Roztocze, jeden z najpiękniejszych regionów Polski, jest krainą inspirującą artystów. Ma swój specyficzny klimat, stanowi jakby osobną enklawę pośród skomercjalizowanego, zurbanizowanego świata. Jeśli się tam przyjeżdża systematycznie, zostaje na czas dłuższy, (już nie mówię o tych, którzy tam żyją od pokoleń), trudno nie pobudzić własnej wrażliwości. Przyroda oraz tamtejsi mieszkańcy – to jakby zupełnie inny świat. Autentyczny, choć może czasami wydawać się anachroniczny. Takiej rzeczywistości już nie ma, a jednak jest. Wiersze Waldemara Michalskiego z „Małego tryptyku roztoczańskiego” w tym właśnie świecie są głęboko zanurzone.
Michalski jest poetą bardzo wrażliwym na piękno; na moralny ład, międzyludzkie zrozumienie i porozumienie, prostolinijność, wiarę. Te wszystkie wartości odnajduje w roztoczańskich zakątkach. Jego wiersze są mocno zakorzenione w topografii, krajobrazie, przywołują konkretne miejsca związane z historią nie tylko regionu, ale całego kraju. Dodajmy, że ten opisywany przez poetę świat w równym stopniu inspiruje wizję, jak i język, który u Michalskiego jest zawsze niezwykle precyzyjny. Można powiedzieć, że utwory te są bardzo spójne: zarówno liryczny obraz, jak i samo przesłanie wierszy są do siebie „adekwatne”, ponieważ poeta poszukuje takich środków wyrazu, by dotrzeć jak najbliżej sedna. Tworzy więc język „osobny”, albo nie tyle „tworzy”, co w sposób irracjonalny znajduje go, rzec by: w otaczającej go atmosferze, feerii barw, zmiennego światła, woni.
W wierszu „Lubelscy bibliofile” dedykowanym pamięci Józefa Czechowicza – poety i bibliofila, możemy przeczytać;
Księgi pachną akacjowym majem
bibliofile zapatrzeni w szereg liter
płyną po kartkowym oceanie
woluminy zdobią ekslibrisy
zwykła pieczęć kanonicznie zakazana.
Zacytowałem ten fragment, ale doszedłem do wniosku, że jednak to zbyt mało. Trzeba ten utwór pokazać w całości. Świadczy on bowiem o istotnych inspiracjach poety, wyrastających właśnie z lubelskiej ziemi, z jej tradycji, kultury, historii:
Przez lubelskie bramy idzie orszak
białego kruka z tarczą słonecznika
granatowe togi fantazyjne birety
ojciec Konrad od pierwszej oficyny – na czele
zaraz obok brat Hieronim o biblioteczne księgi zatroskany
dalej Gurbajan – z gruzińska dowcipnie przezwany
i Zbigniew z Poczekajki i Henryk z Toronto
Waldemar z Wołynia i Zbigniew z Polesia
jest też Ewa z Sandomierza i Halina z Lublina
Leszek od dziennikarzy i Adam z filmową kamerą.
także Andrzej ze Stawu co się Krasnym zowie
z Nałęczowa zaś Jerzy i Jerzy z Czechowa.
Komiliton Tarłowski patrzy na to z góry
jednemu brodę dorysuje
drugiemu przypnie listek laurowy.
Idzie orszak – w oknach znajome twarze
Biernat z Lublina i Jan z Czarnolasu
w dawnych słowach pełne miodu treści:
„kto miłuje księgi, nie miewa tęskności”
nie samym chlebem człowiek żyje
choć księgi wciąż droższe od chleba
Jest to fragment świetnie ilustrujący zamysł tego tomu: ciągłość kulturową, tradycję – które są fundamentem wszelkiej twórczości, powstającej tu i teraz; twórczości, która nie powstaje z niczego.
Wiersze Waldemara Michalskiego rodzą się na tych właśnie fundamentach. Są one na wskroś współczesne, mówią o świecie dzisiejszym, ale w ich podskórnym nurcie niezmiennie tętni owa niezbywalna tradycja, której jednakże nie należy utożsamiać z potocznie rozumianym tradycjonalizmem. Poeta nie trzyma się kurczowo jakichś „sprawdzonych” form, widzi konieczność wzbogacania i zmieniania języka. To, co u niego jest niezmienne, to poczucie istnienia niezbywalnych, stałych wartości, bez których pogrążylibyśmy się w chaosie; bez których odeszlibyśmy od podstawowych pojęć i znaczeń, aż do utraty świadomości poetyckiej. Poddanie się zupełnemu chaosowi, w rezultacie oznaczałoby artystyczną klęskę. Przy czym nie chodzi tu o „zakaz” kontestowania tradycji, szukania nowych form, oryginalnych środków wyrazu. Przed owym chaosem chroni poetę wewnętrzna busola. Tu nie ma żadnego wzorca ani przepisu. Proces twórczy jest przecież zjawiskiem irracjonalnym. Tę busolę wewnętrzną niewątpliwie posiada podmiot liryczny wierszy autora „Tryptyku…”
Można powiedzieć, że „Tryptyk” nas niejako wchłania. Jesteśmy w konkretnych miejscach, niejednokrotnie naznaczonych krwią i męczeństwem:
Akcja H-T
Zakazano wymazano zapomniano
Bóg także patrzył w drugą stronę
Bełz Krystynopol Ostrów Uhnów i Waręż
czarnoziem i węgiel
wysprzątano odświeżono
często na nowo zbudowano
wytyczyli nową granicę
piętnaście tysięcy do wyrzucenia
z rodzinnych domów
załadowano na wagony i samochody
i „przesiedlono” na Bieszczadzkie
skalne ugory i bezdroża
do Czarnej Lutowisk
do walących się chat
gdzie na powitanie czekały
powieszone na płotach koty
(Akcja Hrubieszów – Tomaszów
rok 1951 – zbrodnia
wiernopoddańczej władzy
i sowieckich zaborców.)
Ale też w „Małym tryptyku roztoczańskim” znajdziemy wiele humoru, codziennej pogody i autentycznego życia. Oto wiersz „Pan Czerwieniec od miodu i struga”:
przed domem zagon bratków
niebiesko wiosennie zalotnie
to babska robota – dodaje
i słowo „babska” brzmi tu
jak uznanie i komplement.
W cyklu wierszy Michalskiego dramatyczna historia roztoczańskiej krainy przeplata się z pogodną codziennością, niekiedy sielską, pełną barw i spokoju. Nie są to jednak wiersze narracyjne. Podmiot liryczny uczestniczy we wszystkim, co go otacza. Chodzi po lesie, gdzie „rosa zwiastuje pogodę”, modli się w kościółkach, podziwia kolorowe kamieniczki w rynkach miasteczek, a jeśli pisze o kapliczkach, to jest zawsze ta konkretna, np. „Święty Roch z kapliczki w Krasnobrodzie”. Dla poety topografia jest niezmiernie ważna. Gdyby ją pominąć, to wiersze zostałyby niejako zawieszone w próżni.
W „Tryptyku…” mocne osadzenie poezji w konkretnych miejscach, nie odbiera jednak niczego z ich uniwersalności. Serdeczne relacje międzyludzkie, uroki przyrody, smak chleba („Jeżeli jechać to także do Guciowa”), pan Pupiec, który sprzedaje krowę w leśnych Kosobudach czy spotkanie ze świętym („Spacer z księdzem Karolem”), doznania z pogranicza zmysłowości i erotyzmu („Zuzanna w kąpieli”), piękna postać Aleksandry Matławskiej ze Zwierzyńca…
Pomimo wyraźnych odniesień topograficznych, poezja Waldemara Michalskiego nie należy do „bedekerowych”. Autorowi nie chodzi o jakiś kronikarski czy „turystyczny” zapis, ale o uchwycenie cech danego miejsca. W tym wszystkim jest najważniejszy genius loci, który pobudza wyobraźnię, inspiruje, pomaga dostrzec we wszystkim osobliwe, indywidualne piękno.
Świat poetycki Waldemara Michalskiego daleki jest od codziennego zgiełku, tak dziś powszechnego wyścigu szczurów. To enklawa życzliwości i bezinteresowności, jakiej już tylko ze świecą szukać. Spokój, wyciszenie, umiłowanie przyrody, ludzi, obyczaju. I tam właśnie podmiot liryczny szuka autentyczności. Clou poezji autora „Tryptyku…”, jak również wielu jego wierszy, można upatrywać w zdaniu: „Jadę na Roztocze – las nie kłamie!”
Stefan Jurkowski
Waldemar Michalski: „Mały tryptyk roztoczański”, Norbertinum, Lublin 2020, s.56