Andrzej Wołosewicz – Spokojnie to tylko… niepokój

0
361

Andrzej Wołosewicz

 

Spokojnie to tylko… niepokój

 

AW„36 wierszy o niepokoju” Joanny Bąk to kolejny tomik poetycki autorki. Jak zwykle perfekcyjnie wydany, co nie dziwi w wypadku absolwentki filologii (polskiej) z edytorstwem i komunikacją medialną jak czytamy w zamieszczonym biogramie. Twarda kolorowa okładka, dużo kolorów wewnątrz, nie ma stron czarno-białych (!), kolory zdają się być dobrane dobrze (nie będę się mądrzył, bo się nie znam), ale bardziej konserwatywny czytelnik (a za takiego się mam) może to odbierać jako zbyt przeładowane wzrokowymi wrażeniami, nie wiem, czy nie odwodzącymi od poetyckiego meritum, od słowa. Poza tym połączenie małego formatu, kilku barw i samych wierszy na jednej stronie powoduje czasami efekt taki jak na stronie 37 czy 31 – pojawienie się dość drobnej czcionki, innej niż na pozostałych stronach. Ja momentami dostaję oczopląsu, oczywiście mogę to zrzucić na swój wiek i okulary i mam nadzieję, że to jedyny powód takich akurat wrażeń. No, ale to wszystko nie dotyczy samych wierszy, więc teraz będzie już tylko, Joasiu, lepiej!

„36 wierszy o niepokoju”. Co może niepokoić, co niepokoi młodą kobietę u progu życia, kariery, szczęścia i czego tam jeszcze? Zapewne – i na to czytelnik musi uważać – należy barć tu pod uwagę niepokoje osobiste i te, które wrażliwą duszę zajmują, choć nie są własne. Ale to już wchodzimy w rejony sprywatyzowania lektury i mogę – i  będę – wypowiadał się we własnym, bez pretensji do uogólnienia i rozstrzygania, który z niepokojów jest czyj.

Zacznijmy od wiersza „pokolenie”, który otwiera tomik.

 

na każde pokolenie

czyha jakaś apokalipsa –

przepalona lampa słońca

 

wojna z sąsiadem zza kontynentu

upadły liść lodowca

jakiś cyklon czasu

 

mała-wielka katastrofa

zwyczajna kolej nieśpiesznego losu

 

niedokończony posiłek

przerwany świst powietrza

 

cisza na której najlepiej

rosną sztuczne kwiaty

i pali się pamięć

 

Mamy tu – w telegraficznym skrócie, jak to często u Joanny, nie jest to poetka nadmiernie rozgadana, co cenię – nasz niepokój al., ale przecież nie tylko ją, bo pokoleniowy niepokój, który poetka próbuje nazwać i nazywa imponderabiliami najbliższej codzienności (niedokończony posiłek, przerwany świst powietrza) i tymi, które chowają się gdzieś dalej, w trudno nazywalnym tle całokształtu naszego życia, a więc upadły liść lodowca, wojna z sąsiadem zza kontynentu, jakiś cyklon czasu. Te niepokoje dręczące poetkę, ale przecież nei tylko ją, stanowiąc nasze małe-wielkie katastrofy są właściwie nieuniknione. Pisze przecież autorka o nich: zwyczajna kolej nieśpiesznego losu. Czyżby swoisty stoicyzm niepokoju? Coś w tym chyba jest, bo kolejny wiersz stanowi – wedle mego czytania – swoiste dopełnienie, egzemplifikację rozpisaną na kilka szczegółowych emocji i uczuć (to te wielkie kwantyfikatory z pierwszego wiersza).

            Czytam Joannę, jak kilkoro młodych poetów po debiucie, z drugim, trzecim czy kolejnym tomikiem i cały czas mnie zaskakują tym, że… warto ich czytać: rozwijają się, coś nowego do mnie mówią, pokazują mi coś czego sam bym nie zobaczył, jak w wierszu (bez tytułu) ze trony 3:

 

nagle świat się obudził i wyszedł

tylko ja zaspałam

na tym przedstawieniu

i żyję dłużej niż mój żółw

słoń czy baobab

 

widzę rzeczy które nie śniły się

właściwie już chyba nikomu –

ani naukowcom ani ich robotom

i prawdę mówiąc

nie było o co się zabijać

w wojnach nuklearnych

nie było sensu wierzyć

w tylu bogów naraz

i ginąć za każdego z osobna

skakać na kontynent obok

i podbijać już podbity

kilka wieków temu

i po co ten głód

na połowie kuli ziemskiej

i te migracje stąd dotąd

zmniejszające śmiertelność

z powodu tego co powyżej

 

doprawdy nie wiem

po co to wszystko

jak i tak nic tu po nas

 

Być może najgłębszym spoiwem, fundamentem poetyckiej recepcji i poetyckiego zamiaru w tym tomiku, jest ten fundamentalny niepokój, niepokój ostateczny, schowany najgłębiej, a najlepiej dla mnie widoczny w wierszu „prawdziwa wolność od wszystkiego”:

 

kiedy już wszyscy umarli

i było tak cicho i spokojnie –

bo nie trzeba wracać

do pracy domu dzieci psa kota

bo nie trzeba śledzić tropów

zostawianych na skórze ubraniu

podłodze i wszędzie tam

gdzie zostawiają je zwierzęta

i ludzie

 

mogłem czuć się wolny od wszystkiego

ale nikomu to już nie było potrzebne

do życia szczęścia miłości

i czego tam jeszcze

o czym mówili specjaliści

od pracy domu dzieci psa kota

 

i wtedy strasznie się nudziłem

 

bo to jest niepokój braku: tropów, których już nie trzeba śledzić czy owych umiejętności podsuwanych nam przez fachowców (od domu, dzieci, psa i kota) a potrzebnych do życia, szczęścia, miłości i – jak finezyjnie dodaje poetka „czego tam jeszcze”. Dla mnie jest to wiersz o bliskości, o potrzebie bliskości drugiego człowieka. Joanna Bąk całym tym tomikiem zdaje się o to właśnie upominać, a może i miewać samej sobie za złe, że w tej materii bliskości mogłoby być lepiej także w wymiarze osobistym (o ile pozwolimy sobie na przeniesienie przygód i niepokojów ja poetyckiego na ja autorskie – wspominałem, że zostawiam to naszej indywidualnej recepcji). Spójrzmy na wiersz „za mąż”:

 

to nie mój dom w budowie

nie moja odpowiedzialność

nie moja gra

 

parę piersi łopatek i żeber

jak na wyciągnięcie słów

które nic nie znaczą

a zmiękczają czas

 

w nagrodę jest miło i przyjemnie

ale od czasu do czasu ona chce wyjść

dalej niż za poręcz łóżka

 

chce wyjść najlepiej za mąż

najlepiej jutro

 

a ja się tam nie wybieram

za żadne skarby jej ciała

za żadne zwierzęta dzieci

czy inne zmartwienia

 

wolę przeczekać na zewnątrz

aż jej przejdzie ten dom

 

 

To wiersz nieprzeciętnej urody. Jest w nim wszystko, co w poezji najlepsze: konkretne odniesienie do życia, do jego podstawowych problemów, nic tu nie ma wydumanego na siłę i jeszcze ta lekkość charakterystyczna dla poetyckiego pióra Joanny Bąk. Poetka porusza się tu po „polu minowym” albo możliwym „polu minowym” naszej duchowości – chyba nie muszę tego dodatkowo uzasadniać. I mimo tej potwornie poważnej tematyki, tematyki w normalnym życiu powodującej przysłowiowe pot, krew i łzy, dostajemy do czytania perełkę pozwalającą odnaleźć się w świecie poetyckiej propozycji Joanny w sposób ujmująco lakoniczny, przyjemny w czytaniu, refleksyjny w odbiorze, zaskakujący literacko – choćby owo zmiękczanie czasu jak i wszystkie pozostałe metafory, porównania i inne poetyckie środki, które tu otrzymujemy. Problematyka niełatwa a czyta się wspaniale! I oto przecież w dobrej poezji chodzi – autorzy mogą (i najczęściej muszą) natrudzić się, owe pot, krew i łzy, ale one nam, czytelnikom, już nie powinny zalewać oczu utrudniając lekturę. Naprawdę wiersz prześliczny. Ileż tu tytułowych niepokojów, zmienia się tylko sceneria, w której owe niepokoje i wszystkie wypływające z nich lęki się rozgrywają. Raz jest to jak w wierszu „corpo ratio” świat zdawałoby się pełnej ratio, w którym jednak chyba czegoś zdecydowanie brakuje, zapewne zwykłej ludzkiej racjonalności, a za chwilę wnętrze jakiegoś mieszkania z symbolicznie przekrojowym, socjologicznym niemal obrazem, „sąsiedzi”:

 

za ścianą głosy

zdrowaś

kurwa

stuk butelki

klawisz myszki

ten sam rytm wybija

on krzyczy ona gra

na strunach głosu dzieciak

na nerwach i na playstation

traci kolejne życie

woda kapie

prysznic deszczu

samochód odjeżdża

przyjeżdża

nie wiem

 

wokół mnie cisza

za głośna na uwagę

 

            Joanna Bąk zaprzęga do swego pisania codzienność, konkretność, robiąc z niej poetycki fresk po poprzez ich swobodną transformację ponieważ rozpisuje swoje obserwacje, to swoje poetyckie podpatrywanie świata w refleksje natury psychologiczno-socjologicznej pomieszczając w nich i namysł nad – bardzo różnymi – kolorami macierzyństwa, realnego czy wyobrażonego, oczekiwanego, i miłość, która (na ogół) wszelkie narodziny poprzedza a potem rzednie. Zastanawia mnie tylko jedno, a właściwie niepokoi – myślę o przenikliwości obserwacji Joanny, obserwacji zbyt dojrzałych i pesymistycznych, pozostaje tylko nadzieja, że oddziela je od prywatności autorki cała licentia poetica i jej poetycka wyobraźnia. Że to tylko obserwacje a nie doświadczenie osobiste. A jeśli tak, wróćmy na stricte poetyckie tory. Joanna Bąk mimo niepokoju, ewidentnego niepokoju, który można znaleźć w każdym wierszu (a więc tytuł tomiku jest jak najbardziej trafny!), a właściwie nie trzeba szukać, bo jest on aż nadto widoczny, pozwala nam zachwycać się swoistą przekorą, dowcipem, którym podszyty jest jej poetycki przekaz, czasami językową dezynwolturą w wykorzystaniu i przerabianiu kulturowych klisz, także językowych. Na przykład w końcówce wiersza „nie koniec”:

 

to jeszcze nie koniec

choć podobnie wygląda

i podobnie boli

 

jeszcze trzeba się napracować

aby nie przychodzić z białą kartką

do odpowiedzi

 

te puste są dla wybrańców

którz

jeszcze trzeba sobie zasłużyć

na śmiertelną chorobę

lub śmiertelny samochód –

najlepiej rozpędzony i po alkoholu

y idą do nieba

a nie tam gdzie chcą

 

czy w pierwszych wersach wiersza bez tytułu (s.33):

 

obiecała że będzie

nas straszyć od śmierci

 

nauczyła się tego na swoich

martwych koleżankach –

jest w stanie wskazać

ich żywe przykłady

 

porwała się na rzeczy niemożliwe

a już na pewno zakazane

przez polityków dbających

o poprawność czasu

i krótkość emerytury

 

na to straszenie potrzeba powagi

wszystkich świętych naraz

a ona – choć jest po ich stronie

to straszy po naszej

 

bólem serca

słabym oddechem

brakiem słów

 

Te jej poetyckie przejścia, płynne przejścia od zaobserwowanych sytuacji do uogólniających skojarzeń, od indywidualnych zachowań do  wniosków natury socjologicznej, od „małych” kwantyfikatorów życia do „dużych” kwantyfikatorów poezji. To zawsze mnie cieszy, bo najlepiej czytelniczo przekonuje mnie właśnie taka droga: od szczegółu do ogółu, takie właśnie pisanie. Dlatego, że nawet jeśli widzimy dużo, to widzimy pojedynczo, a chcąc sę tym skutecznie poetycko podzielić, musimy jakoś poza tą indywidualność postrzegania wykroczyć, przebić się ze swoim komunikatem.

            Pisałem o pierwszym tomiku Joanny. Już wtedy pozostawiła mnie z nadzieją, że z każdym kolejnym tomikiem będzie nas zaskakiwać. I tak się dzieje. Oto ten tomik pozwala mi dostrzec (i uświadomić), że świat ze swoim centrum, za który uważam literaturę środka cokolwiek to znaczy), dominuje i… oddala się ode mnie, staje się coraz bardziej obcy. I wcale nie w sensie fizycznym ani w sensie możliwości obserwowania tego świata (żyję wszak w śródmieściu jednej ze stolic europejskich, korzystam z internetu), ale w sensie mentalnym, coraz mniej mnie to wszystko obchodzi, nawet coraz mniej denerwuje, bo skoro potrafię odseparować się, wyizolować ze zgiełku mego śródmieścia, to jednym z największych uzysków tej sytuacji jest właśnie radość wyniosłego ignorowania spraw, na które ma się wpływ mniej niż żaden. Nawet polemik mi się nie chce (Nietzsche mówił, że nie warto mocować się z kimś lub czymś co/kogo przez to by się jedynie niepotrzebnie dowartościowywało – zobaczcie wszak jak bardzo denerwują się ci, którym nie udaje się was zdenerwować, zainfekować swoją żółcią wylewaną na świat. Tymczasem Joanna Bąk odświeża moje spojrzenie na sprawy i tematy, które – zdawałoby się  – w swoim doświadczeniu przerobiłem już na wszelkie możliwe sposoby. Pokazuje pokoleniowe różnice postrzegania tego samego, zaciekawia poetyckimi rozwiązaniami, fascynuje możliwościami języka, które pokazuje, które uruchamia, odkrywa. No to na koniec oddajmy głos Joannie, oddajmy głos poezji. Wiersz „Niebo – Piekło – Abraham”:

 

– Abraham – bawimy się w niebo-piekło

 

upinam włosy w aureolę i gram Madonnę

na skrzypcach a ty ciągle narzekasz

na swój krzyż i nie chcesz go nosić

 

rzeczywiście drewno tak nieestetycznie ciosane

jakby je robił znudzony Cyrenejczyk

po godzinach a nie artysta

 

a przecież sami artyści w zespole

 

najbardziej lubimy grać koniec świata

tylko widownia jest pusta –

żaden Bóg nie chce patrzeć

jak go naśladujemy

 

 

 

Joanna Bąk, 36 wierszy o niepokoju, Kraków 2017

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko