Tadeusz Zawadowski – wiersze

0
1141

SNY

próbuję zapamiętać swoje sny. codziennie bezskutecznie. rano
nocne fantasmagorie tracą swą logikę. zmarli zgromadzeni
przy łóżku milkną i rozchodzą się do swoich domów. znowu
zostawiają mnie samego. przymierzam ich
pośmiertne maski wkładam w swoje usta ich słowa. jednak
w lustrze ciągle widzę szarą twarz człowieka stojącego na granicy
dwóch światów. wahającego się w którą stronę 

zrobić krok.


odliczanie

idę bez celu pustą ulicą. za mną bezdomny pies liczy moje
kroki… trzy cztery pięć … znudzony skręca za pierwszą napotkaną
latarnią. pozostaję sam. przyjaciele rozeszli się po cmentarzach
szukać tam swego szczęścia. czasem spotykam ich ukrytych
za nekrologami wierszy lub w pożółkłych kopertach kruszących się
listów. patrzymy sobie w oczy i długo milczymy o wszystkim
co nas łączyło przez lata. wiem że na mnie czekają popędzają
wskazówki zegarków. ile zostało czasu ? liczę kroki

… trzy cztery pięć …


UKŁADANKA

nie próbuj jej nazywać. jest tą która czeka. pod naskórkiem
wiersza skorupą samotności. jej imię jest
przekleństwem. kto je wymówi zamilknie
na wieki. jak laokoon razem z synami w objęciach węży. stoję
na krawędzi i dlatego już nie boje się zanurzać rąk
w grzęzawisku liter. wybieram je powoli niczym gorące
ziemniaki z ogniska. oglądam pod światło. jakbym się sycił
ich widokiem. zaczynają się układać

w popiół.


DRABINA  DO  NIEBA

drabina odbita w lustrze jeziora prowadzi
w głąb jego wnętrza. schodzę po chybotliwych
szczeblach w poszukiwaniu ukrytego w nim
światła. ostrożnie żeby nie naruszyć
struktury zachodzących na siebie kręgów
fal. pode mną niebo pełne
gwiazd. wystarczy zrobić kilka
kroków i otworzyć usta

z zachwytu.


uczenie się śmierci

tyle lat uczę się śmierci a ciągle otrzymuję niedostateczny. przeglądam
rozmaite poradniki i instrukcje jednak nigdzie nie potrafię znaleźć
wzoru określającego doskonały model odejścia. może
najlepiej po cichutku – jak we śnie – żeby nikogo nie obudzić
na koniuszkach palców podejść do drzwi przez chwilę
popatrzeć za siebie i po prostu je zamknąć. bez zbędnego hałasu
i użalania się nad sobą. delikatnie żeby nikogo nie zranić

wyrzucić czas z zegarka.


jeśli potrafisz…

ocal w sobie tyle zapamiętanych widoków dzieciństwa
ile zdołasz unieść pod wyschniętymi oczodołami. twarze ojca
i matki czuwające nad twoim pierwszym krokiem
oraz kolejnymi wychodzącymi coraz dalej
aż w końcu ginącymi w zapadliskach dorosłości. tak bardzo
chciałbym dzisiaj cofnąć czas by do nich powrócić
i znowu przejrzeć się w ich oczach. w snach
modlę się do kasztana który czuwał nad naszym domem
ale ten bezradnie rozkłada konary i płacze kasztanowymi
łzami. szukam ścieżek wydeptanych przez małego chłopca
ale te już dawno zarosły nowymi domami
które nie pamiętają tego gdzie on
zapalał w oknach jasne światła marzeń. ocal
tego małego chłopca aby nie nastała w nich

ciemność…


historia ikara

zbudowałem dom z piasku i ze strzępów
wyłowionych piór. tyle pozostało
z marzeń. już wiem że droga do nieba prowadzi
przez piekło. ludzie stali z paletami i malowali
mój upadek. opowiadali swoim
dzieciom historię mojego nieposłuszeństwa. ojciec
gdzieś daleko za horyzontem pogroził tylko
palcem. poleciał załatwiać własne
sprawy. pozostałem sam pośród tysięcy rozdeptujących
mój dom w poszukiwaniu prawdziwej

historii ikara.


julia

julia ma osiemdziesiąt siedem lat. ciągle pamięta
potajemne schadzki z romeo i kradzione pocałunki
na parkowej ławce. jej ukochany wyjechał
tak daleko gdzie światy się kończą lśniącym karawanem. czasem
czyta od niego listy ukryte pod marmurową płytą. niekiedy
przychodzi do niej kobieta z dwójką dzieci mówiąc że to jej
prawnuki. podsuwa kolorowe cukierki na lepszą pamięć. julia
chowa je na dnie wazonu z zasuszonymi kwiatami
które dostała od ukochanego. nie ma prawnuków ani problemów
z pamięcią. ciągle jest młodą dziewczyną. przed oczyma
ma wciąż roześmianą twarz swojego romeo który powróci

lśniącym karawanem.


romeo

zakochany w julii od koniuszków palców u stóp po czubek siwiejącej
głowy. każdym milimetrem ciała. zauroczony pierwszym
jej spojrzeniem i pocałunkiem który pamięta do dziś odjeżdżając
lśniącym karawanem. kiedyś powróci by zabrać ją tam gdzie miłość
nie zna słowa śmierć. ma wyrzuty sumienia że pozostawia ją
bez opieki i pamięci którą utraciła przed laty. ktoś jednak musi pierwszy

przygotować niebo dla obojga.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko