Wacław Holewiński
Poeta pisze opowiadania. Niespiesznie…
Poeta pisze opowiadania… Cztery. Zgrabne. Niełatwe w czytaniu. Poeta pisze językiem jakby przeniesionym z innej epoki, choć przecież opowiadania współczesne. O dziennikarzu prowadzącym swoje własne śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci („ten trup czekał na mnie od zarania dziejów”), w którym zagadką są… wersje tego samego zdania…
Kompozytor… Jednego utworu… Outsiderska kariera. Ilu z nas chciałoby być autorami choćby jednego, zapamiętanego zdania, melodii, kantaty? I cisza. Wewnętrzna i ta widoczna, dookolna.
Krakowski notariusz, Ksawery Polański. „Machnął na dorożkę. Kazał się wieść na dworzec. – Nie ma pośpiechu – dodał – mam sporo czasu”.
I jeszcze historia malarza, Franciszka Hańczykowskiego. Kotka ociera się o pysk psa. „Delikatnie, bez pospiechu. […] Smakuje ze znawstwem przedwieczorną porcję czułości”.
Wszystko w tych opowiadaniach rozgrywa się powoli, jakby Polkowski przeniósł swój świat w czas Przybyszewskiego, Rydla, Kasprowicza, niespiesznie, wszystko ma swoje miejsce i czas.
Nie, nie każdemu takie pisanie przypadnie do gustu. Ja lubię!
Jan Polkowski – Portier i inne opowiadania , Instytut Literatury, Topos, Kraków-Sopot 2019, str. 152.
Piotr Müldner-Nieckowski
Piotr Matywiecki: Wszyscy inni
Piotr Matywiecki, poeta znany i nagradzany, otrzymał już chyba wszystkie istotne nagrody poetyckie, ale jak to dziś bywa, wciąż – odnoszę takie wrażenie – jest niedoceniany. Trudno powiedzieć dlaczego, to jakiś zbieg niekorzystnych okoliczności. A jest to przecież jeden z nielicznych autorów, których czyta się bez najmniejszego trudu i znawcy nie powinni mieć z nim problemu. On w każdym razie w tej sprawie przeszkód nie stawia. Jego teksty są przejrzyste i niemal przezroczyste w tym sensie, że nie serwują zagadek znaczeniowych ani nie snują aluzji, do których rozwikłania potrzebna jest wiedza tajemna lub środowiskowa.
Robi jednak coś innego, co niektórym rzeczywiście może sprawiać trudność. Bezlitośnie pisze prawdę. Prawdę o czasie naszym i tym przeszłym, który w nas siedzi jak zadra. Posługuje się przy tym środkami w poezji rzadko stosowanymi albo wręcz własnymi, dotychczas niespotykanymi. Często jest to pobrana z prozy metoda opowiadania (epiki, narracji), która dzięki talentowi poety przybiera kształt regularnego wiersza i w niczym prozy nie przypomina. Wyciąga z nas emocje i refleksje silniejsze niż to się dzieje podczas czytania na przykład w powieści. W przeciwieństwie do podobnych utworów innych poetów jest tu dużo treści, ale bez pustosłowia, każdy znaczek, każda literka jest przemyślana i znacząca, to są gotowe rzeczy do przeżywania i pamiętania. Wciągają nas w świat Matywieckiego pokonując wszelkie opory. Czasem czyni to z podwójną jawnością, na przykład wprost tytułując fragment wiersza „Inne dygresje” następującym określeniem: „Czternaście linijek bez wiersza”.
Stosuje też inne chwyty, zupełnie własne. Pomysłowe wynalazki. To wymaga pewnych studiów i na pewno znajdzie się ktoś, kto rzecz przeanalizuje i usystematyzuje.
Takich poetów, którzy pisali rzeczy dla poezji jakby od nowa, było w naszych czasach niewielu: Miron Białoszewski, Tadeusz Różewicz, Marian Grześczak (jego słynne snutki), Kazimierz Hoffman. Może kogoś pominąłem, ale Matywiecki musi na tej liście się znaleźć.
Tak, że tę książkę chce się mieć.
Piotr Müldner-Nieckowski
_______________________
Piotr Matywiecki, „Wszyscy inni”. Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka, Mikołów. Stron 90. ISBN 978-65250-58-2.
Zbigniew Zbikowski
Wieszcz na nowo ułożony
Czytelnicy lubią czytać dzienniki twórców, osobliwie pisarzy. Zwłaszcza te pisane na bieżąco, zanim dystans i namysł pozwoli ujrzeć opisywane zdarzenia i emocje z chłodniejszej perspektywy. Pewnie dlatego, że zapiski tworzone ad date pozwalają czytającemu dokładniej ocenić przenikliwość, trafność analiz, a niekiedy wręcz zdolności profetyczne autora. Takich właściwości nie posiadają oczywiście dzienniki pisane, a właściwie odtwarzane post factum, po upływie dłuższego czasu, kiedy kontekst i następstwo zdarzeń jest już znane i o „przenikliwość” łatwiej. A tym samym i o autokreację. Ale i tego rodzaju diariusze osiągnąć mogą, jak się okazuje, spore nakłady.
Profesor Marek Troszyński z IBL wykonał rzecz jeszcze inną – napisał swoisty dziennik post mortem. Nie swój oczywiście, a wybitnej postaci z naszego panteonu literackiego, którą od lat zajmuje się jako badacz i literaturoznawca. Juliusz Słowacki bowiem – a o nim tu mowa – własnego dziennika nie prowadził. To znaczy próbował, kilka razy zaczynał, nigdy jednak w swym zamiarze nie wytrwał. Pozostawił natomiast poza tymi ułamkami dzienników wiele doraźnych zapisków, naturalnie też listów, notatek pisanych na własne potrzeby, nie przeznaczonych do publikacji. Marek Troszyński, otworzywszy nieogarnioną i rozproszoną spuściznę Słowackiego, zebrał je wszystkie do gromady, ułożył chronologicznie i opracował, nadając im formę dziennika właśnie. Powstał w ten sposób niezwykły zbiór literackich perełek, co w przypadku Słowackiego raczej nie zaskakuje, ale też obraz przemiany wewnętrznej przyszłego wieszcza, który krok po kroku, rok po roku, przeistacza się z niefrasobliwego młodzieńca w uduchowionego filozofa i poetę, przejętego sprawą narodową polską i losem Polaków. I to jest jeszcze jeden walor tej pozycji.
Dodatkową atrakcję książki stanowią liczne rysunki i akwarele autora „Króla-Ducha”, także ułożone chronologicznie, pokazujące, że Słowacki, poeta genialny, był także niezłym grafikiem.
Juliusz Słowacki: Dziennik niektórych dni mego życia, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2019, stron 272, ISBN: 978-83-8196-004-5.