Krystyna Habrat – DLACZEGO ZNAJOMYM NIE KLASZCZĄ? czyli MAŁY TRAKTACIK O ZAZDROŚCI

0
348

     Niedawno na Facebooku padło pełne zatroskania pytanie:

   „Dlaczego tak szybko wspieramy kogoś,kogo nie znamy, kto ma już mnóstwo pieniędzy, ale znajdziemy milion wymówek, by nie wspierać kogoś, kogo znamy?”

   Post  ten dotyczył małych firm, zakładanych w ramach działalności gospodarczej, ale sprawa jest szersza.

   Nie na darmo mawia się za niedźwiedziem z wiersza Mickiewicza, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.

  O ile dobrze pamiętam,  Mieszek i Leszek, tak się lubili, że znaleziony orzeszek dzielili na dwoje. Dopiero na widok niedźwiedzia przyjaciel  wziął nogi za pas i zostawił przyjaciela na  łaskę zwierza. Potem dopytywał z troską: „Ale co on tam nad tobą aż tak długo chrapał?” Wtedy to pada słynna puenta jakoby od niedźwiedzia.

  Teraz częściej się mówi, że przyjaciół poznaje się najlepiej  w  chwili sukcesu.   

  Coś się komuś uda, to jedni badają, jak by to wykorzystać dla siebie. Może im coś załatwi, pożyczy forsy, poleci komuś, i od razu stają się przypochlebni. Natomiast inni starają się zburzyć  jego dobre samopoczucie, wzbudzić wątpliwości,a nawet podłożyć  nogę.

  Przykład już ze szkoły: pewna uczennica pomagała koleżance w nauce. Gdy tamta odpowiadała przy tablicy,  ta ledwo oddychała z przejęcia, żeby się koleżance tym razem  udało. Ale kiedyś  jej samej coś nie wyszło. Jakiś  drobiazg,  nietrudny do naprawienia. Tylko tamtego dnia  koleżanka z innej klasy  przyszła, by  uprzedzić, że ta druga wpadła do niej po lekcjach jak bomba, by od progu radośnie obwieścić, że  wreszcie nasza prymusik dostała  dwóję! Teraz biega z tą sensacją po innych znajomych.

  Jakie to ludzkie.

  Ile się ta słabsza uczennica musiała nacierpieć, że to nie ona jest lepsza?   Ale  pod wieczór, jak gdyby nigdy nic, przyszła z  zeszytem do angielskiego.

   Pozostaje pytanie: dlaczego łatwiej popierać tych bliżej nieznanych, całkiem obcych?

  Jak było we wspomnianym na  wstępie  wpisie fejsbukowym, bez zastanowienia kupujemy produkty obcych firm, popieramy je, im klaszczemy. Ale  gdy ktoś znajomy założy firmę znajomi  znajdują tysiące wątpliwości, by  spłoszyć jego zapał. Wynajdują  zagrożenia. Przestrzegają. Wiadomo, co się stanie, gdy przedsiębiorcę pożrą wątpliwości, gdy jego entuzjazm  zgaśnie.

  Podobnie zdarza się wśród ludzi pióra.Serdeczna  zdawałoby się przyjaciółka, która dłużej uprawia rzemiosło słowa, chętnie opowiada, gdzie co publikuje, jakie odnosi sukcesy, Tylko na propozycję, by czytać sobie nawzajem teksty, odpowiada bez  namysłu: Ależ to niemożliwe! Przecież my ze sobą konkurujemy!

  Aha!  Parnas nie jest wystarczająco wielki.

  Ale dlaczego znajomi nie popierają wchodzącego na rynek przedsiębiorcę? Dlaczego nie kupują jego produktów? Być może wchodzi w grę obawa, że ten ich zwyczajny znajomy  nie może być aż tak zdolny, by stworzyć wysokiej klasy produkt, jak tamten ktoś daleko o nieznanej twarzy, anonimowy, jeszcze gdzieś za granicami.

    Nie tylko dlatego.

    Kiedyś na wczasach  przez cały turnus  gawędziliśmy w ogrodzie pensjonatu z sympatycznym, starszym od nas, małżeństwem. Dogadaliśmy się nawet wspólnych znajomych. Oni wiedzieli  więcej o dalszych losach i życiu rodzinnym dyrektora, którego ja znałam tylko z urzędu, a oni osobiście. Mieli dużo tak liczących się znajomości. Miło się nam rozmawiało. O tym, owym i o wszystkim. Aż pod koniec wczasów wstąpił do nas  przejazdem ktoś rodziny.

   Sąsiadka z pensjonatu bacznym okiem zlustrowała jego samochód i szybko się odwróciła.   Był lepszy niż ich.   Gdy odjechał, zaczęła wypytywać, kto to był. Powiedziałam,że inżynier, że ma doktorat i napisał kilka książek naukowych.  Na to, kręcąc głową, wymamrotała: Patrzcie!  Kto by to przypuszczał?  Taki niepozorny człeczyna.  

  No tak, za wysoki nie był, ale miał wysportowaną sylwetkę, energiczny krok i miłą aparycję.  Zawsze dbał o kanty na spodniach i odpowiednie krawaty. Tego dnia pomimo upału również.I miał lepszy samochód.

    Na złość dorzuciłam, jakie ten krewny męża piastuje stanowisko w ważnym urzędzie. Jakie kraje zwiedził, i jaki ten jego samochód, udając, że nie widziałam jej  zaciekawienia na początku.

  Tego już było za wiele! Pani przerwała mi w pół słowa i pobiegła do pokoju.

  Dotąd nie dbaliśmy, że owi państwo od początku czynią wysiłki, by nad nami górować.  No cóż, byli starsi, i mieli samochód, a my akurat  byliśmy bez samochodu.  Z apodyktycznego tonu  owego pana jak i rzucanych uwag, wyczuwało się na kilometr ważniaka, ale o nic nie pytaliśmy.  Nie   paliliśmy się do ustalania  hierarchii, kto tu ważniejszy, kto kogo dziobie. Od rywalizacji i intryg w życiu zawodowym ucieka przecież się na wczasy. Chcieliśmy  wypocząć anonimowo,posłuchać  ciekawych rzeczy, a  wieczorami pośpiewać przy pieczeniu kiełbasek. Po wyjeździe wszystko i tak idzie w zapomnienie.

  Dopiero ten przyjezdny krewny  zaburzył sielankę. Nazajutrz ani oni, ani my nie zeszliśmy do ogrodu. A tak miło się nam wcześniej gawędziło.

  Oj, gdybyśmy tak każdemu czegoś zazdrościli,   nie dało by się żyć. Każdy ma przecież coś, czego ktoś inny może zazdrościć. Ten mądrość, tamten urodę, inny sukcesy, wielu i to i to.

  Trudno żyć czując się zawsze gorszym od innych.

  I tu przewrotny wniosek: czasem szczypta nienawiści bywa  pomocna. Znajomy odnosi sukces. Zalewa nas zazdrość.  Przypinamy mu więc na poczekaniu kilka  łatek, kilka nieszczęść, a na koniec obdarzymy odrobiną nienawiści i… od razu na duszy lżej.

  Hmm? To chyba nie do końca tak działa, bo po odczuciu ulgi, nienawiść byłaby zbędna. Tymczasem,obserwując Internet i media, widzimy, że wielu brnie uparcie w nienawiść dalej i dalej. Nie zważa, że złe emocje szkodzą zdrowiu, przyczyniają się do zawału,udaru, nowotworu i wszelkich nerwic oraz psychoz.

  Ale nienawiść ma swoje zadanie społeczne.

  W latach powojennych  wzbudzano  u nas gniew i  nienawiść wobec kułaków, obszarników, bumelantów, bikiniarzy, czy imperialistów amerykańskich wysyłających do nas stonkę ziemniaczaną. Tacy mieli być przyczyną naszych niedostatków.  Zawsze gniew kieruje się przeciw tym, którzy komuś tam nie pasują, a  zarażeni tym nawet nie bardzo wiedzą o co chodzi, ale podchwytują sprzeciw i protestują, krzyczą.  W latach 90-tych podczas reorganizacji województw i powiatów, (nie pamiętam już w którą stronę: zmniejszania czy powiększania ich ilości) dobroduszny minister pojechał na odległą prowincję tłumaczyć to mieszkańcom. Gdy na jakiejś wsi chciał wysiąść z samochodu, by porozmawiać z ludźmi,  stara babina zaczęła tak wściekle grzmocić  pięściami w  karoserię, że  zdawało się rozwali pojazd.  Jak wielką tragedią  musiała być dla niej zmiana województw, że tak ośmieszała się w oczach  sąsiadów ze wsi i widzów całego kraju? Co ona z tego rozumiała? Ktoś ją napuścił. Kamery nieraz pokazują zawzięte  stare kobiety walczące o coś, wymachujące olbrzymim  gnatem, rzucające mięsem, tym w przenośni. One wcale się nie  krępują.

  Ludzie zatracają się w gniewie, złości, nienawiści. Takich każda rewolucja prowadzi na barykady,oni giną, a stojący z tyłu przejmują potem władzę. Często ręka w rękę  z tymi, których zwalczali. Znamy to z historii, z powieści i z ekranów. Od Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Może od zawsze.

   Potrzebny więc  lepszy lek na kompleks niższości, na zawiść czy nienawiść?

  Modna była kiedyś teoria Adlera, ucząca sposobów wyzwalania się z kompleksu niższości. Po prostu,należy rekompensować swe niedostatki sukcesami w innej dziedzinie. Brzydki może być najlepszym uczniem. Komuś nie za bardzo idzie w szkole,  niech spróbuje być najlepszym w sporcie, albo pięknie tańczyć i z tego zrobić swój atut. Stosujemy to nawet bez znajomości ej nieco już zapomnianej teorii.

  Chyba, że akurat będzie modne  mieć taki kompleks, jak kiedyś trudne dzieciństwo, nerwicę, potem ADHD, dysgrafię, dysleksję, depresję, nawet chorobę dwubiegunową. Ogłaszamy   beztrosko na wyrost, że takowe posiadamy, nie wiedząc, że choćby ta ostatnia to poważna choroba psychiczna, a tym się raczej nie  popisujemy.

  Kompleksami niższości też się  nie chwalimy, a może je mieć każdy, gdy porówna się z kimś innym. Zawsze  się w czymś komuś   ustępuje. Można nad kimś górować w jednym,drugim, ale bywa się gorszym  w czymś innym. Tylko nie każdy się tym zamartwia. No może chwilami. Szczególnie, gdy za oknem jesienna  szaruga. Ale z tego można się wydobyć.

  Z wielką przyjemnością patrzyłam  kiedyś, jak  na akademii z okazji Dnia Nauczyciela w jednej szkole, dwaj  najgorsi uczniowie zaczęli tańczyć modne wywijańce, których nazwy już   zapomniałam.  Chyba breakdance? Należało im najpierw zrobić więcej miejsca, usuwając z przodu dwa rzędy krzeseł i przesadzając honorowych gości. A potem co też oni wyczyniali! Raz to jeden, to drugi, stawali na głowie, kręcąc się wkoło i machając nogami, to znów skacząc, szaleli żywiołowo, dziko w samozatraceniu… Eeee, nie bardzo już pamiętam. Ale dobrze zapamiętałam moją satysfakcję, że ci zawsze najgorsi, krytykowani, wytykani palcami,  tym razem byli przez chwilę najlepsi. Podziwiani i nagrodzeni brawami. Nikt tak w szkole tańczyć nie potrafił. Tylko  ci dwaj. Nie miałam tylko okazji śledzić, jak ten sukces, a pewnie tańczyli tak nie jeden raz, nie tylko w tej szkole,wpłynął na ich życie?  Czy wydobyli się z piętna gorszości?

  Zatem zazdrość jest niekoniecznie  negatywnym motorem w kształtowaniu stosunków międzyludzkich. Co najciekawsze, zazdrościmy najbardziej ludziom, których uznajemy za równych sobie. Z sukcesów tych, którzy są gorsi, potrafimy się cieszyć. Nauczyciel na pewno uradowany, gdy jego słaby uczeń poprawia dwóje i otrzymuje promocję do następnej klasy.

  Ale mam jeszcze jedno spostrzeżenie. Najbardziej zazdrościmy tym, których znamy z bliska. Dotyczy to tych zakładających firmę w ramach działalności gospodarczej. I tych,którym udaje się pisać piękne wiersze, albo wydać książkę. Czy zazdrościmy Mickiewiczowi, że pisał piękne wiersze? Albo dalekim pisarzom z Ameryki? Nie,bo oni są dalecy, niedosiężni,  niemal abstrakcyjni. Ale komuś z  sąsiedztwa, z tej samej klasy – owszem, zazdrościmy. Mniej lub bardziej. Znajomy się wzbogacił, kupił drogi samochód, zdobył nagrodę, osiągnął sukces, to dziwimy się: on? Taki zwyczajny? Nieśmiały, brzydki. A dlaczego nie ja?  

  Czy pani z wczasów miałaby okazję przeżyć tak  brzydki atak zazdrości wobec inżyniera z doktoratem, gdyby nie zobaczyła go z bliska.Wcześniej rozmawialiśmy przecież o różnych osobach znanych i sławnych i oni ich podziwiali. Opowiadali znajomych, których my nie znaliśmy. Wspólnego znajomego,który trafił do ministerstwa, oni znali bliżej… Chyba, że znali go, tylko on o tym nie wiedział.   

  Dlatego na widok kogoś, kto mógł naprawdę imponować, poczuli się gorsi? Przynajmniej ta pani.  Od razu zaczęła mu ujmować zasług, że za niski.

   To znany mechanizm psychologiczny. 

  Ludzi obcych, odległych, traktuje się normalnie, jak na to zasługują, bo są abstrakcyjni, niedosiężni. Kupuje się  produkty ich firmy, albo nie, gdy nam niepotrzebne. Czyta się ich książki. Natomiast, gdy takim producentem czy autorem książki,  modnym poetą,  okazuje się ktoś znajomy, taki prawie na dotyk ręką, ten łysawy o krzywych nogach, to zaczyna to irytować. Czy taki zwykły znajomy, któremu to czy tamto się nie udaje,  ma brodawkę koło nosa, nie ma szczęścia w miłości, nagle  może być w czymś lepszy od nas? On, taki przeciętniak mógłby napisać prawdziwą książkę?!  Napisał. Niektórzy ją chwalą. Wtedy bliskiemu znajomemu  język aż świerzbi, by nie  wykrzyczeć: a ja nie lubię  powieści, które sobie ktoś tam wymyśla. Wolę fakty!

  A ta Kaśka, co zbierała dwóje z matmy, napisała romans. Podobno od dawna pisuje jeden za drugim. Jakby tu jej utrzeć nosa?  Nie, wcale nie była słaba z matmy. I chłopakom się podobała. W odpowiedzi pada najczęstsze: A dostała jakąś nagrodę? Dużo na książce zarobiła?  Bo moja kuzynka… I już prawdziwa, czy zmyślona,kuzynka okazuje się lepsza od Kaśki. Kaśka została pomniejszona. Już jej sukces tak nie boli.

  Czasem mistrz wychowa sobie następcę, nauczy rzemiosła, a uczeń go przerasta. Co wtedy czuje mistrz? Trudno zgadnąć, ale najczęściej przestaje uczniowi pomagać. Gorzej, gdy prowadzony za rękę uczeń, zaczyna rozgłaszać, że teraz on jest   najlepszy, nawet  mistrza przeskoczył. Tylko  mistrz wie doskonale, że  to woda sodowa uderza  czeladnikowi do głowy, że dużo mu jeszcze do mistrzostwa  brakuje i  nigdy nie  tego nie osiągnie. Zachęcał go, chwalił na wyrost i ego ucznia się niebezpiecznie rozpanoszyło.  Bryluje na salonach, ogłasza  się wszem i wobec zwycięzcą. Co myśli wtedy mistrz? Zna już to. Uczeń wróci jak niepyszny,gdy osiągnie pułap swych możliwości i dalej ani rusz.

  Czas na pointę.

  Po pierwsze:   Przyjaciół warto mieć dużo. Byle się ponad nich nie wywyższyć, osiągając jakiś sukces.

  Po drugie: Prawdziwych przyjaciół poznaje się  w chwili powodzenia. Obcy zazdroszczą mniej. I prawdziwi mistrzowie, którzy nie lękają się, że uczeń ich przeskoczy.

  Po trzecie: Tu kolejny cytat z FB „Wystarczy, że okażesz wsparcie, zamiast wątpliwości i hejtu. Wystarczy, że udostępnisz jego post, dasz serducho i skomentujesz. To pomaga…”

Krystyna Habrat

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko