Robert Gawłowski – wiersze

0
966


Persowie

Persowie odeszli, ale czy na długo?

Choć nie ma ich w mieście, pozostali 
w głowach.

Demokracja wyniosła do władzy demagogów. 
Zagrali na prostych potrzebach.

Niesyty lud im sprzyja, popiera, klaszcze.

Persowie jednak czujnie obserwują i wciąż 
zbroją armię.

Dawna elita jeszcze pokrzykuje, lecz nie ma już
żadnego posłuchu.

Zanadto pyszna, głucha, ślepa latami pracowała 
na swój upadek.

Teraz przyszedł czas motłochu, każdy ochłap 
jest w cenie, mniejsza o jutro.

Persowie przecież nie wrócą. Persowie przecież 
nie wrócą. Persowie przecież


Na powrót z Babilonu

Widziałem pyszne gmachy i świątynie pieniądza,
mrowie niewolników i kupców pędzących za niczym.

Ukryte miejskie straże strzegły uszu, ust i oczu. 
Niecne podstępy języka tłumione były w zarodku.

Ramiona opadały z sił, zmęczone dłonie, bez nadziei,
miętoliły paragony, rachunki i wezwania do zapłaty.

Miastu brakowało oddechu. Depresja i samotność 
atakowały serca. Najsłabsi konali na ulicach.

Mniejsze satrapie wciąż jednak wierzyły w potęgę
Stolicy, naśladowały i zabiegały o względy u tronu.

Na próżno. Króla nie widziano już od lat. Mówią,
że podobno umarł. Ale Babilon? Przecież trwa.


Dotyk

Pod palcami naga ściana. Porowata 
i zimna skóra kamienia.

Pierwotne milczenie, pierwotne
skupienie, pierwotna ciemność.

Niewymówiona, bo niewymowna.
Jest modlitwą bez twarzy.


Wolni oblężeni

Najeźdźcy zamieszkali w głowach
i ani myślą pójść wniwecz.

Oblegani jednoczyli się, byli
razem, bronili wspólnej sprawy.

Wiązało ich jedno szczere pragnienie: 
życie i wolność zawsze ponad.

Dopóki trwała krwawa obrona, 
nie czuli między sobą różnicy.

Dopiero, gdy odchodzili oblegający,
od nowa zaczynały się swary.

Zdrajców i skrytych popleczników
wroga szukano, a jakże, pośród siebie.

Dzielili się wewnątrz, budowali mury,
hodowali nienawiść, skakali do oczu.

„Zgoda” była tylko pustym słowem.
Podejrzliwi zawsze znaleźli powody.

Choć przechylały się szale, i jedni, 
i drudzy, widzieli tylko swoją rację.

Bez umiaru, wolni oblegali oblężonych,
bez umiaru, oblegani oblegali wolnych.

Wiedzą to dobrze najeźdźcy i po cichu
się mnożą, i wchodzą między „swoich”.

Pochody, marsze, bójki i palone flagi,
to znak, że wciąż do nich należy dziedzina.

(Tytuł bierzemy z Solomosa*, lecz 
tylko tytuł. Nie potrzeba więcej.)

* Dionisios Solomos, twórca poematu „Wolni oblężeni” i „Hymnu do wolności”,
który w 1864 roku stał się greckim hymnem narodowym.


Apollo i Dafne

Oboje targają plastikowe siatki pełne resztek, 
po innych. Usiłują jeszcze rozpalić w sobie 
cokolwiek, ogrzać się, tak ciało przy ciele, 
w jakimś suchym pustostanie.

Już nie szukają Prawdy, Dobra i Piękna,
a jedynie schronienia przed zimą,
może starego tapczanu, 
na którym mogliby 
położyć swoje 
losy.

Chcieliby zjeść, napić się i zasnąć.


Republika

Republika słabnie, trwoni prawa i zasoby. 
Z dnia na dzień pustoszeje skarb. Niczym 
stają się godność, przyzwoitość, honor. 
Więzi wypalone do cna. Dogasa wspólnota.

Konsulowie i pretorzy przemykają tak szybko, 
że nie sposób spamiętać ich nazwisk i imion. 
Pyskate stronnictwa judzą i judzą, a trybuni 
i senatorowie ani myślą o racji stanu.

Chciwi kwestorzy nabijają kabzy. Gnuśne 
legiony śpią. Edylowie mamią igrzyskami. 
Apologeci przestali już składać ody, czują
niesmak, niemoc, nieuchronny koniec.

I zaiste, nie staje odwagi, nie staje sił,
prawego sumienia, charakteru. Retoryka 
cuchnie fałszem, gramatykę zastąpiła tania 
jatka: półsłówka, rechot, bębny i piszczałki.

Bezradni obywatele pokrzykują jeszcze coś
o etyce i estetyce, ale masy odmawiają 
posłuchu. Troszczą się wyłącznie o swoje, 
deklinują nieustannie: „meus, mea, meum”.


Proskrypcje


Słońce dopiero wschodzi. Lepidus staje w progu. 
Jest zaspany. Ziewa, poprawia tunikę. 
Wiąże zbyt luźne sandały.

Słyszy, że kamieniarz jeszcze pracuje. Dłuto jęczy 
i skrzypi. Pod młotem imiona, nazwiska, adresy. 
Prawie wszystkie, są już na tablicach.

Paru z nich i jemu nieźle zalazło za skórę. 
Najchętniej zrobiłby to sam. Ale teraz?
Skoro jest wyrok, wyręczą go inni.

I dobrze, bo coś go żre w trzewiach, a tu trzeba 
zebrać ludzi, podzielić zadania i działać 
zgodnie z planem.


Stásis

Gdy Solon wyjechał, poczęli się swarzyć. Czy ciążyć musiała im ta
równowaga? Czy też zgadywali się ze sobą, by pomnażać mienie?

Równiny” z Likurgiem, Megakles z „Wybrzeżem”, a jeszcze
Pizystrat i jego „Górale”. Tłum najemników judził i podburzał?

Dlaczegóż to „pragnęli innego porządku”? Wszaknie chodziło
o dobro wspólnoty, lecz o to, kto reszcie narzuci swą rację.

Możni poczęli kryć się po domach? Chowali majątki? Aby przeczekać
wyjeżdżali z polis? Plutarch za bardzo w szczegóły nie wnika.

Powiada krótko: „Miasto stosowało się jeszcze do praw Solona,
ale już oczekiwano jakiegoś przewrotu.”
Tymczasem on powrócił.

Próbował godzić, przestrzegać, miarkować. Ale, cóż mogą słowa
wobec żądzy samowładzy? Pizystrat i tak był postawił na swoim.

„Górale” i biedacy, co stracili pożyczki, wynieśli go „ponad”. To oni
przechylili szalę. Niepokornych zaś przekonali do bólu pałkarze.

Arystoteles w „Polityce” także potwierdza, że stásis i metabole politeias
idą ze sobą w parze, jak samolubna oligarchia i nieobliczalna demokracja.

Trwałości porządku nie zapewnią prawa, pisane nawet z największą
rozwagą. Rzetelna miara, rozsądek? Cóż trzymać mają, kiedy wrze ulica?

Żadni bogowie tutaj nie pomogą, bo rządy tyranom oddają głodni i niesyci,
najwięcej jednak owi obojętni. Ich milczenie cenniejsze niż głos zwolenników.


ROBERT GAWŁOWSKI (1957)
— poeta, dziennikarz, krytyk, autor sztuk teatralnych, słuchowisk radiowych i scenariuszy filmowych. Debiutował w roku 1977. Wydał m.in. zbiory poezji: „Nie ukrywajmy tego szaleństwa” — 1983, ”Ograniczony wybór” — 1984, „Marko Polo szuka nowej drogi” — 1984, „Marko Polo” — 1987, „Podróż chroniczna” — 1997, „Georg — ostatnie chwile, ostatnie błyski” — 1998 (poemat o Georgu Traklu) oraz manifest poetycki —” Książeczka o poezji” — 1997.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko