Po pierwszym czytaniu tomiku Adama Ochwanowskiego Wspólna garderoba byłem nim na tyle zafascynowany, że postanowiłem go zrecenzować. Po drugim pojawiły się wątpliwości, a po trzecim doszedłem do wniosku, że najlepszą recenzją byłoby podpisanie się pod nim z dopiskiem „mam tak samo”. Bo trudno mówić o obiektywizmie, skoro dopadają mnie te same wątpliwości, odkrywam podobne manko i dołują mnie równie mało optymistyczne wnioski. W efekcie czuję się więc współlokatorem Adamowej garderoby …
Wyjaśnienie tego zjawiska nie jest zbyt skomplikowane, bo powszechnie wiadomo, że po przekroczeniu granicy słusznego wieku większość z nas przechodzi etap nieprzerwanej reprojekcji życia, pojawia się potrzeba jego podsumowania, co zazwyczaj wiąże się z ujawnieniem manka. Problem w tym, że w tym przypadku negatywny wynik egzaminu życiowej edukacji nie skończy się powtarzaniem klasy.
w mojej garderobie
nikt nie sprząta
bo każda warstwa kurzu
jest pod ochroną
konserwatora zabytków…
Kłopot w tym, że tym rygorystycznym urzędnikiem jesteśmy my sami.
Prawdę mówiąc nowy tom wierszy Ochwanowskiego bynajmniej mnie nie zaskoczył. Powiem nawet, że byłbym zdziwiony gdyby tego trudnego tematu nie podjął, bo w pewnym okresie życia świadomy człowiek czuje się wręcz obowiązek zbilansowania własnej biografii i dokonania analizy aktualnego „ja.” Wspólna garderoba jest takim właśnie skwitowaniem przeszłości, która przesączona przez sito nauk, doświadczeń i intuicji, kończy się mało optymistycznym wnioskiem, że ta cała mądrość przyszła zbyt późno aby ją można było spożytkować; że zwężający się życiowy metraż nie pozwala na rozwinięcie sfatygowanych, mocno przerzedzonych skrzydeł, a nadwątlona ostrość wzroku zaciera perspektywę. To pesymizm płynący z wniosku, że te bezdyskusyjne prawdy przez całe życie miało się w zasięgu rozumu, tyle tylko, że ten zbyt długo chodził na jałowym biegu. Niby to żadne odkrycie, bo kto z nas w pewnym wieku nie dał się oszukać iluzji nieśmiertelności, nie zapominał o własnej doczesności i nie snuł utopijnych planów? Ilu z nas poszło na lep łaskawej Fortuny zbyt wcześnie uznając się za zwycięzcę? Kto nie pamięta tamtego pokrewieństwa z tytanami kiedy – to poeta – wiersze przebierają się za poematy, zaskakujące pointy gubią tropy i święte przesłania(…) wiedza ogólna stroi się w pospolity żakiet bez obciążeń zarozumiałych klasyków, celnych puent wieszczów. W tym okresie prawdy nie są potrzebne, a nawet wręcz przeszkadzają. Zupełnie jak rodzicielskie przestrogi i napomnienia. Bo po co, pyta poeta: drażnić nos naftaliną/ garderoba jest po to/ żeby się rozbierać/ albo ubierać/ a nie po to, żeby kształtować /wizerunki. Jest się wtedy jak szpulka na którą nawija się nici różnej grubości, koloru i wytrzymałości. Uznaje się za swoje cudze poglądy i idee nie widząc ich jaskrawych sprzeczności, imponują koledzy i idole, ubieramy się w cudze szaty nie widząc w sobie klauna. Zresztą inni też nie widzą, bo postępują dokładnie tak samo …
Smutne jest, że do oczywistych prawd dochodzi się dopiero wtedy, kiedy wypłowieje naiwność, a ambicja staje się tak płytka, że każdy dzień przechodzi się suchą nogą; kiedy czas odwraca wektory i kiedy dostrzega się, że wczorajszy sukces był początkiem klęski, a klęska kołem ratunkowym. I pojawia się smutna konstatacja, że w rzeczywistości jesteśmy zlepkiem wyuczonych prawd i fałszywości , piękna i brzydoty, realizmu i utopii, szczerości i obłudy; jesteśmy gąbką nieświadomie wchłaniającą zarówno kryniczną wodę, jak i pomyje.
Że – znowu poeta :
w mojej garderobie
dobro i zło
z jednej jedzą
miski.
Wniosek mało optymistyczny – czas płynie, ale nam niekoniecznie przybywa rozumu:
w mojej garderobie
czas często nie płynie
i niekoniecznie ma rację haidegger
że człowiek jest bytem ku śmierci
a gość z królewca
że niebo gwiaździste nad nami
daje moralną siłę
to nie my
to czasy się zmieniają
wymądrza się modny reżyser
…którego sceptyczny poeta nie wpuszcza już do swojej garderoby …
I tak biegnie ta sztafeta pokoleń i nie zmienia jej (rzekomy) przyrost wiedzy, łamanie kolejnych granic i tajemnic. Nieporozumieniem byłoby więc ograniczanie tej książki do konkretnego pokolenia, bo to problem uniwersalny, którego smak poznawali poprzednicy, poznajemy my i który z pewnością dotknie naszych następców. Przynajmniej tych obdarzonych dobrą pamięcią, a przede wszystkim odwagą patrzenia w przeszłość.
Ta książka jest efektem życiowej edukacji, przemyśleń i uznanych za swoje wartości, które autor daremnie próbuje usystematyzować, ale ich nie okiełzna, bo to one władają nim. To poetycki mix historii, filozofii i przysłowiowej chłopskiej mądrości, w którym poeta upatruje szansę znalezienia przyczyn zła. Daremnie. Problem bowiem w tym, że magnetyzm spraw, przedmiotów i przestrzeni, które zgodnie z prawami zegara powinny być odesłane w niepamięć sprawia, że wracają prawem podświadomej osmozy, wyostrzając znaczenie emocji, faktów i wyborów. Wszystko to sprawia, że przeszłość miesza się z aktualnością (wirują wspomnienia przebrane w pachnące naftaliną stroje). Tylko jak to się stało, że dziś: stolik karciany/ wczesny bidermaier/ służy do prasowania markowych ciuchów. Z bezradnością patrzy się na błędy, których nie umiało się skorygować i uznawanych za nielogiczne mądrości. I chociaż przychodzi czas rozliczenia się z pobłażliwością wobec naiwności i głupoty, tamte wspomnienia sprawiają, że: w mojej garderobie więcej jest snów niż marzeń. Tylko czy jest sens osądzać sny? Tym bardziej przeszłe?
Kiedy w końcu dochodzi się w pobliże mądrości, wcale nie przynosi to ulgi, bo dopiero teraz jesteśmy w stanie ocenić naszą totalną bezbronność wobec ignorancji i przyznajemy rację Eliotowi, wedle którego: strumień mądrości nie oczyści oceanu głupoty. Tym bardziej, że nie dla wszystkich wiek jest przepustką do rozumu, a spór o pojęcie mądrości większością głosów wygrywa głupota. Chciałoby się zacytować Okudżawę: więc mądrym dziś mówią, ach durnie żeż wy, a głupich jak zwykle nie widać. (Ballada o głupcach w tłumaczeniu W. Młynarskiego). Dochodzi do nas, że prawda, tolerancja i humanizm wymaga wiedzy, którą przyswaja się znacznie trudniej niż prymitywne, stereotypowe tłumaczenie świata oraz wykluczający rozum dogmat:
W mojej garderobie
nikt już nie wierzy
że można dojść
od nitki
do kłębka
W końcu dochodzimy do wniosku, że jedyne co w takiej sytuacji możliwe, to próba uporządkowania własnej garderoby, wyproszenia z niej niepożądanych gości, selekcja sterty idei, a na końcu, przez poddanie ich próbie prostowania i sprawdzenia spoistości, własnych intelektualnych fundamentów. W posprzątanym tak miejscu z pewnością zabraknie miejsca dla ideału, z żalem trzeba będzie pożegnać się z pierrotem o colombiną i dojrzeć do wniosku, że:
to, że idziemy nie znaczy
że się nie cofamy
a gdy idziemy obok siebie
nie znaczy, że idziemy razem
Ale za to w tym naszym, w miarę uporządkowanym pokoju:
nie zawsze jest to co potrzeba
ale jest to
co ma być
(…)każdy chwali boga
jak potrafi
(…) cisza
niekoniecznie
jest milczeniem
(…) uczeni w piśmie
ale niedouczeni w życiu
piją tutaj wódkę
z matematykami żerującymi
na rachunku nieprawdopodobieństwa
I chociaż z odległej przeszłości ostali się jedynie, wiszący na ostatnim wieszaku miś uszatek, jacek i agatka oraz kubuś puchatek (który ostatecznie przybliżył się od Kubusia fatalisty) pozytywem jest, że w tej nowej: mojej garderobie /sokrates /broni się przed garniturem /i krawatem (…) brakuje podziału/ na świeckich/ i świętych. I chociaż nie jest to idealny porządek, pozbycie się intelektualnych „gratów” pozostawia więcej luzu.
Ponieważ jednak na zewnątrz panują inne porządki, a ściany nie wygłuszają wszystkiego:
w mojej garderobie
krakowskie przekupki
sprzedają po angielsku
polskie kwiaty…
Tak więc wobec totalnego mieszkania się wartości, trzeba zacząć uczyć się nowych języków.
W tej samej tonacji utrzymany jest drugi poemat zatytułowany Zdradzeni i porzuceni, w której poeta uderzając w patriotyczne tony nicuje narodową przeszłość i teraźniejszość ukazując w krzywym zwierciadle historyczne i aktualne nonsensy, rozliczając się z serdecznymi miejscami i przebajanymi faktami, żegnając z idolami bliższej i dalszej przeszłości. Na szczęście nie uderza w dzwony, ale porusza powietrze delikatną, łaskoczącą wrażliwość sygnaturką. Zresztą bez ambicji wzburzenia sumień, o rozumie nie wspominając. Jest tu o fałszowaniu historii, podmalowywaniu spłowiałej chwały i pucowaniu ubłoconych anachronizmem ułańskich butów; o karlejących postumentach bohaterów i milknących wierzbach płaczących:
W krainie porzuconych o zmroku
i zdradzonych o świcie
kurdupleje pojemność ramion
głowa kręci się w odwrotnym kierunku
niż ziemia
partyjne słowiki ruchają namiętnie
narodową metaforykę miłości ojczyzny
W obu częściach tej mądrej książeczki Ochwanowski konsekwentnie oswaja nas ze świadomością istnienia heraklitejskiej rzeki, do której nie wchodzi się dwa razy, chociaż niektórym marzy się zawracanie kijem Wisły. I właśnie tę dołującą świadomość względności czyni poeta mało optymistyczną puentą. Dlatego tyle w tej poezji goryczy i ciemnej barwy, co znieść mogą jedynie stoicy i bezmyślni.
Mimo skomplikowanej materii te poetyckie, historyczno – filozoficzne wywody są jednak nadzwyczaj czytelne, w czym zasługa celnego słowa. Ochwanowski posiada bowiem nieczęstą zdolność posługiwania się językiem niewątpliwie poetyckim, ale bez zawijania sensu w szeleszczące papierki metafor, komplikowania go wieloznacznością i zmuszaniem odbiorcy do oglądania ze wszystkich stron. Niewątpliwą zaletą tego języka jest kultura literacka, ale i bolesna dosadność. Jest to język dynamiczny, będący argumentem aktu oskarżenia, ale i mowy obrończej. Jest w tym języku złość i chęć potrząśnięcia bliźnim, ale jest też dramatyczna bezradność i brak wiary możliwość zapanowania nad żywiołem bezmyślności i głupoty. Także w samym sobie. Wszystko to sprawia, że jest to poezja nie pozwalająca na pozostanie biernym, ale zarazem odbierająca sens przeciwstawianiu się żywiołowi. Skoro bowiem, mimo cywilizacyjnego i kulturowego awansu oraz powszechnej edukacji wciąż nie umiemy wyplenić w sobie atawizmu, jaką formę przyjąć ma nasz opór? Dlatego poezja ze zbioru Wspólna garderoba ma charakter uniwersalny, a jej aktualność poświadczają dowody zarówno z przeszłości, jak i z dziś.
Mówią, że poezja jest konfesjonałem poety, a czytelnik jego spowiednikiem. Od zaprzyjaźnionego kapłana wiem, że leciwi penitenci spowiadają się dłużej, gorliwiej, są bardziej wobec siebie krytyczni i bardziej świadomi odpowiedzialności przed sumieniem. Zupełnie jakby z wiekiem przybywało refleksji nad własnymi uczynkami i pogłębiała się definicja grzechu.
Lektura tomu Wspólna garderoba doprowadziła mnie do wniosku, że będący spowiedzią wiersz, jest dla poety przede wszystkim pokutą…
Jan Adam Borzęcki
Adam Ochwanowski – Wspólna garderoba- Instytut Kultury Ireneusza Ślusarczyka Jędrzejów 2019.
Ja także znalazłem się w gronie osób które otrzymały ten najnowszy tomik wierszy Adama. Przeczytałem go z wielkim zainteresowaniem i nawet na facebook’u zrobiłem taką mała recenzję słowną. Jest to krótkie omówienie 3-4 minuty, w którym przede wszystkim skupiłem się na części pierwszej tomu.
Jednak do napisania recenzji ,czy choćby mówienia wierszy znajomych czy przyjaciół nigdy bym się nie pokusił. O poezji jeszcze można porozmawiać, ale pisać to już “wyższa szkoła jazdy” w szczególności jak wspomniałem osób, które się osobiście zna.
Spodobało mi się zakończenie pierwszej części książki, Adam jest mistrzem w puencie i to najbardziej mi się u niego podoba.
w mojej garderobie
krakowskie przekupki
sprzedają po angielsku
polskie kwiaty…
Pani prof. Janina Bieniarzówna tak je scharakteryzowała: „Były zadzierzyste”. Jak mogły inaczej się zachowywać, skoro kram stał koło kramu, konkurencja była olbrzymia, a walka o klienta ostra. Spięcia, krzyki, pyskówki były powszechne. W wierszy Adam już krakowskie przekupki sprzedają po angielsku polskie kwiaty. Aby zobaczyć i przekonać się na własne oczy, co to znaczy sprzedawać “po angielsku” dobrze byłoby pojechać do Anglii. Jednak to nic nie da, bo one nie sprzedają polskie kwiaty, a te wiadomo jak mówiła wspaniała aktorka wracając do Polski po dwóch tygodniach zagranicą, są najpiękniejsze.