Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
538

Polacy…

Zaprosiłem Majkę Dłużewską 10 kwietnia do radiowej Dwójki. Chciałem porozmawiać o jej „smoleńskich” filmach, nikt nie zrobił w tym zakresie więcej nić ona. Zapytała czy nie chciałbym porozmawiać o jej książce „Polacy”. Przyniosła mi ją. Nie chciałem, wolałem o niej napisać.

Książka ukazała się sześć lat temu. Szmat czasu. Ale warto, wciąż warto, po nią sięgnąć.

Pytam autorkę, jaki jest wspólny mianownik dla jej bohaterów? Dłużewska bez chwili wahania odpowiada: gdy Polska w potrzebie, nie wahają się do największych dla niej poświęceń. To jak ci, którzy z Ameryki, czasami drugie, trzecie pokolenie emigrantów, szli do Błękitnej Armii Hallera. Bo Polska..

Grzegorz Szuladziński, Wacław Berczyński, Wiesław Binienda, Kazimierz Nowaczyk. Emigranci. Wszyscy wyjechali z kraju wiele, wiele lat temu. Każdy z nich wybrał lepsze życie. Dla siebie, swojej rodziny. Wszyscy osiągnęli sukces, dobrobyt, uznanie. Mogli spokojnie dożyć swoich dni. 10 kwietnia był dla nich wstrząsem. Byli specjalistami, każdy czuł, że w tej katastrofie coś jest nie tak, że może pomóc w jej wyjaśnieniu. Żaden nie spodziewał się, że jego wiedza będzie dla polskich władz nie tylko nieużyteczna, że będzie groźna. Nie oczekiwali pieniędzy, hołdów, czuli, że ich Ojczyzna – proszę poważnie traktować to słowo – jest w potrzebie. Podjęli wyzwanie.

„Moje życie, a właściwie nasze życie rodzinne, zostało całkowicie zdemolowane. Żadnych wakacji wolnych sobót, niedziele, wszystkie popołudnia zajęte” – mówi profesor Nowaczyk. W zasadzie każdy z nich tak mówią. Znaleźli współpracowników, powstają doktoraty o katastrofie smoleńskiej. Nie, nie w Polsce. Tu panuje strach. Strach by nie być potępionym, nie znaleźć się na czarnej liście „oszołomów”, wariatów, tych którzy chcą wojny z Rosją. Żona profesora Biniendy mówi: „Z prawdziwym przerażeniem stwierdzam, że w Polsce po 1989 roku nie podjęto żadnych działań edukacyjnych przywracających Polakom ich historię najnowszą”. Jeśli zgodzić się z tą tezą, a ja się zgadzam, znaczy, że wciąż mamy opuszczone głowy, że strach zaczadził polskie umysły i miną pokolenia zanim on zniknie.

Mówią o szczegółach, pokazują jak bardzo komisja Millera zaplątała się we własnych kłamstwach. Z niektórych się wycofała. Chyłkiem, po cichu, bez przeprosin. Chciałoby się zapytać tych ludzi, czy zdają sobie sprawę z czym musiały się zmierzyć rodziny tragicznie zmarłych?

Minęło dziewięć lat od katastrofy. 96 osób. Ważnych, bardzo ważnych dla państwa. Ale nawet gdyby byli mniej ważni, czy obojętność, pogarda, lekceważenie, uśmiech politowania, to wszystko co zachowaliśmy w naszej pamięci? Ktoś powie, że przecież tysiące ludzi czci ich pamięć. To prawda, ale przecież wryły się nam w głowę obrazki sikających na znicze, głośne obraźliwe wycie zdziczałej tłuszczy, „Zimny Lech”.

Polacy… Są tacy i tacy. Dwa narody, którym przyszło żyć na jednym terytorium, a niektórym, jak bohaterom tej książki tysiące kilometrów od niej. Może tam, z daleka lepiej widać? Płacą wysoką cenę, jeden został zwolniony z uczelni, w której pracował, drugiemu zapewniono ochronę. Zostali opluci w tysiącach maili, pewnie zszargali nerwy. Ktoś zapyta: było warto? Wzruszyliby ramionami.

„Do znudzenia powtarzam: jestem inżynierem, mogę mówić tylko o faktach technicznych. Jak to będzie wykorzystane, to już nie moja sprawa, nie mam nad tym kontroli”. Wacław Berczyński chciałby zachodnich standardów. Była katastrofa, trzeba wyjaśnić każdy jej szczegół. Tak się nie da, nie w relacjach polsko-rosyjskich, nie w tym wypadku.

Będą drążyć, szukać, badać. Miną kolejne lata. Nasze głowy będą zamulane, odpowiedzialność rozmywana, fakty podważane, za kilka, kilkanaście lat usłyszymy: nawet jeśli, to co?

Godzą się na konfrontację, zapraszają na swoje uczelnie, do laboratoriów, są gotowi na wspólne eksperymenty. Druga strona nie widzi takiej potrzeby. Emocje, spór polityczny. Szuladziński, Berczyński, Binienda, Nowaczyk pewnie nie odpuszczą, bo nijak ich prawda nie jest prawdą Anodiny, Millera, tych wszystkich, którzy mówią: zapomnieć, nie wracać, przykryć milczeniem.

Dłużewska też nie odpuści. W radio była emocjonalna, wciąż to w niej siedzi, nie może, ale pewnie też nie chce, uciec od tamtych dni. Jak ci, którzy stracili w katastrofie najbliższych, przyjaciół, znajomych. Zastanawiam się, skąd w niej tyle siły? Dziękuję, Majko.

Maria Dłużewska – Polacy, Wydawnictwo Black Box, Warszawa 2013, str. 228.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko