia, łatwej ani trudnej nadziei. Nie ma w nich miłości i nie ma radości, i nie znalazłem wielu momentów, w których autor usiłowałby podtrzymywać kogokolwiek przy sensie istnienia. Bo nawet Papież na „Placu Celebry” jest „przygarbiony jak wiejski kościółek”, Eliot, Brodski, Herbert – uwielbiani w młodości, spadają z regału jako atrapy dawnych Eliotów, Brodskich, Herbertów. Bohater po powrocie do kraju z wojenki – zostaje opluty i skazany na 15 lat więzienia.”Wielki świat nie nadchodzi” i w końcu okazuje się „półświatkiem”. „Wyścig szczurów ma swoje igrzyska”. Chwytamy się już nawet nie ostatniej deski ratunku, a pajęczyny. Odwaga karierowiczów – jak by to rzekł Artur Sandauer – staniała, a ci co o nią kiedyś naprawdę walczyli – są dziś pod dominacją „demokratów” spod „znaku sierpa i młota”, a także wszelkiego „robactwa co wyłazi / spod listew przypodłogowych”. Nikt nic nie wie, tylko „życie obok – nadal pewne swego”… Wszędzie i w Kraju, i w wielkim świecie „krążymy wokół siebie / na wskroś pomyleni”, i nawet pierzchają przed nami zwierzęta i galaktyki. Raj jest tam, gdzie nie ma człowieka, który potrafi wszędzie i zawsze, a szczególnie u nas – wszystko spieprzyć…

Nie wszystkie mają wymowę pesymistyczną, bo znaleźć można w tym zbiorze także wiersze, w których poeta (Wojciech łęcki, bo o nim mowa) puszcza oko też do czytelnika, rozśmiesza hiperboliczną albo sarkastyczną przesadą, wywołując co prawda cierpki, ale jednak uśmiech na jego twarzy. Można tu przywołać takie utwory, jak „DrogaTam, Pięciolatka, Miasteczko NIE, Z Syrokomli, * * * pająk w bezruchu, Jubileusz, Uwierzyli, * * * szpitalne łóżko, Burza pod Zawratem, Huragan, Superman…, gdzie posiłkuje się humorem, paradoksem, hiperbolą, ironią… Byłoby więc krzywdzące, gdybym napisał, że epatuje jedynie czarnowidztwem. (skądinąd celnym, jak mi się wydaje po przeżyciu swoich lat). Jednak w większości wierszy daje bardzo krytyczny obraz rzeczywistości polskiej po transformacji jak i w ogóle natury ludzkiej „zawsze i wszędzie”. Kontynuuje tym samym tradycję zapoczątkowaną przez gorzkiego Norwida, a nie przez twórców piszących ku pokrzepieniu serc.

Z czegokolwiek bierze się taka postawa – konsekwentna i zauważalna w wielu wierszach, nawet w tych sarkastycznych czy nadzianych czarnym humorem – może razić czytelnika surowością osądów. Staram się – jako poeta – widzieć raczej życie i człowieka w całej komplikacji istnienia i nastrojów: smutku, radości, melancholii, wielkich uniesień i wielkich rozczarowań, gorzkich żali i słodkich wyznań itd. Przy czym fakt, że postawa pesymistyczna zaprezentowana w tym zbiorze nie jest mi szczególnie bliska – nie oznacza, że te wiersze mi się nie podobają, że ich nie cenię albo uważam, iż są kiepskie. Nic podobnego.

Przypomina mi się pewien list, który napisał do mnie Sławomir Mrożek przebywający wówczas na emigracji we Francji, a dotyczył on problemu pesymizmu i optymizmu w sztuce. Oto ów fragment, który do dziś dźwięczy mi w uchu: „Za mało pamiętamy, że sztuka to forma, ale nie byle jaka. Nie pierwsza lepsza (…) Zaś tragedia – każde ujęcie w mocną formę, jest już samo w sobie optymistyczne, ponieważ jest panowaniem człowieka, jest sformułowaniem(…).

To prawda, u Łęckiego jeremiada, że wszystko to marność ma odpowiednio mocną formę. Mocną, lapidarną, wywiedzioną z ducha poetyki Norwida, Bursy, Różewicza, Rybowicza, ale też i wywiedzioną organicznie z Wojciecha Łęckiego, z jego osobowości, zbuntowanej, nie pogodzonej z żadną rzeczywistością.

Jest to przeważnie forma krótka, oparta na grze słów, na metaforach oksymoronicznych, paradoksalnych. Wiersz skondensowany, ostry a niepozbawiony wieloznaczności, gry słów, dobrze w sobie związany, dobrze spuentowany. Operuje nim poeta jak lancetem chirurgicznym.

Ta forma sprawia, że te bardzo wyraziste wiersze czyta się jednak – mimo pesymistycznego tonu – z satysfakcją, „mimo” że  trudno się z nimi do końca pogodzić, choćby się zakładało, że pełnią funkcję prowokacji intelektualnej. I może tak właśnie je należy przyjmować – jako prowokację intelektualną?

Te miniatury są dobrze zrobione, wyglancowane, nieprzegadane. Są ziarnami a nie mąką czy chlebem. Trzeba przyłożyć do nich własną wyobraźnię i chleb z nich wypieczony może smakować, choć z założenia miał nie smakować.

Poza tym, gdy czytam taką paradoksalną strofę:

drzewa wycięte

droga donikąd
już bezpieczna,
Droga

to przychodzi mi na myśl filozof Cioran. Przypominam sobie, że ów filozof Cioran całe długie życie udowadniał, że życie i w ogóle urodzenie – nie ma sensu. A żył mimo to bardzo długo,, miał się nieźle , i zarobił na swoim filozoficznym biadoleniu, a konkretnie na swoich na wskroś pesymistycznych książkach, duże pieniądze, nie mówiąc już o światowej karierze.

Tego samego życzyłbym autorowi niniejszego zbioru (i paru innych równie udanych) Niech nawet pisze, że życie nie ma sensu, ale niech to dalej robi w sposób tak udany poetycko jak w tomiku „Życie za bezcen”, a przekona mnie, że jednak…warto żyć:

Wojciech Łęcki “Życie za bezcen”, wyd.Psychostkok Sp. z o.o. 2021

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko