Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
357

Dwie Nedjelki zamknięte w historii

Kiedy kończę książkę z niedosytem, wiem, że to dobra książka. Taka, o której myślę, która zapada na dłużej w pamięć. A najciekawsze są takie odkrycia jak to z Lidiją Dimkovską, zupełnie mi nieznaną pisarką macedońską.

Urodziła się w 1971 roku, więc Jugosławia, cała Jugosławia, to dla niej nie abstrakcja, to kraj, w którym dorastała. Jego historia musiała w nią wrosnąć, zakorzenić się, dać materiał do przemyśleń, refleksji – w rezultacie także do jej pisania.

Dimkovska pisze o Splicie (tak, tak, nie tylko, do tego jeszcze przejdę), Chorwacji. Więc jeśli o przeszłości, trzeba pamiętać, że w czasie wojny Chorwaci, znaczna ich część, opowiedzieli się za Hitlerem (samodzielnym państwem Chorwackim) i za rozbratem z innymi częściami kraju.

Dwie Nedjelki. Stara i młoda. Babka i wnuczka. Ta pierwsza ze Splitu, w czasie wojny młodziutka, kilkunastoletnia, ta druga z Sycylii, z Castellmare del Golfo. Też młodziutka. Kilkadziesiąt lat później.

Wróć, wcześniej jeszcze przed wojną przypływa statek z francuską wycieczką. Jedna z wycieczkowiczek, dziennikarka, nie wraca. Zostaje z nauczycielem francuskiego w szkole Nedjelki. To ten ukochany belfer nazywa ją Non-Oui, bo tak się składa jej imię po francusku.

Co ma do tego wnuczka, przecież włoska? A może nie? Może jednak podzielona. Bo przecież jako jedyna została przez babkę nauczona chorwackiego. Żaden z synów, żadne z wnucząt, nie czuło potrzeby, tylko ona. Opowiadają historię. Splątaną. Trochę, prawie u początków, włoską. Bo Split okupują Włosi, a brat babci chodzi im śpiewać. Pewnie, że nie za darmo. Z Igorem, dzieckiem rosyjskich emigrantów, żywią dzięki tym „występom” rodziny. Źle się to dla niego kończy. Połamaną dłonią, zwisającym już na całe życie palcem. Pech, traf, historia. Ci, którzy przed chwilą triumfowali, chwilę później są już tylko przegranymi faszystami, w których można ciskać kamienie.

Nie, nie opowiem całej powieści, w każdym razie starsza Nedjelka zakochuje się w tym, który okaleczył brata. Taki los, przeznaczenie. Brat nienawidzi, ona kocha. Chwilę mieszkają z Carlem ze sobą w Splicie, a potem – z nienawiścią nie sposób żyć każdego dnia – on wraca na Sycylię. A po roku, 31 grudnia 1946 roku przysyła telegram: „1947 wesele. Stop. Sycylia. Stop”…

Biorą ślub w zamkniętym kościele w Castellmare del Golfo. Pragmatyzm, czysty pragmatyzm. Sycylia to kolebka mafii. Mafii, która wówczas, być może dziś zresztą też, rządziła wyspą, a ludzkie życie nic nie znaczyło.

Wyjechać do obcego kraju. Bez znajomości języka. Mieszkać za zamkniętymi okiennicami, bo tylko tak bezpiecznie. Nie wychodzić na ulice…

No tak, wszystko sobie jakoś ułożyli. Babcia odbyła nawet podróż do Splitu. Raz jeden. To był inny kraj. Rządził Tito, cmentarz, na którym był pochowany ojciec starszej Nedjelki, ten który nie chciał iść do partyzantów, a zabito go ostatniego dnia wojny, równano z ziemią. Za łapówkę, to pieniądze, które musiała przywieźć z Sycylii, mogli pozbierać kości i przenieść na inny cmentarz. Nie było już znajomych, przyjaciółka Francuzka wyjechała z synem do ojczyzny (jej męża w imię czyszczenia świata z Żydów zabili Niemcy), koleżanki powychodziły za mąż, porozjeżdżały się, Split był jej miastem, ale też już nie był nim.

Gdzie jest punkt zaczepienia w tej powieści? Co w niej przyciąga? Ładnie opowiedziana historia starszej? A może to, jak ją widzi kilkadziesiąt lat młodsza wnuczka? A może punkt ciężkości leży w emigracji, miłości, wrastaniu w inny świat, inną kulturę, obyczajowość?

Babcia pod koniec życia ma Alzheimera. Traci pamięć. Wciąż jest młoda (może to dobra strona tej strasznej choroby?). To ona, a nie wnuczka ma dwadzieścia jeden lat. Wszyscy są dla niej „faszystami”. Więc jednak doświadczenie wojny, trauma, którą nosi przez całe dorosłe życie?

Nie, nie chciałem czytać tej książki przez pryzmat historii. Tej przez duże H. Na nią, z reguły, mamy niewielki wpływ. I nie ma prostych reguł. Dobro, nienawiść, zbrodnia, miłość, emigracja, cały splot okoliczności, który tworzy na nowo człowieka, czyni go kim innym. Bo gdyby nie piękne, wielkie oczy dziadka…

Dimkovska znalazła klucz do emocji. To w tej książce jest najpiękniejsze. Nie ma w niej fajerwerków, to czysta, pięknym językiem opowiedziana historia prostych ludzi. I wielopokoleniowej miłości. Także poprzez język. Ten pierwszy, dany nam od Boga, matki, czasami babci.

Lidija Dimkovska – NON-OUI, przekład Danuta Cirlić-Straszyńska, Biblioteka Analiz, Warszawa 2019, str. 206.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko