Wiersze poetów Powstania Warszawskiego przypomina Stefan Jurkowski

0
1120
Jacek Maślankiewicz

Krzysztof Kamil Baczyński


DZIEŃ SĄDU

Każdy dzień jest dniem sądu bez kary
jak w niepamięć idące pożary;
niewidzialny — na ziemi — nisko,
niechwytany — przepala wszystko.

Chociaż dzwonią owoce w uśmiechach
i świątynie wzrastają na grzechach,
chociaż młodość wytryska i starość
każdy dzień jest dniem sądu bez kary.

A kto nagle na mchach zobaczy
jakieś tropy jak łuny rozpaczy
i w marmurze, czy ptaku rozpozna,
że stanęła ziemia nieostrożna
zadrży prochem, zadymi pożarem
w nim zobaczy dzień sądu bez kary.


PIOSENKA ŚNIEŻNA ŻOŁNIERZA

Śnieg wieje — ciszy gołąb —
w miast wyspy lekkie.
Szumią miękkie powieki,
Kręci się białe koło.

Zapomniane już, zapomniane
to co kochać było — za wiele: —
panny smukłe, wiatru fontanny,
u jeziora uśpiony jeleń.

Przeżegnane krzyżem i ogniem
śpiewne kraje, gotyk na szybach,
zapomniane, te co szły do mnie,
smoki, kwiaty, świecące ryby.

Zapomniane będą i czasy,
które miłość jak śnieg wypełnia.
Na chmur ciemnych spiętrzone lasy
pnie się śniegu szumiąca wełna.

Pożegnane już, zapomniane.
Śnieg jak dłonią zasłoni oczy.
Słychać jeszcze — nim chłód zostanie —
jak za nami pułk biały kroczy.

14.I. 1944r.


KRZYŻ

Za tych — co batem ścięte liście,
za tych — co ptaki z wosku lane,
tych co im krew znużeniem tryśnie
i tych — co wbici cieniem w ścianę
i za zwierzęta konające
którym powoli oczy bledną —
— chciałbyś odrzucić Bogu — życie,
umrzeć raz drugi jak Zbawiciel.
Ale zawarty tobie upływ
krwi i związane ręce w supły,
bo ty nie twórczym niepokojem,
a tylko, że się patrzeć boisz.


Tadeusz Gajcy


PRZEJŚCIE

Za grotem mojej dłoni — tam przestrzeń wiecznie blada,
w której przejrzysty księżyc jest
jak fragment białej chmury albo anioła sandał
zgubiony na powietrzu. Nieść
cierpliwie trzeba obraz kończący się u wrót
nikłego horyzontu — lecz dłoń przegina ciężar
i ciało błyska trwożnie kiedy obłoczny strój
opada bez szelestu i dana jest wiedza
tym dłoniom, które niosą,
tym ciałom, które drżą:
nie przejdziesz cienia ręki powietrzem niby mostem
i w obraz się zamienisz tych ojczystych stron.

Więc włosy będą — płomień lub ognisty krzak.
A ręka, która światło zbierała jak owoc
odrośnie nagłym słupem i głąb fioletową
rozstrąci dzwoniąc w okna, za którymi ręce
człowiecze ręce w płomień zanurzone świecą.
I jak źródełko rtęci w tej piersi będzie serce
pulsować krwawym łukiem spadającym w wieczność.
Więc stopy będą kamień u pielgrzymiej drogi,
która początku nie ma, nieznany jej kres
lecz oczom jest jak piorun w schyleniu pokornym
zmęczonej ciężkiej głowy. A nad nią księżyc jest
jak fragment białej chmury albo anioła sandał
w przestrzeni zawieszonej do palców, których cień
rysuje krzyż radosny i nad głową splata
pięć gwiazd oznajmujących twą konieczną śmierć.


O NAS

Niebo zmalałe w łunie
na ciebie i na mnie czeka
jak kubek srebrny u studni
albo o zmierzchu twa ręka.

Gdy ognia porusza kaskiem
błyszczącym i białym jak puzon
serce jak światło na maszcie
w piersi kołysze się pustej.

Modlimy się dłonie łącząc
o pamięć otwartą jak pejzaż
niech dźwiga nas dalej młodość,
choć z ognia, głodu, powietrza.

Kiedy ognista kropla
spłynie zachodem jak liściem,
niebo jak ścieżka ogrodu
wróci nas sercu i przyjmie.

Wtedy się łuna tętniąca
pod brwią nieruchomą przyśni
i sen jak głęboki krajobraz
piorun otworzy tygrysi.


GŁOS

Obłok sarni i drzewa smuga
powiadają: nie tylko w ogniu
moc truchleje, ciała ubywa…
W świetle naszym, zawsze pogodnym,

kiedy klekot gołębi bystry
i pociągu stopy dźwięczące,
czemu sercem jak biały ministrant
dzwonisz ostro w nierozumnej grozie?

Pióro w dłoni powiedzie cię ścieżką
— czy wybawi, czy zgubi — to jedno —
zawsze ciemną, a przez to bezpieczną,
i samotną, a przez to piękną.

W nas jest ogień od innych droższy,
bo truchleje w nim ciało smutnego,
pokonane już raz, a radości
czekające. Tak obłok i drzewo
mówiły.


Krystyna Krahelska


„NIEBO JEST NAD  NAMI  MÓJ  BRACISZKU…”

Niebo jest nad nami, mój braciszku, to samo,
Pełne gwiazd jak czara nalana po brzeg złotem słońca,
Tylko droga od ciebie do mnie daleka…
Nie wiemy — kiedy się skończy…
Teraz niebem ciągną ptaki, braciszku, bo jest wiosna,
Kluczami żurawie, kluczami gęsi…
Pod pełnią czajki w nocy budzą się krzykiem żałosnym,
A mnie się zdaje, że to może srebrne karawany
Samolotów płyną z daleka jak ptaki
Wiatrem wiosennym przygnane.
I własne serce mnie budzi,
W środku nocy wali z łoskotem…
…Że to może na granatowym niebie
Rozkrzyżowały się skrzydła srebrzyste
Twego, braciszku, samolotu…


(źródło: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/krahelska-niebo-jest-nad-nami.html)


MODLITWA

Chryste Panie, z przydrożnych połamanych krzyży,
Krzyżowa nasza droga, droga – do zwycięstwa!
Daj nam siłę wytrwania, daj nam wolę męstwa
I Polskę oczom naszym strudzonym przybliżaj.
Skrzywdzony Zbawicielu spalonych kościołów,
Każdą kroplę krwi naszej przemień nam – na ołów.
Przetrwamy gdzieś w podziemiach – jeśli tego trzeba,
By jak ukryta woda wytrysnąć z ukrycia.
Daj nam, Chryste przydrożny, silną wolę życia –
I daj nam śmierć żołnierską, jeśli umrzeć trzeba.
Poprzez ciemność i burzę daj nam iść najprościej
Drogą do Nowej Polski – drogą do Wolności.
Gdy przyjdzie czas odlotu do krainy innej –
Chcę odlecieć w porywie szczęścia i natchnienia,
Jak ptak, co uciekając z ziemi niegościnnej,
Ziemię – na niebo zamienia.

(źródło: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/krahelska-modlitwa.html)


Zdzisław Stroiński


O ŚMIERCI

Zarys istot, którymi mógłbym być, ale już nie będę, milczą jak
rozrzucone zabawki opuszczone nagle przez dziecko.
Śmierć jest ze mną i we mnie.

Chodzę w niej jak w płaszczu za dużym na mnie – wiejąc
szerokimi rękawami i ciągnąc poły po ziemi szeleszczącej
jak blacha.

Nieprzeźroczysty zapach mydła i przestrzeni oblepił odejścia
moich bliskich, gdy odrywali się od istnienia jak wielkie
kawały tynku. Przeraźliwa zagadka ich roztapiania się
okratowała mnie w separatce zgrzytliwej i daremnej. Już
przestałem rzucać się na kraty, drapię się tylko w głowę i
chodzę w kółko.

Śmierć niewyraźna – o tam – mieni się w oczach, rozciąga
i kurczy. Jako chmura ciemności toczy się po niebie
spłaszczonym i niskim – potem uwysmuklona nagle
romantyczna heroina jest tą, która wdeptuje oczy
końcami swych błyszczących francuskich obcasów.

A gdy potok ironii unosi ludzi – drewniane kukły o
wyprężonych drętwo rękach i nogach –
pęka z trzaskiem lustrzane przeczucie braku mnie, który w
pustce pozostałej będzie podskakiwał uwiązany na tykaniu
wszystkich zegarów jak na sznurku.


TRZASK KARABINÓW

Trzask karabinów
łamane sucho metaliczne trzciny,
wiatr ostre złamki ciska do stóp drzewom
Drzewa zwichrzone w obręczach zygzaków,
wiry łomotu w zszarpanych koronach,
klucze pocisków – z szumem, krzykiem ptaki.
Dymy i rzeczy zgubiły kształt – lecąc
Pnie, liście, korzenie, gałęzie, wykroty
ryją w pamięci noc i zapadliska.
Huk fioletowy – płaty nieba w ziemię,
w tańcząc niebo ziemia – kłęb wyprysków.

Dyszące gardła rozpalonych pieców
zrzucają zgrzyty fruwając z furkotem.
W powietrzu roje sczerniałych kraterów,
z błysku i ognia uplecione płody
wyjącą przestrzeń w ślepe zgłuchłe klatki.
I wtedy w bramach między dniem a mgłami
dzieciństwo krągłe pozłacane w zbożach
i całe życie leży w trawie szkliste.
 
Gdy wybuch nicość kręgami otworzy
przypływ żółtych i czerwonych płatków.
Czas przewrócony bzyka jak rój much.
Gdy pomruk z nieba darł chmury i wołał
strząsając czarną czkawkę w kłęby larw,
przez siny z orbit wysadzony słuch
dzień oszalały – jastrząb płaskie koła.

Przez cienie skrzydeł piekielnych wiatraków
gdzieś w świadomości płonących zaroślach,
już nic – czarna smoła.

Wtedy wichr śmierci porwie do ataku
łbem na dół w mrok studni na oślep.

Skokami, skokami
pod krzaki, do lejów,
mundury, mundury,
tam dymy się chwieją
widać, widać, widać
w dymie jak w okopach
na trawie blask hełmów
dopaść, dopaść, dopaść.
Ich twarze, ich twarze
ostrza epoletów
kolbami, zębami
bagnetem, bagnetem.


Andrzej Trzebiński


WYMARSZ UDERZENIA

A jeśli bzy już będą, to bzów mi przynieś kiść
i ty mnie nie całuj, i nie broń, nie broń iść.
Bo choć mi wrosłaś w serce, karabin w ramię wrósł
i ciebie z karabinem do końca będę niósł.
To wymarsz Uderzenia i mój, i mój, i mój,
w ten ranek tak słoneczny piosenka nasza brzmi —
słowiańska ziemia miękka poniesie nas na bój —
Imperium gdy powstanie, to tylko z naszej krwi.
A jeśli będzie lato, to przynieś żyta kłos,
dojrzały i gorący, i złoty jak twój włos,
i choćby śmierć nie dała, bym wrócił kiedy żyw,
poniosę z twoim kłosem słowiańskich zapach żniw.
To wymarsz Uderzenia…
A jeśli będzie jesień, to kalin pęk mi daj
i tylko mnie nie całuj, i nie broń iść za kraj.
Bo choć mi wrosłaś w serce, karabin w ramię wrósł
i ciebie z karabinem do końca będę niósł.
To wymarsz Uderzenia…
Poniosę nad granice kaliny, kłosy, bzy,
to z nich granica będzie — z miłości, a nie z krwi,
granice mieć z miłości w żołnierskich sercach U —

nasz kraj się tam gdzieś kończy, gdzie w piersiach braknie tchu.
To wymarsz Uderzenia…

(źródło: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/trzebinski-wymarsz-uderzenia/)


TA CHWILA

W oślepiających zygzakach gałęzi stoi powietrza niebo
każda z błyskawic złotych zbrojna w owocu grom.
W chłodzie traw
wypalonych przez słońce w rdzy plamy
szukam owocu żywota twojego
owocujący.
Niebo w sieciach, w sieciach zygzaków — —
Czyjaś dłoń, ale wiem: nie twoja…
Nie ułowisz słońca przelotnego,
ni żadnego z przelotnych ptaków:
zgubi się w dali najniższej ostatni żurawi klucz
i nie otworzysz nim nigdy
zagadki
pozostawania.
Wiatr błyskawice drzew podda erozji, rozwieje.
Ta chwila zmieni się w drobne — w drobne listeczki.
A ty — — wobec zagadki zostania
mający tylko przelotność uśmiechu — —
przelotnie się roześmiejesz…
Pozostaniemy.

(źródło: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/trzebinski-ta-chwila.html)

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko