Krzysztof Kwasiżur – Owoce rymowania

0
317

Krzysztof Kwasiżur

 

Owoce rymowania

 

literackie litchiWiersze rymowane uchodzą dziś za anachroniczne, niemodne i trącą myszką. Mam jednak wrażenie, że nie da się przejść – od prób pisania jakichkolwiek wierszy – do etapu pisania dobrych wierszy nierymowanych z pominięciem etapu pisania wierszy rymowanych. Niektórzy sztukę rymowania doprowadzili do perfekcji.

 

Twórczość Andrzeja Kędzierskiego jest mi znana od dawna; „Terra Poetica”, „Ogród Ciszy” i kilka innych miejsc, w których można do tej pory się natknąć na utwory tego autora, kazały mi szukać dalej, głębiej dłubać, dzwonić, dowiadywać się…

Autor ów nie od zawsze pisał, ale – jak sam twierdzi – od zawsze łapczywie pochłaniał zawartość książek, poezją zainteresował się stosunkowo niedawno.

W tym miejscu przypominają mi się słowa prof. Ryszard Biberstajna, nakładającego mi niegdyś do głowy, że debiut poetycki w wieku dojrzałym niesie za sobą mocny atut; za twórcą stoi całe doświadczenie życiowe i bagaż doświadczeń.

 

Wiersze Kędzierskego, które znajdziemy w jego debiutanckim zbiorze są tym bagażem właśnie obciążone. Mamy pewność, że autor z niejednego pieca chleb jadał i wiele w swym życiu widział. Ufamy w jego słowa.

Gdy czytamy utwór zatytułowany: „Zapomnisz moje wiersze” – domyślamy się, że autor wierszami nasącza otoczenie. Kiedy czytamy:

 

„pani namawia bym się zagnieździł

w jej schludnym kątku za niski czynsz

lub na odrobek za kilka wierszy

bo ponoć piszę jak dotąd nikt

 

kiedy je pani samotnie czyta

to zatrzymuje się dziwnie czas

że aż by chciała w tych moich rymach

ze mną przez wieczność tak trwać i trwać

 

a życie sobie niechby szło dalej…”[1]

nabieramy pewności, że mamy do czynienia z człowiekiem, który żyje poezją, oddycha poezją i egzystować bez niej nie potrafi. Z poetą z krwi i kości, nawet ta maleńka nonszalancja, która każe nie używać Panu Andrzejowi wielkich liter – jakoś upewnia nas nawet, a nie złości; „Wszak to Poeta, Artysta, oni miewają maniery!”

Zatem sprawdzamy, czy jest jakaś konsekwencja w tej „manierze”; wszystkie, jak jeden utwory pisane są bez używania wielkich liter, chyba że w tytule. Konsekwentnie! Ale wiedząc, że maniery nie czynią artysty, raczej mu towarzyszą – nie dam się zwieść tym objawom, brnę w analizę!

Wiersze dopieszczone, wręcz  cyzelowane, że chyba już tylko Kiczor tak dba o średniówki, równość hemistychów, iloczasy i stopy rytmiczne. Czy autor robi to świadomie, czy odruchowo – nie pytałem i nie zapytam, bo guzik mnie to obejdzie, jeśli się dowiem, że pisze poprawnie INTUICYJNIE, ani że warsztat ciężko wypracował, skoro jest poprawny.

W części „L jak liryka” znajdziemy erotyki i… I właściwie to mogłoby wystarczyć za cały opis tego rozdziału. Wiersze miłosne, w których rozterki ma to starszy pan, a to para przeżywająca swoją pierwszą miłość, „Nasza jesień”, „Jesienna miłość”, „Odnalazłem cię w deszczu”, „Pomarz ze mną”, „Przyśnij się znowu”, nawet dochodzi do takiej kumulacji jak: „Moja zimowa wiosna”.

Tytuły (jak i treści pod nimi zawarte) nieoryginalne, banalne, sztampowe. I to nie tylko te, wymienione przeze mnie; większość. Autor zapomniał lub nigdy nie miał okazji przyswoić sobie wiedzy, że tytuł dzieła jest jak rama obrazu: Byle rama nie upiększa, a szpeci obraz, natomiast dobrze dobrana – eksponuje zalety obrazu, jest dalszym ciągiem i sposobem rozwinięcia myśli mistrza pędzla.

A jednocześnie – paradoksalnie – te wiersze same w sobie kryją jakąś moc, przed którą każdy, jeśli nawet nie pochyli głowy, to przynajmniej pokiwa w zastanowieniu.

Mam wrażenie, że to jest ta sama zaduma, która nas dopada na widok… tradycyjnego miecza japońskiego daito, czy katana – z pietyzmem wykonanego, jego każdego szczegółu i wiedzy, że składa się z tysięcy warstw metalu. I nieważne będzie w tym momencie, czy nam się ten przedmiot z wyglądu podoba, czy tolerujemy fakt, że stworzony był do zabijania – czujemy respekt nie przed urodą, ale włożonym w jego powstanie ogromem pracy.

Przed Kędzierskim jeszcze sporo fatygi, by owe wiersze były zgodne z nowymi trendami, kanonami i czym kto jeszcze chce, a może nigdy nie będą, jeśli autor uzna, że trendy, mody, czy nowoczesne środki wyrazu są nie dla niego, Lecz niech to będzie decyzja świadoma;  niech uczy się warsztatu, by pisał jak chce, nie jak potrafi. Na razie nie da się odebrać autorowi tego, że w utwory wkłada wiele kreatywnego wysiłku.

            Tu nachodzi mnie refleksja – „Co czyni utwór poezją, a autora Poetą?”

Jednak te pytania zadaję od jakiegoś już czasu sobie i czytelnikom na łamach tygodnika Pisarze.pl i innych czasopism. Czy poetą jest ktoś, kto pisze doskonale poprawne, ale przewidywalnie, mało nowatorskie w tematyce wiersze? Czy może taki, co kleci niedoskonałe, kulejące, ale śmiałe, nowatorskie w stylu, tematyką zapadające w pamięć, a odwagą zaskakujące? Na to pytanie musi sobie każdy sam odpowiedzieć, biorąc tę książkę do ręki, ona będzie doskonałym zaczątkiem podobnych przemyśleń, a przy tym ukaże jak ogromne znaczenie  ma warsztat poety.

Co do wcześniejszego pytania: „Czy warsztat, czy też nowatorski styl?” Zapewne odpowiedź leży pośrodku, jednak w przypadku niniejszej książki nie mamy do czynienia ze złotym środkiem.

Zbiór może się podobać określonemu typowi odbiorców, więc nie odradzam, a nawet – ze względu na pietyzm z jakim tworzone były rymy i poprawność – radzę zapoznać się z tomikiem.

            Nie mógłbym nie wspomnieć, że nie cała książka jest taka, bo składa się z dwóch części; w drugiej  części („L jak Limeryk”) znajdziemy utwory,  na których (jak sam autor mówi) aktualnie skupia swoją uwagę, gdyż praca nad erotykami jest wyczerpująca. Limeryki owe są pisane ze swadą i polotem, jednak – jak to limeryk, rządzi się własnymi prawami i ma to w charakterze, że nawet najlepszy nie oddaje kunsztu autora.

Wygląda to tak, jakby po kotlecikach jagnięcych z cruste z orzechów włoskich i bazylii na konfiturze z pieczonych warzyw (91 zł u Fukiera)  wydawca podawał nam mało wysublimowane, przaśne mielone. Nawet najlepiej zrobione – będą niedocenione. Jeśli to był nawet pomysł samego autora, obarczam nim wydawcę, gdyż do jego obowiązków należą sugestie, porady i wskazówki dla autora (nie mówiąc o korekcie).

Jak zatem ocenić zbiór wierszy Andrzeja Kędzierskiego? Myślę, że – jak na debiut –   to nienajgorszy kawałek roboty, pomijając wady , które wytknąłem i opisałem,  a w dodatku znam osobiście co najmniej kilkudziesięciu autorów, którzy świetnie debiutowali, a potem było już tylko gorzej! W tym przypadku droga otwarta jest zarówno w dół jak i do góry.

Proponuję jednak samemu się przekonać, bo czas spędzony z tą książką nie będzie czasem zmarnowanym.

 

 



[1] A. Kędzierski, „Literackie Litchi”, Częstochowa, 2016, Wydanie I, Wydawca: Maria Szafran, ISBN: 978-83-945312-5-6, str. 7

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko