Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
290

Psi kalendarz poetycki 2021
Na pomoc psim bezdomniakom

To piękny i wzruszający kalendarz. Przedstawia dwanaście „słodziaków”, uroczych kundelków, głównie staruszków, podopiecznych Magdy Stojek z Rytlowa,  Ważniejszy od urody tego kalendarza jest jednak szlachetny cel, dla jakiego powstał. O tych i innych psach, podopiecznych Magdy mówią „bezdomniaki”. I tak jest, bo choć w Rytlowie znalazły serdecznie schronienie, to przecież zawsze dla psa najlepszy jest kochajmy dom. Poza tym w przytulisku Magdy przebywają psy stare i schorowane, którym znacznie trudniej niż szczeniakom i młodym psom znaleźć dom.

W pomoc schronisku zaangażował się Teatr Nowy w Krakowie i jego dyrektor Tomasz Kirończuk. Przygotowali kalendarz, w których każda z dwunastu fotografii psich mieszkańców Rytlowa opatrzona jest wierszem o psiej tematyce.  Swoje nowe wiersze ofiarowali twórcom kalendarza, m.in. Ryszard Krynicki, Krzysztof Siwczyk, Leonard Neuger, Jarosław Mikołajewski, Joanna Oparek, a limeryk Michał Rusinek. Kalendarz spotkał się z ponadplanowym zainteresowaniem, więc planowany jest dodruk. Zebrano już ponad trzydzieści tysięcy złotych, a za zebrane pieniądze powstanie dom dla starych psów. Inicjatorzy przedsięwzięcia apelują zarówno o datki finansowe, m.in. poprzez zamówienie kalendarza, jak i rzeczowe w postaci m.in. desek, siatek i innych elementów ogrodzenia.

Aby nabyć psi kalendarz poetycki należy wpłacić 33 zł. 33 grosze na konto Stowarzyszenia Nadzieja na Dom. Numer konta: 56 1600 1462 1019 8821 7000 0002 z dopiskiem: „darowizna dla Rytlowa 2020”.

Dochód ze sprzedaży kalendarzy w całości przeznaczony jest na przytulisko dla psich staruszków i jego wyposażenie.

 Adres dla przesłania kalendarza należy przesłać na adres mailowy:

psikalendarz@gmail.com, o ile to możliwe wraz z potwierdzeniem przelewu.

Telefon do pani Magdy Stojek: 535 815 820.

Adres meblowy przytuliska w Rytlowie: www.psypanimagdy.pl

Na facebooku przytulisko używa nazwy: bezdomniaki z Rytlowa. Zachęcamy wszystkich do adopcji piesków z Rytlowa.


Odliczanie do rozpadu świata i pochwała izolacji

„Za kompleksem zmarłych było osiedle opuszczonych. Do kilku tych domów (…) dojeżdżaliśmy obrzeżem dzielnicy kamienic, której mężczyźni, porozumiewający się gwarą bezzębną, spluwaniem wyznaczają nieprzekraczalną granicę wokół klatek, a spotkani na ulicy, mimo że starasz się być niewidzialny, wzrokiem próbują wyrządzić ci krzywdę. Nasza trasa prowadziła obok placówek handlowo-usługowych posiadających nazwy za nic mające gry skojarzeń – „Galeria pierogów” to był sklep z pierogami, „Wkładka” – sklep z wkładkami do butów. Mijaliśmy bramy, podwórka, klatki oznaczane przez miejscowych niepozostawiającą złudzeń wonią; niektóre budynki czekały na wyburzenie, inne właśnie zostały zburzone. Przebijaliśmy się przez miejsca, w których mieszały się zapachy pogruchotanych cegieł, kurzu splątanego pajęczynami, zbutwiałego drewna  i mokrej ziemi. (…) Czekały na nas, obrośnięte siatkami przygiętymi ciężarem zielska, z cierpiącymi na łuszczycę furtkami zapraszającymi do zagłębienia się w pokrzywowe ogródki, z powywlekanymi na zewnątrz resztkami mebli, połamanymi krzesłami, sprężynami wersalek wyzywającymi niebo. Zapach zmurszałej przeszłości, zapadniętych podłóg, spalenizny”.

Taki jest świat tej powieści – ohydny, cuchnący, pełen brudu, brzydoty, zdegradowany świat rozpadu materii, ale i ducha. „Rozpisana na kilkadziesiąt lat fabuła „Liczb ostatnich” przeprowadza czytelnika przez upadającą cywilizację, obejmując historię pokolenia mierzącego się z lawinowo zmianami klimatycznymi i polityczno-ekonomicznymi, i jednostki tracącej podmiotowość w zagarniającym wolność cyberpaństwie”.

„Tytuł „Liczby ostatnie”, choć bezpośrednio odnosi się do pewnego uspokajającego i porządkującego przyzwyczajenia głównego bohatera, metaforycznie mówi po prostu o czasie, który został ludziom na tej planecie. Można tu chyba myśleć o symbolicznym i kapryśnym Doomsday Clock albo o bombie zegarowej niemożliwej już do rozbrojenia. Odliczanie… Trzy – książka przestroga, być może spóźniona przestroga. Książka z pytaniem o to, co żeśmy zrobili z naszą planetą. Dwa – książka marzenie. Natura przejmująca bezwzględnie panowanie nad wszystkim. I jeden – jak zawsze – historia samotnego bohatera, który resztkami sił próbuje godnie i dobrze dożyć swoich dni w coraz bardziej obcym świecie” – napisał Paweł Orzeł.

Fabuła jest tu w gruncie rzeczy – z mojego punktu widzenia – nieistotna, a na pewno drugorzędna. Tu istotny jest świat przedstawiony. Przez tę naprawdę dobrze napisaną, mięsistą prozę brnie się jak przez błoto, jak przez cuchnącą miazgę, przepełnioną brudem fizycznym i moralnym, chorobami, nieszczęściami, atmosferą upadku, degradacji i gnicia, wszelaką okropnością. W tym sensie proza ta nie jest – że nawiążę do jednego z użytych wyżej słów – „marzeniem”. Jest to lektura przykra, przykrością odwrotnie proporcjonalną do uznania dla daru pisarskiego autora. Atmosfery nędznej apokalipsy, która budzi skojarzenie z elliotowskim zdaniem o świecie, który kończy się „nie z hukiem, lecz ze skomleniem”, dopełniają pomieszczane na końcu każdego rozdziału fragmenty „dziennika odosobnienia”, umieszczającego proces pisania powieści – nie czas akcji – w czasie pandemii. Ostatni zapisek z „dziennika odosobnienia”: „Jak często bym się nauśmiechał, ile regularnych wdechów zaczerpnął, jak bardzo dbał o formę, ile śmiertelnych chorób uniknął, u źródła, przy sercu ciemności, tkwi jak cierń w mięśniu brak nadziei”.

Jednak we fragmentach „dziennika odosobnienia” pojawia się też pogląd czy postawa radykalnie sprzeczna z tonem, który dominuje aktualnie w debacie publicznej, tonem wyrażającym  żal i zaniepokojenie z powodu radykalnego ograniczenia kontaktów społecznych oraz tęsknotę za powrotem do normalnych kontaktów międzyludzkich. Zacytujmy autora: „Inni to kłopot w interpretacji; konieczność przystosowania się, z przytłaczającą świadomością jego rosnącego zakresu, przymus odczytywania oczekiwań, żenująco oczywistych, niekoniecznych. Przynależność ogranicza, uczestnictwo krępuje. Przyjaźń? Lepszy i gorszy, ładniejszy – brzydszy, bystrzejszy – głupszy, społeczny – samotnik, splątani potrzebami realizacji egoistycznych celów, dowartościowania i ucieczki od samotności. (…) ratunkiem jest odosobnienie – ciałem, duchem, świadomością, odosobnienie, w którym aplikujesz sobie wolność w zakresie maksymalnym, w największym dostępnym obszarze. Przyjaźń, miłość,  rodzicielstwo, wiara, polityka, sąsiedztwo, altruizm, nienawiść, współczucie; to wszystko oplata, ściska, rzuca na ziemię i przydusza, ograniczając ruchy wyłącznie do niewielkiego obszaru na podłodze, jaki pozostawiają więzy. Zaraza to sposobność, dar podrzucony przez bogów, kwarantanna, to błogosławieństwo, pukające do drzwi, za którymi nie ma innych, innych już brak. Jesteś ty, niebo bywające piekłem. Od ściany do ściany świat w kwarantannie, skuteczne odosobnienie, jeden na jeden, w domach pokojami rozsadzeni, ściankami działowymi pozwalniani, w budynkach z betonu – nikogo tylko wy; sami z sobą drepczecie przez podarowane nam wszechświaty”. (…) Niekonieczność i nieistotność komunikacji tracą na znaczeniu, gdy jesteś w odosobnieniu, jednak wspomnienie niezliczonych sytuacji w kontaktach, jest na tyle bolesne, że dziękujesz za brak możliwości wychodzenia, dziękujesz cywilizacji za wirtualne kontakty, za opcje składania zamówień przez telefon, internet, za konsultacje lekarskie na odległość, za e-recepty (…) wszystko co umożliwia niewypowiadanie się, niezabieranie głosu (…) jest błogosławieństwem. (…) I niech zostanie – izolacja to wolność od nich, do siebie możesz się przyzwyczaić. Przynajmniej nie odczuwasz żenady; w oczach innych jesteś nikim, w swoich, niespecjalnie się starając, nabierasz znaczenia”. (…) Zatęsknisz za pustką, będziesz rozglądać się za co drugim wolnym miejscem w autobusie, poszukiwał swobody na ulicy, wypatrywał skrawka przestrzeni w miejskim tłumie. (…) Dopiero co uwolniłeś się od człowieczego głosu, wypowiadanych zdań, sensów poprzerywanych chrząknięciami, kaszlnięciami (…) Jesteś jak kruche naczynie, wypełnione toksyczną, trującą cieczą. Najbardziej nie chcesz, by wyszło na jaw, jaki syf bulgoce w środku, każde zmarszczenie brwi może wywołać powódź, nadmiarowe mrugnięcie – chluśnięcie kwasem, próba wypowiedzi, składnej, sensownej, empatycznej – opryskanie interlokutora żrącą zawartością wnętrza. A kiedy wreszcie nie musisz reagować, odpowiadać, oduśmiechać się, kiwać głową ze zrozumieniem, z aprobatą, kwarantanna musi się skończyć, każą wychodzić. Nie chcesz; było dobrze, bez ryzyka, byłeś ty, zalegający z w miarę ukojonymi płynami w środku. Zostaję”.

Ciekawe, prawda? I kompletnie pod prąd dominującej narracji? Jednak … Owszem, ten manifest mizantropii i pochwała izolacji jest ciekawą, nawet efektowną propozycją spojrzenia na pandemię z filozoficznego i psychologicznego punktu widzenia. Wyłania się zza tego poglądu słynne sartrowskie: „Piekło to inni”. Problem w tym, że ta wizja wyzwalającej izolacji od innych, to utopia po tytułem „wieża z kości słoniowej”. Co mieliby na dywagacje autora powiedzieć ludzie uwięzieni przez pandemię całymi licznymi rodzinami  ciasnych mieszkaniach, chorzy osamotnieni umierający w rezultacie tej izolacji, wykluczeni cyfrowo itd., itp. Poza tym, jeśli ma się potrzebę zostania mizantropem, to lepiej nim zostać z własnej woli, niż przymuszony okolicznościami. Piekło to inni? Bardzo często, ale przecież nie wszyscy.

Warto przy tym zauważyć, że psychofilozoficzna interpretacja pandemicznej izolacji jako błogosławieństwa i „daru bogów” w „dzienniku odosobnienia”, pozostaje w niejakiej sprzeczności z duchem narracji samej powieści, w której wyobcowanie i samotność, a także narastający i odbierający wolność jednostce dyktat cyberpaństwa współtworzy przerażający obraz rozpadającego się świata. Nie wiem, czy ta rozbieżność i niekonsekwencja jest przez autora zamierzona, czy przypadkowa. W przypadku prozy tak otwartej na interpretacje jedno i drugie wchodzi w rachubę.

„Liczby ostatnie”, to okropna, przykra, przygnębiająca w lekturze proza bardzo dobrej próby literackiej. Ale chyba w końcu o taki efekt autorowi chodziło? Dawno nie czytałem tak dobrej, a jednocześnie tak nieprzyjemnej, odrażającej do szpiku kości prozy.

Jarosław Maślanek – „Liczby ostatnie”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021, str. 319, ISBN 978-83-819-180-6


Życie powojenne

Temat „zaraz po wojnie”, chodzi o II wojnę światową, należy do dość obficie opisanych w polskiej historiografii, ale warto do niego powrócić w wersji syntetycznej, skondensowanej i tak trzeba potraktować siódmy już tom serii „Wszystkie barwy PRL-u”. Można w nim przeczytać o życiu Polaków w „powojennych ruinach”, nie zawsze dosłownie, ale w zdecydowanej większości przypadków w katastrofalnych warunkach mieszkaniowych (refleks tego można utrwalił się też m.in. w pierwszej powojennej komedii filmowej „Skarb” Leonarda Buczkowskiego, 1948). „Dom jest spalony – bez dachu, bez okien, w środku ocalał jeden stół, dwa rozpadające się krzesła. Jest coś na kształt łóżka, a w nim pod jednym, cienkim, dziurawym kocem śpi cała rodzina. Zimno, wiatr hula między ścianami…” – to obraz bynajmniej nie odosobniony. Jest też o zemście na Niemcach i volksdeutschach (m.in. liczne, publiczne egzekucje odpowiedzialnych za terror lub bezpośrednio uczestniczących  w nim zbrodniarzach). Rozdziały o „wojnie domowej” i „Jak rozładować lasy” temat traktują rzecz jasna o walce sił bezpieczeństwa z tzw. „bandami podziemnymi”, dziś określanymi jako „żołnierze wyklęci”, choć charakter tego partyzanckiego zjawiska nie był całkowicie jednorodny, także politycznie. Rozdział „Szli na Zachód osadnicy” opowiada o masowych przesiedleniach ludności z kresów wschodnich na tzw. zachodnie Ziemie Odzyskane, a także o budowie nowego życia społecznego i gospodarczego na tych terenach. „Szaber Ziem Odzyskanych” opowiada  o gigantycznym, masowym zjawisku tzw. szabru mienia poniemieckiego, dokonywanego na gigantyczną skalę zarówno przez napływająca ludność jak i przez wielu przedstawicieli instytucji nowego państwa. Rozdział „Straż nad Odrą” poświęcony jest temu, co działo się tuż po wojnie przy zachodniej granicy nowego państwa polskiego, w tym pierwszemu, szczecińskiemu buntowi przeciwko władzy ludowej etc. „Komuniści fałszują wybory” traktuje o wyborach do Sejmu Ustawodawczego z 19 stycznia 1947 roku. „Zniszczymy wszystkich kułaków” opowiada o przymusowej kolektywizacji na przykładzie głośnej w 1951 roku tzw. sprawy gryfickiej. „Bicz na prywatną inicjatywę” dotyczy oczywiście działalności tzw. Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym, która działała od 1945 do 1954 roku. W „Jak pokonać bumelanta” możemy przeczytać o froncie walki z „obibokami”, a tym o pierwszym procesie bumelantów w maju 1950 roku w Bytomiu. „Nierozłączne siostry dwie, młodzież i SP” to rzecz jasna rzecz  o działalności młodzieżowych brygad pracy Służba Polsce, do których ciekawie artystycznie nawiązał Andrzej Wajda w „Człowieku z marmuru”. Tytuł „Polacy w pracy i po pracy” mówi sam za siebie: o warunkach pracy i jak spędzano czas po jej zakończeniu, w tym o ówczesnych rozrywkach. O powojennym budownictwie, m.in. tym rozwijanym w stylu socjalistycznego realizmu opowiadają dwa ostatnie rozdziały: „Architektura na sowiecką modłę” i „Nowe szaty stolicy”. Do dziś jest ona częścią urbanistycznego krajobrazu Polski, od warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki, Muranów i MDM, poprzez socrealistyczne osiedla mieszkaniowe w całym kraju (m.in. w Lublinie), po Dom Rybaka we Władysławowie nad Bałtykiem. Walorem tej niewielkiej książeczki napisanej przez zespół autorski jest barwny, reporterski język narracji i nasycenie jej licznymi konkretami, także anegdotycznymi, czerpanymi z ówczesnej prasy. Zainteresowani wzbogaceniem wiedzy o tych czasach mogą sięgnąć do tytułów pomieszczonych w kończącej tomik bibliografii.

„Polska zaraz po wojnie”, seria „Wszystkie Barwy PRL-u”,  Warszawa 2021, tom 7, str. 158, ISBN 978-83-268-3427-1


Telewizyjny sezam różności

Wypieki na twarzy mi się nie zdarzają, ale skończywszy tę lekturę miałem uczucie, jakbym ich doznał. W końcu nie jestem jakimś tam zwykłym czytelnikiem tej smacznej książeczki, ale czytelnikiem, który to wszystko widział na własne oczy – czyli świadkiem. Jej autorzy,  a to praca zbiorowa, w trybie barwnym i anegdotycznym opowiedzieli o Telewizji Polskiej czasów PRL, od jej zarania na początku lat pięćdziesiątych po schyłek tzw. czasów gierkowskich. Całość otwiera fotografia jednego z odbiorników telewizyjnych, które w pierwszej telewizyjnej epoce służyły telewidzom – „Neptuna”. Też pamiętam – dziś eksponat muzeum techniki, tzw. vintage. Ten przepyszny sezam rozpoczyna rozdział o „Dzienniku Telewizyjnym”, o mechanizmie jego codziennego wytwarzania, o niezapomnianych – dla mojej,  i starszej, generacji – spikerach tej flagowej audycji (do wymienionych m.in. Stanisława Cześnina, Andrzeja Racławickiego, Jerzego Rosołowskiego i innych, można by dodać także n.p. Jerzego Tepli, Leszka Nowaka, Wojciecha Zymsa i wielu innych, w tym Aleksandry Jakubowskiej, czyli dawnej millerowskiej „lwicy lewicy”, która zdradziła lewicę dla braci- poruczników Karnowskich i ich „Sieci”. Co prawda ideologiczny trybut o propagandowych kłamstwach „Dziennika”, dziś, w obliczu „Wiadomości” TVPiS czasów Kurskiego brzmi zgoła inaczej, ale mniejsza o to. „Ukąszeni przez Kobrę”, to wspominki o niezwykłym, kryminalnym cyklu teatru telewizyjnego i o barwnych kulisach jego powstawania w warunkach prawdziwie polowych, a nawet przygodowo-awanturniczo-chałupniczych, najpierw w studiu przy ulicy Ratuszowej 11 na Pradze, a później przy placu Powstańców Warszawy. Przy okazji o okolicznościach powstania pierwszego widowiska Teatru Telewizji w 1953 roku (któremu niestety nie poświęcono odrębnego rozdziału): „Słuchaj, jest już 12 czy 16 telewizorów na mieście, trzeba coś zrobić”, „Ale co?” „Jest sztuka Rachmanowa i Ryssa „Okno w lesie”, „No to ją robię”). Przy okazji dowiadujemy się ile wyniosło w 1967 roku honorarium dla autorki tekstu wykorzystanego do Kobry, Agaty Christie – sześć tysięcy złociszy. A poza Kobrą (kryminalną), tą z czołówką z wijącym się wężem i buczącą melodyjką w tle, był także Teatr Sensacji (wychylony ku tematyce szpiegowskiej – m.in. „Stirlitz” z Piotrem Pawłowskim, który później dubbingował Wiaczesława Tichonowa w radzieckim serialu ) i Teatr Fantastyki „Sfinks” (n.p. „Doktor Jekyll i pan Hyde”) R.L. Stevensona. Dalej mnóstwo smaczków o poetyce i o kulisach powstawania „Kabaretu Starszych Panów”, o teleturnieju „Wielka Gra” ( w tym anegdoty o nietuzinkowych prowadzących – Ryszardzie Serafinowiczu, kuzynie poety Jana Lechonia i emigrancie po marcu 1968 czy o hrabiance Joannie Rostockiej, „wyrzuconej za krzyżyk na szyi”), o kulisach realizacji „Studia 2” Bożeny Walter i Edwarda Mikołajczyka, „Kabaretu Olgi Lipińskiej”, który występował pod różnymi winietami (m.in. jako „Gallux Show”), o „Stawce większej niż życie” (w dwóch wersjach – serialowej i teatralnej), „Czterech pancernych i psie”, o „wyrobie bondopodobnym”, czyli serialu „Życie na gorąco”, o programach dla dzieci, czyli głównie „dobranockach”, od Jacka i Agatki i Gąski Balbinki po Pszczółkę Maję, czy Telewizję Dziewcząt i Chłopców z niezapomnianą „Niewidzialną ręką” czy „Latającym Holendrem”. Do tego obfity pakiet barwnie opisanych seriali, polskich – od „Barbary i Jana” (1964), przez „Czarne chmury” (1973) po „Kanclerza” (1989), czy obcych – od „Bonanzy” i „Świętego” po „Niewolnicę Isaurę” i „Colombo”. Wszystko to okraszone jest licznymi, często pysznymi, anegdotami i bonmotami (n.p. o tym jak robotnicy na spotkaniu z sekretarzem KC PZPR Albinem Siwakiem, dowcipnie przez niego sprowokowani nawiązaniem do serialu „Pogoda dla bogaczy”, zaczęli skandować: „Falconetti, Falconetti” (kto pamięta postacie i kontekst, ten wie o co chodzi, ten kto nie zna lub jest zbyt młody, smaku anegdoty nie uchwyci). Takich pysznych anegdot połączonych z ciekawymi personaliami jest w tej książeczce bez liku. Zaczerpnąłem tu tylko naparstek z obfitego zasobu, ale też trudno się dziwić, że w niewielkiej edycji autorzy nie pomieścili, a nawet nie wzmiankowali wielu wysepek tego archipelagu jakim była ówczesna telewizja. Dlatego w trybie kronikarskiego przypomnienia wspomnę jeszcze o takich audycjach, jak „Konkurs pięciu milionów” (sportowe turnieje międzyszkolne prowadzone przez Marka Grota), „Dla każdego coś miłego”, skierowany do hobbystów, sobotni „Monitor”, magazyn publicystyczny (zamiast „Dziennika Telewizyjnego”), prowadzony naprzemiennie przez Karola Małcużyńskiego i Edmunda Męclewskiego, także publicystyczny „Światowid” Edwarda Dylawerskiego, „Turniej miast”, satyryczny „Wielokropek” w wykonaniu Witolda Fillera, Jana Kobuszewskiego i Jana Kociniaka, podróżniczy „Klub siedmiu kontynentów” Ryszarda Badowskiego, a także liczne seriale polskie i zachodnie niewymienione w omawianej edycji czy wreszcie niezapomniany Jan Suzin, ze swoim wspaniałym głosem, i jako tzw. spiker i jako lektor filmów, w tym westernów (choćby „Rio Bravo” Howarda Hawksa). Mógłbym tę listę  nazwisk i audycji ciągnąć długo, ale brak mi miejsca (może przy innej okazji). Inspirująca, fascynująca, pyszna lektura.

„Telewizja. Okno na świat”, Kolekcja Prenumeratorów „Wyborczej”, Warszawa 2021, str. 159, ISBN 8-268-3436-3


Plan Agaty – zatrzymać czas

„Zatrzymać czas” Anny Sakowicz to kontynuacja losów Agaty i Poli, sióstr Żółtaszek, które poznaliśmy w tomach „Postawić na szczęście” (2018) i „Dogonić miłość”(2019). Spotykamy je znowu, gdy starsza Agata, matka maleńkiego Tymka, planuje powrót do pracy, rozważa wyjście za mąż za Emila i oczywiście, jak większość dziewczyn po urodzeniu dziecka, postanawia schudnąć. Natomiast młodsza Pola, po tragicznym wypadku motocyklowym, poruszająca się na wózku, planuje ślub z sympatycznym policjantem Sławkiem Wasilewskim. Idylla nie trwa długo, bo sytuacja mocno się komplikuje. Emil ulega poważnemu wypadkowi w pracy, trafia do szpitala  i jego życie wisi na włosku, a Pola marząca o dziecku niespodziewanie dowiaduje się, że jej narzeczony jest bezpłodny, o czym bał się jej wcześniej powiedzieć. Obie siostry muszą więc ponownie przeanalizować swoje uczucia, znaleźć optymalne rozwiązania sytuacji jakich się znalazły, co jest okraszone i zabawnymi i smutnymi zdarzeniami, jakie są ich udziałem. Warto wspomnieć, nie zdradzając szczegółów intrygi, że na kartach książki spotykamy utalentowaną plastycznie i aktorsko rudowłosą Zosię, wychowankę domu dziecka i niejakiego Kozłowskiego, który oprócz tego, że jest zdolnym chirurgiem, leczy swoich pacjentów zaczarowaną pozytywką, i całą gromadę policjantów, przyjaciół Sławka, którzy wspierają go w walce o uczucie Poli. Spotykamy również bohaterów negatywnych, choćby Reuela Rajna, szemranego uzdrowiciela, żerującego na nieszczęściu ciężko chorych ludzi, którego próbują zdemaskować siostry Żółtaszek. Wartka akcja, zaskakujące jej zwroty, barwni bohaterowie to oczywiście atuty książki, ale równie ważny jest sposób w jaki autorka Anna Sakowicz przedstawia problemy ludzi z niepełnosprawnością, wykluczonych. Lektura powieści daje nadzieję, że nawet najtrudniejsze problemy można rozwiązać i faktycznie najlepiej „byłoby zatrzymać czas, kiedy wszystko wreszcie zaczęło się układać”.

 Anna Sakowicz – „Zatrzymać czas”, Edipresse Książki, Warszawa 2020, str. 334, ISBN 978-83-8177-535-9

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko