Zaploty
Otworzył się widnokrąg,
zajrzało nieznajome,
dziwnie nie nieśmiałe;
jakby wypadło coś z rąk,
nice zmieniły stronę,
stałe się stało niestałe.
W deklinacji rozgardiasz,
w bezładzie wstyd się gubi,
jasne nieprzejrzyste;
w pasjansie- o dziwo – mariaż,
więc kogoś ktoś poślubi.
To wróżby oczywiste.
Gnębi cię środek koła
– tak pętla ciśnie szyję –
rzucasz szkic na papier;
chciałbyś by ktoś zawołał,
ale to pies wyje,
bo pora wyjść na spacer.
Zludzenia
Może to wina cienia,
że nie wzeszło słońce?
Nie chciało, byś nie sama
chodziła po lesie.
Nie spadła kropla deszczu,
a czas grzybobrania;
spadł nieostrożny żołądź
w uchyloną kieszeń.
Wyszłaś przed dom, ciekawa,
ile dni panieństwa
wywróży pajęczyna
spod sufitu w sieni.
Zamiast mgły, dziwne mdlenia,
książę bez zwycięstwa,
szaleje jarzębina
w ekstazie płomieni.
Lata, chyba nie było,
brak przed domem śladów.
Spraszasz, w złudach, rzęsiste
dni jesiennych deszcze.
Jeszcze się w liściach złoto
dość nie wyzłociło.
Jeszcze nadzieja w słońcu;
bo ty młoda jeszcze.
Szarapy
Zgubiłem się,
w pacierzu długie frazy…
Zachowaj od zarazy,
Panie. Śnię –
międzychwile.
Och, daj nam zdrowie. Raty
spłacam. Przeszedłem na ty
z księdzem. To tyle.
Bez grzechu?
Mógłbym. Któryś w niebie,
wiesz wszystko. A ja, nie wiem
nic, o człowieku.
Świt. Zaraz –
co jeszcze przed amen?
Zgubiłem się. Za dużo chciałem
na raz.
Rozbieżności
Nie znajdujesz dla siebie nic.
Czerpiesz wodę z dziurawej łodzi.
Czy wypada przed siebie wyjść?
O co chodzi?
Drżysz, nim przyjdzie do ciebie lęk.
Sycisz biednych. Dokarmiasz koty.
Dbasz o myśl przewodnią. O motyw.
Kawę słodzisz.
Piękny dziś zapowiada się dzień.
Rankiem, w parku zagościł chłodzik.
Też byliśmy piękni. I młodzi.
Zwietrzył szansę bezdomny pies,
źle się kończą takie zabawy.
Gołębicę gnębi – dla wprawy.
Jantarowo
Z dłoni w dłoń przesypujesz
piasek na plaży,
szum odsiewasz od marzeń.
Ślad goryczy strzepujesz do morza.
Słoność muszlą odgarniasz
od dobrego słowa.
Cienie –
przekształcasz w natchnienie.
Smugi –
nie swoje spłacasz długi.
Rastry –
jak pszczele plastry
ocieplają słoty i szarugi.
Bursztyn tuląc do serca,
wracasz z oddali,
sycisz się rytmem fali.
To co w dłoniach masz, już jest twoje.
Sztormy mają moc, grozę,
ale się nie boisz.
Przetknięcia
Nie chce mi się nic
więcej
lśnić błyszczeć w annałach
waszym pięknem się mienić
i rozmieniać między
nie chce mi się u-
mierać
u-giąć w parafrazach
u-krywać i u-mywać
u-dawać
rwać przędzy
Niech cedzi słowo
-toki
taki co ma siłę
przebicia i przewicia
giną w płócien wątkach
niechcące zła i dobra
sedna nieprzybyłe
nieczytelne osnowy
i końce w początkach.
Wpisany w okrąg
Nie przeraża
mnie morze,
muszli trwożny szum,
ostrość drobiny piasku,
głębia w grzywach fal;
boję się raczej siebie,
niepokornych snów,
nieczystości objawień,
niestałości dna.
Półprawd swoich się boję,
nadodwagi w grach,
nadspokoju wśród obaw,
nienależnych braw;
nie proponuj mi wiary
w poprawę i żal,
nie ozdabiaj mnie pięknem
przyodzianym w strach.
Pływy
Odlatują ptaki
pustoszeją plaże
kurczy się bezkres
przetrząsają piasek
poszukiwacze szczęścia
niepokój fal.
Zawroty
I cóż
że kocham
sasanki
Sine Mgły na Wyżynach
zwinki i zaskrońce
klękam przed moją wiosną
a skronie gorące
przeistoczeniem
w pochyleniu głowy
myśli przyziemne
i cóż
że to moje
Zalesie
– Górne.
Z kraju i ze światła
Dobrze, że żyjesz
Mówią różnie
wiedzą różnie
Dobrze, że żyjesz
Budzisz niepokój,
usypiasz obawy
Dobrze, że żyjesz
Pod adres zwrotny
otrzymuję listy moje i twoje
Dobrze, że żyjesz
Czasem mijam
starzejącą się pamięć
Dobrze, że żyjesz
O mnie wiadomo
coraz mniej
Dobrze, że żyję.
Przedmowa
Znam
kilka języków
obcych znam
ale nie rozumiem
Uczę się
siebie
Są głębie
niepoznania wzniosłości
nie do-
godności
Czy zdążę zapytać
o życie
własnymi słowami?
Ustoiny
Woda dobrze się kojarzy
trzymam język
za zębami ze względu
na płynność
Piszę – choćby
dla siebie – dobrze
mieć coś
do powiedzenia
– wierszuję wszystkim.
Rozciągłości
Dzieje się
na wschodzie i zachodzie
blisko południa wiadomości
północ chłodna trwa
przesilenie na granicach
Dzieje się
miało być a jest
to co chcesz może
kiedyś ale gdyby
Dzieje się
nawet chociaż nie
ponieważ…
… dzieje się.
Atmosferycznie
Dopada
już leje
bez umiaru
bez tchu
biegnę
gdzie grunt
pod nogami
suchy jak oddech
deszczu
obietnic poprawnych
Dopada
odległe i
bliskie
twoje i moje
nieswoje
nieobce
Zawsze jest
jakaś
pogoda
Pogadajmy.
Dowolności
Migocą
obrazy w przedsionkach
niepewny niepokój
o zmianach mówią
w wizjach mniej
mnie
odchodzą
obchodzą zawodzą
taka jest rola
błędnika
brak równowagi
nic to
najważniejsze zdrowie
– no to cyk!
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl