Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
149

Wacław Holewiński



Mebluję głowę książkami


mebluje-glowe




To mogło się zdarzyć tylko w Rosji! Tylko tam!
 

okony

Jak łatwo się pomylić. I jedni i drudzy to terroryści. Tych z drugiej połowy XIX wieku i pierwszych lat wieku XX w Rosji rozgrzeszało nie tylko społeczeństwo, także sądy. Dla współczesnych, mordujących gdzie się da i kogo się da – prawie nikt nie znajduje dobrego słowa. Napisałem te słowa i pomyślałem, że to jednak nieprawda. Że po atakach na World Trade Center w świecie islamu było dużo radości… Ale jak znaleźć znak równości dla tamtych i tych? Nie znajduję. I nikt przy zdrowych zmysłach nie znajdzie.

Stefan Türschmid napisał świetna książkę. Dokument? Paradokument? Beletrystykę opartą na dokumentach? Pomieszał gatunki. I dobrze. Bo stworzył żywe „ikony”.

Wiera Zasulicz, Siergiej Diegajew, Maria Spirydonowna, Borys Sawinkow. A oprócz nich cała paleta tych, którzy gotowi byli oddać życie za zabójstwo cara, ministra, gubernatora, szefa policji. Dziesiątki postaci, które na trwałe zapisały się w historii carskiej, a potem także sowieckiej Rosji (wśród nich także Polacy). Wróć – dziesiątki, setki postaci z obu stron. Tych, którzy chcieli zabić i tych, którzy próbowali zapobiec zamachom. Jeszcze raz wróć. Bo często ci, którzy mieli chronić… sami tworzyli tych, którzy strzelali. Tak, tak, takie historie Türschmid w swojej książce, którą czyta się jak najlepszy kryminał, także opisał.

Kim byli? Idealistami? Bez wątpienia. Wierzyli, że terrorem doprowadzą do wybuchu społecznego buntu, że zmienią Rosję, że zabójstwami dadzą impuls, który ucywilizuje samodzierżawie, że zmuszą cara do nadania krajowi konstytucji, poszanowania prawa, wejścia na drogę demokracji. Gotowi byli oddać za swe pomysły życie. W najlepszym wypadku pójść na katorgę.

Bali się? A któż by się nie bał. Mieli klapki na oczach? Nie nam osądzać. Szli w lud, próbowali zmienić warunki jego życia, nieść oświatę, higienę, cokolwiek. I trafiali na ścianę, na opór cynicznych urzędników, przepisy, łapówki, na to wszystko, czym była Rosja końca XIX wieku. Zderzenie inteligentów, ludzi, którzy często studiowali po parę lat na uniwersytetach ze światem przeraźliwej nędzy, poniżenia, braku jakichkolwiek perspektyw.

Strzelali. Zabijali. Okaleczali. Także niewinnych. Byli na to gotowi. Podejmowali takie decyzje we własnych sumieniach. „Radykalny odłam partii eserzy-maksymaliści, wysadzili w powietrze pół domu premiera Piotra Stołypina. Sami zginęli, zabili wielu ludzi, poranili dzieci premiera, lecz jemu samemu nic się nie stało.” Na niektórych przychodziło opamiętanie, inni do końca wierzyli w słuszność idei.

A druga strona? Mieli ich wszystkich rozpracowanych? A można inwigilować kilka tysięcy osób? Pewnie można, ale to trudne. O wielu wiedzieli wszystko, sporo poszło na współpracę, niektórzy uwierzyli w diaboliczne układy policji politycznej i zamachowców.

Türschmid tworzy swoją opowieść wokół prawdziwych ikon. Tak, są w encyklopediach, podręcznikach, aktach policji. Wiemy o nich wszystko? A skąd. A skoro tak, skoro jest przestrzeń dla wyobraźni – wpisuje w nich historie, które mogły, ale nie musiały się przydarzyć. Tworzy fikcję jak rasowy prozaik. Jak w przypadku Diegajewa-Pella, może najciekawszej z tych opowieści. Żołnierza, terrorysty, tchórza/bohatera, zdrajcy, zabójcy, zbiega, naukowca. Układa jak w jakiejś kartoniadzie wzór człowieka ze wszystkimi cechami szlachetnymi aby zaraz go odwrócić, pokazać naiwność, lęk, słabość i zaraz znów odwrócić…

Płacili wysoką cenę za swoją odwagę. Najwyższą. No może poza Wierą Zasulicz, która zmarła 8 sierpnia 1919 roku. „Feliks Edmundowicz Dzierżyński nie zdążył się nią zająć osobiście.” „Nie zdążył” – to kluczowe słowa. Bo przecież skończyłaby jak inni. Już, już, gdyby pożyła miesiąc, dwa dłużej…

Dlaczego? Przecież część z nich znała Lenina, Trockiego, cała tę bolszewicką szajkę, która z rewolucji zrobiła parodię, z tyranii uczyniła jeszcze większa tyranię. Znała, niektórzy byli gotowi nawet z nimi współpracować, wierzyli w dobre intencje. Otwierali szeroko oczy, gdy widzieli efekty ich działalności: morderstwa, strzelanie bez wyroków, rekwizycje, brutalne śledztwa. Próbowali przeciwstawić się terrorowi, znów chcieli strzelać. Ale wszystko rozchodziło im się gdzieś między palcami, rozpływało, dawało bolszewikom szansę, z której umieli korzystać.

Czytałem te książkę i często zadawałem sobie pytanie: gdzie jest granica naiwności? Strzelano do cara licząc, że będzie to sygnał dla chłopów do buntu. Zamiast buntu była nienawiść do morderców. Albo, jak w przypadku Sawinkowa, jakaś mityczna partia, która w bolszewickiej Rosji zaraz, dosłownie za chwilę rozniesie znienawidzonych katów… Szukam usprawiedliwienia, motywu. Znajduję jeden: miłość do Rosji.

 Ślepa? Być może, ale jednak miłość. Miłość czasami spełniona – jak w tych wiwatach pod sadem, czasami niespełniona, gdy nikt już ich nie bronił…

Czterysta stron fascynujących historii, fascynujących ludzi… Jak to dobrze, że czasami, prawda, niezbyt często, trafiam na takie książki, na takie pióro, na taką wiedzę…


Stefan Türschmid – Ikony. Opowieść o terrorystach, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2016, str. 400.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko