Kalendarz
Pęka w szwach stary kalendarz
jest mi go żal
śladów po brudnych palcach
poplamionych życiem dni
nie jest mi już potrzebny
nie ma w nim żadnej daty godnej pomnika
on sam też minął jak kolejne lata
rozsypane w przeszłości ginące na rozdrożach dni
może spokojnie się położyć
na zakurzonej półce biblioteki
były kiedyś takie chwile
niezmiernie ważne kartki kalendarzy
gdy słyszało się płynący czas prawdziwym strumieniem
płynął i zagarniał wszystko
i gromadził w morzu dni
były daty od których coś zależało
w których coś kwitło tliła się nowa nadzieja
pęczniało ziarno miłości
niezależnie od poprzednich dat
istnienie pisało się wielką literą
pamiętam jedną szczególną umarł Ojciec Święty
nasz prawdziwy polski Chrystus
jak król żydowski i święty Piotr Rzymianin
był duchem tej ziemi
na którą zstąpił duch święty
umarł a wraz z nim tamten kalendarz
widziałem wiatr zamknął go
publicznie
w ostatniej chwili ostatniego aktu
sztuki wiary
25. 12. 2018 r. po 22.00
Organy
Kochałem
te organy w ślizowskim kościółku
– byliśmy sobie
bliscy – żeby mogły się odezwać
musiałem wejść na
wystający z miecha drewniany pedał
stawałem na nim i
schodziłem przez całe nabożeństwo
to
nic że nie widziałem organisty zza długich piszczałek
porozumiewaliśmy
się patrząc z chóru na księdza
odprawiając
posługę mszy świętej spoglądał na chór
i skinieniem głowy
dawał znak organiście
drewniany
napęd organowych płuc ruszał jak moje serce
miarowo trochę
ciężko ale radośnie buchało muzyką
miech wypełniał
płuca starych organów a organista
dotykając
klawiatury napełniał muzyką cały kościół
po
latach śnię czasem stary kościółek gram i śpiewam
na chórze razem z
aniołami organy napędza czas
nawet gdy nie ma
proboszcza i gdy organista zapomni
dojechać z Sycowa
organy nadal grają
1. 01. 2019
Scyzoryk
Bez
niego jak bez ojca
nie zrobiłbym
nigdy wiklinowej fujarki
scyzoryk
ojciec zaraz po
wojnie znalazł go w lesie
szukając borowików
koło leśniczówki
pokazał
scyzoryk a potem chronił jak talizman
obierał nim owoce
a ja zazdrościłem
że tak zwyczajnie
obiera swoje życie
krojąc go na
soczyste kawałki
a obierki rozrzuca
kurom
Podczas
pierwszej komunii świętej
ojciec dał mi
scyzoryk w prezencie
zdziwienie matki
przerosło moje szczęście
pamiętam jak moja
ręka szybko cofnęła się za plecy
jak dalece
odmienną była reakcja ojca
– przecież to
tylko nożyk do owoców
a i na grzyby mu
się przyda
I
kredki będzie strugał zabierze mu go nauczyciel
– wbrew obawom
matki nikomu nie dałem
odebrać sobie
scyzoryka –
na dużej przerwie
wybiegałem na nasze pole
po brukiew i
krojąc ją jak swoje szczęście
dzieliłem się z
kolegami
a w samotności nad
wodą pilnując krów i gęsi
grałem na
wiklinowej fujarce
musiała jednak być wiosna soczysta zielona
Zakaz rozmowy
W
dzieciństwie był dla mnie jak rączy koń
niósł mnie na
swoim grzbiecie do miasteczka
słyszałem go już
spod lasu
Kasłał gdy mijając
teren Dziadowej Kłody
piął się pod górkę
ze ślizowskim krzyżem
Wtedy ojciec
ponaglał – biegiem bo nie zdążysz
Z
podwórza widziałem jak wyłania się ze szczytu
Był to ostatni
moment by pobiec na przystanek
Niebieski
autobus pachniał ropą i spalinami
ale poznawałem go
po odgłosie jazdy
Konduktor też mnie
znał – Z miesięcznym do przodu
dzieciak musi
zdążyć do szkoły
pani z tymi jajami
niech uważa
A pani też na targ
Było wsiąść na furę
Mój
niebieski rączy koń autobusu
nie miał łatwego
życia Pod górkę nie ukrywał starości
a z górki trząsł
się ze strachu I ten zapach ropy
Jak byłem starszy
siadałem na masce silnika
mówiłem kierowcy
czego nas teraz uczą w szkole
Zakaz rozmowy
obowiązywał dopiero
gdy dojeżdżaliśmy
do miasteczka
Z dedykacją w rocznicę ślubu
Moja
Żona – niezwykła pojemność słów:
i jednego, i
drugiego. Własność? Czy może
przysposobienie?
Długo poszukiwana połówka.
Połówka czego?
Owocu – to slogan – jabłka,
czy cytryny? A
może włoskiego orzecha?
Oboje
mamy twarde skorupy, w obu częściach
tak samo
skomplikowane sploty życia.
Twarde, a zarazem
miękko przystające
do siebie – dwie
dusze, dwa sentymentalne
stwory wrażliwe na
słowo i poezję.
Żona.
Prawda, że inaczej brzmią nuty męża?
Twardziej,
groźniej, bardziej stanowczo.
Ona taka miękka,
taka czuła na dotyk,
tak głęboko
wrażliwa na punkcie miłości.
Ten niegasnący
błysk oczu, ten radosny uśmiech.
Te
wszystkie razem i osobno – troski.
I to kochanie,
zaborcze, ale bezpieczne.
I to czuwanie jak
na warcie życia.
On żołnierz przy niej
nie potrzebuje zbroi.
Chroni ich, i ją i
jego, wzajemna miłość.
12. 12. 2018
Dopełnienie
Jest
pełnia, druga w nocy, nie mogę spać.
Nawet gdy udaje się
mi zasnąć, budzą mnie sny.
Są to sny o
dzieciństwie.
Pełnia księżyca
przypomina mi pełnię mojego życia.
Moje życie się
dopełnia. Zaokrągliło się.
Jest jak horyzont.
Stoję
pośrodku. Boję się przebić linii horyzontu,
to krąg zaczarowanej
młodości.
Młodość jest w moich
snach. Szkoda mi snów,
że nie mogą spać
podczas pełni księżyca,
poza pełnią mojego
życia wyznaczoną przez młodość.
Śniąc też stoję w
środku życia.
Jak wiatrak na
wzgórzu czekam na wiatr.
Boję się o swoje
drewniane skrzydła,
że zahaczę nimi o
księżyc.
Ciekawość
wycieka ze mnie, jak woda z wysychającego strumienia.
Wokół mnie coraz
więcej nierozpoznawalnych twarzy.
Sylwetki jakby
znane, ale twarze rozmazują się w szczegółach.
Raz są dziećmi,
innym razem wypełnia je młodość.
Nigdy nie widzę
starych twarzy. Nawet
ojciec i matka są
młodzi. – Tylko przeszłość,
tylko piękno, tylko
młodość.
I miłość. – Pełnia
życia, pełnia miłości.
Jak pełnia księżyca
z powodu której piszę ten wiersz.
O godzinie 2.30 8-go listopada 2018 r.
Białe sny
Najpierw biel śniegu – trwała przez całą zimę –
radosna jak pojedyncze jego płatki
krótka jak ich życie gdy dotykały naszych twarzy
i dłoni
i wciąż odnawiająca się w kolejnych strukturach
do wysokości śnieżnej zaspy
poziomu spadającego słupka rtęci
topniejącej za oknem ślizgawki
Potem już tylko oczekiwanie
i wydłużające się dni z białymi pasmami
snu o szusowaniu na nartach
z pagórków na wyrobiskach starej cegielni
o zjeżdżaniu sankami
prosto w biel wiosny
w rozkwitające drzewa stokrocie pod nimi
w całe chmury opadających płatków jabłoni
w kolejny sen o kolejnej zimie i wiośnie
we wtorek 8-go stycznia 2019
Wielka samotność
Jak
czuje się ziarnko piasku
przywiane przez
wiatr z pustyni do mojego ogrodu
pełnego zieleni
drzew i kwietnych kolorów
Czy
inaczej było mu na wydmie wśród innych ziaren
w leju po bombie w
zniszczonej transzei
gdzie śmierć się
czaiła jak zgłodniały zwierz
Jak
ja się czuję wśród współbraci miasta
pomiędzy splotami
ulic w gęstwie tłumu
wrzucony w ogród nie
rajski bez Ewy
Za
mną znana przestrzeń przede mną przeznaczenie
i wielka samotność
wszystkich obcych rzeczy
ta kobieta to matka
tamta tylko córka
a
ci faceci zza rogu to po prostu dzieci
od świtu po zmierzch
wielka samotność świata
i dopiero w nocy śni
mi się miłość
jest
Ewa jest Eden ten jedyny ogród
w którym sny są
bliskie a miłość nie parzy
Miłość kobiety jawi
się biblijnie Nie jestem Adamem
Sny moje
Sny
to prawda o mnie Prawda o Istnieniu
pojedyncze
nakładające się dowolnie skany
Kiedy brakuje mi
ciepła śnię chłodne korytarze
gdy go za dużo
zdejmuję odzienie
albo ty się
kąpiesz w basenie na podwórzu
pływasz na plecach
oglądając księżyc
Sny
to kawałki rozbitych dzbanów
dżinu w nich dawno
nie ma bo po co
wystarczy że
obręcz wciąż spina wspomnienia
młodych ciał na
plażach bez widoków morza
Gdy
śnię skanuje mózg rzeczy niewyjaśnione
puzzle których już
w rzeczywistość ułożyć się nie da
Gdy mi brakuje
miłości jesteś piękna młoda
kręcisz się wirują
osobno to usta twoje
to biust warkocz
noga
sny
o młodości Czymże była Ona
zlepkiem obrazów w
noc gdzieś upchnięta
studnią w podwórzu
huśtawką w ogrodzie
łąką aż do lasu
lasem chłodnych drzew
bez szumu śpiewu i
odgłosu wiatru
który wszystko
wywiewa gdy budzę się rano
18. 12. 2018
Rolnicze
stróżówki
1
Koń mojego ojca,
którego nazywaliśmy naszym koniem,
spał w boksie
drągami oddzielonym od krów w oborze.
Nie wiem, czy
zwierzęta rozmawiały ze sobą, ale
zapamiętałem, że
ojciec rozmawiał z nimi. O świcie
zawsze go było
słychać przy obrządku na podwórzu,
w świniarni i w
oborze. Rozmawiał z kogutem, psem
i rozmawiał ze
swoim koniem. Słyszałem rżenie konia,
pobekiwanie owcy,
pianie koguta. I słyszałem ojca.
Mój
ojciec ciepło odnosił się do swoich zwierząt.
W jego głosie pełno było owsa, ciepłego mleka
i gotowanych w
parowniku ziemniaków. I słońca,
które wstawało
wraz z nim, a czasami budziło się
dopiero, gdy kazał
kogutowi przypomnieć mu o nich.
– O swoich
domowych zwierzętach, z których każde
miało swoje
miejsce pod dachem domu ojca, i w obejściu.
I w jego życiu.
Życie naszego domu tętniło życiem zwierząt.
2
Nasz koń, na
którym, tak jak na ojcu, opierała się
cała gospodarka,
spał w swoim ciasnym boksie
na stojąco. W jego
żłobie zawsze było świeże siano
i regularnie
podsypywany obrok, a wokół
leżała czysta
podściółka. Nasz koń nigdy
nie napił się
brudnej wody, pił świeżą wodę ze studni.
I spał na stojąco.
Gdyby się położył, oznaczało by to,
że jest z nim coś
nie tak. – Że jest chory – mówił ojciec.
Mój
ojciec spał w rogu kuchni na wąskiej kozetce.
Na twardej
kozetce, bo tylko taka pozwalała wypocząć.
Ta twarda kozetka
wyciągała mu bóle z krzyża.
Spał w kuchni w
wąskim boksie rodzinnego domu,
jak nasz koń, dla
którego brakło innego domowego miejsca.
Z boksu konia
najbliżej było do lasu i na pole, a
z boksu w kuchni,
do zwierząt. – Najłatwiej było ojcu
ogarnąć wszystko:
zagrodę, dom i ciepło.
Gdańsk, 13. 12. 2018
Cymbergaj
Pamiętam
jak grywałem w cymbergaja
w grę z udziałem
monet – moneta o monetę
graliśmy po
lekcjach na przerwach
o cukierki
wygrywał
to jeden to drugi
monet nie
brakowało
dużo było
poniemieckich
i polskie srebrne
unieważnione
te
srebrne były z Piłsudskim
dlatego nieważne
ciężkie duże
srebrne
i nieważne jak
Piłsudski
zbierałem
je dla Francuza ze wsi
Francuz za Piłsudskie
przynosił cukierki
oddawaliśmy je
dziewczynom
monety z
Piłsudskim warte kilka cukierków
raz
Dzidek przyniósł dużo srebrnych monet
były za ciężkie do
cymbergaja
źle poruszały się
po stole
Francuz ważył je w
dłoniach i ważył
skąd
synek wziąłeś tyle tego złomu
dam ci
cukierków na cały tydzień
włożył ciężką dłoń
w czuprynę Dzidka
Dzidek powiedział
że zabrał dziadkowi
może
ma ich więcej szukałeś pytał Francuz
miał w sienniku
spał na nim
to powiedz
dziadkowi one już nieważne
nie powiem bo
dziadek też umarł
Gdańsk 13. 01. 2019
Jan Stanisław
Smalewski
– urodził się po wojnie w rodzinie osadników Ziem Zachodnich w Ślizowie. Z
zawodu strateg wojskowości, politolog i ekonomista. Autor kilkunastu książek
historycznych, w tym m. in. unikatowej trylogii akowskiej „Opowiedział mi Maks”
(Ars Print Production W-wa 1994-96), „Wyrok Workuta” (IPN Wrocław 2017), „Przy
boku Łupaszki” (Pati W-wa 2012 i Mireki Kraków 2013), „Więzień Kołymy”
(Fundacja Dziedzictwo 2012 i Mireki 2014), „Łupaszka – trylogia” (Mireki W-wa
2014) oraz 9-ciu tomików poezji. Publicysta m. in. e-tygodnika pisarze.pl i biuletynu „Powiat Słupski”.
W latach 1996-2016 należał do ZLP, ostatnio jako wiceprezes Oddziału w Słupsku.
Od 2016 roku mieszka w Gdańsku.