Wprowadzenie
Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy tylko doszło do zmiany ustroju w Polsce i można już było zacząć otwarcie mówić i pisać o prawdziwej historii II wojny światowej, powstała trylogia akowska mojego skromnego autorstwa „Opowiedział mi Maks”. Ostatnią, trzecią jej częścią była książka o łagrach sowieckich opowiedziana mi przez głównego jej bohatera kapitana Antoniego Rymszę. Oficer Armii Krajowej por. Antoni Rymsza ps. „Maks” za zasługi wojenne otrzymał od rządu londyńskiego stopień kapitana i kilka odznaczeń bojowych i był jednym ze znaczących dla historii polskiego podziemia zbrojnego żołnierzy, którzy podczas hitlerowskiej okupacji włączyli się aktywnie w tworzenie formacji zbrojnych skierowanych zarówno przeciwko głównemu wrogowi, jakim był faszystowski okupant, jak i przeciwko działającej na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej partyzantce sowieckiej nękającej tamtejszą ludność polską.
Po zgromadzeniu broni i zwerbowaniu ludzi Antoni Rymsza wraz z pierwszym dowódcą 5. Brygady Partyzanckiej porucznikiem Antonim Burzyńskim „Kmicicem” na rozkaz dowództwa Okręgu Wileńskiego AK przystąpił do takiej walki, obejmując w tej brygadzie dowództwo nad trzecim szwadronem kawalerii konnej.
Bardzo bogata w wydarzenia, a tym samym w fakty historyczne historia działalności bojowej i dalszych powojennych losów kpt. Antoniego Rymszy „Maksa” opowiedziana przez niego Autorowi pozwoliła na stworzenie wyjątkowej trylogii akowskiej, którą najpierw w odcinkach opublikowała jeszcze w latach pobytu wojsk Armii Radzieckiej w Polsce codzienna „Gazeta Legnicka” (252 odcinki), a następnie Autor osobiście ją odczytał w cotygodniowej audycji radiowej katolickiego lokalnego radia – Radia L, funkcjonującego pod patronatem ks. kard. Henryka Gulbinowicza (prowadzonego przez senatora RP I kadencji Stanisława Obertańca).
Powstała w latach 1991-92 historia wojennego funkcjonowania 5. Brygady AK na Kresach Wschodnich zatytułowana „Aresztowanie, dapros, wojennyj sud”, była pierwszą, odważną publikacją historyczną w kraju na temat działań wojennych Armii Krajowej. Jej autor narażał się nie tylko przebywającym jeszcze w Legnicy (gdzie służył jako wojskowy i mieszkał) funkcjonariuszom radzieckiej armii, lecz także niektórym swoim przełożonym. I tylko szeroki oddźwięk na tę, jak i szybko opublikowaną w środowiskach kombatanckich kolejną publikację „Czasowo izolowany F 1 – 223” sprawiły, że dodatkową ochroną objął go Związek Literatów Polskich, wręczając mu legitymację Warszawskiego Oddziału ZLP.
W latach 2011-2012 wojenna historia 5. Wileńskiej Brygady AK była w 26 odcinkach drukowana także na portalu www.pisarze.pl pod wspólnym tytułem „Z kart historii nieznanej” i cieszyła się bardzo dużym zainteresowaniem Czytelników.
Przypomnijmy zatem tym, którzy ją czytali oraz wyjaśnijmy Czytelnikom, którzy wojennych losów AK-owca Antoniego Rymszy „Maksa” nie znają, że „Maks” po rozwiązaniu Armii Krajowej 11 listopada 1944 roku zwolniony został przez swojego ówczesnego dowódcę „Łupaszkę” z przysięgi wojskowej. Nie przystąpił on do dalszej walki w ramach kontynuatorki AK – Armii Krajowej Obywateli i postanowił razem ze swoją łączniczką i sanitariuszką „Aldoną”, z którą wcześniej zawarł związek małżeński, „spróbować żyć w Polsce nie takiej o jaką walczył, ale takiej, jaką mu los przeznaczył”.
Trudna to była decyzja, jeszcze trudniejszą była wspólna decyzja z małżonką Aldoną, by na podstępny – jak się później okazało – apel premiera Osóbki-Morawskiego do ukrywających się AK-owców, ujawnić się… w zamian za rzekome „darowanie win walki z Sowietami”. Kilka miesięcy później bowiem po ujawnieniu swej partyzanckiej przeszłości Rymszę aresztowała polska bezpieka i przekazała Go Sowietom, a ci po rocznych przesłuchiwaniach i torturach w sowieckim więzieniu w polskiej Legnicy skazali go łącznie na 125 lat więzienia i karę śmierci.
Ostatecznie Stalin wydał ukaz, by tego typu młodych ludzi, przydatnych fizycznie wyniszczonemu wojną Związkowi Radzieckiemu, skierować do katorżniczej pracy w łagrach sowieckich. Rymszy zamieniono wcześniejszy wyrok na 25 lat katorgi na Kołymie. Praktycznie było to równoznaczne z wyrokiem śmierci, bo nikt wtedy nie przewidział, że po śmierci Stalina dojdzie do politycznej odwilży i w połowie lat 50. Gomułka porozumie się z Chruszczowem; ci łagiernicy, którzy dotrwali do tego momentu, będą mogli powrócić do ojczyzny.
Dla łagiernika A. Rymszy koszmar jeszcze się wówczas nie skończył. Jego matka była Finką, rodzinie pod koniec wojny nadano obligatoryjne obywatelstwo: ZSRR. Rosjanie skazali go za… zdradę sowieckiej ojczyzny.
…Dopiero kontakt żony skazańca – Aldony z krewną Feliksa Dzierżyńskiego i kilka innych sprzyjających, aczkolwiek nietypowych okoliczności sprawiło, że przeżył pobyt w łagrach i znacznie później niż inni, ale powrócił do Polski, której był wielkim patriotą.
O tym, jakie losy przyszło przeżywać łagiernikom, w tym bohaterowi moich książek AK-owcowi Antoniemu Rymszy, postaram się Czytelnikom naszego e-tygodnika opowiedzieć opierając się na najważniejszych, a zarazem najciekawszych fragmentach książki wchodzącej w skład wspomnianej wyżej trylogii akowskiej.
Opowieść się zaczyna
„Za siódmą górą, za siódmą rzeką, aż hen na samym skraju globu ziemskiego, gdzie na widnokręgu łączą się niebo i ziemia, jest zarzucony przez Stwórcę świata kraj nazywany Kołymą.
Najbardziej zbliżoną do prawdy jest legenda, że Istota Boska tworzyła go w pośpiechu, zgrabiałymi z zimna rękami, nie zdążając obdarzyć przyrodą i uregulować oświetlenia oraz ogrzać promieniami słonecznymi jak inne części świata”.
Tak rozpoczął swoją opowieść Antoni Rymsza, gdy po raz pierwszy podjęliśmy temat jego zesłania na Kołymę. Następnie wyjaśnił, że od tego czasu większość kraju przez okres trzech zimowych miesięcy pogrążona bywa w ciemnościach, za to w okresie letnim również przez taki czas panuje niezmiennie światło dzienne. W okresie tworzenia świata, ta część globu ziemskiego nie była przewidziana do zamieszkania przez ludzi. Pan Bóg machnął swą wszechmocną ręką na te ogromne przestrzenie, zwracając baczniejszą uwagę na przygotowanie innego miejsca dla naszych pierwszych rodziców, Adama i Ewy.
Kraj ten – gdy się znalazł pod panowaniem caratu rosyjskiego – został częściowo zbadany pod względem możliwości osiedlenia tam skazańców, w głównej mierze Polaków, za udział w powstaniach narodowo-wyzwoleńczych.
Wszystkie, wysyłane na Kołymę ekipy naukowe, nie były w stanie go do końca zbadać, orzekając zgodnie, że na osiedlenie ludzi on się nie nadaje, co uwiecznione zostało w ukazie carskim.
Jednym z najwybitniejszych i wytrwałych badaczy Kołymy był Polak – geolog i przyrodnik Jan Czerski, którego pamięć wdzięczni Rosjanie uhonorowali nazywając jedno z pasm górskich Kołymy jego imieniem.
Kołyma była zatem prawie bezludną częścią imperium rosyjskiego, aż do czasu dojścia do władzy po rewolucji październikowej komunistów. Wtedy to odpowiednio przygotowane ekipy badawcze, motywowane nakazami partii bolszewickiej, udowodniły – na przekór upadłemu reżimowi carskiemu – że da się tam żyć, ale do pracy (wydobywania cennych surowców zalegających te tereny) w warunkach nieludzkich można wykorzystać jedynie więźniów.
Nazwa tego kraju – powszechnie nazywanego Kołymą – wywodzi się od przepływającej tamtędy rzeki Kołymy, która swe wody niesie do Morza Północnego, biorąc początek w pobliżu Ojmiakonu, gdzie meteorolodzy odnotowali najniższe temperatury w całym ZSRS (do – 60 stopni Celsjusza). Usłany on jest na całej swej przestrzeni skalistymi górami, które w miarę zbliżania się do oceanu i Morza Północnego, zmieniają się w wyżyny i rozległą równinę.
Przez okres niemal dziesięciu miesięcy w roku Kołyma skuta jest lodem i pokryta śniegiem. Skąpa roślinność tylko na dwa miesiące w roku szybko wyrasta i dojrzewa. Lasy zaczynają się dopiero w dorzeczu rzeki Leny, bliżej Syberii. W ich skład wchodzą przeważnie: modrzew i osika. Ten surowy kraj jest skarbnicą bogactw naturalnych w postaci złota, uranu, wolframu, molibdenu, srebra, cyny, węgla i wielu innych, rzadziej eksploatowanych metali.
Ludność tubylczą Kołymy stanowią koczownicze plemiona Jakutów, Ewenków, Czukczów, Braczonów, Kamczadałów i Ajnosów. Trudnią się one hodowlą reniferów, myślistwem i rybołówstwem, prowadząc handel wymienny z ludnością Alaski, przez Wyspy Aleutskie.
Bogactwa tego kraju zwróciły uwagę władzy sowieckiej. Dobrowolne zaludnienie tych terenów było jednak nie do pomyślenia. Zastosowano więc zakrojoną na szeroką skalę akcję Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, osiedlania tam więźniów politycznych, a nawet częściowo kryminalistów, zgodnie z założeniami Lenina, że dla zbudowania w Rosji komunizmu, konieczne jest stworzenie ogromnej armii ludzi pracy. Na Kołymie była to armia komunistycznych niewolników. Pierwsi więźniowie przywiezieni zostali do tego kraju prawdopodobnie w roku 1933, do prac w kopalni złota.
Po skazaniu przez trybunał wojenny Północnej Grupy Wojsk Armii Sowieckiej (PG WAS) w Legnicy na karę śmierci i zamianie wyroku przez Wierchownyj Sowiet na 25 lat zesłania, 6 maja 1949 roku wraz z grupą ponad tysiąca więźniów, zwiezionych z całej Polski na Dworzec Północny w Legnicy, Antoni Rymsza trafił do pociągu podążającego w kierunku ZSRS.
Nie miał złudzeń. Wprawdzie uratował życie, ale los zapisany ręką sowieckiej władzy nie dawał mu szans na normalne życie. Podążał przecież do czyśćca. Jak to mówił o nim w Legnicy wysoki funkcjonariusz sowieckiej władzy:
– Ty polski patriot. Ty upał licom w griaź. Tiebia nada oczyscitsa. (Ty polski patrioto upadłeś twarzą w błoto. Tobie trzeba się oczyścić).
W dzieciństwie, gdy był niegrzeczny i rodzice straszyli go karą czyśćca, zawsze wydawało mu się, że jest to gdzieś pod ziemią albo w zaświatach. No i że nie może tam trafić nikt z żywych. Tymczasem okazało się, że czyściec jest na ziemi. Tylko dlaczego nie znalazł się w rękach Boga? Czyżby Rosjanie przechytrzyli go, przejmując Jego czyściec? A może Pan Bóg o nim nie wie? Czy nie dlatego umieszczono go gdzieś na krańcach świata, by ukryć to przed Bogiem?
Okazało się, że Rosjanie mieli innego boga, był nim Stalin. To wobec niego on – Polak, urodzony z matki Finki – miał oczyścić się na Kołymie, w miejscu, o którym jego Bóg zapomniał.
– Na Kałymu pajedziosz. Jeszcze w sowieckim więzieniu w Legnicy powtarzali mu to ci, którzy znali dobrze tamtejsze praktyki i postępowanie władzy sowieckiej wobec byłych żołnierzy AK. A kierowała nią „świetlista idea” Lenina: „Aby zbudować komunizm, potrzebna była ogromna armia robotników”. Lenin nie dopowiedział: „bezpłatnych niewolników”. Dla tych, którym zastąpił on Boga, wystarczyła jedna jego myśl, inspiracja. Frazesy „bo tak powiedział Lenin”, a później też Stalin, przez dziesiątki lat usprawiedliwiać będą sowiecki totalitaryzm.
6 maja 1949 roku od świtu rozpoczęła się w legnickim więzieniu PGW AR ewakuacja. Dobiegł końca pobyt Antoniego Rymszy w więzieniu Armii Radzieckiej w Legnicy. Co kilkadziesiąt minut do celi wchodził dowódca straży i odczytywał listę osób, które wyprowadzano na więzienny dziedziniec.
Słowo zesłaniec tego dnia nie schodziło z ust zarówno więźniów jak i tych, którzy się z nimi przypadkowo zetknęli. Warunki bezpieczeństwa, jakie Rosjanie zastosowali na dworcu, jego blokada, kordony uzbrojonych żołnierzy i ujadanie psów, nie przerażały już tak jak kiedyś. Więźniowie wiedzieli, że stamtąd uciec się nie da. Myśli Antoniego Rymszy zaprzątało co innego. Za chwilę opuści Polskę, kraj, za który walczył, a w którym oddano go w ręce Sowietów. Czy wróci jeszcze kiedyś do ojczyzny, z której został wygnany?
25 lat zesłania to szmat czasu. Czy przeżyje? A jego najbliżsi? Co będzie z nimi? Myśl o tym, żeby dać im znać o swoim losie, dręczyła go bardzo. Musi, musi jakoś powiadomić najbliższych…
Kiedy zwierzył się z tej myśli jednemu ze współwięźniów, on go zaskoczył.
– Mam w ubraniu zaszyty kawałek ołówka…
– Ołówek? – zdziwił się. Kiedy w więzieniu któryś z więźniów otrzymywał coś do poświadczenia, odmierzano długość ołówka, aby broń Boże więzień nie uszczknął z niego kawałek.
– Tak, ołówek. Ale skąd weźmiesz papier? – List należało napisać i wysłać na terenie Polski. Najlepiej na jakiejś stacji przekazać go kolejarzowi…
– Mam! Wprawdzie nie papier, ale płótno – Antoni aż podskoczył uradowany myślą, jaka mu się nasunęła. – I zanim współwięzień zdążył zapytać, co wymyślił, chwycił w dłonie bok swojej koszuli i silnym szarpnięciem oderwał część poły.
– To tuszowy ołówek – pokazał oferujący pomoc. Załadowany więźniami transport ruszył w nieznane. Jedno, co było im wiadome, to tyle, że wyruszają na Wschód.
– Przydałoby się trochę wody. Na mokrym materiale łatwiej się pisze. Wyraźniej będzie znać litery – zauważył.
Na pierwszej stacji, gdzie się zatrzymali, podano im wodę. Antoni zamoczył materiał i klęknąwszy, rozłożył go na podłodze. Otaczający go współwięźniowie zrobili mu miejsce.
– Pisz – zachęcali. – Napisz, jaki nam wszystkim zgotowali los…
Rozpoczął od apelu skierowanego do człowieka, któremu go przekaże.
„Łaskawy znalazco!
Uprzejmie proszę o przekazanie tej wiadomości pod adres, jak na odwrocie.
Za chrześcijańską przysługę z góry dziękuję.
Adres: Gdańsk – Orunia, ulica Nowy Świat Nr 19 Domaszkiewicz Antonina.
Odwrócił materiał na drugą stronę
i napisał:
8.5.49 r.
Najdrożsi!
Po raz drugi staram się dać wiadomość o sobie z nadzieją, że ona dotrze do miejsca przeznaczenia.
Dnia 11.8.48 r. wywieziony zostałem do Warszawy i tam przez Informację przekazany do dyspozycji kontrwywiadu ZR (Związku Radzieckiego – przyp. autora). Więziony byłem 2 miesiące na Pradze ul. Jagiellońska 17, gdzie pracuje zamaskowany kontrwywiad ZR. Przewieziony zostałem później do Legnicy, gdzie dokończono śledztwa i dnia 9.2.49 trybunałem wojennym zostałem skazany jako obywatel ZR wg 58 za zdradę ojczyzny na 25 lat, za przynależność do AK – 25 lat, za walkę zbrojną przeciwko ZR na karę śmierci z zamianą na 25 lat.
W czasie śledztwa miałem szczęście doświadczyć wszystkich nowoczesnych metod śledztwa najniebezpieczniejszych asów kontrwywiadu ZR, których ślady już pozostaną na moim ciele na wieczność. Próba wyzwolenia się z ich rąk śmiercią głodową nie udała mi się, po jednej dobie zostałem zdemaskowany przez pierwszych opiekunów. Stosowano mi przymusowe karmienie i zastrzyki, pod stałym dozorem dożyłem do dnia dzisiejszego z nadzieją szybkiego powrotu do domu.
Pierwszy gwóźdź do mojej trumny wbił Gwozdow Osip z Niedroszli (…) Poszukują Zygmusia (Łupaszki – wyj. autora) i wszystkie dane mają z miejsca naszej pracy, nazwiska, pseuda i fotografie mają dokładne. Kto nadał, nie wiem. (…) mnie sądzili sojusznicy, gdyż Polacy musieliby mnie uniewinnić.
Obecnie wyjeżdżam do ZR. Los mój podziela dużo Polaków, przeważnie zza Buga – znajomych na razie nie spotkałem. Wszystkim pochodzącym zza linii Curzona grozi to samo co mnie, choćby nie należeli do żadnej organizacji, jeżeli nie mają karty ewakuacyjnej. W czasie śledztwa w uniesieniu śledczy mi powiedział, że sprowadzi do więzienia mojego ojca, a matkę Wiesia (Aldonę – przyp. autora) odeśle do ZR (…).
O mnie niech nikt się nie stara, bo mnie już nie pomoże, a sam bardzo łatwo może tu trafić. Ocalić mnie może jedynie cud, lecz nie tracę nadziei, spodziewam się jeszcze z Wami zobaczyć.
Jestem na razie zdrów i dobrej myśli. Was polecam opiece boskiej. Z miejsca stałego pobytu postaram się dać znać, jeżeli to będzie możliwe. Proszę o przekazanie pozdrowienia i ostrzeżenia znajomym i kolegom. Całuję ojca, jego wnuka i synową. Pozostaje kochający Was
Skazaniec.
Płótna z listem nie udało się wręczyć kolejarzowi, gdyż nikogo postronnego do wagonów nie dopuszczono. Rymsza znalazł jednak kawałek gruzu i na małej stacyjce Wawer za Warszawą, owijając go w list, wyrzucił na peron pomiędzy stojących tam ludzi.
Zadowolony z siebie oparł się o deski bydlęcego wagonu i zamyślił. Miarowy stukot kół nużąco obezwładniał jego ciało. Nagle wydało mu się, że koła śpiewają: Al do na, Al do na, Al do na…
Kiedy po minięciu Warszawy, na małej stacyjce Wawer 8 maja 1949 roku udało mu się wyrzucić napisaną na wyrwanym z koszuli kawałku płótna wiadomość, skierowaną do najbliższych mu osób: żony Aldony i dwuletniego syna Wiesia, ogarnęło go uczucie ulgi. Wprawdzie szansa na to, że list dotrze do adresatów była niewielka, ale była to przecież jedyna okazja poinformowania ich o swoim losie i przeznaczeniu.
———————————————
List dostał się w ręce byłego AK-owca, który w obawie o swoje bezpieczeństwo niestety nie ujawnił go nikomu. Dopiero po jego śmierci rodzina, wraz z innymi pamiątkami wojennymi przekazała go do Muzeum Wojska Polskiego. To stamtąd w końcówce roku 1990 powędrował do TVP 1, która list upowszechniła z nadzieją odnalezienia rodziny adresata. Mieszkańcy Prochowic, którzy znali Antoniego i Aldonę Rymszów, szybko odpowiedzieli na apel telewizji, ujawniono że A. Rymsza żyje i… mieszka tylko 15 km od sowieckiego więzienia, w którym przed laty skazano go na zesłanie do sowieckich łagrów.
Odtąd droga do ujawnienia prawdy o AK, o 5. Brygadzie Wileńskiej, sowieckim więzieniu w Legnicy i sowieckich łagrach stanęła otworem. A ja, autor trzytomowej trylogii akowskiej „Opowiedział mi Maks” mogłem się poświęcić długiej, pięcioletniej pracy nad jej opracowaniem i przekazaniem Czytelnikom.
Super ciekawa opowieść, z niecierpliwością czekam na dalszy jej ciąg.