DARIUSZ PAWLICKI – ZACZNIJMY OD PISANIA TRADYCYJNYCH… LISTÓW

0
493

      Piszmy listy. Nie, nie e-listy/mejle. Ale te jak najbardziej tradycyjne: na kartce papieru, wkładanej następnie do koperty opatrzonej adresem i znaczkiem. Dlaczego? Po pierwsze z tego powodu, że pisanie listów – właśnie w takiej postaci ‒ jest procesem, któremu należy poświęcić… ,,odrobinę”więcej czasu (tak, wiem, że dla większości współczesnych jest to pogląd heretycki)niż pisaniu listów w wersji elektronicznej; nie wspominając o czasie jaki jest niezbędny dla dostarczenia ich adresatowi. Czasem jednak nie przejmujmy się. Wbrew dominującym poglądom napiszę tak: Nie bójmy się go niekiedy nawet trwonić. Ten stracony może bowiem okazać się ostatecznie jedynym w pełni naszym. Bo jak zauważył Jordan Mejias:

           Czas jest również obiektem wszelkich komercyjnych zabiegów. Idące z duchem czasu przedsiębiorstwa zechcą nasz czas całkowicie przeznaczyć dla osiągnięcia własnych zysków.

      Ale czas to tylko jeden powód, drugim – równie ważnym – jest to, że pisanie listów tradycyjnych wymusza większą precyzję formułowania myśli. Choćby dlatego, że ma się świadomość, iż w razie błędnego odczytania jakiejś kwestii przez adresata, upłynie „nieco” czasu nim będzie można cokolwiek wyjaśnić.

      Po trzecie ‒ i może przede wszystkim – piszmy listy, aby być pod prąd temu, co oferuje nam technika. A to, co ona ma do zaproponowania określane jest mianem postępu. Na jego temat C. S. Lewis poczynił taką oto trafną konstatację:

           Ci, którzy wierzą w postęp, trafnie zauważają,że w świecie maszyn nowe modele wypierają stare, ale wyciągają z tego błędny wniosek, iż podobny proces wypierania ma miejsce również w sferze cnoty i mądrości (z eseju Demokratyczna edukacja).

      Trudno zaprzeczyć temu, że mamy do czynienia z nieustannym zalewem technicznych nowości. Rzecz jednak w tym, że z jednej strony,na rozmaite sposoby, przymusza się nas, użytkowników, do korzystania z kolejnej nowości mającej, jakoby, być lepszym rozwiązaniem jakiegoś problemu. Ale lepszym często tylko pozornie bądź na pierwszy rzut oka. Szersze spojrzenie pozwala bowiem wychwycić, że to, co jakoby jest np. szybsze i tańsze, w rzeczywistości takim nie jest. W eseju Sen o nieśmiertelności Michał Bardel tak na ten temat napisał:

          Co z tego, że dysponujemy coraz większą liczbą szybkich samochodów, skoro  właśnie ta potęgująca się ich liczba wydłuża nasz czas stracony w korkach.

      Wybiórcze traktowanie tego, co ma do zaoferowania technika jest, jak najbardziej wskazane. Z tego, chociażby, powodu, że część jej oferty – jak wcześniej wspomniałem – przyniosła ludzkości, jako całości, wiele niezaprzeczalnego pożytku. Jednak tyle samo, a może jeszcze więcej stało się źródłem nieszczęść. Io tym należy także pamiętać i mieć na uwadze. I z tego m. in. powodu byłoby wskazane,chociaż od czasu do czasu, mówić: ‒ Nie, dziękuję, nie skorzystam.

      Faktem jest jednak, że w każdym ze społeczeństw Zachodu (nie tylko zresztą w nich) nadzwyczaj licznie jest reprezentowany człowiek zainteresowany nowinkami technicznymi, wręcz na nie łasy. Można śmiało mówić o tym,że jest on skazany na wyczekiwanie na kolejną zabawkę. W grę wchodzi więc klasyczne uzależnienie.

      W poniższym cytacie ks. Józef Tischner pisze o instynkcie wodzącym człowieka na pasku. Ale gdy ,,instynkt” zastąpi się niezdolnością do stawiania oporu wobec nowinek oferowanych nachalnie przez technikę, wyłoni się obraz człowieka, który jest równie bezwolny; jest on ‒ mówiąc dosłownie – bezwolnym narzędziem w rękach techniki (do tego to, niestety, już doszło):

           (…) rozpowszechnił się ideał człowieka pasywnego, który leci za pierwszymi instynktami: jak ma ochotę się napić,to się napije, jak chce mu się stanąć na głowie, to staje, bez zastanowienia. On sam nie rządzi swoją wolą, raczej ona nim  (Spotkanie).

      Miłośnicy nowinek technicznych z powyższych powodów przypominają mi swym zachowaniem, jako żywo – za przeproszeniem ‒ psy. Tak jak one chcą posiąść natychmiast to, co zostało im – w przenośni i dosłownie – rzucone.I tak jak one będą  rzucać się za każdym razem.I tak jak psom, nigdy to im się nie znudzi. A przerwą tylko wtedy, gdy ogarnie je potworne zmęczenie. Lecz, gdy odpoczną…

     Pewnego rodzaju opamiętanie w tej materii, ale tylko na krótką metę, mogą jedynie wymóc problemy finansowe.

Fot. Dariusz Pawlicki

      Technika wodzi nas za nos i zwodzi na manowce.A do tego znajduje się na takim poziomie bezczelności, że każe spełniać wszelkie swoje zachcianki np. wznosić maszty przesyłowe związane z telefonią komórkową, i to tak gęsto, jak ona sobie tego życzy; zalewać betonem i asfaltem, każdego roku tysiące hektarów ziemi, aby miały po czym jeździć i gdzie parkować, coraz liczniejsze samochody.

      Także obu podanym powyżej przykładom rozpasanej techniki – nazwać tego inaczej nie można – moglibyśmy się przeciwstawić: nie korzystanie z telefonów komórkowych sprawiłoby, że firmy oferujące usługi telefoniczne, przywróciłyby do łask telefony stacjonarne; nie używanie samochodów osobowych, spowodowałoby powrót a wielką skalę komunikacji zbiorowej w różnej postaci (szczególnie na prowincji byłoby to istotne).

                                                                     *

      Dobrze jest mieć kilka, a nawet kilkanaście takich osobistych punktów oporu wobec tego, co oferuje współczesność. I trwać na nich stawiając opór napierającym zewsząd nowościom technicznym. Niech takim pierwszym punktem będzie pisanie, wspomnianych na samym początku, listów ważących ileś gramów,a nie tych wirtualnych ukazujących się na ekranie komputera. I mogących zniknąć momentalnie, i w każdej chwili, za sprawą jednego kliknięcia.

     Zaproponowałem list jako pierwszy z punktów oporu wobec zalewu nowinek technicznych, nie przypadkowo. Gdyż, poza podanymi dotąd powodami, jest on idealnym uosobieniem tego, co człowiek – i to dosłownie każdy – może wykonać własnoręcznie; posiłkując się jedynie jakimś przyrządem pisarskim. Jest on również doskonałym przykładem na to, co jest niepowtarzalne, nie jest seryjne. I to zarówno jeśli chodzi o treść, jak i wykonawstwo. Na początku XXI w. może śmiało być traktowane jako rękodzieło. Także z tego względu, że „na bezrybiu i rak ryba”.

      Jeśli chodzi o zaranie trzeciego tysiąclecia, to list jest formą komunikacji międzyludzkiej na odległość, najmniej narażoną na wścibstwo osób trzecich, wliczając w nie rozmaite służby specjalne chcące wiedzieć więcej niż obywatele są skłonni dobrowolnie im powiedzieć. Rzecz jasna, te służby otwierały listy i, nie pytane o pozwolenie, zaznajamiały się z ich treścią w wiekach minionych (np. tajny urząd o nazwie Czarny gabinet, po fr. Cabinet noir ‒ we Francji burbońskiej i napoleońskiej). Działo się to jednak w epokach, gdy ogromna większość ludzi w ogóle nie korzystała z jakichkolwiek usług pocztowych. Współcześnie, gdy istnieje e-poczta, która zdominowała rynek usług pocztowych, e-listy, przynajmniej niektóre, również są otwierane bez wiedzy i zgody wysyłających, jak też tych, do których są kierowane. Przy czym dostęp do nich, dla chcących tego i wiedzących jak to czynić, jest zdecydowanie łatwiejszy. Aby dotrzeć do konkretnego listu tradycyjnego, a następnie go otworzyć, przeczytać i na koniec zakleić, trzeba wykonać o wiele więcej czynności.

      Piszmy więc tradycyjne listy. Po to np., aby ćwiczyć pismo odręczne. Także dlatego, że może i nam przydarzy się to, co następująco opisał Jerzy Zawiejski w liście z 1967 r. do Zbigniewa Herberta:

          Muszę Ci […] donieść, że mam kilkadziesiąt Twoich listów, które złożyłem w Bibliotece Narodowej. Jestem dumny z tych listów. Może ze względu na Ciebie nie będę zapomniany.

      E-listów nikt nie złoży w, tej czy innej Bibliotece Narodowej, jak i w żadnej innej bibliotece. Nie tylko dlatego, że niedługo możenie być tego rodzaju instytucji (chyba, że będziemy bronić książki tradycyjnej –piszę o tym poniżej). Także ze względu na krótkotrwałość, wręcz ulotność listów elektronicznych; wystarczy przecież jedno kliknięcie… Paradoksalnie ‒ paradoksalnie,gdyż dominuje opinia o trwałości treści zapisanych na e-nośnikach – papier jest trwalszy; oczywiście nie wszystkie jego gatunki.

      Mając na uwadze właśnie ów materiał, jako kolejny punkt oporu proponuję książkę tradycyjną. A to ze względu na, chociażby,dotyk papieru, jak też namacalność samej książki (jej plusy na tym, rzecz jasna,nie kończą się). Jeśliby więc ta sama książka miała swój odpowiednik w postaci tańszej(a tak najczęściej jest i będzie) e-książki, pozostańmy przy tej pierwszej – niech cena nie będzie przeważającym argumentem (nie tylko w tym konkretnym przypadku). Możemy bowiem zakładać – a dlaczego by nie? – że jeżeli my okażemy przywiązanie do książki zajmującej ileś miejsca na półce, to inni dołączą do nas bądź my do nich.Nie tylko w tym przypadku ważne jest, aby nie poprzestawać na mówieniu, ale przejść do czynu.

      Innym punktem oporu może być zastąpienie młynka elektrycznego młynkiem ręcznym, to znaczy postąpienie wbrew temu, co dokonało się w ostatnich dziesięcioleciach. Wykonywanie jak największej ilości czynności samodzielnie i własnoręcznie (wiążą się z tym dodatkowo ćwiczenia ruchowe) winno znajdować się w polu zainteresowania ludzi chcących zachować jak największą samodzielność i swobodę.Tym bardziej, gdy widzi się zagrożenie w tym, że świat, nie tylko ten zwany zachodnim,zmierza ku modelowi, w którym człowiek będzie ‒ ale bardzo często już jest ‒ tylko i wyłącznie konsumentem. Konsumentem reagującym pozytywnie na reklamy rozmaitych,coraz to nowych produktów. I za ich sprawą szukającym wciąż nowych przyjemności.Nigdy jednak nie doznającym zaspokojenia. Ten typ współczesnego człowieka, wspomniany już ks. J. Tischner opisał następująco:

           (…) ludzie tracą z oczu problemy przekraczające ich jednostkowy horyzont, popadają w nowy rodzaj konformizmu, a mając kłopoty z poczuciem tożsamości, uzależniają się od pozornych autorytetów. Produktem współczesnej kultury samorealizacji okazuje się więc ostatecznie – wbrew dążeniom poświęcającym nowożytnemu ideałowi autentyzmu i autonomii – egotyczne indywiduum,które nie stawia sobie żadnych      wyższych celów, zawęża i spłaszcza swoją perspektywę życiową do konsumpcji i szukania przyjemności (cytowany przez Jarosława Gowina w: Religia i ludzkie biedy.  Ks. Tischnera spory o Kościół).

      W żadnym jednak razie nie nawołuję do, choćby próby, czynienia wszystkiego samemu. Tego, co kryje się za słowem ,,wszystkiego”  jest bowiem nazbyt wiele. Każdy niech sam dokona stosownego wyboru. Ale niech go dokona.

                                                                     *

      Nie mówmy i nie piszmy jednak, że szkoda czasu na kultywowanie, czy też ponowne wprowadzanie czasochłonnych metod. Pewien poeta z Aleksandrii sprzed dwóch tysięcy lat, którego nazwisko nie dotrwało do naszych czasów, tak wyraził się na ten temat:

           Staraj się naśladować swym życiem czas. A więc próbuj zachować spokój, umiarkowanie, unikaj skrajności. Nie bądź nazbyt wymowny, dąż do monotonii. Nie smuć się jednak, jeśli nie zdołasz tego osiągnąć. Albowiem po śmierci i tak upodobnisz się do czasu.

                                                                     *

     Zaproponowane przeze mnie dotąd punkty oporu mogły zainteresować niewielu. Choćby dlatego, że utylitaryzm, któremu służy także technika (a może ona jemu),ma się bardzo dobrze. Jestem tego świadomy. Z tego względu chciałbym teraz wspomnieć o punkcie ‒ i namawiać oczywiście do jego obrony ‒ który dotyczy, dosłownie, wszystkich.Mam na myśli pieniądze. Konkretnie chodzi o zastępowanie pieniędzy, które można dotknąć wszelkiego rodzaju kartami płatniczymi, bankowością internetową itd., w sumie ‒ pieniędzmi wirtualnymi. Kiedy większość z nas zrezygnuje z dokonywania rozliczeń banknotami i monetami, wielcy tego świata – obecnie z całą pewnością są nimi lichwiarze nazywani bankierami (często także, i jak najbardziej słusznie: banksterami) – owe e-pieniądze wprowadzą. Na razie do tego namawiają, jeszcze namawiają. Mówią przede wszystkim o wygodzie, którą odczują ci, którzy im zawierzą. Wspominają też o tym,jak kosztowne jest drukowanie i wybijanie pieniędzy. I na razie stosują wobec swych klientów wyłącznie marchewkę, np. bonusy przy skorzystaniu z karty płatniczej. Na kij, tradycyjnie, czas przyjdzie później. Wtedy, kiedy ową zamianę banksterzy przekują na swój kolejny zysk. Bo tylko o zysk im chodzi – tak są zaprogramowani, taką mają skazę. Niestety, my pozwoliliśmy im podporządkować siebie. I nie jest ważne, że uczyniono to za minionych generacji (nie tak jednak znowu odległych). Nie jest ważne, gdyż współczesne pokolenie z tym się godzi.

      Miejmy jednak świadomość, my, mieszkańcy Ziemi początku trzeciego tysiąclecia, że jeżeli nasze zarobki i oszczędności przybiorą,tylko i wyłącznie, postać e-cyfr na e-kontach, będziemy musieli jak najbardziej brać pod uwagę to, że za sprawą jednego jedynego kliknięcia będą mogły one zniknąć;znikną dosłownie bądź staną się własnością kogoś innego. Zważmy na to, że teraz możemy jeszcze swoje pieniądze trzymać ‒ gdy pieniądze mają jeszcze dosłownie wagę (wcześniej miały większą, gdy były złote i srebrne) – w przysłowiowej, ale jak najbardziej realnej skarpecie bądź poduszce. I w każdej chwili możemy ich dotknąć, gdy tylko najdzie nas ku temu ochota. E-pieniędzy nie dotkniemy. Dobrze o tym wiemy. Czemu więc używamy karty jeśli oferuje się nam, za jej sprawą, wyłącznie wygodę?

      Tylko płacąc gotówką sprawimy, że papierowy bądź metalowy pieniądz będzie nadal w obiegu. W ostateczności będzie miał przynajmniej wartość materiału użytego do jego druku lub wybicia. Wtedy, kiedy zostanie sprzedany(pewnie za e-pieniądze) w punkcie skupu makulatury i złomu. Wirtualnych cyfr nikt nie kupi, gdy nic realnego za nimi się nie kryje.

      Na początku (choćby jutro) zacznijmy jednak od pisania listów, stalówką osadzoną w obsadce, piórem wiecznym, ostatecznie choćby długopisem, ale zacznijcie. I czyńmy to na papierze wyjętym z papeterii. Piszmy takie właśnie listy na przekór technice i ekonomii. Na przekór pomysłom na nasze szczęście ze strony tych, którzy są tak bezczelni, że twierdzą, iż wiedzą jak to uczynić. Oni mogą to mówić, ale my nie musimy im wierzyć.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko