1. Kilkanaście lat temu na konferencji w Sztokholmie dotyczącej „zabójstw honorowych” pani profesorka doktorka habilitowana Magdalena Środa była uprzejma stwierdzić, że „Katolicka, w przeważającej mierze, Polska, choć wolna od „honorowych zabójstw”, ma problemy ze zjawiskiem stosowania przemocy wobec kobiet, mające źródło w silnym wpływie Kościoła katolickiego na życie publiczne. […] Katolicyzm nie wspiera bezpośrednio, ale też nie sprzeciwia się przemocy wobec kobiet. Istnieją jednak pośrednie związki, poprzez kulturę, która jest silnie oparta na religii.” Agencja Reutera posłała tę wypowiedź w świat, rozpętała się burza. Tym większa, że profesorka Środa była wtedy oficjalnym przedstawicielem polskiego rządu. Jedni się oburzyli, inni nie, premier Buzek próbował nawet zdegradować Środę z ministry na prostą podsekretarkę stanu. Ministra oceniła ten pomysł jako „cios w urząd i prawa kobiet” i zagroziła dymisją. Premier ustąpił. Smutny żart polega na tym, że nikt, dosłownie nikt!, nie zwrócił uwagi na to, że w sensie poznawczym teza ministra Środy nie ma najmniejszego sensu. Jest wyłącznie prostacką propagitką. Znaczy tyle samo, co twierdzenie, że Francuzi jeżdżą samochodami a Arabowie palą fajki. Katolicy biją żony? Biją! Francuzi jeżdżą? Jeżdżą! Arabowie palą? Palą, a jakże! Sens poznawczy miałoby dopiero zdanie: „Polacy, wychowani w katolickiej kulturze stosują przemoc wobec kobiet częściej niż…” Problem w tym, że takie twierdzenie trzeba by udowodnić, przeprowadzić solidne badania socjologiczne. Dla każdego, kto choćby liznął wiedzy na ten temat metodologii nauk społecznych, jest oczywiste, że żeby dowieść takiej hipotezy, należy przeprowadzić badania na jednorodnej kulturowo społeczności różniącej się wyłącznie wyznaną religią. Dopiero na podstawie takich badań można formułować jakiekolwiek wnioski. Wbrew pozorom nie byłoby to trudne. Akurat katolicka w większości Polska nie jest wdzięcznym terenem tego rodzaju analiz, ale przecież można zbadać, czy polscy katolicy stosują przemoc domową częściej niż ateiści. Chyba bardziej reprezentatywne byłaby takie badania w Niemczech lub w Niderlandach. Czy katoliccy Bawarczycy biją żony częściej niż protestanccy Sasi? W Niderlandach podział jest mniej więcej równy: katolicy, protestanci i niewierzący. Fascynujące i nietrudne do przeprowadzenia byłyby badania nad źródłami przemocy domowej. Holenderscy katolicy biją częściej niż ateiści i protestanci, czy jednak rzadziej? Nie wiem. Profesorka Środa też nie wie. I nie próbuje się dowiedzieć. Woli uprawiać prymitywną, antychrześcijańską agitację. Przy okazji dowodząc brak elementarnej wiedzy na temat metodologii nauk społecznych. Wróć! Myślę, jestem przekonany, że doktorka habilitowana Środa Magdalena tę wiedzę posiada. Wystąpienie na sztokholmskiej konferencji wykorzystała, by publicznie zohydzić swój kraj. Z dużym powodzeniem czyni to nadal.
2. Przyznaję, że swym niesławnym wystąpieniem ministra Środa zainspirowała mnie. Staram się tępić wszelkie nieuprawnione generalizacje. Kiedy po raz kolejny słyszę, że wszyscy Polacy są… Tutaj można wstawić dowolny przymiotnik z dyżurnych obelg produkowanych seryjnie przez światlejszą część naszego społeczeństwa: durni, ksenofobiczni, prostaccy, nietolerancyjni, ciemni… Więc kiedy słyszę taki bluzg, patrzę rozmówcy ze współczuciem w oczy i… I tutaj zaczyna się dialog, który niezmiennie dostarcza mi mnóstwo radości. Powiedzmy: siedzimy sobie w kawiarnianym ogródku, niekoniecznie na czczo, mój towarzysz rozpoczyna klasyczną litanię narzekań na swoich rodaków. Pytam z troską.
– Oj, to musi być nieprzyjemne. Jak sobie z tym radzisz?
Światły i do bólu tolerancyjny rozmówca najczęściej nie kojarzy od razu. Pyta z lekka zdezorientowany.
– Ale z czym?
– No, że jesteś taki prymitywny i ksenofobiczny.
– Żartujesz?! Przecież mnie znasz!
– Jeśli nie ty, to kto? Twoja żona? Dzieci?
– Odbiło ci?!
– W takim razie pewnie twoi znajomi, przyjaciele, tak? W fajnym środowisku się obracasz. Współczuję.
– No weź, przestań! Ja w ogóle nie znam takich ludzi! Nie zadaję się z nimi!
– Ale mówiłeś, że wszyscy Polacy, a przecież sam jesteś Polakiem, więc?
Zawsze bowiem okazuje się, że ci ohydni Polacy, to jacyś inni, bliżej nieznani osobnicy. Nie odpuszczam, wskazują na „tych innych” przechodzących akurat w pobliżu. A że siedzimy najczęściej w okolicach warszawskiego Krakowskiego Przedmieścia, to większość przechodniów to piękni, młodzi ludzie. Creme de la creme! Mojemu towarzyszowi rzednie mina, ale już po chwili rozjaśnia się. Oto od strony Starego Miasta nadciąga wataha. Półpijani, spoceni, głośni, wulgarni. Wrzeszczą coś, przekrzykują się, szturchają. Miasto jest ich! Wypisz wymaluj polska dzicz ze strasznych snów polskiego inteligenta w pierwszym pokoleniu. Mój towarzysz triumfuje, wskazuje na nich z odrazą.
– Masz tu tych swoich ukochanych Polaków.
Zbliżają się, już słychać wyraźnie ich wrzaski. Bez trudu rozpoznajemy – surprise! – piękny skądinąd język Szekspira, chociaż Szekspir pewnie niewiele by ich z angielszczyzny zrozumiał.
3. Że to demagogia? Ależ oczywiście! Angielscy piwni turyści nie są grupą reprezentatywną. Do Polski, krainy taniego alkoholu przyjeżdżają najczęściej przedstawiciele brytyjskiego proletariatu i lumpenproletariatu. Studenci Oksfordu zachowują się pewnie inaczej. Tak myślę, nie miałem przyjemności poznać. Czy Polacy tak się nie zachowują? Oczywiście, że tak, są grupy, środowiska z którymi nie chciałbym mieć nic wspólnego. I – na szczęście – nie mam. Tyle, że tak jak nie można wnioskować o wszystkich Brytyjczykach na podstawie ekscesów piwnych turystów, tak nie można wnioskować o Polakach na podstawie zachowań pewnych grup, czy środowisk.
4. Nauki społeczne nie uznają wielkich kwantyfikatorów. Nawet student pierwszego roku socjologii wie, że nie wolno ich używać. Zdania w rodzaju „wszyscy Polacy” bez względu na rozwinięcie tezy są nieprawdziwe. Zawsze. Sens mają wyłącznie małe kwantyfikatory: „istnieją Polacy, którzy…”. Tym bardziej dziwi i niepokoi, że prominentni przedstawiciele nauk humanistycznych tak ochoczo się nimi posługują. Nie tylko profesorka doktorka habilitowana Magdalena Środa.
5. Ostatnio niczym pożar na stepie rozprzestrzenia się w mediach społecznościowych mem propagujący takie oto przemyślenia Umberto Eco:
„Patriotyzm to ostateczne schronienie łajdaków. Ludzie bez zasad moralnych owijają się zwykle sztandarem. A bękarty powołują się zawsze na czystość swojej rasy. Narodowa tożsamość to jedyne bogactwo biedaków. A poczucie tożsamości oparte jest na nienawiści – na nienawiści wobec tych, którzy są inni.” Podsumujmy: patrioci zdaniem profesora Eco to bez wyjątku: łajdacy, ludzie bez zasad moralnych, bękarty, a w dodatku biedacy. Powiało grozą!
6. Ciekawa rzecz z tym kreowaniem Umerto Econa na guru wszechwiedzy. Wszyscy powołują się na jego sławny esej o faszyzmie, który jest do bólu ignorancki i wyłącznie zaciemnia istotę rzeczy. Kiedyś poważnie zajmowałem się teorią państwa i prawa, trochę znam historię myśli politycznej i wiem, że żadna z wymienionych przez Eco czternastu cech nie jest dla faszyzmu konstytucyjna. Teraz, kiedy czytam jego refleksje na temat patriotyzmu, mogę tylko rozłożyć bezradnie ręce. Bo polemizować się nie da. Skąd wiedza Pana E.? Jakie badania społeczne uprawniają go do takiej diagnozy? To, że był wybitnym semiologiem nie znaczy, że może być oberautorytetem w innych dziedzinach.
7. Podczas dyskusji na temat patriotyzmu w wersji Umberto Eco znajoma pani profesorka zwróciła mi uwagę, że nie jest on w swoim twierdzeniu odkrywczy. Filozofowie i filozofki, kulturoznawcy/nie, pisarze/ki – wielu atakowało patriotyzm ideologiczny jako synonim nacjonalizmu i totalitarnych zapędów porządkujących rasistowsko i ksenofobicznie świat i przywracających “zbędnym ludziom” poczucie wartości.
8. Nie wiem wprawdzie, co to znaczy „patriotyzm ideologiczny”, ale zgadzam się, że Eco nie jest odkrywczy, nawet „Imię róży” było kryptoplagiatem z powieści cypryjskiego pisarza. Owszem patriotyzm był i jest często atakowany jako synonim wszelakiego zła, nigdy jednak nie spotkałem się z poparciem tych ataków jakimikolwiek badaniami. Badaniami dowodzących, że inkryminowany – pardon le mot! – patriotyzm jest źródłem wszelakiego zła. Że koniecznie musi się wiązać z rasizmem, ksenofobizmem i, dlaczego nie?!, półpaścem i paluchem szpotawym. Póki nie zobaczę wyników rzetelnych badań socjologicznych przeprowadzonych na reprezentatywnej próbie, hipotezę o patriotyzmie, jako źródle totalitaryzmu będę traktował jako dywagacje frustratów, którzy boją się panicznie własnych rodaków. I, nazwijmy rzecz po imieniu, gardzą nimi.
9. Pozwolą Państwo, że na koniec podzielę się z Wami swoim osobistym, bolesnym doświadczeniem. Otóż wychowałem się w rodzinie patologicznej. Nie dość, że katolickiej, to jeszcze patriotycznej. Dziadek walczył z bolszewikami, ojciec był w 27ej, wołyńskiej dywizji AK, mama jako dziecko pracowała niewolniczo dla Niemców. Rodzice regularnie chodzili do kościoła, , uroczyście obchodzili wszystkie katolickie święta. Mało tego! Obowiązkami domowymi dzielili się po partnersku. Przeżyli razem ponad czterdzieści lat, kochali się bardzo do ostatnich dni. W rodzinie mojej żony wcale nie było lepiej. Wychowanie w tak patologicznym środowisku musiało odcisnąć na nas tragiczne piętno. Nic więc dziwnego, że nasze małżeństwo skażone jest notoryczną przemocą domową. Poniżej dowód. Uwaga! Tylko dla czytelników o mocnych nerwach!