Andrzej Walter
Męski świat
To jedna z najgłośniejszych ostatnio książek na świecie. Recenzje pojawiły się w szerokiej rozpiętości intelektualnej od Los Angeles Review of Books po naszą siermiężno-zaściankową lewacką Politykę oraz niektóre portale z ambicjami. Książka została finalistą Nagrody Bookera, a niedawno ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa WAB. Czy warto po nią sięgnąć?… Już odpowiadam: – po stokroć tak.
I powiem więcej – w końcu ukazała się fenomenalna książka o: współczesnych mężczyznach, o Europie, o życiu i o śmierci oraz o … no tak, w żadnej z tych recenzji nikt nie pokusił się nawet o przybliżenie się choć na moment do bardzo bolesnej prawdy o czym w istocie jest ta książka… A jest to książka o tym, czym stał się nasz kontynent oraz kim jest w nim dziś człowiek, który go tworzy. Wszystko to pokazane jest z perspektywy intelektu, myśli, z narożnika emocji, przeżyć oraz z wysokości naszego ducha.
„Dziewięciu różnych mężczyzn. Każdy z nich w podróży, każdy na innym etapie życiowej wędrówki. Każdy w obliczu tych samych, istotnych pytań: czym jest życie? Jak czerpać z niego to, co najlepsze, a w końcu: jak być mężczyzną we współczesnym świecie? Wpisując się we współczesny nurt opowiadań, książka „Czym jest człowiek” stanowi znakomitą propozycję nie tylko dla literackich koneserów.”
Tak zareklamował tę pozycję Wydawca. Tygodnik (poprawny politycznie) Polityka natomiast, (również z rodzimego podwórka), w swej mini reklamie tej książki pisze tak:
„Dziewięciu bohaterów, przy czym każdy kolejny jest starszy o kilka lat (najmłodszy ma 17 lat, najstarszy 73), znajduje się w momencie, w którym coś w ich życiu się zmienia (niechciana ciąża, bankructwo, nagła świadomość życiowego fiaska). Tej chronologii odpowiada trójkowy podział książki, sugerujący trzy stadia życia człowieka. Pierwsze opowiadania obracają się bowiem wokół męskich fantazji i sercowego fiaska. Kolejne, począwszy od historii wice-naczelnego dużej gazety (który bez skrupułów, wyłącznie dla zysku, niszczy życie znajomemu), opowiadają o walce: o pieniądze, status i twarz. Ostatnie zaś – o wycofywaniu się powodowanym przez zbliżający się kres. To, co łączy tych dziewięciu mężczyzn, niezależnie od wieku czy stanu konta, to samotność, wybierana lub niechciana przez bohaterów. Szalay pozwala czytelnikowi przyłapać ich w chwilach, gdy życie wystawia ich na próbę, gdy siedzą w przerażającej ciszy lub do ich oczu napływają łzy. Jest jeszcze jedna nić, która łączy te krótkie prozy ze sobą – 17-letni Simon z pierwszego opowiadania okazuje się wnukiem Tony’ego z ostatniego. Tony otrzymuje z rąk córki wiersz wnuka, który pisze, o rozgrywkach o pieniądze i o władzę. Ale jego Mehamed Zwycięzca trzyma zarazem w ręku różę, która jest zwrotem w stronę czegoś mniej doczesnego i jest to – chce nam powiedzieć Szalay – trwające nieledwie chwilę zanurzenie w tkance istnienia, na przekór odwiecznemu upływowi czasu.”
Jeśli jesteście nadal oburzeni moim określeniem tygodnika Polityka zachęcam do lektury recenzji w Los Angeles Review of Books (niestety jedynie w języku angielskim) w celach porównawczych. Choć i tak nawet tam autor recenzji nie zająknął się w swojej analizie na temat tych trzech największych – wiary, nadziei i miłości, czy koncepcji człowieka w duchu badań Edyty Stein, czy też koncepcji Europy (oraz człowieka w niej, jako jej współtwórcy) w wielowiekowymi korzeniami judeochrześcijańskiego świata i konsekwencjami z tym związanymi. To wszystko jest temat tabu, a przecież o tym jest ta książka.
To książka bardzo ważna. To książka pokazująca do czego prowadzi odrzucenie Boga, wartości, zasad, tradycji oraz jaką pustkę i tajfuny samotności powoduje negacja transcendencji, metafizyki oraz odczuwania boskiej tajemnicy. Autor, w którym przecież płynie romantyczna słowiańska krew znad Balatonu, angielski pisarz z Kanady, obecnie żyjący w Zjednoczonym Królestwie… autor, który w niesłychanie inteligentny sposób nawiązał w tej książce do gigantów: Eliota, Joyca, Becketta oraz Camusa i połączył to wszystko z brakiem zadawania pytań ora udzielania odpowiedzi wznieca naszą dyskusję bardzo sprytnie. Pokazuje wydarzenia. Pokazuje fakty, podróż, wędrówkę, ruch, chaos i aktywność. Na tym tle mamy wybory, dylematy, decyzje, podejmowane wyzwania, analizy lęków oraz stanów ducha. Wnioski? Te wyciągamy sami. Przy czym od razu mówię. Nie będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Nasi bohaterowie to „ludzie na zakręcie”, to ludzie często małego formatu, ludzi zwyczajni, żałośni w swej szamotaninie z życiem. Ludzie cyniczni, ograniczeni, zamrożeni w swych fobiach, zamętach i pokusach. Realni nierealni.
Co takiego jest w tej książce, że nie da się od niej oderwać?
Jest to fenomenalna i fundamentalna nuda. Nuda opisana. W najmniej nudny ze sposobów. Nuda tak mocno zarysowana, że aż fascynująca, nuda, która jakby motywuje do działania. Nakręca oto ten świat i jest praprzyczyną ekscentryczności coraz to nowych doznań, jest też jak kulisy narodzenia śmierci Boga, a i zarówno kreowania w to miejsce zastępczych bożków: nihilizmu, egocentryzmu, samorealizacji, jak napisano w kalifornijskim magazynie o książkach – świata post znaczeń. Ja jeszcze dopowiadam – to świat postczłowieka.
No bo „czym jest człowiek”… ?
Zagadką? Szansą? Idealistą? … „Czym jest człowiek” XXI wieku – pyta nas w końcu David Szalay począwszy od tytułu a skończywszy na … no właśnie. Każdy z tych dziewięciu tekstów o „człowieku w podróży” kończy Szalay „w trakcie”, w połowie aktu, w najmniej oczekiwanym momencie. Czy to zabieg artystyczny? Czy raczej artystowski, rodzaj celowej prowokacji, rodzaj nowoczesnego ornamentu pokrywający demencję znaczeń? Otóż nie. Szalay z rozmysłem „daje do zrozumienia”… że on nas naprowadza. Może nawet chce nas wkurzyć, zirytować, obnażyć, zgnieść nas w fotelach czytelniczych. Całą oczywistością logicznych wniosków, całą jaskrawością konotacji. Całą brudną i obskurną rzeczywistością kondycji duchowej … człowieka. Człowieka? Zapytam? Czy to jeszcze człowiek? Czy już li tylko produkt czasów. Czekający na Godota człowiek maskotka. Pusty w środku i pusty na zewnątrz. Czeka, gdyż … warto może jeszcze czekać, aż zmiecie nas katastrofa i w końcu coś się wydarzy.
Z kart książki Davida Szalaya…
„Na tym polega przeznaczenie – że zaczyna się rozumieć, czym ono jest, gdy staje się za późno na cokolwiek. Dlatego przeznaczenie jest przeznaczeniem – bo nie można już z nim nic zrobić…”
I to jest brutalna prawda XXI wieku, jedna z takich prawd. W takim świecie, świecie bez zasad i wartości, nie da się odkryć przeznaczenia ze znaków na niebie i ziemi, gdyż nie ma już i nieba i ziemi. Nie ma nawet piekła. A czyścieć jest codziennością. Młodzi ludzie włóczą się bez celu, realizują plan i zadania, a potem marnują życie w rytmicznym pędzie samorealizacji, aby zdezaktywować się w pustce samotności u kresu żywota i w pułapce efektów swoich namiętnych, hedonistycznych decyzji. Decyzji dodajmy autonomicznych – tylko sobie, dla siebie i poprzez siebie prowadziła droga do szczęścia. Szczęścia, które ukradła starość. I samotność. Zero refleksji, bo i po czym … po kołowrocie obłędu? Finito.
A miało być tak pięknie …
O tym jest książka Szalaya, tylko że zblazowany, chory i zdegenerowany Zachód nie potrafi i nie chce się do tego przyznać sam przed sobą. I dlatego kluczy słownie w tych recenzjach pseudoreklamach przeintelektyzowując perfidnie i celowo całokształt i gmatwając jego dwuznaczności.
Wszystko to po to, aby tylko nie brutalna prawda o nas samych. A to książka ważniejsza niż im się wydaje, a David Szalay poszarżował w świecie nam przedstawionym bardzo mocno. Ukazał wielką różnorodność postaw, typów, charakterów, w zasadzie każdy odnajdzie tam ślad siebie. Jakiś cień, klon, postać przybliżoną do wzorca. Wzorzec nieco podupadły, ale jednak.
Na tym polega wielkość tej książki. To książka o nas wszystkich. Kim jesteśmy. Czym jest człowiek. I jest on … i jest on … tylko człowiekiem.
Tu każdy wpisze sobie swoją sugestię czym jest człowiek. Czy jest nadal tajemnicą? Czy jest siebie godzien? Czy w ogóle jeszcze … Jest. I jak jest.
Czy to jest męski świat? Nominalnie tak. Z takich perspektyw wychodzi autor. Dobrze mu to poszło. Sceny erotyczne są brawurowe, a jednocześnie dalece taktowne i kulturalne. Tu – majstersztyk – męsko seksistowskiej mentalności… ale to mało istotne tło. Potrzebne w konfrontacji ze światem obrazu – tutaj – jak mało gdzie można ten zabieg pochwalić. Szczegóły (zapewne z przyjemnością) doczytacie sobie sami…
Zatem cóż oto z męskością tego świata. I owszem. Jest on o tyle męski, że mężczyźni są tu bohaterami. Nominalnie, jak już podkreśliłem. Ich historie jednakowoż zawsze oscylują wokół kobiet. Kobiety są siłą sprawczą. Katami, ofiarami, katalizatorami, kulisami, nie tyle famme fatale co raczej naszym męskim, równoprawnym i pełnoprawnym dopełnieniem, czy wręcz jednością. I dlatego autor mógł z pełną świadomością pozwolić sobie na ten szalony tytuł – czym jest człowiek? Szalay, wydaje się, otarł się o arcydzieło, o jego potencjał. Przemycił wagę prawdy za woalem różnorodności multi-kulti, które podchwyciły do opisu i recenzji – o książce zrobiło się głośno, a tak naprawdę napisał całą prawdę o degeneracji, degrengoladzie i upadku Zachodu oraz jego kultury, którego ta „kultura” udaje, że nie zauważa, a wymądrza się jako to nie jest ważna książka Szalaya.
Doprawdy – perwersja najwyższych lotów. Tak ich opisać, że aż sami mlaskają.
Niestety, człowiek jest dziś nikim. I to druga, ta najciemniejsza strona medalu. Nie ma go. Umarł. Jak Bóg. Sprowadzono go do roli kalkującego masowe wzorce pół, albo wręcz ćwierćdebila. Podtrzymanego przy życiu konsumpcją. Bo czymś trzeba. Na końcu jest dramat pustych pokoi, zamierającego czasu, plastikowych relacji i rozmów, całego bezsensu egzystencji oraz absurdu śmierci.
Czym jest człowiek?
Chyba „mam to w dupie”.
Nazywam się Bond. James Bond. Bawmy się
Andrzej Walter
David Szalay „Czym jest człowiek”. Przeł. Jędrzej Polak, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2018, s. 384, ISBN 978-83-280-4816-4