Jacek Bocheński – Ojcowizna

0
284

Mój zmartwychwstały ojciec trzyma się zwycięsko poza i ponad rzeczywistością, jak za swego pierwszego, cielesnego życia, pewny duchowej wyższości nad nią i przysługujących mu wyższych praw. W istocie jest coś na rzeczy. Ten jego wyjątkowy status, wdrukowany mi do głowy w dzieciństwie, jak pisklęciu wizerunek i przodownictwo na przykład matki-gęsi,  potwierdza się obecnie w nieoczekiwanych relacjach intersubiektywnych z szerszym środowiskiem. Pandemia dławi świat, a w Brzegu na Opolszczyźnie Adam Boberski, ledwo odchorował jako tako koronawirusa, przepisuje z fotografii „Liryki zebrane” Tadeusza Bocheńskiego.  Jakiś tajemniczy imperatyw każe mu się tym trudzić w niesłychanie  mozolny sposób.

Tytuł „Liryki zebrane” nadał ojciec swoim wierszom w rękopisie i tak będzie się nazywała książka w edycji Stowarzyszenia Żywych Poetów. Ostatni poetycki tomik ojca wydany był w roku mojego urodzenia, 1926. Nosił tytuł „Moja kantyczka”.  Przyszłe, obszerne „Liryki zebrane” otworzy przepisana już do komputera z rękopiśmiennego  oryginału przedmowa autora. Dostałem ją w postaci elektronicznej od Adama Boberskiego.         

Ojciec pisze: – „Liryki zebrane” nie powtarzają dokładnie żadnej mojej książki przedwojennej. – Zdecydował się jednak ku memu zdumieniu włączyć do zbioru „kilka pozycyj straszliwie dawnych”. Odrobinę materiału zaczerpnął z wczesnych  tomików (wspomina o „Poezjach”, „Poezyj serii drugiej”, „Dzwonach”, „Sercu”, „Kościele”) od których, jak pamiętam z dzieciństwa, odżegnał się i systematycznie niszczył ich egzemplarze . – Licznych … utworów – pisze w przedmowie –  choć je kiedyś drukowałem, nie objęły „Liryki zebrane” wcale. Dlaczego? Dlatego, że nie uważam ich dziś za godne utrwalenia… „Moja kantyczka”, jak ją spotkacie w „Lirykach zebranych”, odbiega od owej z roku 1926 nie tylko ubytkami… różni się też przybytkami i niejednym ulepszeniem tekstów. Przybytki to utwory, które albo przed edycją pierwszą istniały, lecz do „Kantyczki” nie weszły (takich jest niedużo), albo zrodziły się … po roku 1926 … Tytułów wymieniać nie warto. Muszę za to zwierzyć Czytelnikowi sprawę stokroć ważniejszą: wielki przełom człowieczy i razem (przeto już konsekwencja) artystyczny, który mię zaskoczył w lipcu roku 1929. Poznałem wtedy kobietę swego życia. Jej właśnie pełna jest obecna redakcja „Mojej kantyczki”…

Z tym widzeniem siebie zostawiam zmartwychwstałego ojca, od którego ja przejąłem więcej prawdopodobnie, niż sam widzę. Ślady jednak nieustannie rozpoznaję. Echo języka, jakim odezwał się z przedmowy, słyszę w swoim.

Teraz już uchodzę, on wschodzi.

BLOG III

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko